[287]Canzona XXVII.
Raz — pomnę — słodkie, wierne pocieszenie,
Ku podtrzymaniu duszy mej strudzonej,
Stanie przy łożu mojem z serca strony,
W swej Chwały Rajskiej garnąc mię promienie:
[288]
I gdy ją pytam, wdzięczny nieskończenie:
— Szczęśliwa duszo! cóż cię przyjść tu skłoni? —
Ona, Laur w jednej swej dłoni
A w drugiej Palmę mając, głową skinie
I rzeknie: — Po to jedynie
Z pogody jasnej zeszłam w noc tę głuchą,
Byś sobie serce wzmocnić mógł otuchą! —
Słowem i czynem wielbię ją, i przy tej
Skrusze mej, pytam: — Więc, nad moją stratą
Wraz ze mną cierpisz? — Ona zaś mi na to:
— Płacz ten, któregoś nigdy nie jest syty,
I ciche łkania twoje, wprost w błękity
Biegnąc, — niebiański spokój mój mi mącą —
Tak bowiem żal ci gorąco,
Żem od powszedniej nędzy waszej wzięta
W kraj błogi wiecznego święta!
Choćby ci raczej spokój znajść w tej wierze —
Gdy ma być prawdą, żeś mię kochał szczerze. —
A ja jej na to: — płaczę — bom na świecie
W ciemnościach mąk mych został sam bez ciebie
Lecz o twej Pani szczęśliwości w Niebie
Anim na chwilę nie mógł wątpić przecię,
Wiedząc, że ono, w swe słoneczne dziecię
Dało rozrzutność cnót swych w takiej mierze,
Jaka koniecznie odbierze
Zbawienie wieczne z rąk Dobrego Pana.....
O! ty nad wszystkich wybrana!
Coś nam tu krótko dniała Chwałą Świętą,
Jakże cię nagle doli naszej wzięto! —
Więc cóż uczynię, gdy mi łzami płyną
Chwile, po których przeznaczenie depce?
O! było raczej umrzeć mi w kolebce,
Niż dziś z pociechą rozstać się jedyną! —
A ona na to: — Cierpisz własną winą.
O! gdybyś zdołał, w lot się wzbiwszy skrzydły,
Świat rzucić wielce ci zbrzydły,
I z twem istnieniem rozbrat wziąwszy bladem,
[289]
Do mnie, za moim pójść śladem
Tam, kędy Miłość bierze dank prawdziwa,
Gdzie człek szczęśliwy Laur lub Palmę zrywa! —
Rzekłem: — o! powiedz niech mi się to nie śni:
Ten Laur, ta Palma w rękach twych, cóż znaczy? —
A ona: — Sambyś winien wiedzieć raczej,
Ty, coś tak długo Laur uwielbiał w pieśni!
Palma jest godłem tej, co jak najwcześniej
Ten świat i siebie sarną zwyciężyła —
A w Laurze jest cała siła,
Co mi od Boga w bój ten była dana.
Więc i ty, do tegoż Pana
Zwróć się o pomoc modły gorącemi,
Byś mógł być ze mną, gdy odejdziesz z ziemi. —
Pytam: — Więc wiecznie masz i będziesz miała
Twe sploty złote, i twe nadczłowiecze
Oczy — dwie gwiazdy? — Na to ona rzecze:
— Milcz! — Piękność ziemska rzecz to nic nie trwała.
Niebem się ciesząc, jestem duch bez ciała.
Ta, którą widzisz, zdawna już jest prochem.
Więc, precz z wierzeniem twem płochem!
Tam, gdzie ni wdzięki spełzną, ni się zmniejszą,
Stokroć ci będę piękniejszą,
I stokroć droższą, gdyż nie srogą wcale,
Odkąd oboje wskrześniem w Pańskiej Chwale!...
Ja płaczę rzewnie — a ona
Łzy mi osusza tchnieniem swem, i z cicha
Słowami pociechy wzdycha,
Zdolnemi wzruszyć nawet skał brzemiona.....
W tem pierzchł sen błogi — a z nim i wyśniona! —