[8]Pieśń III.
Pape Satan! pape Satan! aleppe!
Zawołał jakiś potępieniec tłusty,
Zżółkłemi zęby ogryzając rzepę...
A tak się krzywił kosmatemi usty,
I tak przewracał jedno oko ślepe,
Że wszystkich djabłów porywał śmiech pusty...
Nawet Lucyper, który z widowiska,
Powracał z Czesią w dryndzie pierwszej klassy,
Onemu dziwu przypatrzył się z blizka.
[9]
Tak go zajęły te gwarne hałasy,
Że aż z radości najeżył wąsiska,
I dał na smołę djabłom kwit do kassy.
W tym dziale piekieł byli potępieńce,
Co za żywota na scenicznych deskach,
Oklaski mnogie zbierali i wieńce.
Tutaj aktorki toną w gorzkich łezkach,
Goreją ogniem namiętni młodzieńce,
I dyrektorzy liczą ruble w kieskach...
— „Mistrzu mój rzekłem, cóż to są za duchy,
Że mi nie obce zdają się ich twarze...
Nie obce głosy mimika i ruchy?“
A mistrz mi na to... — Zaraz ci pokażę,
„I poznasz wkrótce, że to owe zuchy,
«KtórymKtórym w ogródkach wypłacono gażę...“
Rzekł i lornetkę podał mi do ręki,
A jam przez szkiełka spoglądał zdumiony,
Widząc biedaków skazanych na męki.
I kiedym rzucał wzrok na wszystkie strony,
Wnet mi się poznać dał Grabiński cienki,
Teksel i Trapszo i Ratas spasiony.
„Ojcowie! rzekłem, toż jest wasze żniwo,
Za to, że ludziom sprawiliście radość,
W przybytkach sztuki, gdzie sprzedają piwo?
Czemuż wam czoła sroga kryje bladość,
Czemuście smutni? Odpowiedźcie żywo,
Bym ciekawości świata czynił zadość.
[10]
— O dziennikarzu! ozwie się Grabiński,
O moralisto od siedmiu boleści,
Coś w stylu ciężki, jako kamień młyński!
Jeszcze nam w uszach brzmią wasze powieści,
Odziane w płaszczyk moralności chińskiej,
O operetkach trochę pieprznej treści...
Czy nasza wina, że w ryzach bibuły
Na Offenbacha krzyczeliście wściekle,
Jak Bernardyni albo Kameduły...
Choć gardłujecie bez przerwy zaciekle,
Chociaż was nasze operetki truły,
Będziecie wszyscy z nami razem w piekle.
Czy myśmy winni...“ lecz w tem przerwał mowę,
Zbladł tak jak ściana, zadrżały mu nogi,
I przestraszony chwycił się za głowę.
Przeleciał szatan, krzycząc na bok! z drogi;
Potem milczenie zaległo grobowe,
Aż sam zadrżałem z bojaźni i trwogi...
Bom ujrzał widok, jakich tu na ziemi,
Nie spotkasz choćbyś sypał bankocetle:
Przecudnie zdobną barwy tęczowemi:
Siedmiu szatanów przyniosło basetlę,
Która dudniła głosy przecudnemi...
I smyk żelazny, i szurby i petle...
Naraz się wzniosły potępieńców żale,
Z których się piekło złośliwie urąga,
Albo co gorzej, nie słucha ich wcale...
[11]
Patrzę, aż Szatan za pomocą drąga,
I wielkiej windy na żelaznym wale,
Mych dyrektorów na basetlę... wciąga...
Jako wirtuoz wchodząc na estradę,
Nastraja skrzypce do tonu tymczasem,
Zanim mistrzowską zagra serenadę.
Jako ów szatan z trzaskiem i hałasem,
Wyciągał ciała dyrektorów blade,
Brzęcząc jak kwintą altówką i basem,
Tak wyciągnięci na basie, jak druty,
Leżeli zacni nasi dyrektorzy,
A szatan z ciał ich wydobywał nuty.
W tem drugi szatan jakieś drzwi otworzy,
A z nich wystąpił duchów szereg suty,
Co są do pląsów ochoczy i skorzy.
Sam mistrz Offenbach wskoczył na estradę,
Jaskrawe lampy zapalonyzapalono w koło —
I potępieńców spędzono gromadę;
Offenbach spojrzał raźnie i wesoło,
I jął wycinać dzielną galopadę,
A wieniec z ognia ozdabiał mu czoło.
Grał zaś z Heleny i z przedziwnym szykiem,
Nowe melodje komponował czasem,
Po dyrektorskich szatach ciągnąc smykiem.
Gdy dotknąTekł sladotknął Teksla, ten brząknął z hałasem,
Trapszo zaś piszczał kontraltowym krzykiem,
A Ratajewicz odzywał się basem.
[12]
Muzyka trwała do samego rana,
I wszyscy djabli patrzyli na scenę,
Jak aktorowie tańczyli kankana.
Mieli piekielny animusz i wenę;
Bowiem na dworze Lucypera pana,
Szanują wszyscy naszą Melpomenę.
Jeszcze w najlepsze Offenbach wygrywał,
I kankan ciągle panował zażarty,
Czemu Astanoth nawet poklaskiwał.
Ale już było blizko pół do czwartej,
Mistrz mój był głodny i trochę poziewał,
Więc wszedł do knajpy... i zażądał karty.
|