<<< Dane tekstu >>>
Autor Giovanni Boccaccio
Tytuł Piekarz
Pochodzenie Dekameron
Wydawca Bibljoteka Arcydzieł Literatury
Data wyd. 1930
Druk Drukarnia Współczesna
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Edward Boyé
Źródło Skany na commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


OPOWIEŚĆ II
Piekarz
Piekarz Cisti zręczną swoją odpowiedzią pana Geri Spina k’temu przywodzi, że odstępuje on od swego żądania

Każdy z mężczyzn pochwalił przymówkę pani Oretty, poczem królowa na Pampineę skinęła, a ta w te słowa zaczęła:
— Kochane przyjaciółki! Próżno siliłam się dotychczas rozstrzygnąć, na kogo więcej narzekać należy, czy na naturę, gdy piękną duszę w niekształtnem ciele zamyka, czy na los, gdy ciało, piękną duszą obdarzone, do podłego zawodu zmusza. Ten ostatni przypadek zaszedł właśnie z jednym z rodaków naszych, piekarzem Cisti. Człekowi temu, obdarzonemu wielkiemi przymiotami umysłu, los piekarzem być kazał. Wracając tedy do pierwszych słów moich, powiem, że nieraz w podobnych przypadkach przeklinałabym zarówno los, jak i naturę, gdybym nie wiedziała, że natura we wszystkich rzeczach mądrą się okazuje, a los, jakkolwiek głupcy go ślepym nazywają, ma tysiąc oczu. I zdaje mi się nawet, że obaj ci władcy ludzkiej doli w takich razach bardzo mądrze postępują. Ludzie, niepewni przyszłości i obawiający się przypadku, najdroższe rzeczy swoje dla bezpieczności w niepozornem miejscu domu swego ukrywają, aby w stosownej chwili nienaruszonemi je znaleźć, bowiem niepozorna kryjówka lepiej ich strzegła, aniżeliby to najokazalszy gmach zdołał był uczynić. Tak samo los i natura największe skarby ukrywają nieraz w cieniu wzgardzonego rzemiosła, ażeby je od nieszczęścia osłonić, a, kiedy potrzeba, z tem większą świetnością i blaskiem na jaśnię je podać. Na dowód tego chcę wam opowiedzieć małą powiastkę o piekarzu Cisti i panu Geri, która mi właśnie przy wspomnieniu o pani Orecie na myśl przyszła, pan Geri bowiem był mężem tej damy. Owóż gdy papież Bonifacy w sprawach bardzo ważkich kilku znacznych panów w poselstwie do Florencji wyprawił, stanęli oni w domu pana Geri Spina, cieszącego się wielkiem zaufaniem papieża, i z nim w różnych sprawach, papieża dotyczących, się naradzali. Pan Geri, nie wiem już, z jakiego powodu, wychodził codzień rano z posłami i przechadzał się w ich towarzystwie koło kościoła Santa Maria Ughi, obok którego Cisti piekarnię posiadał, sam w niej robotą się zatrudniając. Fortuna dała mu w udziale bardzo skromne rzemiosło, jednakoż do wszelkich dostatków dojść mu przez nie pozwoliła. Dlatego też Cisti, nie pragnąc zajęcia swego na jakiekolwiek bądź inne zamieniać, na dostatniej, a nawet okazałej żył stopie. Piekarz Cisti słynął z posiadania najlepszych białych i czerwonych win, które umyślnie dla siebie z Florencji i okolic sprowadzał. Otóż cny ten rzemieślnik, widząc codziennie pana Geri, przechadzającego się z posłami koło jego piekarni, pomyślał, że przy tak wielkim skwarze nie byłoby od rzeczy białem winem ich uraczyć, i że nie powinniby tego źle przyjąć. Wspomniawszy jednak przytem na różnicę stanu, pomiędzy nim a panem Geri zachodzącą, uznał, że rzeczą nieobyczajną będzie traktować takiego pana szklanką wina; wymyślił przeto sposób do skłonienia go, ażeby się sam zaprosił. W tym celu rano o godzinie, w której pana Geri i posłów ujrzeć się spodziewał, zasiadł w śnieżnej białości fartuchu (tak, że raczej do młynarza, niż do piekarza, był podobien) przed drzwiami swego sklepu, mając przed sobą błyszczącą czarę, pełną świeżej wody, a przy niej miarkę bolońską swego wybornego białego wina i dwa puhary, tak lśniące, że się srebrnemi być wydawały. Ujrzawszy nadchodzących posłów, płókał dwukrotnie usta, a potem zaczynał pić z takim wyrazem ukontentowania, że w umarłym nawet pragnienie byłby rozbudził. Pan Geri spojrzał nań kilka razy, aż wreszcie trzeciego dnia, przechodząc, rzekł w te słowa:
— Cóż, Cisti, jakże smakuje? Czy zacne?
Cisti na te słowa podniósł się i rzekł:
— Że jest dobre, Wasza Miłość, wątpić nie lza, ale do jakiego stopnia, nie mogę wam dać do pojęcia, jeżeli go sami spróbować nie zechcecie.
Słysząc to, pan Geri (w którym czy to upał pragnienie obudził, czy też może większe, niż zwyczajnie, zmęczenie), zwrócił się do swoich towarzyszy i rzekł z uśmiechem:
— Mości Panowie, należy pokosztować wina u tego czcigodnego człeka; kto wie, może zacnem do tego stopnia się okaże, że próby żałować nie będziemy.
Poczem wszedł do piekarni pospołu z posłami. Cisti posadził ich na czystej ławie, a potem rzekł do pomocników swoich, którzy chcieli się do mycia kielichów zabierać:
— Ostawcie mi nad wszystkiem staranie. Rozumiem się równie dobrze na myciu i nalewaniu kielichów, jak na wkładaniu w piec chleba; jeżeli zaś obiecujecie sobie choćby kropelkę tego wina skosztować, mylicie się bardzo.
To rzekłszy, wypłókał i ustawił na stole cztery piękne puhary, poczem, kazawszy przynieść maleńki dzbanek swego wybornego wina, począł gościnnie i hojnie pana Geri i jego towarzyszy niem częstować.
Wszyscy uznali wino za bardzo zacne, któremu równego od bardzo dawnego czasu pić im się nie zdarzyło, i jęli je wychwalać na wszelkie sposoby. Od tego też dnia poczynając, pan Geri, dopóki posłowie nie odjechali, prawie co rano na wino z nimi do piekarza zachodził. Gdy zaś posłowie, ukończywszy sprawy swoje, odjeżdżać już mieli, wyprawił pan Geri dla nich okazałą ucztę, na którą wielu najznakomitszych obywateli sprosił. Wezwał także na nią Cisti’ego, ale ten żadną miarą zaproszenia przyjąć nie chciał. Pan Geri, pragnąc, aby goście jego owego sławnego wina od piekarza spróbowali, wysłał sługę do Cisti’ego z prośbą o małą butelkę, tak, ażeby na każdego gościa po pół szklanki przynajmniej do pierwszego dania wypadło. Sługa, którego gniewało, że dotąd jeszcze wina tego spróbować nie mógł, wziął z sobą wielką butelkę i przyszedł z nią do piekarza. Ten, spostrzegłszy miarę naczynia, rzekł:
— Pan Geri, mój synku, przysłał cię nie do mnie.
I chociaż sługa zaręczał po kilkakroć, że wie, dokąd go posłano, Cisti upierał się przy swojem. Powrócił tedy sługa do pana Geri i zdał mu z tego, co się zdarzyło, sprawę.
Pan Geri odrzekł:
— Idź raz jeszcze do piekarni i powiedz, że cię w samej rzeczy do Cisti’ego, a nie gdzie indziej, posyłam, a jeżeli ci da tę samą, co pierwej, odpowiedź, to go spytasz: dokąd też myśli, żem cię posyłał?
Sługa, przyszedłszy po raz drugi do piekarza, rzekł:
— Zaprawdę, Cisti, pan Geri do ciebie przyjść mi kazał.
Na co Geri:
— Wierę, mój synu, i być to nie może.
— No — zawołał sługa — gdzież więc, według ciebie, mnie posłał?…
— Do rzeki Arno — odparł Cisti.
Sługa zaniósł ten respons panu Geri, który, usłyszawszy słowa Cisti’ego zamyślił się i naraz zawołał:
— Pokaż mi butelkę, z którąś chodził!
Ujrzawszy ją, rzekł:
— Cisti miał słuszność.
I, zgromiwszy sługę, kazał mu wziąć stosowne naczynie i z niem znowu do piekarza się udać. Cisti zmierzył wzrokiem przyniesioną butelkę i rzekł:
— Teraz widzę, że do mnie cię przysłano.
I nietylko chętnie naczynie to swem wybornem winem napełnił, ale tegoż samego wieczora kazał beczkę wina natoczyć i w tajności panu Geri do domu ją zanieść. Wkrótce potem sam udał się do niego i rzekł:
— Panie, nie chciałbym, ażebyście sądzili, że owa wielka butelka dzisiaj rano mnie zestraszyła. Zdawało mi się tylko, żeście zapomnieli o tem, na co wskazywały małe dzbanuszki u mnie, a mianowicie, iż wino nie jest zwyczajnym cienkuszem stołowym. Dlatego też dziś rano chciałem wam o tem przypomnieć. Teraz zaś odsyłam wam całą resztę tego wina i proszę, abyście rozporządzali niem wedle woli.
Pan Geri przyjął podarek Cisti’ego z wielkiem ukontentowaniem, podziękował mu, jak za podobny dar podziękować się należało, i od tego czasu uważał go za człowieka wielce obyczajnego, a takoż za swego przyjaciela.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Giovanni Boccaccio i tłumacza: Edward Boyé.