Pierścień Wielkiej Damy/Akt II/Scena Pierwsza

<<< Dane tekstu >>>
Autor Cyprian Kamil Norwid
Tytuł Pierścień Wielkiej Damy
Pochodzenie Dzieła Cyprjana Norwida
Redaktor Tadeusz Pini
Wydawca Spółka Wydawnicza „Parnas Polski”
Data wyd. 1934
Druk W. L. Anczyc i Spółka
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron

SCENA PIERWSZA.
(Hrabina, Magdalena)

HRABINA. ...Wiesz zatem nieledwie, że wszystko,
Lubo nadto zostawiam i notę,
Numerami uporządkowaną,
Tak, jak mąż mój niegdyś to czynił,
Ze zapomnień mych się uśmiechając.
Gdy porządku uczył mnie, jak dziecię,
Dwie go rzeczy szczególniej bawiły,
To jest: moja pozorna niepamięć
I moja pozorna zabobonność.
Tamtę i tę pozornemi zowię
Lub tak nazywać je sobie życzę.
Co do drugiej jednakże nadmienię,
Że sprawdzającemu się przeczuciu
Nie dać wiary jest niepodobieństwem.

(melancholijnie)

Pierścień ten, rzecz zaprawdę zmysłowa,
Do której nie przywiązuję ceny,
Gdy zginął mnie, wraz miałam przeczucie,
A którego sprawdzenie nadeszło
Właśnie, gdy odnajdowałam zgubę.
Że nie od pierścienia to zależy,
Lecz w przeczuciu istnieje, to-ć wiem ja,
Dosyć posiadając filozofji,
By przyczyną nie nazywać trafu.

(po chwili)

Jakiż związek ma pierścień z akacją,
Którą wczora burza starła w piasek.
Jakby śniegiem zasypując ścieżkę
Kwiaty białemi?...
A oto właśnie tejże chwili
Odebrałam telegram... Lecz wróćmy
Do uporządkowania zatrudnień,
Tak, jak uczył mię był mąż mój drogi!
MAGDALENA. (spostrzegając) Nie notatkę dałaś mnie, lecz telegram.
Więc, naprzód mówimy już o tym punkcie,
Zapisanym (jak widzę) w instrukcji...
Cóż nauczyć chcesz mnie o Szelidze?
Którego raz — kiedyś, gdzieś — widziałam
I odtąd słyszałam tylko ciągle,
Że wielbi cię — żeś dlań nieczuła
I że odtąd zwiedza morze Martwe
Tudzież gruzy spalenisk dokoła...
Więcej zaś nic sama o nim nie wiem.
HRABINA. (surowo) Mieć sobie będę zawsze do wyrzucenia,
Że popełniłam coś, podobnego do kłamstwa,
Ale ta Szeligi ziemska miłość.
Niekiedy podobna do uporu.
Dała mnie myśl nasunąć mu wieści
O możliwem mojem zamążpójściu
Odtąd telegram tylko raz, ze Smyrny,
Przysłał mnie ten, arcynieczytelny!

(wygłaszając napis telegramu)

«Wracając do ziemi, nawiedzę ją...»
MAGDALENA. Skrócenia konieczne są w telegramie.
«Do ziemi» znaczyć ma do dóbr swoich,
«Ją» znaczy ciebie, nie zaś ziemię...
Słowem, wraca — i zechce cię odwiedzić.
Należałoby ci tylko śpiesznie
«Możliwe» twe spełnić zamążpójście,

Zamieniając zmyślenie na wieszczbę.
Wówczas, jak ją zowiesz, ziemska miłość
Upornego Szeligi zapewne
Przemieniłaby się w coś innego;
Bo muszą też być i inne czucia
Dla rozmaitości we wszechświecie,
I nietylko sama, jak ją zowiesz.
«Ziemska» miłość, tyle ci natrętna!...
HRABINA. (zimno) — Na boku zostawmy to i wróćmy
Do dziennego prac naszych porządku!
MAGDALENA. — Gdyby więc pod twoją nieobecność
Szeliga przybył...
HRABINA. Przyjm jak najgrzeczniej,
Lecz nie uroń w rozmowie ani słówka,
Zbliżonego najmniej do nadziei!
Całej to zręczności twej polecam.
Nie chcę, aby mnie cobądź wiązało,
Odkąd się oddałam obowiązkom
I znalazłam wielkie dobro: spokój!
STARY SŁUGA. (wygłaszając) Mak-Yks, panią hrabinę chce widzieć...
HRABINA. Nikogo nie przyjmę przed wyjazdem —

(do Magdaleny)

Mak-Yks! Jakbym też go zapomniała...
MAGDALENA. Cóż ty z tego kuzynka chcesz zrobić?
HBABINA. Ja nic. — On zaś sam co z siebie zrobi,
Czasu nigdy nie miałam zapytać go.
Dobre to chłopczysko i lubiący
Nieledwie że pustelnicze życie.
Raz, widząc go z brodą niestrzyżoną:
«Cóżby to był za śliczny kapucyn
W ermitażu[1], pod zielonem drzewem!»
Pomyśliłam...
Lecz czyli to jemu
Przyjdzie na myśl kiedy przed zwierciadłem?
Choć zapewne, że szczęśliwszym byłby
W cichej celi, hodując sobie kwiaty...
Gdzie znalazłby dobro wielkie: spokój!
MAGDALENA. To, co mówisz o człowieka losie,
Przypomina mnie coś kapucynów,
Które zastępują termometry
Lub tych, co z kart dla dzieci się robi:
Tamte kaptur zdejmują w pogodę,
Lubo się nią wcale nie obchodzą;
Te się wszystkie społem wywracają,
Skoro jeden z nich i jak się potknie.
HRARINA. — Mogłabym go wreszcie i ożenić...
Przecież małżeństwo, to sakrament.
Lecz potrzeba wprzód posażnej panny,
Tegoż wieku, wzrostu i tak samo
Do cichego ułożonej życia...
MAGDALENA. Naturalną znalazłszy harmonję
Względów tylu: wieku, wzrostu, mienia,
I temperamentów, i skłonności,
Jak w gałęziach dwóch jabłoni jednej —
Spytać chce się, czemu jeszcze wgórze
Ponadprzyrodzonych szukać zręczyn?

(dobitniej)

— Jaskółki dwie, całkiem równe sobie.
Nie sąż przez to samo ożenione?
A jakaż byłaby ludzi wyższość?
HRABINA. Zawsze umiesz jakieś dać pytanie,
O którem pierw z ojcem prowincjałem
Radziłabym bardzo ci pomówić..

(patrząc na zegarek)

Niewiele mnie czasu już zostawa.

(do Magdaleny)

O czemżeto mówiliśmy dotąd?
MAGDALENA. O Szelidze naprzód — i że jemu...
HRABINA. Nie uronisz słóweczka nadziei.
Moja luba, to jest arcyważne.
MAGDALENA. I że przyjąć go mam jak najgrzeczniej...
HRABINA. Jak to pięknie, że pamiętasz wszystko.

(po chwili)

Jak najgrzeczniej dlatego, by jemu
Czemś osłodzić stanowczą odmowę.
Miłość bowiem, jakkolwiekbądź ziemska,
Gdy ustaje, to nie jest rzecz miła!
Przynajmniej tak sądzę, moja luba,
Że to nie musi być najprzyjemniej...
MAGDALENA. A teraz, cóż dalej?...
HRABINA.Czytaj w nocie!
MAGDALENA. (krotochwilnie) — Zrobiłam z niej, patrzaj, kapucyna,
Który się wywraca za powiewem...

(czyta dalej z kartki)

«Numer drugi: parę taneczników...»
Cóż to może znaczyć? Proszę ciebie...
HRABINA. Czytaj dalej...
MAGDALENA. (czyta) «Zaprosiłam panny
Z całej pensji, kilku małych chłopców,
I panią Durejko, ochmistrzynię
Z mężem swoim».
HRABINA. Wszystko jak najgrzeczniej.
Zapraszalne listy jedne wyszły,
Reszta leży owdzie; wyszlij i te!

MAGDALENA. (z uśmiechem) Przejrzę tylko, czyli w nie przypadkiem
Nie wtrąciłaś czego innej treści.
HRABINA. Winisz mnie o błahe nieuwagi,
A jednak może i jest niewiele
Kobiet mojego położenia, które
Byłyby w stanie tak dużo rzeczy
Różnorodnych zgodzić i prowadzić.
To, że w mojej biblji, na rycinie,
Znalazłaś raz miasto przezroczego
Papieru bankowy bilet, z tego
Wyprowadzasz bezzasadne wnioski.
Fraszki zapomnieć mogę, nie celu.
Są dnie, których godziny wszystkie
Mam rozrachowane, jak zegarek,
I spisane rzędem w wilję wieczór.
Teraz jadę na zbór miłosierny...

(porywa się, zawadza, i rozdziera suknię)

MAGDALENA. Gdzie w sukni rozdartej niepodobna
Brać głosu o biednych bez poddasza,
Bo to wyglądałoby na komedję...
HRABINA. To przypadek jest... i bez znaczenia.

(dzwoni — służąca wbiega)

Naprędce proszę fioletowy stanik.
STARY SŁUGA. (Mak-Yks; za sługą wchodzi sam) Mak-Yks się powtórnie anonsuje —
SŁUŻĄCA. (podając stanik) Pani hrabino, nieco powolniej...
HRABINA. (do sługi) Niechże wnijdzie, jeśli jest w potrzebie...
MAGDALENA. Ten młodzieniec wchodził — lecz, gdy zobaczył,
Że dopełniasz ubrania, cofnął się.
HRABINA. Wina jego! A może jest w potrzebie?
MAGDALENA. Mogłażbyś ubierać się przy ludziach?...
HRABINA. To nie są ludzie. Daj, proszę, szpilkę!
MAK-YKS. (który niezupełnie cofnął się był) «To nie są ludzie!» Ah, nie, o pani!...
Daruj, iż podnoszę słowa twoje,
Które byłbym pominął, jak może
Wiele innych pominąłem mówień —
To są «nie ludzie», pani, to tylko
Obowiązani tobie lub arcy
Umiejący cię cenić — nie ludzie!...
Przy nich można sobie zapiąć guzik
Bez zmylenia rzędu, akuratnie...

(ochłaniając)

Daruj, przebacz, pani i kuzynko!
Słowom, które się z ust wydzierają,
Będąc silniejszemi niźli mówca!
Daruj, ale więcej jeszcze powiem:
Bywa, iż ci, co dziś ludźmi nie są,
Pewnego dnia i godziny pewnej
Właśnie że tylko oni zostają...
Od tła to zależąc, nie przedmiotu.
Gdy się tło odmienia, wraz i rzecz z niem.
HRABINA. (silnie) Mak-Yks! Ile zraniłam, przepraszam.
Uczyniła wyrazów pośpieszność
Sens, którego ani pomyśliłam...
MAK-YKS. Miałem ci, o pani, nie to mówić —
W innej treści i mało odwłocznej...

Lecz ot, pękło coś w toku myślenia,
I nie jestem już w stanie dodać nic.
MAGDALENA. Scenę zrobiliście lub robicie
Dla jednego błahego wyrazu,
Dla sposobu mówienia, na świecie
Przyjętego — — a który nie jest jej,
Wcale nie jej... zaręczam to panu.
— To jest wyrażenie niewłaściwe,
Mimowolnem przejmowane tchnieniem
Od ogólnej świata atmosfery,
Która bez nas naszą rządzi mową...
MAK-YKS. Panie! Ja szczerości nadużyłem,
Wyrzucając niewstrzymalne słowa,
I, jeżeli to słabość, że muszę,
Nie skończywszy rozmowy, stąd odejść,
To słabość ta jest tylko ma własna,
Osobista i nie należąca
Do «ogólnej atmosfery świata,
Która bez nas naszą rządzi mową!»
HRABINA. (silnie) Mak-Yks! Ja chcę... Przyjdź dzisiaj wieczór!
MAK-YKS. (ceremonjalnie) Pani — kuzynko moja — — zapewne.

(wychodzi)

HRABINA. Podaj mi kamforę i zegarek...
MAGDALENA. Zaskoczona zostałaś zdarzeniem,
Wychodzącem za porządek dzienny
I nie zanotowanem w książeczce —
Świat albowiem nasz jest coś podobnym
Do tych miernych artystów, co, ledwo
Wyrobiwszy parę charakterów,
Całą przyszłość sztuki chcą nakłonić
Do zamknięcia się w ich korporacji.
Utyskują, że Cezar Szekspira
Za wielki jest o głowę dla sceny;
Alić kto od drugich chce postępu,
Winien ciągle on sam postępować.
HRABINA. (niecierpliwie) Racz mnie nie zaprzątać... Czasu nie mam!

Instrukcję ci zostawiłam całą.

(porywa się — wychodzi — zatrzymuje u drzwi i powraca, mówiąc)

Jeszcze coś... Zapomniałam mej książki
Do nabożeństwa, biorąc wzamian
Zeszłoroczny miejski kalendarzyk.
MAGDALENA. Oto książka twoja. Dowidzenia.

(Hrabina wychodzi)

MAGDALENA. (w monologu) — O ty, z zeszłorocznym kalendarzem
W ręku i z rozdartą twą suknią,
Lecz z oczyma niebem błękitnemi,
Jesteś święta!... Umiem cię podziwiać —

(głęboko)

Kto inny w ironję obróciłby
Usterki twe — mnie są one cenne.
Wzieram przez nie, jak ów więzień, który
Przez szczeliny jasne patrzy w okno,
Czy wolniejsi są ludzie na ziemi...




  1. ermitaż (franc.) — pustelnia.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Cyprian Kamil Norwid.