[166]
Par Bacchus et Noé, je crois que je suis ivre!...
Piosnka przy kielichu.
Na Bachusa, jam pjany, jeśli się nie mylę!...
Poznam więc miłość życia znów na krótką chwilę,
Odzyskam znów wesołość i wiarę bez plam,
I złożę krzyż swój ciężki na kalwaryi skale...
I dla czego? Dla trochy pian w czary krysztale
Od siebie lepszym staję się ot sam!
Myśli ma! Dumo mego jedyna istnienia!
Cóżeś ty warta, jeśli cobądź cię odmienia?
A więc ty to złociłaś kryształowy kruż,
Skandowałaś rytmiczne butelek wystrzały,
Twe zarodki w jagodach winnych dojrzewały
Gdzieś na słonecznych pochyłościach wzgórz!
W jesieni, tej weselnej winobrania porze,
Moje to serce w tłoczniach gnieciono na dworze;
A gdy pod moszczem, który wrzał na kadzi dnie,
Z szumem budził się jakiś wnętrzny żywot jary,
Gdy ciężkie szop powietrze syciły wypary,
Fermentowały to marzenia me...
Marzenia me! Bękarty sił obcych ogromu,
Które Bóg łączy we mnie, jak w zajezdnym domu!
Zrodzon z materyi ślepej, ślepych trafów dar,
[167]
Ogień jak potok lawy krew moją przenika —
I, we mnie, lecz beze mnie, w mózgu niewolnika,
Prześwięty sztuki zapala się żar!
Wola moja — to nicość, kulty — dymy płonne!
Jam nie celem, lecz środkiem; jam zwierzę bezbronne;
Jam punkt fatalny, w którym praw spełnia się gra.
Trałowy wykwit nasion bezwolnych w wieczności,
Jam atom, nieświadomość błądząca w ciemności:
Nic nie jest mojem, nawet — nawet ja!
Podobien drwom, co płoną, burz próżnym zamętom,
Chmurom, zbożom skoszonym, podobien zwierzętom,
Wiruję w wielkiem kole, którem rządzi los.
Idę, nic widząc, jestem jak traw kiełki liche;
Niech zefirom spodoba się zetrzeć mą pychę,
Nie minie dzień, a dosięgnie mię cios!
Istotę tną odnawia każde wiatru tchnienie;
Rodzę się i mrę trochę z dniem każdym; przestrzenie
Więżą mnie, jak ocean — soli drobne źdźbło.
Jam kropla nieznacząca w olbrzymiej powodzi,
Jeden z tygli, gdzie w nowe postacie przechodzi
Wiecznego bytu nieodmienne tło.
Do znużenia w obłoczne mogę wołać mety:
— „Słońca niebios bezdennych, nieznane planety,
„kię do was, czekajcie, bo tu tchu mi brak;
„Materya i jej prawa — moi niewolnicy!“ —
Ziemia każe dojrzewać gronom w mej winnicy,
Lecz, że mię słyszy, gdzież mam jaki znak?
[168]
I wybije nareszcie pogrzebna godzina,
W której duma bez złudzeń raz widzieć poczyna:
Państwa Przyrody zwolna zrobią zwłok mych dział;
Stworzą z nich kwiaty z miodem dla pszczół w wonnych łonach,
A krew ma odmłodzona zawre w winnych gronach,
By w nowych ludach budzić pjany szał!
EDMOND HARAUCOURT. CHANSON À BOIRE.