Pod lipą/Zuchwały kuśnierz
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Pod lipą |
Podtytuł | Zuchwały kuśnierz |
Data wyd. | 1911 |
Druk | Drukarnia Aleksandra Rippera w Krakowie |
Miejsce wyd. | Kraków |
Źródło | skan na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Nie należał jeszcze do powstańców. Był chory przez całą zimę, dopiero w kwietniu rozpoczął pracować, a wtedy już w każde rano stawały przed nim wieści skrami migocące i szeptały: — Idź tam, idź! idź tam, idź!...
— Tam zrywają pęta — idź pomóż je targać... szepce jedna jasna wieść od lasu płynąca...
— Tam za wolność wre walka, idź dopomóż zdeptać tyrana, szepce druga wieść od Litwy ciągnąca...
Ale Bąkiewicz powiada do przyjaciela.
— Nie mogę jeszcze iść „w lasy“... chorowałem długo, teraz jeszcze 3-go Maja ślub mój będzie.
Paweł porwał się z gniewem!
— Teraz się żenisz i teraz ci wesele w głowie?...
— A jakże ciemnego ojca zostawię?... Nie pójdę na pole bitwy, dokąd nie przywiodę sieroty tej biednej do domu i nie powiem ojcu: syn twój idzie walczyć; synowa ci będzie opieką.
Więc przy końcu kwietnia pojechał do Radomska.
Do wesela wszystko przygotowane.
Dnia 3-go Maja rano ślub, potem zaraz do Warszawy, ojcu do nóg się schylą, długo gawędzić będą, długie będą szepty i pożegnania, ale nikt go nie wstrzyma.
Jutro rano ślub. Zośka sierota wieniec już ma upleciony, druchny jej białą sukienkę ubierają mirtem, wedle zwyczaju śpiewając żałośnie:
- „Panna młoda, jak jagoda,
- „Stoi we drzwiach — płacze.
- „Kiedyż ja cię, w mojej chacie
- „Tu znowu — obaczę“.
- „Panna młoda, jak jagoda,
— Obaczyż mie Zośka, obaczyż, szepce Bąkiewicz do dziewczęcia. Jutro tylko ślub, a potem, jak się walka skończy dopiero będzie wesele. Nie płacz, nie wstrzymuj, woła kraj, woła lud, woła krzywda...
— Jutro do widzenia!... — szepce jeszcze raz na pożegnanie i idzie do kolegi na nocleg.
Cicha, jasna noc majowa. W miasteczku głucho, jakby opustoszałe było, tylko moskiewskie straże snują się z hałasem, pijanem okrzykiem i brzękiem broni.
— Jutro ślub!... myśli kuśnierz... jutro przysięga tej, sierocie... a potem w las i...
— Pastoj! — woła sałdat. W nocy, bez latarki nie wolno chodzić.
— Nie wiedziałem o tem, nie jestem tutejszy. Do trzeciego domu idę, kilkanaście kroków stąd.
Lecz „władza“ nie pyta o ile kroków kto chce przejść. „Władza“ ma prawo i rozkaz aresztować tych, którzy bez latarek chodzą po 9-tej, więc kuśnierza wiodą, zamykają do więzienia i biją.
O! Zośko ty biedna, nie czekaj rano na swego sokoła, ślubu nie będziesz brała, w wianek się nie ubierzesz, nie ustroisz się w białą sukienkę, już wszystko będzie inaczej na 3-go Maja.
Rano, o 9-ej, o tej samej godzinie, w której miał być ślub kuśnierza, stoi on biedny przed groźnem obliczem oficera moskiewskiego i słucha przekleństw całą litanię.
Blednie, to mu znów czoło krwią opływa. Milczy, to znów rzuca słowo odpowiedzi pełnej oburzenia.
— Buntowszczyk! Padlec! po coś tu przyjechał? Jak śmiałeś bez latarki wychodzić na ulicę?
— Przyjechałem na ślub.
— Ja ci dam ślub z nahajką, z kaźnią, katorgą, wam się żenić teraz z szubienicami, łby wam ucinać... pokaż listy jakieś tu poprzywoził?
— Nie mam żadnych.
Oficer znów klnąc obrzydliwymi wyrazami powtarza:
— Daj listy-... Powiedz z kim zmawiałeś się!
— Przyjechałem na mój ślub!
— Zrewidować go!... pod baty go!...
A gdy po długiej godzinie męczarni, znów oficer w twarz kuśnierza bije i bezwstydne wyrazy rzuca mu w oczy, przerwała się nić cierpliwości u biednego Bąkiewicza, szarpnął rękę, wyrwał z łap sołdata i oficerowi wymierzył policzek.
Zgroza!...
Zbrodnia!... Zadrżały mury wielkiej sali, moskiewskie serca mdlały z przerażenia.
Wszak to nic, iż jednego Polaka od dwu godzin biją, ale iż on raz uderzył moskala — sąd — wyrok i — śmierć.
Już ci Zośko po weselu i po szczęściu! Zuchwały kuśnierz już z kaźni nie wyjdzie, ręka jego już nigdy z kajdan obroży się nie wyzwoli.
Po sześciu tygodniach ciężkiego więzienia odstawiono Bąkiewicza do Piotrkowa, a tam Reden generał-major ma dać wyrok.
— Wyszedł bez latarki w nocy, w Radomsku! oto akt oskarżenia.
— Nie chciał dać listów, które z sobą przywiózł.
— Uderzył w twarz oficera... moskiewskiego oficera, carskiego oficera.
Generał major Reden surowe ma oblicze.
— Jak śmiałeś? Zuchwalcze! Łotrze!
I znowu katowali go, aż przytomność zupełnie stracił. W gorączce był, gdy mu wyrok śmierci czytano, w gorącze[1] był, gdy go wieziono w Piotrkowie pod żydowski cmentarz na miejsce stracenia, w gorączce był gdy kapłan z ostatniem słowem pociechy do niego się zbliżył, bo jeszcze szepnął:
— Nie wiedziałem, że nie wolno bez latarki.
W sobotę 20. czerwca powieszono zuchwałego kuśnierza w Piotrkowie. W tydzień potem szła Zośka za trumną jego ojca w Warszawie, a Reden wydał ostrzejsze rozporządzenia co do karania zuchwalców, pokazujących się bez latarek na ulicy.
Przypisy
edytuj- ↑ Błąd w druku; powinno być – gorączce.