[257]PODJAZD.
«Poruczniku, spraw-że-no się,
Pojedź mi po zwiady!»
Rzekł, a podjazd już na rosie
Znaczy świeże ślady.
«Stójcie! — błysło jakieś licho.
By nie popaść w zdradę. —
Strzał nie wolny! — stać! stać cicho!
Ja go sam dojadę.
Wszak-to Kozak?» — «Kozak Panie!
Zaraz on dostanie.
Czy tam w zdradę, czy nie w zdradę?
I ja z Panem jadę.
Wpadniem oba z hukiem, z krzykiem,
Poczniem ich od końca;
Wyłżem się przed Pułkownikiem,
I przywiedziem Dońca.»
Rzekł — i ruszył. — Nie zabawił,
W powietrzu go łowi,
Lekko ranił; lecz doprawił
Batem Kozakowi. —
[258]
«Czego płaczesz Dończe stary?»
Porucznik go pyta —
«Wziąłeś może nie do pary?
Lecz już teraz kwita.
Nie masz broni, a my nożem
Bezbronnych nie rżniemy,
Dybów tobie nie założem.
No, idź djable niemy!»
«Błahorodia! — Doniec rzecze —
Mam plecy kozacze,
Choć nahajka plecy zsiecze,
Doniec nie zapłacze.
Był w Paryżu, był w Sybirze,
A z nad Donu rodem,
Za Bałkany niosły chyże
Źrebcy Dońców przodem.
Wszędzie bywał, wszędzie bili —
Niech czort porwie Cara!
Ale to dla Dońca kara,
Że go dziś złowili!
[259]
Bo cóż na to bracia powie,
Że z marnej przygody
Dał się schwytać pastuszkowi
Doniec siwobrody?!»
I zapłakał. — A Krakusy
Z językiem wracali.
«Uciekajcie w stepy Rusy!»
Wracając śpiewali.
(Pieśni Janusza.)