Tysiącletni kraju Piasta,
Ludu polskiej wsi i miasta, Tobie rymów zwój!
Oto lutnia złoto-krwawa,
Oto pieśni męko-łzawa, Niby śpiewnik Twój.
Chwyć za lutnię krwawą ręką,
Uderz w pieśni głosu męką, Niby w Piasta róg —
Niech tą pieśnią duch owiany,
Zerwie pęta i kajdany — Niech drży Polski wróg!
Gdy jej cudem wypchniesz wroga
I zaświta wolność błoga — Wzleci orzeł biał!
Dźwięk jej święty Ci przez wieki,
Przez kraj blizki i daleki Szczęściem będzie wiał!
Z harfą hebrajską przewiewam samotny
Po białych chmurach, co nie znają gromu,
Łez moich cichych pociąg wilgotny
Rdzawi jej struny — — Komuż ją dam, komu?
Gdzież owe czasy króla-śpiewaka,
Gdzież owe wieki pół-aniołów ludzi,
Kiedyż głos taki, kiedyż pieśń taka
Drzemiące gwiazdy do chóru obudzi.
Znałem ja piewcę młodego z zachodu:
W prochu spodlenia czołgać on nie umiał,
I wydał wojnę zbrodniom swego rodu,
I przeklął winnych — to też mnie zrozumiał!
I gdym mą harfę podał mu do ręki,
Tak po mistrzowsku palce mu biegały,
I w takie smutne zadzwonił piosenki,
Że się judejskie groby rozpłakały.
Z harfą hebrajską przewiewam samotny
Po białych chmurach, co nie znają gromu,
Łez moich cichych pociąg wilgotny
Rdzawi jej struny — — Komuż ją dam, komu?
Mój anioł.
W cieniu mych skrzydeł tulę ziemskie dziecko,
Sławą i pieśnią nie wzleci wysoko,
Ale ma duszę czystą i nie świecką,
Serce do uczuć, do łez skłonne oko.
I chociaż orłom w locie nie wyrówna,
Chociaż przy ziemi nieraz zaszybuje,
To pieśń mu pójdzie jako nitka równa,
Którą nie zerwie — aż całą wysnuje.
odziłNarodził się dla nas Syn Boży; toW to wierzaj człowiecze zbożny.
Iż przez trud[6] Bóg swóy lud odjął diabłu z straży.
Przydał nam zdrowia wiecznego,
Starostę skował piekielnego,
Śmierć podjął, wspomionął człowieka pierwszego.
Jeszcze trudy cierpiał bezmierne,
Jeszcze był nie przyśpiał za wierne, a że sam Bóg zmartwychwstał.
Adamie, ty Boży Kmieciu,
Ty siedzisz u Boga w wiecu[7],
Domieść nas swe dzieci, gdzie króluią Anieli.
Tam radość, tam miłość, tam widzenie
Tworca anielskie bez końca:
Tu się nam zjawiło diable potępienie.
Ni srebrem, ni złotem nas z piekła odkupił, Mocą swą zastąpił.
Dla ciebie, człowiecze, dał Bóg przekłuć sobie, bok, ręce, nodze obie,
Krew święta szła z boku na zbawienie tobie. Wierzże w to człowiecze, iż Jezu Chryst
prawy cierpiał za nas rany,
Swą świętą Krew przelał za nas Chrześciany.
Już nam czas, godzina, grzechów się kajaci,
Bogu chwałę daci,
Ze wszemi siłami Boga miłowaci. Marya dziewica, prosi Syna swego, Króla niebieskiego,
Aby nas uchował od wszego złego.
Wszyscy Święci proście,
Nas grzesznych wspomożcie;
Byśmy z wami przebyli,
Jezu Chrysta chwalili.
Tegoż nas domieść, Jezus Chryste miły,
Byśmy z Tobą byli,
Gdzie się nam raduią iuż niebieskie siły.
Amen, amen, amen, amen,
Amen, amen, tako Bóg day,
Byśmy wszyscy poszli w ray, gdzie królują Anieli.
Podług J. U. Niemcewicza, „Śpiewy historyczne“ z 1816 r.
Boże! coś Polskę przez tak długie wieki
Otaczał blaskiem potęgi i chwały,
Coś ją zasłaniał tarczą swej opieki
Od nieszczęść, jakie pognębić ją miały, Przed Twe ołtarze zanosim błaganie, Ojczyznę, wolność, racz nam wrócić Panie!
Nie dawnoś wolność zabrał z polskiej ziemi,
A już z krwi naszej popłynęły rzeki.
O, jakże musi być okropnie z tymi, Którzy ojczyznę utracą na wieki! Przed Twe ołtarze — i t. d.
Ty któryś potem, tknięty jej upadkiem,
Wspierał walczących za najświętszą sprawę;
I chcąc świat cały mieć ich męztwa świadkiem,
W nieszczęściach samych pomnażał jej sławę. Przed Twe ołtarze — i t. d.
Wróć nowej Polsce świetność starożytną!
Użyźniaj pola, spustoszałe łany;
Niech szczęście, pokój, na nowo zakwitną;
Przestań nas karać, Boże zagniewany! Przed Twe ołtarze — i t. d.
Boże! którego ramię sprawiedliwe
Żelazne berła władców świata kruszy,
Skarć naszych wrogów zamiary szkodliwe;
Obudź nadzieję w polskiej naszej duszy. Przed Twe ołtarze — i t. d.
Boże Najświętszy! przez Twe wielkie cudy,
Oddalaj od nas klęski, mordy boju;
Połącz wolności węzłem Twoje ludy,
Pod jedno berło anioła pokoju. Przed Twe ołtarze — i t. d.
Boże Najświętszy! przez Chrystusa rany!
Świeć wiekuiście nad braćmi zmarłymi —
Spojrzyj na lud Twój niedolą znękany;
Przyjmij ofiary z synów polskiej ziemi. Przed Twe ołtarze — i t. d.
Gdy naród polski dzisiaj we łzach tonie,
Za naszych braci poległych błagamy,
By ich męczeństwy uwieńczone skronie,
Nam do wolności otworzyły bramy. Przed Twe ołtarze — i t. d.
Boże Najświętszy, od którego woli
Istnienie świata całego zależy,
Wyrwij lud polski z tyranów niewoli,
Wspieraj szlachetne zamiary młodzieży. Przed Twe ołtarze — i t. d.
Jedno Twe słowo, ziemskich władców Panie!
Z prochu nas znowu podnieść będzie zdolne;
A gdy zasłużym na Twe ukaranie,
Obróć nas w prochy, ale w prochy wolne. Przed Twe ołtarze — i t. d.
Aloizy Feliński.
BOŻE COŚ ROSYĘ.
Boże! Coś Rosyę przez tak liczne wieki,
Trzymał w ciemnościach na hańbę ludzkości,
Coś jej odmawiał dotąd swej opieki,
Robiąc narzędziem tyraństwa i złości. Przed Twe ołtarze zanosim błaganie: Lud nasz nieszczęsny racz oświecić, Panie!
Ty! coś niedawno tknięty jej spodleniem,
Zesłał nam mężów, co światła promienie
Rzucili na kraj, i wolności tchnieniem
Przygotowali z kajdan uwolnienie.
Przed Twe ołtarze zanosim błaganie: Pestlów, Hercenów daj nam więcej, Panie!
Daj naszej Rosyi poczucie wolności,
Niech w niej wytępią katowskie jaskinie,
Daj jej poznanie o ludów godności,
Niech z barbarzyństwem despotyzm zaginie. Przed Twe ołtarze zanosim błaganie: Ojczyźnie naszej racz dać wolność, Panie!
Boże! którego ramię sprawiedliwe,
Żelazne berła świata władców kruszy,
Zniszcz raz tyranów zamiary szkodliwe,
Obudź nadzieje w naszej biednej duszy. Przed Twe ołtarze zanosim błaganie: Z tyrańskiej władzy racz wybawić, Panie!
Znów naród Polski ze łzami boleści,
Krwią męczenników kreśli dziejów kartę,
Co ludom, Rosyi tyraństwa obwieści,
I rzuci piętno hańby niezatarte. Przed Twe ołtarze zanosim błaganie: Od nowej hańby zbaw nasz naród, Panie!
Gdy cała Polska żałobą pokryta,
Modlitwą, łzami o swą wolność prosi,
Sołdat krzyż łamie, morduje i chwyta
Lud śpiewający, do fortec unosi. Przed Twe ołtarze zanosim błaganie: Tak strasznej zbrodni racz odpuścić; Panie!
O! Polsko! Polsko! za twoje cierpienia,
Któremi dręczy rząd dzikiej srogości,
Lud Rosyi błaga Twego przebaczenia,
Boś ty jest dźwignią i jego wolności. Przed Twe ołtarze zanosim błaganie: Z podłych służalców oczyść Rosyę, Panie!
Nie walczyć z Polską, ale iść jej śladem,
Uczyć się od niej godności i zgody,
Nie grzeszyć dzikim, zbójeckim napadem,
Na ziemię Polską i na jej swobody. Przed Twe ołtarze zanosim błaganie: Takiem uczuciem racz nas natchnąć, Panie!
I myśmy ofiar ponieśli już krocie,
Podobnej Polsce ulegamy doli,
A żyjąc ciągle w hańbie i sromocie,
Dźwigamy jarzmo ohydnej niewoli. Przed Twe ołtarze zanosim błaganie: Zbudź synów Rosyi, miłosierny Panie!
Boże wszechmocny! niech ta krew przelana,
Co ją broń nasza z Polski wytoczyła,
Nie na nas spadnie, ale na tyrana,
Którego ręce krew ta pobroczyła. Przed Twe ołtarze zanosim błaganie: Krwawe morderstwa Rosyi przebacz, Panie!
Lud nasz nie pragnie dla zdobyczy boju,
Nie chce już cudzej własności posiadać,
Pragnie swobody używać w spokoju,
Nie chce swych więzów innym ludom wkładać. Przed Twe ołtarze zanosim błaganie: Z kajdan niewoli racz nas rozkuć, Panie!
Lud Rosyi przeklnie wyrodnego syna,
Co krwią Polaków splami swoje dłonie,
Matki i żony odepchną Kaina,
Który zeszpeci zbrodnią swoje dłonie. Przed Twe ołtarze zanosim błaganie: Wyrodnych synów nie daj więcej Panie!
Z dymem pożarów, z kurzem krwi bratniej, Do Ciebie Panie bije ten głos,
Skarga to straszna, jęk to ostatni, Od takich modłów bieleje włos.
My już bez skargi nie znamy śpiewu, Wieniec cierniowy wrósł w naszą skroń,
Wiecznie jak pomnik Twojego gniewu, Sterczy ku Tobie błagalna dłoń!
Ileż to razy Tyś nas nie smagał! A my nie zmyci ze świeżych ran,
Znowu wołamy: »On się przebłagał, «Bo On Dusz Ojciec, bo On nasz Pan!»
I znów powstajem w ufności szczersi, A za Twą wolą zgniata nas wróg —
I śmiech nam rzuca jak głaz na piersi: «A gdzież ten Ojciec, a gdzież ten Bóg?»
I patrzym w niebo, czy z jego szczytu Sto słońc nie spadnie wrogom na znak —
Cicho i cicho — pośród błękitu, Jak dawniej buja swobodny ptak.
Owoż w zwątpienia strasznej rozterce, Nim naszą wiarę ocucim znów,
Bluźnią Ci usta, choć płacze serce: Sądź nas po sercu, nie według słów!
O! Panie, Panie! ze zgrozą świata Okropne dzieje przyniósł nam czas,
Syn zabił matkę, brat zabił bratu, Mnóstwo KaimówKainów jest pośród nas.
Ależ o Panie! oni niewinni, Choć naszą przyszłość cofnęli wstecz,
Inni szatani byli tam czynni;
O! rękę karaj, nie ślepy miecz!
Patrz! my w nieszczęściu zawsze jednacy, Na Twoje łono, do Twoich gwiazd,
Modlitwą płyniem jak senni ptacy, Co lecą spocząć wśród własnych gniazd.
Osłoń nas, osłoń ojcowską dłonią, Daj nam widzenie przyszłych Twych łask,
Niech kwiat męczeństwa uśpi nas wonią, Niech nas męczeństwa otoczy blask.
I z archaniołem Twoim na czele Pójdziemy potem na wielki bój,
I na drgającem szatana ciele Zatkniemy sztandar zwycięzki Twój.
Dla błędnych braci otworzym serca — Winę ich zmyje wolności chrzest;
Wtenczas usłyszy podły bluźnierca Naszą odpowiedź: «Bóg był i jest!»
Kornel Ujejski.
DO BOGARODZICY.
Bogarodzica, Dziewico,
Usłuchaj głos człowieczy: To wielkich bolów głos.
Nas siedem krwawi mieczy, Potrójny gniecie grób,
Bogarodzico! Jak wichrem zgięty kłos, Kładziem się u Twych stóp.
Bogarodzico, Dziewico,
Patrz, oto naszą ziemię Okręcił zdradny wąż.
Na wierne Tobie plemię, O! nawróć blask swych ócz.
Bogarodzico! Łańcuchem węża zwiąż I na dno piekła wtłócz.
Bogarodzico, Dziewico,
Słuchaj nas Panno czysta, Bo wróg urąga nam,
Nad nami w palce śwista, Kiedy łzy lejem w dłoń;
Bogarodzico! Ty hardy kark mu złam, Prochem mu osyp skroń.
Bogarodzico, Dziewico,
Nie jedna matka płacze U szubienicy stóp,
A gad koło niej skacze, I czarny bije ptak;
Bogarodzico! Pomnij, że Krzyża słup I Tyś łzawiła tak.
Bogarodzico, Dziewico,
Umocnij nas wejrzeniem; Bo niosąc męki krzyż,
Badamy pod brzemieniem, Jak syn upadał Twój.
Bogarodzico! K’nam Galilejkę zbliż, Co krwawy ściera znój.
Bogarodzico, Dziewico,
Gołąbko Ty Syonu! Cudowna Twoja moc,
Nad ziemią Twego tronu Roztęczuj skrzydeł blask. —
Bogarodzico! A w czarną ziemi noc Wolności pryśnie brzask.
Bogarodzico, Dziewico,
Wszak Polski Tyś Królową, Czemuż odwracasz twarz
Od ziemi Twej na nowo? O! usłysz Ludu śpiew,
Bogarodzico! Pod Twoją świętą straż Składamy naszą krew.
Bogarodzico, Dziewico,
Wysłuchaj tę modlitwę, Jak ojców tak i nas
Tą pieśnią prowadź w bitwę. Niech wrogom strasznie grzmi:
«Bogarodzico!» A w niepożyty czas Hołdować będziem Ci. —
Poślij nadziei Anioła!
Niech promieniem z Twego czoła
W dusze wygnańców zabłyśnie!
Michał Chodźko.
HYMN.
Bogarodzico! Dziewico!
Słuchaj nas matko Boża, To ojców naszych śpiew.
Wolności błyszczy zorza, Wolności bije dzwon, Wolności rośnie krzew. Bogarodzico!
Wolnego ludu śpiew Zanieś przed Boga tron.
Podnieście głos rycerze!
Niech grzmią wolności śpiewy, Wstrzęsną się Moskwy wieże:
Wolności pieniem wzruszę Zimne granity Newy;
I tam są ludzie — i tam mają duszę —
Noc była. — Orzeł dwugłowy Drzemał na szczycie gmachu I w szponach niósł okowy —
Słuchajcie! zagrzmiały spiże — Zagrzmiały — i ptak w przestrachu
Uleciał nad świątyń krzyże. Spojrzał — i nie miał mocy Patrzeć na wolne narody, Olśniony blaskiem swobody —
Szukał cienia — i w ciemność uleciał północy.
O wstyd wam! wstyd wam Litwini Jeźli w Gedymina grodzie, Odpocznie ptak zakrwawiony. Głos potomności obwini Ten naród, gdzie czczą w narodzie Krwią zardzewiało korony.
Wam się chylić przed obcymi, Nam w własnych ufać siłach; Będziem żyć we własnej ziemi I we własnych spać mogiłach.
Do broni bracia! do broni! Oto ludu zmartwychwstanie! Z ciemnej pognębienia toni, Z popiołów Fenix nowy
Powstał lud — błogosław Panie!
Niech grzmi pieśń jak w dzień godowy:
Bogarodzico! Dziewico!
Słuchaj nas matko Boża, To Ojców naszych śpiew —
Wolności błyszczy zorza
Wolności bije dzwon, I wolnych płynie krew. Bogarodzico! Wolnego ludu krew Zanieś przed Boga tron.
Juliusz Słowacki.
MODLITWA NA WIOSNĘ WYGNAŃCÓW SYBERYI.
Ojcze nasz! Ojcze! znowu dajesz wiosnę;
Znów skarby sypiesz dłonią Twą rozrzutną.
Wszystko do koła wesołe, radośne; Nam tylko Ojcze! nam smutno!
Albowiem wszystkie świata tego ciernie,
Kolcami na wskróś do serc nam przebodły.
Przecież o Panie, nie nad nami Panie!
Nad Matką Polską miej pożałowanie.
Panie! och Polska, nasza rodzicielka,
Poczciwą sławą minionych stuleci,
Zasługę świętą pierworodnych dzieci,
W ziemiach dziedzicznych i można, i wielka,
Oblubienica w królewskiej ozdobie,
Mnogie plemiona hodowała Tobie!
Panie nasz! Polska — och oblubienica —
Jednem skinieniem oto Twej niełaski,
Sierota — dawne rozterała blaski,
Niby wypchniona z przed oczu Rodzica,
Odarta z wieńca i z wiana, i z miana,
Pije pod progiem łzy — sponiewierana.
Wielkie wysługi, starosławne dzieje,
Jak senna zmora trapią ją w niewoli —
I macierzyńsko, wnętrznościami boli,
Bo złość szatańska w około szaleje;
Gawiedź niezbożna, służebne pomiotły.
Nas, płód jej łona, zmogły i przygniotły.
Panie! za matką po szerokim świecie,
Jękami jeno wtorujemy męce,
Szarpiem się w sercach, a niemocne ręce;
Bo Twą niełaską z domu, jako śmiecie,
Znów podmuchnieni nawrotem już trzecim,
Na wszystkich wiatrach w pokoleniach lecim.
Panie — tyś Mocarz! Twa ręka nas karze.
Odpuść — och! odpuść Królewskiej swej Wdowie!
Już pokajani grzeszni jej synowie,
W proch upadamy przed Tobą na twarze;
Nigdy och! nad nią gniew Twój nie zagore,
Bo po anielsku uderzym w pokorę.
Jezu nasz Jezu — o w Trójcy Jedyny!
Tyś uczył: «Proście, a będzie wam dano.»
Prosim za matką — wróć jej wiano, miano!
Baranku, który gładzisz świata winy —
Bądź miłosierny! nie nad nami Panie,
Nad matką Polską miej pożałowanie.
Marijo Matko-Królowo na Niebie,
W trzech ziemiach Twoich łaskami wsławiona,
Trzy Twoje ziemie: Litwa — Ruś — Korona —
Pod święte stopy ścielą się przed Ciebie!
Litwa — Ruś — Polska — trójlistny tu bratek,
Dziewico Czysta, otchnij-że swój kwiatek!
Pańscy Wybrańcy w niepożytej sławie,
Na wysokościach nasi Opiekuni.
Ku spólnej matce, ku Polsce — och ku niej
Zwróćcie oblicze! Święty Stanisławie,
Święty Kaźmierzu, święty Józafacie —
Ku niej — ku matce w pokrwawionej szacie —
Święci Rodacy! — głuchnie polska mowa,
Łotrowie polskie pożerają plony,
Wdowy, sieroty polskie bez obrony —
Marnieje Polsce siejba Wojciechowa;
Zanućcież razem, jak ongi, tak ninie:
«Bogarodzico! — Miły Hospodynie!
«Do Ciebie Panie, bracia wznoszą modły!
«W drodze żywota znękani niezmiernie,
«Albowiem świata pokutnego ciernie,
«Kolcami na wskróś do serc ich przebodły:
«Przecież o Panie! nie nad nimi Panie!
«Nad matką Polską miej pożałowanie.
Panie! cudowną wodę w Betsaidzie
Codzień o świcie Anioł twój zamąca;
I zaraz wielka rzesza do niej idzie
I działa na nią moc uzdrawiająca:
Ktoś tam samiutki miota się z daleka —
Widno nie może przypełznąć kaleka.
Panie! ach woda ona woda żywa,
Którą zamąca Anioł co poranku,
To myśl, co z ramion krzyża Twego spływa,
I którą ludzki rodzaj bez ustanku
Oblega, w nędzy swej — i nią się leczy
Boć źródłem żywej wody Syn Człowieczy!
Ów Paralityk, złamany u wody,
Którego przenieść bliżej nie ma komu,
To naród polski pomiędzy narody,
Najnieszczęśliwszy z onych powidomu:
Azaż sam zgrzeszył on, albo ojcowie?
Lub żeby cud się stał nad nim, kto powie?
Chorych tam ciżba: a wszyscy ci chorzy
Z wolności źródła zdrowie dzisiaj biorą —
Ból nie doskwiera im, ni głód nie morzy,
I choć już gorszą się Bożą pokorą,
Przecież się wzrostem i potęgą cieszą:
Mój Paralityk opodal za rzeszą.
Mój paralityk to Lech — rycerz stary
I uznojony Twój kmieć u lemiesza:
Pił-ci najdłużej on ze źródła wiary:
Pił i ze źródła wolności — jak rzesza,
Spełniał powinność wojaka i kmiecia!
Mój paralityk, mój naród w niemocy
Łazarz narodów, lecz nie przeniewierca!
Wieszczowie jego — jak ongi Prorocy,
Wielkie boleści przyjęli w swe serca:
Na wszystkich drogach bezdomibezdomni tułacze
Jęczą — że zda się niebo ku nim płacze.
Mój paralitikparalityk, mój naród w tęsknicy
Niewysłowionej! — pod grozą niełaski
Młodzieńcy jego — mnodzy katorżnicy,
W śniegach sybirskich, przez wołżańskie piaski
Idą pokutnie — aż na ziemi krańce,
Jak ongi Panie, święci Rozesłańce.
Mój paralityk, mój naród w pogardzie;
Wróg mu urąga — żeś Ty Bogiem naszym!
Prus nienawistnie patrzy, a Czud hardzie —
Mniemają bowiem, że się ich ustraszym,
I nie wytrwamy Tobie w długiej walce,
Ale się zmienim w podłe bałwochwalce.
Mój paralityk, mój naród ku Tobie
Panie! w serdecznej targa się on męce!
Niewiasty jego, płaczki tam w żałobie,
Z dziećmi na ręku i z dziećmi za ręce,
Na cyrki carskie przed carskie zwierzęta,
Z hymnem na ustach biegną niebożęta.
Mój paralityk, mój naród poddany,
Wierny poddany Najświętszej Twej matki,
Na pokoleniach tak sponiewierany,
Dostarcza pastwy na carskie tam jatki!
Azaż Królowa i święci Patroni
Kalece swemu nie podadzą dłoni?
Mój paralityk, wyznawca on prawdy;
Jakże go Panie piekło one zmoże?
Wierzy, miłuje, spodziewa się zawdy. —
Skiniesz, a wstanie — i poniesie loże;
Wiekową krzywdę swoją wraz pogrzebie,
Przebaczy wrogom nawet on — dla Ciebie!
Toż pod krzyż słać się — im większa pokusa!
Pod krzyż! oburącz trzymając się Wzorca,
Głośniej a głośniej uwielbiać Chrystusa!
Aż skinie Słowo-mocarz, Cudotwórca!
I rozgrzmisz na świat narodzie kaleko:
«Pan idzie, idzie! Oto niedaleko!»
Józef Bohdan Zaleski.
PIEŚŃ KONFEDERATÓW.
Nigdy z królami nie będziem w aljansach,
Nigdy przed mocą nie ugniemy szyi;
Bo u Chrystusa my na ordynansach — Słudzy Maryi!
Więc choć się spęka świat, i zadrży słońce,
Chociaż się chmury i morza nasrożą;
Choćby na smokach wojska latające, Nas nie zatrwożą.
Nie złamie nas głód, ni żaden frasunek,
Ani zhołdują żadne świata hołdy:
Bo na Chrystusa my poszli werbunek, Na jego żołdy. —
Juliusz Słowacki.
PIEŚŃ WIARY.
Wierzymy Panie, o! wierzymy mocno,
Żeś nas nad wszystkich upodobał sobie,
Żeś nas zapalił jak pochodnię nocną,
By całą ludzkość prowadzić ku Tobie —
Że nam na niebie już świta zaranie — Wierzymy Panie!
Wierzymy Panie, że Ty gwiazdy siejesz
Po naszej drodze, żeś Ty naszym świadkiem,
Że chociaż czasem słabymi zachwiejesz,
Jednak nas wszystkich chronisz przed upadkiem;
Żeś aniołami otoczył otchłanie, Wierzymy Panie!
Wierzymy Panie, żeśmy syny światła,
Że nasze wrogi są dziećmi szatana;
Że on im stoi na czele i matła
Twą świętą wiarą, co niepokalana
Z tryumfem skończy z nim swe bojowanie — Wierzymy Panie!
Wierzymy Panie, że synowie pychy
Silni są złością, ale słabi w duchu —
Że jak cień żywot ich przeminie lichy,
Że ich tu jeszcze przypniesz na łańcuchu,
Że ich płacz czeka i zębów zgrzytanie, Wierzymy Panie!
Wierzymy Panie, że w czas niedaleki,
Kraj nasz o morza oprze swoje końce,
A wszystkie ludy przez wieki i wieki
Poglądać na nas będą jak na słońce.
Że Ty nad nami weźmiesz królowanie, Wierzymy Panie!
Kornel Ujejski.
SUPLIKACYE.
«Święty Boże, Święty mocny,
Święty nieśmiertelny, Zmiłuj się nad nami!»
Tako i nasi bracia, Wielki Boże,
Jak na spoczynek szli na krwawe łoże:
A strasznym bolem pokurczone wargi Nie miały skargi.
Panie! toż wszystkie ojców naszych winy,
Już śmiercią swoją okupiły syny,
Panie! Tyś musiał zmarłych poczet cały Wziąść już do chwały.
A jeźliś naszą pokutę żałobną
Dotąd nie skończył — daj nam śmierć podobną;
Ale nam powiedz: «Do ofiarnej katni Idźcie ostatni!»
Ale nam powiedz: «Was umieszczę w chwale,
Kraj wasz ku morzom rozścielę wspaniale,
A dzieci wasze do jednego stołu Sproszę pospołu!»
Cześć, cześć i chwała niech będzie popiołom,
W proch, w proch, w pokorę giąć się naszym czołom,
W jęk, w łzę rozlewać to nasze wołanie, Do Ciebie Panie! Kornel Ujejski.
Stań się! stań, wielki rozbracie
Piekła i niebios, światła i cieni,
Wynijdź, wynijdź w majestacie,
Królu prawdziwy, wiekuisty —
I wy wstańcie Antychrysty,
Których blask piekieł rumieni!
Dmijcie! dmijcie w piekieł żary,
Wichry czarnych potęg ziemi!
W szereg kupcie się poczwary,
Pod sztandary,
Zlane strumieńmi krwawemi:
Zbrodni, zła straszna potęga
Niechaj w łono świata sięga,
Niechaj haseł swoich krzykiem
Wszystko zwoła w bój śmiertelny:
By zwyciężył wielki, dzielny,
Co jest niebios posłannikiem!
Ha, widnieją wojsk obszary,
Ciągną, ciągną duchy świata
W górze, jak podarta szmata,
Sztandar piekieł wieje stary:
A nieczyści, strachem gnani,
Maskę zdzierając obłudy,
Lecą, lecą do otchłani —
Bo z krwi dzieci, między ludy,
Archanielska wstaje pani!
Patrz! jak ich archanioł budzi,
Jak im wzrok rozpacz zamyka,
Jak im ściera znamię ludzi,
Podłość do czoła przywrzała,
Jak bluźnierstwo się wymyka
Żmiją z gnijącego ciała —
Jak się rwie naga bezczelność
Na broń ducha: nieśmiertelność!
Stań się! stań, wielki rozbracie,
Świata zmąconych żywiołów:
Wynijdź Chryste w majestacie
Krwawych, męczeńskich aniołów,
Wynijdź szatanie śród świty
Tych, co ci służą na ziemi:
Ty zbrojny w zbójcze dziryty,
A oni z palmy świętemi.
Kto święty niech świętszym będzie,
Przeklęci niech w klątwach się mnożą!
Niech z piersi, w świętym rozpędzie,
Moc boża gna większa moc bożą!
Niech złości się w wściekłość zamienią,
Niech miłość się w zachwyt spotężni,
Niech staną obydwa orężni,
Co niebo i piekło dać zdoła.
Bo chodzi, kto świata przestrzeniom
Zawłada w stuletniej przyszłości:
Bóg li prawdy i miłości
Czy mądrość spadłego anioła!
Padnij w proch! padnij w pokorze!
Ludu święty, dziecię boże!
W ręce twoje krwawe zlata
Oręż ducha, władza świata,
Oręż, co światy przetworzył,
Co ostrzami ognistemi,
Na wskroś przeszedł serca ziemi —
Płomienisty, nieśmiertelny;
Zmartwychwstania drzwi otworzył.
Tym orężem silny, dzielny,
Niezłamany w twej szermierce,
Tyś niósł naprzód życie, serce,
Na wskróś wroga strasznych grotów,
Tyś szedł ludu, umrzeć gotów!
Ha! kto śmierci cios ci zada,
Ten na wieki w otchłań pada!
Ha! kto tobie nie pomoże,
Tego klątwy trafią boże,
Ten osądzon wśród stuleci,
Jako kolos w nicość zleci —
Kto się tobie nie ukorzy,
Ten przywalon po wiek wieka,
Zrzucił z siebie znak człowieka.
I pod grom upadnie Boży!
Aż na głos twój męczenniczy,
Głos wyznawczy w zgonu męce,
Ku twej skroni, ku dziewiczej,
Zrumienionej krwią jutrzence,
Z świata mętu, wszyscy bieli
Wydobędą się z topieli,
I w rozdartym na pół świecie,
Krwawą zaczną z piekłem wojnę!
O! ty wtenczas bądź spokojne,
Wielkie, święte, niebios dziecię!
W bój ty idź z wieńcem u czoła,
Tryumf śpiewaj przed wygraną,
Bo u sądu tam anioła,
Dekret w niebie napisano!
Pragnęłaś uświęcić pamiątkę Grochowa,
Twym modłom się przemoc oparła przebojem,
Przed tron swój ofiary twe przyjął Jehowa,
Boleścią promienna, okryta żałobą,
Męczeńską krwią zlana, potężna spokojem, O polska stolico, Bóg z tobą!
Stanąłeś wspaniały jednością i wiarą,
I mocarz wysłuchał zdumiony twej mowy —
I zadrżał, że wołasz o wolność twą starą,
Zdobywco, coś zdobył wszechwładztwo nad sobą!
Wzburzony i wrzący, lecz cichy, bo zdrowy, O polski narodzie, Bóg z tobą!
Padacie bezbronni pod ciosem przemocy,
Od strzałów ulicznych, od razów z rąk wroga;
Śród lodów fortecznych, śród lodów północy,
Przed mordem gołemi stający piersiami,
Przed gwałtem broniący się pieśnią do Boga — O biedni Polacy, Bóg z wami!
Męczeństwem pracujcie na dzień zmartwychwstania,
Wytrwaniem okupcie swych win przebaczenie,
Jednością otoczcie braterskie działania;
A przyjdzie godzina, że wolni, że sami
Z upadku wskrześniecie na wieczne istnienie, Bo, kraju i ludu, Bóg z wami!
(Dziennik literacki.)
BÓJ.
Zlinjowane chłopy
Czernią jak wąkopy —
Powyżej się fali
Jak zboże ze stali:
Niby grusza cicha,
Rzadko posadzony,
Sztandar ich czerwony —
Ponad niemi wzdycha.
I przez krwi strumienie
Gdy w popiele grody,
Gdy we łzach jagody,
Mknie w przyszłość wspomnienie.
W boju z żądzmi świata
Trwożliwi i podli,
Tu mężni: brat brata
Bagnetem pierś bodli.
Z sercem skamieniałem,
Byleby ich imię
Nie znikło w dział dymie,
Nie zgasło z wystrzałem.
Za sławy łakocie
Dają szczęsne chwile —
Ach! jedno lat krocie
Co i dni motyle.
Czem bańka na wodzie,
Dym, co go wiatr wieje,
Tem my, nasze dzieje,
W wieczności pochodzie.
Bóg się rodzi, moc truchleje.
Hymn żalu wznoszą narody,
Piosnkę zemsty lud już pieje,
Piosnkę zemsty i swobody. Ach to Marya w bolach rodzi — Bóg się rodzi! Bóg się rodzi!
Niebo czarno się zachmurza,
Żałobnie płaczą dziewice,
Nad Ojczyzną wisi burza,
A śród burzy błyskawice. Ach to Marya w bolach rodzi — Bóg się rodzi! Bóg się rodzi!
We krwi ludu tyran brodzi.
Opiekuńcze widzisz duchy?
Już piękniejsze słońce wschodzi,
Wnet opadną z nóg łańcuchy. Ach to Marya w bolach rodzi — Bóg się rodzi! Bóg się rodzi!
«U Newy, u Newy Szukać wam napoju,
W gorącej juchy zdroju,
Między carskiemi trzewy.»
Seweryn Goszczyński.
CZARNA SUKIENKA.
Schowaj matko suknie moje, Perły, wieńce z róż: Jasne szaty, świetne stroje, To nie dla mnie już! —
Niegdyś jam stroje, róże lubiła,
Gdy nam nadziei wytryskał zdrój;
Lecz gdy do grobu Polska zstąpiła,
Jeden mi tylko przystoi strój: Czarna sukienka:
Wtenczas mnie kryła szata godowa;
Lecz gdy śród bitwy brat zginął mój,
Kulą przeszyty w polach Grochowa —
Jeden mi tylko przystoi strój: Czarna sukienka!
Gdy kochanek w sprawie bratniej, Mściwą niosąc broń, Przy rozstaniu, raz ostatni Moją ścisnął dłoń,
Wtenczas choć smutna lubiłam stroje:
Lecz gdy się krwawy ukończył bój,
A on gdzieś poszedł w strony nie swoje —
Jeden mi tylko przystoi strój: Czarna sukienka!
Gdy liść lauru, Wawru kwiaty Dał nam zerwać los. Brałam perły, drogie szaty, I trefiłam włos;
Lecz gdy nas zdrady wrogom przedały,
Gdy zaległ Polskę najezdców rój,
Gdy w wieżach jęczy naród nasz cały —
Jeden mi tylko przystoi strój: Czarna sukienka!
Ziemskim potęgom tylem się nasłużył,
Napalił ofiar z czynów i uniesień!
Jam się mojemu Bogu tak zadłużył,
Jako ten rolnik, gdy nań wczesna jesień
Razem uderzy, a pole odłogiem — —
Czas było z moim połączyć się Bogiem.
W strasznych ciemnościach długo się chadzało,
A choć śród cierpień i jęku rozpaczy!
Na promień laski człek baczył tak mało,
Tak bezrozumnie dufał w szał junaczy,
Że myślał niebo zwalić pychy rogiem. —
Czas było z moim połączyć się Bogiem.
Odkądem z starą wziął rozbrat osobą:
Ścieżki mych ojców, jako drogi mleczne
Widzę saza sobą, i widzę przed sobą
Ścieżki przyszłości, ni to tęcze śliczne.
Czemużem chodził w przeciwieństwie srogiem,
Czemużem z moim nie łączył się Bogiem!? —
Drobneż, ach drobne te mędrków rachuby,
Jak pył kurzawy, którą szatan wznieci;
A ta ich wolność, to na duszę śruby —
W miłości ojca najwolniejsze dzieci;
I głów nie ugną, nie klękną przed wrogiem —
Czas nam, czas bracia połączyć się z Bogiem!
Kto wiarą idzie, zwycięztwo z nim kroczy,
Wódz trzyma duchy na ostrzu swej stali;
Naród ogarnia jakiś duch proroczy!
Co odbuduje, nieprędko się zwali;
Święci za ziemskim pomagają progiem —
W wierze, miłości, połączmy się z Bogiem! —
Lucyan Siemieński.
CZTERY RZECZY.
IMPROWIZACYA.
Cztery rzeczy w Polsce słyną:
Stara piosnka, stare wino,
Przyjaźń doświadczona,
I uczciwa żona.
O! matko Polko! jeźli syn twój z młodu
W płochych rozrywkach marnie trawi lata,
I zapomniawszy krzywd swojego rodu,
Schlebia tyranom, z wrogami się brata!
Jeźli zwyczaje i strój narodowy
Obraca w pośmiech, lub znosi ze wstrętem;
Jeźli się wstydzi pięknej ojców mowy
I rad szczebiocze paryzkim akcentem —
O! matko Polko! źle syn twój się chowa!
Opowiedz-że mu wszystki Polski męki,
Wskaż mu na Pragę — na pola Grochowa —
Na niepomszczone błonia Ostrołęki!
Niechaj się dowie, ile krwi wyciekło
Z serca narodu — i jaka łez rzeka,
Płynąc od strony gdzie Sybiru piekło,
Przez wszystkie ziemi wygnania przecieka!
W Korsyki górach, gdy morderców kule
Zabiją starca, obowiązkiem syna
Jest nosić ojca skrwawioną koszulę,
Która mu wiecznie zemstę przypomina;
I póty nie zdjąć tej smutnej puścizny,
Aż krew krwią spłaci. — O! Polko! twe dziecię
Nosić powinno kir z grobu ojczyzny
I w każdej chwili myśleć o odwecie!
Niech więc do dzieła sposobi się z cicha,
Skrytemi łzami żal serca podsyca,
Żart ma na ustach, a śmiercią oddycha
Jak Hamlet, kiedy mścił się za rodzica! —
Tej jednej myśli niech wszystko poświęci
Jak Alf, co zrzekł się szczęścia i Aldony
By pomścić Litwę. — I niech ma w pamięci,
Że i on rośnie dla kraju obrony!
Każże mu wcześnie wprawiać się do konia;
Do strzału, szabli, do harców i znoju —
Umieć wypatrzeć obronne ustronia
Do czat, zasadzek, lub wstępnego boju.
Pod domem swoim skryte kopać lochy
I tam śród nocy, gdy śpią wrogi nasze,
Odlewać kule, nagromadzać prochy,
Strzelby, kulbaki, lance i pałasze!
Po tylu próbach, chwilę jeszcze jedną
Czekać i czuwać; bo czas niedaleki,
W którym ojczyznę, matkę naszą biedną
Z grobu wyniesiem — by żyła na wieki!
Wtenczas i syn twój, biegnąc w hufiec bratni,
By z dziecka może stać się bohatyrem,
Wyjdzie wraz z nami na ten bój ostatni,
Co wiecznym ludów zakończy się mirem!
Konstanty Gaszyński.
DO MIECZA.
«Mieczu mój mieczu! długo spoczywałeś,
I w grobie ojców już długo rdzewiałeś! Już ponad ziemią zabłysnąć czas;
I szczękiem twoim pieśń powstania wzniecić,
Łuną twoich odblasków rozświecić Drogę do szczęścia dla nas.
O mieczu luby! w ogniu poświęcenia,
To w zimnie grobu, to we łzach cierpienia, To w ofiar tylu tysięcy krwi —
Przeszło od wieka ciągle hartowany,
Może już przetniesz nasze kajdany, Strawione od czasu rdzy?
Jeźli nie przetniesz, niech me poświęcenia,
Krwi mej gorąco, lub zimno więzienia Ciebie hartuje, luby mieczu mój!
A i tak zniszczysz mej niewoli pęta,
Bo po za grobem świeci wolność święta: Tam ukończony z panowaniem bój!
O mieczu luby! na twem ostrzu dzielnem,
Który zwycięztwom, czynom nieśmiertelnym Przyświecał przez tyle lat —
Spoczywa teraz: moja dusza młoda,
Me szczęście, życie i moja swoboda, Mojej nadziei i przyszłości świat!
Na twojem ostrzu, co długo broniło
Wiary Chrystusa, i jasno świeciło Całemu światu, broniąc boskich praw —
Spoczywa teraz szczęście milionów,
Wolność narodów albo tryumf tronów. Mieczu! o mieczu! miliony zbaw!»
Stachowę rozpacz ścisnęła, Załamała dłoń białą:
Chce biedz ku niemu, przecknęła — A w tem męża nie stało.
Seweryn Goszczyński.
DUMKA.
Tuman-li to w górach, jarach, jak morze się chwieje?
Czy gwiazdami, by ziarnkami Bóg na polu sieje? Czy się niebo zawaliło, I skowronki nam pobiło?
Oj, nie mgła to, oj nie gwiazdy, ni obłok się zwalił —
Lud to biały, powstał cały — sobótkę zapalił. W trzy żubrowe rogi dzwoni: Do spis, do spis i do koni!
Na wołyńskich widzę polach trzy rzeki się łączy:
Dniester spada — Bug się skrada — i Dnieper rwie rączy — Z trojej strony potop wali — Z czwartej obóz mknie Moskali.
Hańczarychy jar głęboki wyrównany trupem!
Lacki ptaku, pilnuj znaku, a nie baw się łupem — Jeszcze stoi carskie znamię, Jeszcze długie carskie ramię.
Dniem i nocą taniec idzie — tabor mknie do granic —
Posły chodzą: zwodzą — godzą — Lach nie zważa na nic. Z ciał pobitych drogę mości: Szlak czerwony dla złych gości.
U mogiły Perypiaty i Perypiatyki,
Jak skoszona, błoń zielona, padną najezdniki. Lud koronę z cara zdejmie — Lud — król w polu i na sejmie.
Rozbujane białozory zalecą daleko:
W kraj soboli, w kraj niewoli, i tak Moskwie rzeką: Co nam bić się — zdusić cara! Nas pobrata w wolność wiara.
Odtąd dziwy niebu — ziemi, pokażą Anieli —
W znak zbawienia — odkupienia, słowo: lud się wcieli —
Zapłacz luba gorzkim płaczem
Nad Podolem, nad tułaczem, Co był miły Ci.
Potępieni my!
Wspomnieć serce drży,
Orły lecą, gwiazdy cieką,
Kraj w okowach, ty daleko, A w około łzy! —
Maurycy Gosławski.
DUMKA WYGNAŃCA.
Ach! ja chciałbym stać się chmurą,
Na wschód z wami płynąć górą, Tam, gdzie mgli się Karpat szczyt;
Gdzie smętarzem ziemia cała —
Naród tonie w krwi, lecz pała Wiarą w przyszły życia świt.
Tam, gdzie z mogił są oazy,
I z szubienic drogoskazy! A ku niebu idąc lud,
Śledzi szlak po drogoskazach,
Odpoczywa w tych oazach, Wstając znów na nowy trud.
Patrzeć na tę ziemię łzawą,
I na ludu mękę krwawą — Aż nabrzmiały łzą i krwią,
Wzlecieć — i od Karpat szczytów
Aż do Kaukazu granitów I do mórz, co lodem lśnią —
Pływać nad przestronne ziemie,
Na których słowiańskie plemię, Naród Słowa w więzach śpi;
Trzeźwić go polskiemi łzami,
I budzić błyskawicami Krwawemi, od polskiej krwi.
Szumieć nad słowiańskie strzechy —
Pieśń rozbudzeń i pociechy, Przyszłą wolność śpiewać im;
Pieśń powstania Słowa-Stanom,
Pogrzebowy śpiew tyranom Grzmić rozgłośnie gromem tym:
«Ludy Słowa! Słowa dzieci!
Już poranna zorza świeci,
Zmartwychwstania błyska dzień,
Dzień waszego przeznaczenia!
Ziemię czynem poświęcenia Bozką drogą pchniecie w strzeń.
«Ale niechaj w waszem łonie
Bratnia miłość wprzód zapłonie, Bo wspólny wasz Ojciec-Bóg;
Wspólna wasza przyszła droga,
Wspólna teraz dola sroga, I jeden was gnębi wróg.
«Polska, siostra wasza, wieki
Z nim walczyła, i w daleki Świat przyszłości wiodła wraz.
Patrzcie! — teraz w wrogów gronie,
Na krzyżu, w cierniów koronie — Cierpi i walczy za was.
«Wzywam was na Boga imię!
Zbudźcie ducha, co w was drzymie; Wstańcie wraz na jego głos —
Bo dzień czynów waszych płonie,
I Bóg składa w wasze dłonie Prace wieków, świata los.
«Polsko! Polsko! coś szła przodem
Przed wielkim Słowa narodem, Młodszym braciom przykład daj.
Hej! Słowianie złączcie dłonie,
Bozkim szlakiem, w bratniem gronie Wiedźcie ludzkość w szczęścia raj.»
(Dźwięki mej duszy.)
DZWON.
Na gościńcu do Stolicy Pełno ludu i pogłosek;
Wiozą dzwony z okolicy, I z kaliskich wiosek.
Pod Kaliszem w wiosce małej Na dniu jasnym cud ujrzano:
W dzień świąteczny był lud cały Na mszy świętej rano.
W samą chwilę podniesienia Runął z wieży, sklepieniami,
Dzwon największy, a z podsienia Przemówił słowami:
(Na pamiątkę pogrzebu ofiar poległych d. 27 Lutego 1861 r.)
Szczyt naszych cierpień strzelił jako wieża,
Błysł jak dzwonnica sklepieniem skrwawionem,
I cały naród stał się wielkim dzwonem, Gdzie jedno serce uderza.
To dzwon pogrzebu — tak, stu lat pogrzebu!
Naród już w niebo wysłał gońców — oni
Przyspieszą dzieje, gdy powiedzą niebu, Że serce polskie znów dzwoni.
Ten dzwon obudzi w Europie dreszcze —
Nutą ofiary, swą nutą jedyną
Powie: że Polska nie zginęła jeszcze, Gdy jeszcze za Polskę giną!
Ten dzwon zadzwonił na godzinę cudów,
Ewangielicznej, bezprzykładnej wojny;
Pomiędzy szranki zbrojnych mieczem ludów, Wychodzi lud, palmą zbrojny.
Tylko pod palmą gaj oazy rośnie,
Pustynia żarem pod stopą się płoni
Lecz idźmy, dojdziem ku źródłom i wiośnie, Jeźli iść będziem dłoń w dłoni.
Odpędziwa, Bóg widzi!
Polska ziemia ożyje,
Któż to chłopa powstydzi,
Kiej tańcuje, kiej bije?!»
Teofil Lenartowicz.
HYMN DO POLSKI.
Wstań o matko! czoło wznieś! Dosyć spać, Czas już wstać —
Ty wolności tęczę wskrześ!
Na twoim grobie śmieją się morderce, Piją rzęsiste puhary —
Ich brudna stopa depce twoje serce;
Żołdak urąga twojemu cieniowi — Dumny szatan szatanowi Nieczyste pali ofiary!
Polsko! w majowym wolności poranku, Raz cię ugodził śmiertelny,
Jutrznię swobody zdmuchnął wiatr piekielny — Padłaś strojna, w ślubnym wianku,
Tak jak dziewica, marząc o kochanku.
I za życia urok cały,
Została tobie, na wybladłej skroni Męczeńskiej, korona chwały —
Został na grobie potok krwawej toni. Wstań o matko! czoło wznieś! Dosyć spać, Czas już wstać —
Ty wolności tęczę wskrześ!
Silne twoje ramię Bagnety połamie. Błyśnij słońca zdrojem, Gwieździstym zawojem Pogrzebowy zalej mrok — Tyranów olśnij wzrok!
Sięgnij po piorun, co drzemie gdzieś w niebie, Niech on będzie twoją duszą! Piorunne iskry żelazo pokruszą — Dusza — piorun zbawi Ciebie! Niech wolności zwiędły krzew Zrosi nie łza, ale krew! —
Matko! na czole’ć siądzie dawna dzielność, Ciemiężców pokona,
Z kości powstaną tysiące mścicieli — I z twojego łona
Strzeli Nieśmiertelność!
Wstań o matko! czoło wznieś! Chwyć za broń, Wroga goń —
I wolności tęczę wskrześ! —
Jan Dworzecki.
HYMN ORŁÓW.
Hej! bracia orły do lotu!
Na świata brudnego końce!
Przed nami góry — olbrzymy,
Przed nami czernią chmur dymy,
Hej! bracia orły do lotu!
Do lotu! Przed nami słońce!
Kto ulągł się u skał szczytów,
Temu świat cały jest drogą,
Kolebką — morze błękitów,
Łożem — posłanie z granitów;
Temu świat cały jest drogą,
Kto ulągł się u skał szczytów!
Hej! skrzydła roztoczmy obie,
Na świata czworakie wiatry!
Z odważną piersią w zasobie,
Odbądźmy przegląd po globie!
Kolebką były nam Tatry,
Z nich skrzydła roztoczmy obie!
Oczami — jak błyskawicą,
Ścigajmy zdobycz z wysoka,
A co wypatrzym źrenicą,
Niechaj wnet szpony pochwycą.
Odwagą bystrego oka
Przestraszmy, jak błyskawicą!
Jastrzębi, sokołów stada
W naszej ojczyźnie plądrują —
Wiatr, zanim skona noc blada,
Z szumem się skrzydeł rozgada,
I nasze szpony poczują
Jastrzębi, sokołów stada!
Tam kruków czernie przeklęte
Na trupy żerować biegną;
Lecz tych wspomnienie jest święte,
Ciała szanowne, nietknięte,
Co walcząc za kraj, polegną — !
Rozpędźmy czernie przeklęte!
Ha! jeszcze burza szalona
Piorunem w oczy nam błyszczy?
Sił poprobujmy — niech ona,
Choć straszna grzmotami,
Swej piersi żarem się niszczy,
I pierzcha burza szalona!
Hej! bracia orły do lotu
Choć czyste już świata końce;
Chociaż go podłość nie gniecie —
Lecz jeszcze zimno na świecie!
Hej! bracia Orły do lotu,
Przed nami pali się słońce! —
Edmund Wasilewski.
IN HOC SIGNO VINCETIS.
(Do braci na tułactwie).
O bracia moi! w polskiej dziś krainie
Pusto i tęskno. — Car, tyran bez duszy
Niszczy nasz język, zamyka świątynie,
Dawne pomniki i posągi kruszy —
Wszystkie wspomnienia wytępia i głuszy!
W Polsce dziś naszej, jak we wdowim domu,
Smutek i niemoc; miara się przebrała
Wszech nieprawości — a nie ma się komu
Upomnieć za nas! — Europa cała
Nic, okrom żalu i łez, nam nie dała!
Dla tej od ludzi opuszczonej ziemi,
Jakaż ostatnia dzisiaj jest obrona?
Patrzcie! tam zdala, nad niwy polskiemi
Ot, krzyż, na którym Zbawiciel nasz kona —
Sam, miłosierne rozciągnął ramiona!
On tarczą naszą: jedynem zbawieniem —
Biednych rozbitów ta kotwica święta!
Pod Jego godła opiekuńczym cieniem
Tulmy się kornie, jak drobne pisklęta
Pod skrzydła matki, co o nich pamięta! —
Bracia! gdy w rzymskiej świat jęczał niewoli,
Krzyż dał mu wolność na Golgoty szczycie!
I nas krzyż także od wrogów wyzwoli —
Przez niego tylko w grób nasz wróci życie:
Tym tylko znakiem zbrojni — zwyciężycie!
Do stóp więc krzyża garnąć się nam trzeba,
O bracia moi! — nadzieja jedyna
Dziś w Bogu tylko — On z przybytków nieba
Choć nas doświadcza, lecz nie zapomina
I ześle pomoc, gdy przyjdzie godzina!
Konstanty Gaszyński.
JESZCZE POLSKA NIE ZGINĘŁA.
(Mazurek Dąbrowskiego.)
Jeszcze Polska nie zginęła, kiedy my żyjemy,
Co nam obca moc wydarła, mocą odbierzemy; Co wszczęła rozpacz, to dokona męztwo, Marsz, marsz Dąbrowski; Bóg nam da zwycięstwo.
Matka z grobu powstająca woła do swych dzieci:
Kto jest mój syn, prawy Polak, niech do boju leci! O matko nasza! o Ojczyzno święta! My twoje dzieci, my skruszym twe pęta.
Za wolności kraj rodzinny, śpieszmy do oręża!
Wszakże Bracia! nigdy liczba, lecz męztwo zwycięża, Honor i chwała są przy naszej stronie, Słodko jest ginąć w Ojczyzny obronie!
Ziemio naszych Prapradziadów, ziemio krwią ich zlana,
Jużeś nasza, już obcego mieć nie będziesz pana. Do broni, Bracia! do broni! do broni! Pod świętym znakiem Orła i Pogoni!
Przy Dąbrowskim niebezpieczeństw żadnych się nie straszem,
Ufność w Wodzu, Jedność, Zgoda będzie hasłem naszem. Co wszczęła rozpacz, to dokona męztwo, Marsz, marsz, Dąbrowski, Bóg nam da zwycięztwo!
JESZCZE POLSKA NIE ZGINĘŁA.
(Wiersz, w Listopadzie 1856 roku napisany, po zawartym pokoju paryzkim.)
Kiedy los Polskę na zabój ugodził,
A dzwon pogrzebny już lament rozwodził, Z domu do domu, i z grodu do grodu;
Nim ostateczne tchnienie wyzionęła.
Ktoś się tam ozwał: Jeszcze nie zginęła! — Nie! nie zginęła! — szło echo narodu.
Nie, nie zginęła! — Tylko lico zbladłe
I oczy wrzącem czuwaniem zapadłe, Znoszonych tortur wyjawiają znoje.
Krzywda bez pomsty, siła bez oręża
Tętno w niej życia gwałtownie natęża; Cierpieć, czy rwać się — gotowa na dwoje.
Skazan pod obce, na tułactwo, nieba,
I wstydną rękę wyciągać dla chleba, Geniusz nawet styran bez zasobu.
Próżno im z Kraju złoty łańcuch świeci
Zabójczą łaską: wierne ojcom dzieci Przysięgę serca szanują do grobu.
Gdy wrzask wojennej trąby razi strachem,
W gmachach bogaczów i pod wiejskim dachem: Dla nich, w tym wrzasku nadzieja i życie.
Zkądkolwiek grzmiący bitwy huk zawita,
Chwytają głos ten sercem — tak jak chwyta Wołanie matki zabłąkane dziecię.
Co to za rozpacz! gdy zerwan piorunem
Sztandar zwycięztwa spadał im całunem Na trup nadziei, w ostatnim jej blasku!
Miotaj się rzewnie na mordy i blizny
Rzucaj kotwicę, ratunek Ojczyzny! W linę jej ufaj — a lina ta z piasku!
Błogosławiony, komu nieba dały
Dzierżyć Ojczyznę w pełni sił i chwały, Ołtarz bez kaźni, miecz groźny, dom wolny! —
Od swych ołtarzy i z domu wyrwany
Rozbitek gwałtów, w zimny świat zawiany, Biedny wygnaniec! cierpieć chyba zdolny.
O! jak im trudno, lecz jak pięknie świecić!
W ćmie poniewierki święty ogień niecić, Którym ich Ojców pochodnia płonęła!
Gdy na Kraj jarzmo i knebel wróg wsadza,
Gdy lży i dławi, a świat martwy zdradza, Z przepaści świadczyć: Jeszcze nie zginęła!
Nie, nie zginęła! — Pod temi kirami
Wdowiej miłości napawa się łzami, Hartując duszę nie znającą trumny!
Naród, choć w pętach, toć umrzeć nie może,
Gdy na te pęta ciche ostrzy noże, Święty rozpaczą, wstydem nawet dumny.
Czas twoje wieńce, Pokoju, pokruszy.
I znowu wojna zagrzmi światu w uszy, I znowu lanca błyśnie sławą starą!
Hej dla Ojczyzny! — i Polska się zrywa,
Z zemstą jak z głownią pożaru, Z szaloną odwagą czarta,
Pędźmy wśród ziemi obszaru! Gdy z szat ludzkości obdarta,
Dalej z nią w otchłań pożaru!
Dalej z nią, niech się przeczyści, Jak stal w płomienia uścisku:
Jej świeżych potrzeba liści, Nam szczęścia jej trzeba w zysku.
Dalej z nią! niech się przeczyści!
Młodzieńcy duchem i ciałem, i t. d.
Jak powódź rzeki, gwałtownie Rzućmy się na świata zręby —
Do rąk pochodnie i głownie! Wściekłemi poszarpmy zęby,
Starego świata warownie!
Jak gdyby jadem wścieklizny, Niech serca zemsta pokąsa,
Od pieluch aż do siwizny! Darmo się przemoc podąsa —
Do nowej zajdziem ojczyzny!
Ot, ja każę zaprządz konie, Bigosu podjemy:
Schowaj szablę — a na Błonie W Warszawie staniemy.
SIELAWA.
A to piękna historyja! Rewolucja w kraju —
Ten i ów się w mieście zwija, W Polsce jak-by w raju;
A ja patrzeć mam kądzieli, Albo jechać bryczką?
Żeby starej karabeli Gdzieś szukali z świeczką?
«Gdzie Sielawa?» tartas, wrzawa, «A kto nas powiedzie?
Gdzie Sielawa?!» a Sielawa Na dryndulce jedzie!
Nie!... my jedziem z ostrą szablą, Po dawnym zwyczaju,
Na rumaku z miną diablą, Na usługi kraju.
A choć sobie sądzisz Wasze, Żem niby przy-stary,
Przecież, kto mi dmuchnie w kaszę, Ten nie ujdzie kary!
Będę radził i pocieszał, Z processyją śpiewał,
Łotrów-zdrajców będę wieszał, A młodych zagrzewał:
I zobaczysz co to będzie, Mój sąsiedzie Karski!
Zaraz w mieście hukną wszędzie: «Konfederat Barski!»
(Pieśni Janusza).
KOŃ GRABARZ.
Już cię więcej nie utrudzę,
Pójdziesz sobie sam po błoniu;
Ku ostatniej dziś posłudze
Wygrzeb jeszcze dół mi, koniu!
Spiesz się, póki z rany mojej
Krew do reszty nie ubieży,
Póki nie odejmę zbroi,
I nie skończę mych pacierzy.
Spiesz się, pracuj całą siłą,
Głębiej koniu, głębiej jeszcze,
By mię słońce nie paliło,
By nie doszły do mnie deszcze.
Gasną oczy, dech się ziębi —
Ach, żal braci, żal mi chatki!
Głębiej, proszę, jeszcze głębiej,
By nie zbudził płacz mię matki.
Dość, dość, koniu! Jak zawoła
Wszystkich zmarłych Bóg do siebie,
Bym mógł słyszeć głos Anioła,
I co prędzej stanął w Niebie!
Stefan Witwicki.
KOSYNIER.
Dalej bracia, bierzma kosy, Wykrzyknijmy razem: Polsko! świetne twoje losy! Tym wrócim żelazem.
Albośmy to nie Polacy? albośmy to jacy?
Nie masz ci to polskiej duszy, jako Poznaniacy. Danać moja dana, Ojczyzno kochana!
Nie płaczcie nas cne dziewoje, Że idziem na boje, Chociaż poniesiemy blizny, Wszak to dla Ojczyzny!
Uszyjcie nam dwój-barwiste chorągiewki czyste.
A od każdej się powali po tysiąc moskali. Danać moja dana, Ojczyzno kochana!
Precz dzisiaj taki mospanie Co się lękasz boju, Lepszy ja w białej sukmanie, Niż ty w Niemca stroju.
Dziś kto pierwej w boju stanie, ten jest mości panie,
Kto się kryje za okopem, nie wart być i chłopem. Danać, moja dana, Ojczyzno kochana!
Uciekajcie w stepy Rusy, Bo idą Wiarusy, I czarci Was nie zasłonią Przed ich dzielną bronią.
Nie zwycięży dziś Wiarusa żadna ruska dusza;
Kulą gwiźnie, kosą liźnie, aż się Rus obliźnie. Danać moja dana, Ojczyzno kochana.
Śmiało oni w boju staną, Za Polską kochaną;
A gdy moskali zbijemy, do domu wrócimy,
Wtenczas krzykniem: Bogu chwała, Polska nasza cała! Danać moja dana, Ojczyzno kochana.
KOZAKOWI NA PAMIĄTKĘ.
Hej, hej, ojcze atamanie!
Ukraina śpi w najlepsze,
I wiatr zasnął na kurchanie,
I zasnęła woda w Dnieprze.
I koń ledwie nogi wlecze,
I człek w stepie ledwie żyje,
Czas nie leci ale ciecze,
Gdzieś w limanach czajka gnije.
Z Wychowskiego szablą krzywą,
Mała bawi się dziecina,
Płacze matka Ukraina,
A mołodcy śpią leniwo.
Jeźli zginę, to pożałuj —
Wrócę, wrócę, nie wyrzekaj;
Jeźli kochasz to pocałuj,
To pocałuj i poczekaj.
Na koń, na koń! hej mołodce!
Serce bije, krew się pali,
Hej sotniki, połkowodce!
Na Moskala! dalej, dalej!
Teofil Lenartowicz.
WARSZAWIANKA.
(Warszawa, 1831.)
Oto dziś dzień krwi i chwały,
Oby dniem wskrzeszenia był!
W gwiazdę Polski Orzeł biały
Patrząc, lot swój w niebo wzbił.
A nadzieją podniecany,
Woła na nas z górnych stron:
Powstań Polsko, krusz kajdany,
Dziś twój tryumf albo zgon. Hej kto Polak, na bagnety! Żyj swobodo, Polsko żyj! Takiem hasłem cnej podniety, Trąbo nasza wrogom grzmij!
«Na koń,» woła kozak mściwy,
«Karać bunty Polskich rot,
«Bez bałkanów są ich niwy
«Wszystko jeden zgniecie lot!»
Stój! za Bałkan pieśpierś ta stanie,
Car wasz marzy płonny łup,
Z wrogów naszych nie zostanie
Na tej ziemi, chyba trup. Hej, kto Polak, na bagnety! i t. d.
Droga Polsko! dzieci twoje
Dziś szczęśliwszych doszły chwil,
Od tych sławnych, gdy ich boje
Wieńczył Kremlin, Tybr i Nil.
Lat dwadzieścia nasze męże
Los po obcych grobach siał,
Dziś, o Matko, kto polęże
Na twem łonie, będzie spał, i t. d.
Wstań Kościuszko! ugodź serca
Co litością mamić śmią,
Znałże litość ów morderca,
Który Pragę zalał krwią.
Niechaj krew tę krwią dziś płaci,
Niech nią zrosi grunt, zły gość,
Laur męczeński naszych braci
Bujniej będzie po niej rość, i t. d.
Tocz Polaku bój zacięty,
Uledz musi dumny Car,
Pokaz jemu pierścień święty
Nieulękłych Polek dar;
Niech to godło ślubów drogich
Wrogom naszym wróży grób,
Niech krwią zlane w bojach srogich,
Nasz z wolnością świadczy ślub. i t. d.
O Francuzi! czyż bez ceny
Rany nasze dla was są
Z pod Marengo, Wagram, Jeny,
Drezna, Lipska, Waterloo?
Świat was zdradzał — my dotrwali:
Śmierć czy tryumf — my, gdzie wy.
Bracia! my wam krew dawali;
Dziś — wy dla nas nic — prócz łzy. i t. d.
Wy przynajmniej, coście legli
W obcych krajach za kraj swój,
Bracia nasi, z grobów zbiegli!
Błogosławcie bratni bój.
Lub zwyciężym — lub gotowi
Z trupów naszych tamę wznieść,
By krok spóźnić olbrzymowi
Co chce światu pęta nieść. i t. d.
Grzmijcie bębny, ryczcie działa,
Dalej! dzieci w gęsty szyk;
Wiedzie hufce wolność, chwała,
Tryumf błyska w ostrzu pik.
Leć nasz Orle, w górnym pędzie,
Sławie, Polsce, światu służ!
Kto przeżyje, wolnym będzie;
Kto umiera, wolnym już. i t. d.
Karol Sienkiewicz.
KRAKOWIAK.
1816.
Nie będę łez ronić,
Choć mnie Stach ma rzucić;
Pójdzie kraju bronić,
Czegóż się mam smucić!
Niech się we mnie kocha,
Ze wsi młodzież cała:
On wie, żem nie płocha,
Że mu będę stała.
Bo kto krew ochoczy
Za Ojczyznę toczy,
Takiemu kochanka
Nie żałuje wianka.
(Antoni Górecki.)
KRAKOWIAK.
Hej! wesoło w imię Boże,
Chociaż bieda gniecie,
Wszak Polska zginąć nie może,
Póki my na świecie.
Mimo groźby i rozkazy
My nie zaginiemy,
Upadniemy tysiąc razy,
Tysiąc powstaniemy! Danasz moja dana, Ojczyzno kochana.
Kogot z nami, a on umie
Dzióbać orłow czarnych.
Niechaj car jak chce się sroży,
Mimo jego wrzaski,
Tego łotra z łaski bożej
Zbijem — z bożej łaski. Danasz moja dana Ojczyzno kochana.
Prześliśma różne krainy
I lubią nas wszędzie,
Gdyż nie stracił Polak miny!
Zuchem był i będzie.
Panie bracie, kiedyś nasze
«Do broni» zanucim,
Chwycim dziarsko za pałasze
I do kraju wrócim! Danasz moja dana, Ojczyzno kochana!
Jeszcze dosyć krwawej pracy
Po drodze spotkamy;
Albośwa to nie Polacy,
Zmęczyć się nie damy.
A jak wrócim do siedliska,
Co to wrzawy będzie:
Ojciec wita, matka ściska —
Radość, przyjaźń wszędzie, Danasz moja dana Ojczyzno kochana.
Nuż ksiądz proboszcz z parafiją
Wystąpi jak w święta:
Chłopcy krzyczą: niech nam żyją!
Ściskają dziewczęta.
Po wojence mości panie,
W szczęśliwą godzinę,
Każdy za żonkę dostanie
Kiej jabłko dziewczynę. Danasz moją dana, Ojczyzno kochana.
Juliusz Słowacki.
KRAKUSY.
Grzmią pod Stoczkiem armaty,
Błyszczą białe rabaty,
A Dwernicki na przedzie,
Na Moskala sam jedzie.
«Jenerale! to chwaty!
Od lewego tam skrzydła
Wiodą cztery armaty,
I Moskali jak bydła! —»
Lecą, lecą wzdłuż błonia,
Grzmią krakowskie kopyta;
A Dwernicki spiął konia,
I okrzykiem ich wita:
«Dzielnieście się spisali!
Zawsze Polak tak bije!»
A Krakusy wołali:
«Nasza Polska niech żyje!«
(Pieśni Janusza.)
KULIK.
Oto zapusty dalej kulikiem
Każdy wesoły a każdy zbrojny,
Jedzie na wojnę jak gdyby z wojny,
Z szczękiem pałaszy, śmiechem i krzykiem.
Dalej! kulika w przyjaciół chaty —
Zbudzimy śpiących, zabierzem z sobą.
Nie trzeba wdziewać balowej szaty,
Ani okrywać czoła żałobą;
Tak jak jesteśmy — dalej i dalej!
A gdzie staniemy? aż nad granicą — Gwiazdy nam świecą, Staniemy cali.
Ha! ha! koń parska — rade nam dwory —
Nie trzaskaj z bicza — niechaj śpi licho.
Szybko po drodze, tak jak upiory
Śmigajmy szybko — cicho — i cicho. Niech sanki świszczą Jak błyskawica, W okrąg księżyca, Złote mgły koło, Kagańce błyszczą.
Ha! ha! ha! jak nam wesoło!
Kto nas zobaczy, ten nie zostanie —
Z nami na nowe poleci tańce;
Mnogie hajduków świecą kagańce,
Szybkie po śniegu śmigają sanie.
A kto chce zostać — więc dobrej nocy,
Niech go nie zbudzi kogutów pianie,
Niech śpi spokojnie. — My bez pomocy
Tak jak jesteśmy — dalej i dalej — i t. d.
Stójcie tu! stójcie — oto dwór biały
I światło w oknach — dam znak — wystrzelę.
Odpowiedziały mnogie wystrzały.
Ha! dobra wróżba — wszak tu wesele —
Tu szlachta pije — wyprawia gody
Drużby za nami! swaty za nami!
Od młodej panny, chodź panie młody —
Lecz nie patrz na nią — zalana łzami,
A łzy kobiece zmiękczą ci serce.
Wrócisz! nie zwiędną ślubne kobierce;
Teraz za nami — tak z bukietami,
Tak jak jesteście — dalej! i dalej! i t. d.
Stójcie tu! stójcie! tu dwór szlachcica
Dam znak, wystrzelę — nie, ciszej! ciszej!
Znagła wpadniemy, nikt nie usłyszy —
Przebóg! tu pogrzeb — błyszczy gromnica —
Porozwieszane w oknach całuny
I stoi truna — a koło truny
Syn smutny, w dłoniach ukrywa czoło —
Ha, ha! co robić? tu nie wesoło
Lecz po co długie prawić androny!
Mój panie synu prosimy z sobą.
Daj na pacierze — zostaw na dzwony,
Zabierz przyjaciół. — Z czarną żałobą
Tak jak jesteście — dalej! i dalej i t. d.
Stójcie tu! stójcie! tu znakomity
Szlachcic zamieszkał — więc drzwi uchylę —
Zielonym suknem stolik wybity
A na stoliku świecą pamfile.
Panowie szlachta! do djabła karty —
Dalej do broni! a karty w kąty!
Niech Dej Algierski, Karol dziesiąty
I delfin, grają — może kto czwarty
Do gry zasiądzie i na kozery
Będzie błękitne rzucał papiery,
Które już dawniej spadły na cztery
I jeszcze spadną. — Mości Panowie!
Niech w karty sami grają królowie!
A my do koni — dalej! i dalej! i t. d.
Stójcie tu! stójcie! tu zamek stary
Na hasło mnogie strzał odpowiada.
Zamorskie jakieś widzę maszkary —
Panowie bracia! to maskarada.
Szaty w dziwaczne lepione wzory —
Słuchaj no! słuchaj, mój włoski panie
Czy Sycylijskie znasz ty nieszpory?
Znasz ty Neapol? a ty Hiszpanie
Czy byłeś kiedy w Minny orszaku?
Nie — mniejsza o to — Włoch, Korsykanin,
Żyd, Tatar, Turek, Amerykanin,
Chodźcie tu za mną wszyscy bez braku,
Tak jak jesteście — dalej! i dalej! i t. d.
Stójcie tu! stójcie! nowa gościna —
Już w oknach wszelkie światło pogasło.
Dam znak, wystrzelę, nie — po co hasło
Tu śpią — nie słyszą — nie nasza wina
Że sen przerwiemy. — Sztukam we wrota —
Ha! stary sługa wychodzi, świeci.
Twój pan śpi teraz? to mi to cnota!
«O nie — on nie śpi — pan mój i dzieci,
Nim trzecie grudnia błysnęło zorze,
Wyszli na czele zbrojnej czeredy —
A teraz cicho — pusto we dworze.
Wyszli na wroga — czy wrócą kiedy?«
Widzicie bracia, mylą pozory;
Takiemu panu błogosław Boże.
Oby tak wszystkie zastać nam dwory!
Jedźmy więc sami — dalej! i dalej! — i t. d.
Jakże noc pyszna, jak lecą konie
Lecą i lecą — a z pod kopyta
Pryskają iskry — połyska błonie.
Śmigają sanki — już świta! świta!
Na niebie blednie czoło księżyca —
Droga skończona — oto granica.
Jakże ja czuję te chwilę! —
Ach! ja w tej chwili pół-życia przeżyję!
Jak łaskotanie lekkiego całuska,
Jak uścisk z lekka rzucony na szyję. Tak lekko, tak lubo, tak mile,
Wieczorny powiew przy ustach się wije, Włos rozwiewa, czoło muska — —
Tu światła wiejskiej biesiadki,
A tam za liściem pełna twarz księżyca,
Jak igrająca ogniami krynica,
Blask swój przelewa — i z po za drzew siatki, To perły, to blaszki, to kwiatki
Po ciemnej darni kobiercu rozprasza. Tu zapala, tu przygasza.
A tu w czarodziejski wieniec
Wiąże się uczta przed myślą spojoną:
Pięknych ócz ogień, świeżych ust rumieniec,
Dobrych serc urok, wdzięk wiejskiej swobody, I nęcą, i kwitną, i płoną —
Jakże uroczy ten wieczór pogody! Jak lube to drobne grono!
Światłem, dźwiękiem i kadzidłem
Spłynęły zmysły: już, już z ich powodzi
Rzadki gość serca, anioł szczęścia wschodzi,
I w tejże chwili lodem skrzepły w łonie I jasność i dźwięki i wonie!
Anioł poczerniał, skrył się zgasłem skrzydłem I padł na twarz przed straszydłem.
Ach! to ona! znów ona, blada,
Z martwą źrenicą, we krwi świeżej blizny:
Szczęście do piersi, ona za niem wpada,
Staje posępna, wznosi groźne pięście — A uśmiech, a radość, a szczęście
Gasną, czernieją jak zmarłe z trucizny — ! To duch zabitej ojczyzny!
Seweryn Goszczyński.
MARSZ NA LITWĘ.
(Mazur wojenny.)
I.
Nasz Chłopicki, wojak, dzielny, śmiały,
Powiedzie naszych zuchów wśród zwycięztw i chwały.
Huk armat, szczęk pałaszy, Zaborców wnet odstraszy — Hej bracia! w Imię Boże, Bóg nam dopomoże.
Nieraz Polak walczył, płoszył, gromił,
Lecz na obce nigdy on się nie łakomił. Poniszczyć wrogów roty, To polskich synów cnoty: Hej bracia — i t. d.
Dalej bracia, walczmy dzielnie, śmiało,
Nasz orzeł skończy walkę dla narodu z chwałą. Tnie chwacko tęga kosa, Nią wrogom utnię nosa: Hej bracia — i t. d.
Idźmy bracia żwawo, idźmy w Litwę
I na śmierć, albo życie, stoczmy z carem bitwę! Hej razem w imię Boga, Pobijem gracko wroga: Hej bracia — i t. d.
II.
(Warjant.)
Naród polski, sławmy, mężny, śmiały!
A młodzież nasza dzielna, w polu zwycięztw chwały.
Huk armat, szczęk pałaszy, Brodaczów wnet odstraszy; Hej naprzód! w Imię Boże, Bóg nam dopomoże.
Nieraz Polak walczył, płoszył, gromił,
Lecz na obce nigdy on się nie łakomił. Poniszczyć wrogów roty, To polskich synów cnoty: Hej naprzód — i t. d.
Dalej bracia! walczmy, dzielnie, śmiało!
Nasz orzeł skończy walkę dla narodu z chwałą. Tnie chwacko tęga kosa, Nią wrogom utrzem nosa: Hej naprzód — i t. d.
Hej rodacy dalej! hura! hura!
Na dumnych wrogach — naszych niechaj zadrży skóra. Nic nam car z Paszkiewiczem, A pogróżki dla nas niczem: Hej naprzód — i t. d.
Dalej bracia żwawo; idźmy w Litwę,
I na śmierć albo życie, stoczmy z Carem bitwę.
W pień wrogów wytępimy, Na miazgę w proch zetrzemy: Hej naprzód — i t. d.
MARSZ W PRZYSZŁOŚĆ.
KROK PODWÓJNY.
Jak tu straszno! — Tu nas dręczą — Pełno łez i skarg!
Pod żelazną kark obręczą
Purpurową zaszedł tęczą, Niegdyś wolny kark.
A tam ziemia obiecana,
Bez tyrana i bez pana,
Pod zarządem bożym,
Czeka nas za morzem Krwi!
Za czerwonem morzem!
Jak tu straszno! — Nagi, bosy, Gromadzi się lud —
W polach świecą białe stosy
Naszych kości. — Dzikie głosy Krzyczą zewsząd: głód!
A tam ziemia obiecana
Z burzanami po kolana
Z chlebem, solą, zbożem,
Czeka nas za morzem Krwi!
Za czerwonem morzem!
Tu chce zniszczyć ród człowieczy Faraonów moc;
A aniołów, ani mieczy
Bóg nie zsyła ku odsieczy, Choć prosim dzień-noc!
Więc gdy stary Bóg nie słucha,
Pomódlmy się do obucha,
Uściśnijmy noże,
I dalej za morze Krwi!
Za czerwone morze!
Ryszard Berwiński.
MARSZ ZA BUG.
CHÓR.
Uderzcie w bębny, zagrajcie nam w rogi: Za Bug! za bug! za Bug!
Niech lotne serce nie wyprzedza nogi —
Uderzcie w bębny, zagrajcie nam w rogi
Dla naszych serc, dla naszych nóg: Za Bug! za Bug!
Już tam niejeden z zabużańskich braci
Uchem przy ziemi każdy tentent ima,
Tysiąc go razy i schwyta i straci, A nas jak nie ma, tak nie ma!
A posiodłane, pokiełznane konie
Strzygą uszami, rżą do naszych koni;
A ostre szable i nabite bronie Brzęczą nutą naszej broni. Chór. Uderzcie w bębny, — i t. d.
Piękne siostrzyce, Rusinki, Litewki,
Jak zakochane, już nas upatrują;
Polskim ułanom szyją chorągiewki, Polskie kokardy gotują.
Że nas zobaczą, żywiej ich wzrok płonie,
Drżą ręce naprzód, że nas uściskają,
A serce-prorok nie mieści się w łonie, Że nas wkrótce kochać mają. Chór. Uderzcie w bębny, — i t. d.
Warczy próg Dniepru, pomrukuje Dźwina,
Bo cudzy język polską wodę chłepce:
Wyje stepami polska Ukraina, Bo koń cudzy po niej depce.
Dyszy niechęcią bagniste Polesie,
Burzami grożą naddniestrzańskie skały;
Lesista Litwa dąsa się i ćmi się Na nasz pochód opieszały. Chór. Uderzcie w bębny, i t. d.
Wodzu nasz Janie! białe orły żebrzą
Ogniem Grochowa i Wawru napadem,
Niech się co prędzej brzegi Bugu śrebrzą Tryumfującem ich stadem.
Niech, postrzelony ten potwór dwugłowy,
Po ziemi polskiej dłużej się nie słania;
Wypuść ostatni pocisk piorunowy, I skróć mu męki skonania.
CHÓR.
Uderzcie w bębny, zagrajcie nam w rogi, Za Bug, za Bug, za Bug!
Niech lotne serce nie wyprzedza nogi —
Uderzcie w bębny, zagrajcie nam w rogi,
Dla naszych serc, dla naszych nóg, Za Bug, za Bug!
Witaj majowa jutrzenko,
Świeć naszej polskiej krainie!
Uczcimy ciebie piosenką,
Przy hulance i przy winie. Witaj Maj, piękny Maj! U Polaków błogi raj.
Nierząd braci naszych cisnął,
Gnuśność w ręku króla spała,
A w tem Trzeci Maj zabłysnął;
I nasza Polska powstała. Wiwat Maj, piękny Maj, Wiwat wielki Kołłątaj!
Ale chytrości godzina,
Młot swój na nas gotowała,
Z piekła rodem Katarzyna,
Moskalami nas zalała; Chociaż kwitł piękny Maj, Rozszarpano biedny kraj.
Wtenczas Polak z łzą na oku
Smutkiem powlekł blade lice,
Trzeciego Maja co roku,
Wspominał luba rocznicę — I wzdychał: «Boże daj! By zabłysnął Trzeci Maj.»
Na ustroniu jest ruina[8]
W której Polak pamięć chował;
Tam za czasów Konstantyna,
Szpieg na nasze łzy czatował — I gdy wszedł Trzeci Maj, Kajdanami brzęczał kraj —
W piersiach rozpacz uwięziona,
W Listopadzie wstrzęsła serce:
Wstaje Polska z grobów łona,
Pierzchają dumni morderce, Błysnął znów Trzeci Maj, I już wolny błogi kraj!
MAZUR.
Piękna nasa Polska cała,
Piękna, zyzna i nie mała!
Wiele krain, wiele ludów,
Wiele stolic, wiele cudów;
Lec najmilse i najzdrowse
Pseciez cłeku jest Mazowse!
Bo gdzie takie cudne stroje,
I śpiewanki i dziewoje?
Kto w podkówki tak wyksese?
Komu miłe tak pielese,
Jak ojcyste Mazurowi?
Niechaj cała Polska powie.
Po-za Niemnem wielkie błota,
A za Bugiem Ruś sromota;
Góral zbytnie podkasały,
A Odroki lud zmiemcały.
A więc nasa, nasa góra!
Nie mas w świecie nad Mazura!
Mówią, ze tam na Podolu
Rośnie zyto bez konkolu;
Ale u nas dary Boze
Płyną Wisłą az za moze:
Psyspiewuja jej flisaki,
A gros cłek ma jaki-taki.
Gdzieś za światem Dniepr tam płynie,
Sławne konie w Ukrainie;
Ale kto, jak Mazur właśnie,
Wioząc z konia bicem tsaśnie!
Kiedy jedzie do Warsęgi,
Mówią wsyscy: Mazur tęgi!
Tęgi Mazur wej w pokoju,
Lec się psyda i do boju,
Znane w Polsce kosyniery,
I do boju Mazur scery;
Gdy do kosy się psyłozy,
Tnie Moskala jak gniew Bozy.
Dana, dana, dana, dana,
Za ojcyznę miła rana!
Prędzej zginą zeki, góry,
Niźli Polska i Mazury.
Bies cię porwie Mikołaju,
A swoboda będzie w kraju.
I zanócą w Polsce ludzie
O Mazurach i o cudzie;
Bo Bóg zeby świat dziś twozył,
Juz z Mazurów by go złozył:
(Na cześć generała Rossyjskiego Suchozanieta, z powodu połamania mu nóg w bitwie pod Grochowem dnia 25. lutego 1831. r. — Mazur ten jest tłómaczeniem z oryginału rossyjskiego, napianego przez W. Ks. Konstantego, niegdyś Naczelnego Wodza Wojsk Polskich, jak wieść niesie.)
Wara z granic płatni słudzy!
Wara dumne wrogi!
Wara! nie leźć w ogród cudzy, Bo połamiem nogi.
Zaświadczą Suchozaniety,
Zaświadczy wam Praga,
Zaświadczą wam własne grzbiety, Jak polski bicz smaga.
Precz włóczęgi w ruskiej skórze
Dybicze i Tole!
To nie Bałkan, o nie gburze! To drugie Psie-pole.
Nie na różańca pierścienie Dziś liczmy modlitwy nasze,
Niech grzmią działa, lśnią pałasze — I za szeregowe pienie Ozwą się jedne modlitwy: Do Litwy, wodzu, do Litwy!
Nie ten z Bogiem, kto pacierze Z książki odczytuje pilnie;
Bóg z tym trzyma nieomylnie, Kto w wolności działa wierze! Nasze więc jedne modlitwy: Do Litwy, wodzu, do Litwy!
Krasne są Niemna doliny, Kraśniejsze Litwinów serca!
Złączą się z nami Litwiny A żyć skończy przeniewierca. — Dziś niech spólne grzmią modlitwy: Do Litwy, wodzu, do Litwy!
Tam wystawim ołtarz wiary — Ołtarz będzie nad ołtarze,
Czołem mu wytną mocarze Car nam stanie na ofiary. Hej, za wrogiem dziś gonitwy: Do Litwy, wodzu, do Litwy!
Kędy słupy Bolesława Groźne rozbijały fale,
Niech nasz kościoł, bracia, stawa: Ja w nim kadzidła zapalę. Bo znam waszych serc modlitwy: Do Litwy — dalej — do Litwy!
Proch wygrzebiem z ziemi głębi, Ofiar drgające ostatki;
Niech się w niebo dym rozkłębi — Niebo nam służy na świadki, Na świadki mściwej modlitwy, Nieszczęść Polski, nieszczęść Litwy!
Łzy współbraci niech za ciało Za krew w kielich leją księża;
W jęk niech kapłan śpiew wytęża, W jęk piekielny: «tak się działo!» My śpiewajmy krwawe bitwy, Mordy Polski, mordy Litwy!
Czas zastąpi ofiarnika, Zimny świat nam mszy posłucha —
I za odmiar nędzy ducha, Niech go śpiew nasz wskroś porusza! My śpiewajmy krwawe bitwy! Mordy Polski, mordy Litwy!
Jako iskra, gdy w przelocie W ciało pryśnie, płomień wznieci,
Tak śpiew nasz ziemię przeleci, I zapali duchów krocie. Śpiewać będą krwawe bitwy, Tryumf Polski, tryumf Litwy!
Świat cię przeklnie dumny człeku, W tobie nieszczęść wszystkich wina,
Klnąć cię będzie wiek po wieku, Jak cię śpiew mój dziś przeklina — Giń morderco, Polski, Litwy, Oto koniec mej modlitwy! —
Pół wieku już dobiega, jak po matki zgonie
Polak walczy o byt jej. — Jest że ziemia jaka,
Któraby polskich kości nie miała w swem łonie?
Coby się nie napiła krwi lub łez Polaka?
Na Afrykańskich brzegach wznosi się mogiła
Sułkowskiego — zbłąkana między obce groby;
Palma, wysmukła córa pustyni, zwiesiła
Nad nią włos swój zielony, jak sztandar żałoby!
Nad nią fontanny szemrzą srebrną pieśń pogrzebu,
Jak odaliski młode z zapłakanem licem;
A wieżyce Kairu, rosnące ku niebu
Z meczetów Mahometa, świecą jej księżycem!
Nad nią pielgrzym Mekkański czasem chwilkę bawi,
Czekając, aż Imani czas modlitw ogłoszą;
Nad nią lecące stada wędrownych żórawi —
Goście z północy — woń jej rodzinną przynoszą!
W koło niej puszcza dzika — czasem wichru fala
Zbudzi huragan, śpiący na katakomb łożu;
Lub zielona oaza ukaże się zdala,
Jak okręt po piaszczystem żeglujący morzu!
Lub, trącające w niebo głowy kamiennemi,
Piramidy, to cudo dawnych świata cudów —
Jak olbrzymy zbłąkane na Pigmeów ziemi,
Głoszą zmarłym językiem dzieje zmarłych ludów!
Konstanty Gaszyński.
NA DZIEŃ POSPOLITEGO RUSZENIA.
Otwórzcie bracia świątyń podwoje, W lilje i róże obstrójmy ołtarze;
Niech kapłan bierze mszy tajemne stroje, I w dzwony zagrzmieć rozkaże!
Módlmy się! — głosy wiary i cierpienia
Błyskiem przenikną przez niebios sklepienia I o Boga słuch uderzą!
Zagaśmy światła gromnic, godnych nocy — Wszerz okna wszystkie otwierajcie księża!
Zbrodnia niech mroków przyzywa pomocy, Przy słońcu cnota zwycięża!
Módlmy się! — głosy wiary i cierpienia
Błyskiem przenikną przez niebios sklepienia I o Boga słuch uderzą!
Świętym jest kościół! — ale dziś kościoła Obręb za mały dla wolności ducha —
Na bok więc mury! — gdy lud cały woła, Niebo i ziemia niech słucha!
Unośmy-ż ołtarz! — on światło powita —
Przed światem całym niech mszą kapłan czyta: Ona mąk naszych obrazem!
Mordy, pożogi, gwałt żonom zadany, Zniewaga dziewic, nasza rozpacz zimna,
Niech będzie treścią bogobojną hymna — Tak prośmy pana nad pany!
Módlmy się! głosy wiary i cierpienia
Błyskiem przenikną przez niebios sklepienia I o Boga słuch uderzą!
Przecież kto ręczy, że zaczęte modły W umarłych ustach nie zastygną razem?
Wróg nam zagraża ogniem i żelazem, Nadzieje często zawiodły.
Więc dzisiaj głosy wiary i cierpienia
Niech śmiała ręka w śmielszy czyn zamienia: Do broni, ludu, do broni!
Nie czekaj bracie, aż ksiądz od ołtarza, Morderczą ręką będzie wywleczony —
Nieczynność Boga i ludzi odraża; Rękę dał Bóg do obrony!
Ręka uderzy! godzina wybiła,
I padnie przed nią nieprzyjaciół siła. Do broni, tylko, do broni!
Kapłan w ornatach z krzyżem i kadzidłem Niech naprzód idzie, prowadzi gromadkę:
Ojcowie, syny, opuszczajcie chatkę, Pod Boga zostanie skrzydłem.
Czekają na was bracia, przyjaciele,
Jak podniesienia pobożni w kościele, Jak nieba blizki skonania!
A wy dziewice, skoro szyk bojowy Wszystkie świąteczne chorągwie rozwinie,
Bierzcie Maryę! — niech wianek liljowy Ozdobi matkę przy synie.
I wszyscy razem — naprzód żwawo dzieci,
Gdy błyszczą żarem pagórkowe wieci, Na wroga, wszyscy, na wroga!
Jak wały morskie gdy je wiatry wzmogą, Jak błysk, gdy chmura pod niebiosa ciśnie,
Taką po wrogach będziem deptać nogą, Taki grom z ręki wybłyśnie!
Próżno się dumny odgraża siłami:
Bóg, Wiara, Wolność, dziś walczą za nami — Biada mu, biada, na wieki!
Tylko wytrwale, a z Bogiem skończymy. Tylko z tą wiarą, co przodkowie czcili,
Tylko się w cnoty niech każdy wysili, Na zbrodnią głuchy i niemy —
I za broń, bracia! modły i cierpienia,
Bóg z bronią naszą w cudo pozamienia. Do broni, Jezus Marya!
Niech głos do broni, jak tchnienie zarazy, Do każdej chatki i zakątku wbiega,
Niech się po całym kraju dziś rozlega, Po tysiąc tysięcy razy.
I serce ogniem niebieskim rozdmucha,
W olbrzymie kształty wzniesie siłę ducha. Do broni! Jezus Marya!
Starcze! stop siły pozostałe w życiu, Z młodzieńca jeszcze nierozkwitłą siłą;
Mężu, opuszczaj małżonkę zażyłą, I synka twego w powiciu;
W imię wszechmocne, w imię przodków wiary
Na ołtarz nieście ostatnie ofiary. Do broni, Jezus Marya!
Stefan Garczyński.
NA GOPLE.
(W nocy.)
Śród rodzinnych wód odmętu Śród ojczystych fal,
Z rozbitego łodź okrętu W ciemną płynę dal —
W ciemną płynę dal i z ciemną Myślą dawnych strat —
Świat nademną, świat podemną, Ale nie mój świat.
Tam gwiazd krocie, księżyc w chmurze, A tu chłodny grób;
Trupy w dole — tajnie w górze I ja żywy trup. —
Miły w ciszy szmer strumyka,
Powiew wiatru, tchnący majem,
Miły w gaju śpiew słowika
Lub skowronka ponad gajem; Lecz słodsze tony, milsze uczucie W narodowej, polskiej nucie!
Sercu matki droga wzmianka
Głos dziecięcia w pierwszem słowie,
Miłe dźwięki dla kochanka
Gdy mu luba: « Kocham » powie; Lecz słodsze tony, milsze uczucie W narodowej, polskiej nucie!
Wróg nam wydarł kraj nasz cały,
Odział Polskę w kir grobowy;
Lecz nie wydarł naszej chwały,
Ani nuty narodowej — A słodkie tony, miłe uczucie W narodowej, polskiej nucie!
Więc śpiewajmy piosnki nasze,
Nim nadpłynie kres błąkania:
Wtenczas bijąc takt w pałasze
Zabrzmim hymny zmartwychwstania! Bo słodkie tony, miłe uczucie W narodowej, polskiej nucie!
Konstanty Gaszyński.
NASZA NADZIEJA.
Mój kochany bracie weź do ręki dzieje,
I ze łzami spojrzyj wysoko — za chmury —
A tam znajdziesz, zbadasz prześliczną nadzieję;
Bo tam Bóg Wolności — Bóg władca natury!
Od najpierwszej dziejów do ostatniej karty,
Wszystko tam spojone w łańcuch diamentu;
I wyrok tam Boga istnie niezatarty
Dla każdego wieku, lata i momentu.
I dla naszej Matki Ojczyzny kochanej,
Na srogie cierpienia długo przekazanej —
Jest tam zapisane po licznych dniach kary,
Życie dla Wolności, Swobody i Wiary.
Wielkość! o mój bracie — wielkość ziemskich dzieci,
Ziemskim błotem w ziemskie przestwory wlepiona,
Wpośród mnóstwa światów, wśród słońc miliona,
Ledwie jak robaczek święto-jański świeci.
Pomnisz bracie, pomnisz wielkość dawnych grodów,
Wielkość i bogactwa Azyjskich narodów:
Greczyna potęgę, Rzymu dumne dzieje,
I gdzież są? — Zaledwo dziś z nich proch istnieje.
Pomnisz bracie, pomnisz, kiedy orły złote,
Z nad brzegów Sekwany niebacznie spłoszone,
Nad zdumionej Wołgi zaleciały stronę
I Północ zalały orężnemi roty.
Jak Wisłoki wody, jak śniegi i szrony,
Jasne słońcem, leją barwy dziwne oku —
I iskrzą promieńmi jawnego uroku:
Tak lud Franków płynął w moskiewskie zagony.
I gdzież ten lud przepadł? gdzie zniknął w przechodzie,
I któż tę potęgę złamał i rozburzył? —
Lodem pogrzebany przeminął na Wschodzie,
Bo dniom — chwale jego — koniec się zasłużył.
Budząc się niedawno z letargu do życia,
Nigdyśmy silniejsi nie byli mój bracie!
Przecież Woli Boga nieścigłe ukrycia,
Cierpieć jeszcze w naszej kazały nam chacie.
Ty mi nie dowierzasz, drogi mój Michale!
I mądrość cię ludzka w sidła swoje mata! —
I czemże ta nasza mądrość karłowata,
Przy Stwórcy natury rozumie i chwale?
Puławskich rodzina ośm tysięcy miała,
Kiedy z Polską duszą krew swych wrogów lała;
I Konfederaci zwalczeni zostali,
Lecz nie siłą wrogów, ni massą Moskali —
Kościuszko nasz wielki z tysięcy trzydzieści,
Upadł w pośród świata zdumionego cześci;
Lecz go ni pokonał szyk wojsk Austryaka,
Ni oręż moskiewski, ni żołnierz Prusaka.
Ośmdziesiąt tysięcy liczyliśmy śmiele,
W świeżej walce naszej pod Dębem i Wołą!
Padliśmy niestety, dawnych krzywd mściciele,
Lecz nie wroga mocą, ani ziemską dolą.
Upadliśmy bracie, bo grzech ciężki, wielki;
Bo dni naszej strasznej nie przeszły pokuty —
Lecz dziś pęka łańcuch, z cierpienia ukuty,
I łzy do ostatniej bliżą się kropelki.
Dzisiaj wszystko kres swych przeznaczeń przyśpiesza,
Od Puławskich do dziś dnia rośniem w potęgę:
Szczytna, nieśmiertelna przyszłość nas pociesza —
I ostatnią nieszczęść Polak czyta księgę.
Ostatnią, okropną kończymy koleje.
Przy jej końcu rzewna rozkosz nam się śmieje,
Przy jej końcu bozka pociecha nas czeka,
I nadludzka chwała — i wolność człowieka.
O! jest moc nad nami, silniejsza od Carów —
Rządzi nami, bracie, moc nieogarniona;
I cóż miliony dokażą Bojarów,
Jeźli nam przychylną ta moc niezwalczona?
W górę więc, o! w górę, po za czarne chmury,
Ślijmy, bracie, modły do Boga natury:
A on nam żywota jasny dzień przyśpieje,
A on nam swa Bozką uiści nadzieję!
Śliczny wstał pierwiosnek, i fijołek ożył!
I któż je w grobowcu nowem życiem darzy?
I któż śliczne barwy, kształty im utworzył,
W pośród niezliczonych natury ołtarzy?
O! jest, jest nad nami mądrość niepojęta:
W jej duszy jest Wolność przecudowna, święta —
Błagajmy, a i nam wiek nadpłynie wiosny,
Wznioślejszy nad buki, nad karpackie sosny.
W górę więc, o! w górę, po za mgliste chmury,
Wznieśmy oko, serce, kędy Bóg natury;
Bo on, i nasz bagnet, życia nam przyśpieją,
Bo on, i nasz bagnet, tylko nam Nadzieją!
Kto ma uszy ku słuchaniu,
Niechże słucha i rozumie!
Kto ma ręce ku działaniu,
Niechże teraz działać umie! Bo wam mówię głosem Boga: Czas na wroga! czas na wroga! Czas rozpocząć bój piekielny, Nam weselny, im śmiertelny!
Taką moja pieśń dzisiejsza
Z najświetniejszych najświetniejsza!
Ja’m dla niej trudów nie skąpił!
Ja’m ją marzył całe życie!
Ja’m dla niej do piekieł zstąpił,
I karmiłem się obficie: Głosem polskich oblubienic, Min sybirskich i szubienic! Jękiem mogił, więzień ciemnych, Tylu cnót i mąk daremnych!
Aż pierś moja zolbrzymiała
Jak Polska, jak ludzkość cała! —
Wlałem w nią wszystką krew polską
Krew męczeńską, apostolską,
Z nią stanąłem w niebios progu,
Rozlałem — i rzekłem Bogu: Ach! tyle łez! ach! tyle krwi! Nie dość-że już? nie dość Ci?! I Bóg dał mi pieśń dzisiejszą Z najświetniejszych najświetniejszą!
Pieśń ma — to nie Konradowa
Owa gwiazda zaświatowa,
Któréj twórca wyrzekł w dumie,
Że jej ludzkość nie zrozumie! A nam co po takiej gwiaździe?! Nam potrzeba innej gwiazdy, By świeciła naszej jaździe, Była duszą naszej jazdy!
Taką moja — towarzysze Ja widzę ją, czuję, słyszę! Jeźli i wy widzieć checiechcecie, To spojrzyjcie po wszech-świecie!
Wszystkie ludy w jarzmach drzemią!
Drzemiąc jęczą — a nad ziemią
Noc ponura — noc bez końca,
Bez księżyca i bez słońca!
Ciemność — nagle jak w przeźroczu, Uczuciem natchnionych oczu
Błyska iskra — iskra mała, Jakaś iskra elektryczna — I po śpiących się rozlała, I po sercach się rozlega, I wciąż bieży — wciąż zażega — I jak nitka galwaniczna Serc tysiące, serc miljony W jednej chwili łączy, pali! — Już z iskry pożar wzniecony Bucha lawą wrzącej fali! I z narodu do narodu Strzela iskrą pełną płodu! A naród jak słup ognisty, Wnet wybucha jasny, krwisty! Ile było ludów trupów, Tyle teraz świetlnych słupów!
Ha teraz na niebios szczycie,
Całą pieśń mą zobaczycie! Bo każdego ludu truna Spalona, świeci jak łuna — ! Każda łuna grobów pleśni, To tylko zwrotka mej pieśni!
Jedna z drugą mięsza, sprzęga
Na tle ciemnem widnokręga,
Jakby jedna wielka wstęga —
Jakby krwawe półobręcza! To tęcza! to bozka tęcza! Ona nam wolność zaręcza! To łuk tryumfu nad wrogiem! To przymierze ludów z Bogiem!
To pieśń moja! — to początek!
Chcecież wiedzieć jaka nuta?
Nuta pieśni jak jej wątek
Na łonie Boga usnuta! Zrazu jak szept potajemny, Jakby głuchy gwar podziemny; Jak zdrój szemrze, jak rój szumi, To się wzmoże, to znów stłumi. O! nie wierzcie takiej ciszy! Taka cisza gromem dyszy!
Ha! — mówiłem! — czy słyszycie
Grzmot rozgłośny i szczęk głuchy,
Niby strzaskane łańcuchy —
To ludu rozpękło łono
I bucha zemstą tajoną,
Tajoną długo i skrycie!
To lud-wulkan pękł z łoskotem,
I na drugie woła grzmotem!
I wulkany rzędem długim
Pękają jeden po drugim!
Każdy wulkan rozpękniony
Oczyszczony z jarzma pleśni,
To tylko zwrotka mej pieśni,
Pieśni wielkiej, nieskończonej!
Czy słyszycie, jak grzmią zgodnie?
Piewcy godnie! niebios godnie! One teraz rozmawiają Jednym tonem i akordem One światu pokój grają Jedna nutą — jednym mordem! Ten chór ludów, chór wulkanów, To requiem dla tyranów!
To część pierwsza mojej pieśni —
Większej nawet Chrystus nie śni!
Nic równego i nic nad nią,
Ani przed nią, ani po niej!
Jest jednością i wszechwładnią,
I ostatnią w dziejów toni! Bo w mej pieśni wszechmoc cudów! Koniec męczenniczych trudów!
Pieśń moja zbawieniem ludów! Wszyscy przyszli wieszcze, piewcy, Naszej Polski niepodzielnej, Będą to tylko rozsiewcy Ziarn mej pieśni nieśmiertelnej!
Leć-że teraz święta pieśni!
W serca bracie lawą wbież!
Z samolubstwa oczyść pleśni,
A miłości pożar szerz! Rozdmij w płomień, co przygasło, Wszystkie serca w jednię zwiąż! By na jedno słowo, hasło, Naród wstał, jak jeden mąż!
Choć pierś wieszczą kat rozdusi
Pieśni mojej nie przytłumi!
Bo pieśń moja zagrzmieć musi!
Lud ją pozna i zrozumi! Choć wieszcz skona — bez zawodu Koniec będziecie słyszeli! — Dośpiewa ją duch narodu! Gdzie? — na gruzach Cytadeli! Na jej działach zagwożdżonych, Na jej murach wysadzonych!
Cała ludzkość ją usłyszy
I odwtórzy wam z pośpiechem
I z wami się ztowarzyszy
Jednym tonem — jednem echem!
Na wszech berłach podeptanych!
Na wszech tronach zdruzgotanych!
Ja dziś siłą mojej pieśni
Nieskończoność ogarnąłem —
Kiedy ludzkość sen swój prześni,
Koniec mej pieśni donóci,
To pieśń ma do Boga wróci,
Bo z piersi Boga ją wziąłem!
Gdzie jest patrol? Na konia! Do dworu! —
Wtem słuchają — Łom trzeszczy, gwar ludzi,
I «kto idzie!» głos ozwał się w boru.
Patrol wraca, i obóz się budzi.
— Wodzu! wielka dla ciebie żałoba!
Wraca patrol z wieściami Hijoba.
Jeden mówi: zarżnęli twą żonę,
Drugi mówi: twe dzieci spalone.
— Lecz pojmali dowódcę Moskali.
Kto on? — Francuz, nie stary, przystojny;
I w moskiewskiej on służbie wsie pali,
Za pieniądze lud siecze niezbrojny! —
Wódz, jak gdyby rażony od gromu,
Na dom patrzał i milczał i słuchał.
Z okien wszystkich żar sypał się z domu,
Z oczu wodza straszniejszy żar buchał.
I w obozie zbudzonym, zdumiałym,
Było głuche milczenie i zgroza.
Milczał wódz, jako broń przed wystrzałem;
Na dom patrzał — i krzyknął: powroza! —
Przyskoczyły dwa katy rozkoły,
Stryczek mieli gotowy ze sznura,
Zakasali rękawy za poły,
I oddarli mu kołnierz z mundura.
Wtem ktoś leci — Kto idzie? — «Lud z Bogiem!
Nasze hasło; poznajcie wiarusa!»
Zrzuca płaszcz — ach, to mundur Krakusa:
Biały surdut z czerwonym wyłogiem!
«Zbił Skrzynecki, zbił na łeb, na szyję,
Zbił pod Wawrem Rozena, Gejsmara!
Nabrał jeńców i dział co niemiara,
Idzie w Litwę — Skrzynecki niech żyje!»
Krzyczał żołnierz i śmiał się i szlochał —
Ach! kto miłej ojczyzny nie kochał,
Biedny! łzami nie płakał takiemi —
A Naczelnik? — On leży na ziemi.
Leżał krzyżem i długo się modlił.
Wstał, i rzekł do Francuza: «Idź wolny!
Precz od nóg mych — byś nóg mych nie podlił!
Jam dziś karać nikogo nie zdolny —»
Napisana, kiedy Podolacy zamknięci w Zamościu, jedni z całego garnizonu, nie chcąc poddać twierdzy w ręce nieprzyjaciół, opornie obstawali przy tem, aby Zamość wysadzić w powietrze i przebijać się przez nieprzyjaciół do Galicyi, dla połączenia się z resztą wojsk Narodowych, co przeszły szukać gościnności Austryackiego Rządu i z nimi los razem podzielić, byle dobrowolnie w ręce wrogów nie oddawać ojczyzny, którą wtedy przedstawiał sam tylko Zamość trzymający jeszcze oręż, na całym obszarze Polskiej Ziemi — jeden.
Dalej Bracia! stańmy w koło —
Znane nam w tem drogiem kole
Każde serce, każde czoło:
Bracia! to nasze Podole.
Wydarła nam zła godzina
Wszystkie drogie skarby nasze;
Lecz wszak tam dom, tam rodzina,
Gdzie nasz oszczep i pałasze.
Nieszczęśliwych ojców plemię
Wkrótce rzucić będzie trzeba
I tę opłakaną ziemię,
I te wolne niegdyś nieba.
Bo broni męże! młodzieńce, do broni!
Kto nie polegnie, lub nie zwalczy wroga,
Dla niego łańcuch hańbiący zadzwoni,
Wróg będzie panem rodzinnego proga.
On będzie kałać twych ojców puściznę,
On się u łona twej żony rozgości;
Będzie urągać bezsilnej żałości,
I dzieciom dawać w słodyczach truciznę. —
A ten kto legnie, ten legnie swobodny,
Dla swobód kraju wzniesie sztandar nowy!
Ten się zwać tylko synem kraju godny,
Kto za kraj wszystko poświęcić gotowy.
Patrzcie! kraj cały kurhany zaległy —
Tam skarby kraju; męże i młodzieńce;
Widmo morderstwa — w wszetecznej sukience
Kryje się w złomy granitów i cegły — —
Czasem się zjawi u ruin ołtarzy,
Szyderczym w koło rozleje się śmiechem,
Lubieżne ciało bezwstydnie obnaży,
I zniknie znowu z głuchem ruin echem. —
— Śród ruin wznosi duch przodków sztandary:
Do broni! — woła — choć wam broń odjęta.
O, jest broń inna! — jest to broń ofiary,
Miłość bez granic, praca, wola święta!
Gdy tą podoła naród bronią władać,
Niech się kraj cały zmieni choć w pustynie —
O! on potrafi do ruin zagadać,
Z ruin powstaną grody i świątynie.
A więc do broni, kto syn nieodrodny!
Dziś broń potrzeba wykuć z serca, z głowy.
Ten się zwać tylko synem kraju godny,
Kto za kraj wszystko poświęcić gotowy.
W ruinach nasze świątynie i grody.
Ale straszniejsze są jeszcze ruiny,
Przez które giną na wieki narody:
Na wieki więdną ich chwały wawrzyny.
Ach! tą ruiną jest duch poniżony,
Popsute serce, ociemniała głowa —
Kłamstwem, obłudą, charakter skażony,
Skażone fałszem i życie i mowa.
Wtenczas brat brata głosu nie uczuje,
Wtenczas mamonie budują ołtarze —
Wtenczas się jawią nikczemni kramarze,
I każdy sprawą narodu handluje.
I wtenczas każdy chce tylko przewodzić —
I w tem jest źródło klęski narodowej:
Bo jeźli naród pragnie się odrodzić,
Każdy wprzód umrzeć musi być gotowy.
W niewoli kraj nasz — i wróg nam z szyderstwem
Na dumne karki jarzmo hańby wciska;
Bośmy domowe skalali ogniska,
Gardząc najświętszem, z swym ludem, braterstwem.
Lud, co nas karmił swego czoła potem,
I krew lał z nami w szeregach wojennych,
Marniał nieszczęsny w swych potrzebach dziennych:
Gdy my hulali i błyszczeli złotem!
Po strasznej kaźni i strasznej przestrodze,
Jeżeli dosyć już nam serce boli,
I gdy nam dosyć hańbiącej niewoli —
Pójdźmy po nowej z naszym ludem drodze,
Rozdzielmy serca jak i nasze niwy!
I wtenczas tylko złamiemy okowy,
Gdy naród w bratnie spojony ogniwy,
Wszystko dla kraju poświęcić gotowy.
Do broni matki! do broni dziewice
Broń wasza dzielna — stuły i pieluchy.
Złączcie kochanków, mężów, dzieci — duchy,
Ogrzejcie pierś ich — rozszerzcie źrenice.
Dzielnego widzi w was naród żołnierza —
I jest potęga w waszej słabej dłoni!
Narodowego nauczcie pacierza,
Nauczcie cnoty — najsilniejszej broni.
Niech będą zawsze gotowi do boju,
By rdza nie zjadła narodowych mieczy;
I niechaj pomną w wojnie i pokoju,
Że bojowaniem jest żywot człowieczy —
I że ten tylko, kto siebie podoła,
Z godnością przetrwa co mu los naniesie,
Pożary w własnej swej piersi i strzęsie,
I przed nieszczęściem nie uchyli czoła.
W polskich patronach niepłonne nadzieje.
Zelantów serce niechaj się nie chwieje, Gdy ci przy swej pieczy, miecze do odsieczy Dadzą Polakom.
Niech nas nie ślepią światowe ponęty,
Dla Boga brońmy wiary Jego świętej. A za naszą pracą, będzie wszystką płacą: Żyć z Bogiem w Niebie. —
(Skarbiec historyi polskiej.)
PIEŚŃ LEGIONU LITEWSKIEGO.
Litwa żyje! Litwa żyje! Słońce dla niej błyszczy chwałą, Tyle serc dla Litwy bije, Tyle serc już bić przestało!
Trzeba być głazem! trzeba być głazem,
Cierpieć te więzy rdzawione pleśnią;
Myśmy się za nie mścili żelazem,
I wolną myślą i wolną pieśnią. Zemsta na wrogi — Pieśń to ponura Te żmudzkie rogi:
Jezus Marya! naprzód! hop, hop, urra!
Nauczyli nas Teutony Śpiewać jako nam śpiewali. Legiony! Legiony! Na Ruś! na Ruś! dalej! dalej!
Bo gdy nam każą znów iść ku Włochom,
Jakże się rozstać z Ojców grobami?
Chyba odwiecznym powiemy prochom:
Powstańcie z grobów! chodźcie za nami! Zemsta na wrogi, i t. d.
Gdy Car groził Olgierdowi, Odrzekł posłom Olgierd stary: «Nieście pochodnię Carowi — Nim zgaśnie, powitam Cary.»
I za posłami tej samej nocy
Obozem stanął na Moskwy górach;
Panował miastu jak orzeł w chmurach,
Wszedł z jajkiem kraśnem w dzień Wielkanocy. Zadrżały wrogi, i t. d.
Jagiellońskiej mur stolicy Nam rozkwitnie kobiercami; Trud zapłaci wzrok dziewicy, Pomięszany śmiech ze łzami.
A kędy baszta mchami okryta,
Zbudzony pieśnią kamień z tej wieży
Może się zerwie, do stóp przybieży
I Giedymina wnuków powita. Dalej na wrogi, i t. d.
Nikt nas teraz nie obwini, Nikt na świecie nie zapyta: Czy jeszcze żyją Litwini? Oto pogoń nasza świta!
Lecz nie pytajcie czemu tak mała
Garstka chorągwią mężnych powiewa?
Więcej nas było — lecz z tego drzewa
Burza nie jeden liść oberwała. Zemsta na wrogi, i t. d.
Ho! zaszummy proporcami Co wolności barwą świecą; My lecimy, a za nami Orły! orły! orły lecą!
Na nasze głowy jak szronu kiście
Spadają gromy — legion umiera — —
Jak laur zdobiący grób bohatera:
Kto chciwy sławy, rwie lauru liście. Zemsta na wrogi i t. d. — Jezus Marya! naprzód hop hop! urra!
Gdzie ty idziesz w wieku kwiecie?
Gdzie idziesz nadobne dziecię?
Poszarpane suknie twoje,
Poorały czoło znoje, I westchnienie, Przypomnienie.
Co chwila z serca wypada —
Bystre oko, choć twarz blada,
Bystre oko męztwem płonie
Miecz złamany ujął w dłonie. On zdradzony, Opuszczony,
Potępiony! — idzie w kraj daleki
Obce grody — miasta — rzeki
Przebył, góry niebotyczne:
A nad skały — wiekoliczne, Potężniejsza, Rozgłośniejsza,
Jego sława w całym świecie! —
Któż ty jesteś biedne dziecię?
To obrońca Polskiej ziemi,
Najpierwszy między mężnemi, Poświęcony, Przeznaczony
Poświęcenia krwią ognistą.
Myślą swoją promienistą
Podnieść z gruzów twoje plemię,
Rozzielenić twoją ziemię, I sam siebie Przelać w ciebie,
Polsko! To pielgrzym! — To pielgrzym —
Michał Chodźko.
PIEŚNI PISANE W CZASIE
POWSTANIA LITWY.
(1831.)
I.
Wiosenny wietrzyk powiewa, Śnieg niknie, skowronek dzwoni, Słyszysz Litwinie co śpiewa? «Do broni! czas już do broni!»
Spiż huczy — od krwi strumieni Bug się i Wisła rumieni,
Dalej! dalej od Karpatów, Od Dniepra, od Dźwiny brzegu, Ruszaj się młodzi Sarmatów — W miljonowym stań szeregu.
Ukrainy mężne dzieci! Bitni Podola synowie! Wasz rumak jak wicher leci: Śpieszcie do walki ziomkowie!
Serce męztwem, dłoń żelazem Zbrójmy bracia, idźmy razem! Niechaj głos ten zagrzmi wszędzie: Nigdy Polska lub dziś będzie!
IV.
Gdzie grzmię armaty, idźmy Chrześcianie!
Krwi braci naszych leją się strumienie —
Któż z nas bez winy, wielki niebios Panie?
Teraz nam, teraz dajesz odpuszczenie!
Szczęsny wojownik, co z orężem w dłoni
Legnie i miłą ojczyznę zasłoni:
W dniu zmartwychwstania, w dniu sądu strasznego,
Śmiertelne rany będą świadki jego.
Nie na tym świecie mieszkanie człowieka —
Nie dziś, to jutro śmierć nas wszystkich czeka.
Czyliż nie lepiej przybliżyć te chwile,
I z bracią swymi ledz razem w mogile?
Przyjdzie dzień wielki, co groby otworzy:
Jak śmierć nie mija, nie minie sad Boży.
Zbawiony, za kim głosów tysiącami,
Lud się odezwie: «krew przelewał z nami.»
V.
Witaj dniu wielki, świadku naszej chwały!
Wstrząsa się ziemia polskiemi wystrzały;
Leci nasz orzeł na zastępów czele:
Na widok jego drżą nieprzyjaciele.
Ach! czyjeż serce radość nie przenika!
Gdzie tylko spojrzy oko wojownika,
Szykiem wojsk naszych pola się okryły,
Takie swym wrogom stawi Polska siły.
O wy! co serce mieliście z kamienia,
Dręczyć bezbronnych wśród ciemnic więzienia;
Teraz się stawcie pośród dnia widoku,
I z mieczem w ręku dostójcie im kroku.
Teraz to pora, w pośród tej równiny,
Gdzie tylu matek zgromadzone syny —
Bierzcie ich wszystkich, o niecne tyrany!
Ślijcie na Sybir i kujcie w kajdany.
Antoni Górecki.
PIEŚŃ POŚWIĘCENIA.
Na bolesne doświadczenie Bozką wolą przeznaczeni, Na świat cały rozproszeni,
Uzbrójcie się w poświęcenie.
Choć kto leje łez strumienie, Ciało swe worem odziewa, Choć na modlitwie omdlewa,
Próżne jego poświęcenie.
Ten co posiadł wielkie mienie, Złoto Polsce przyniósł w darze, Złotem okrył Jej ołtarze,
Nie zawsze miał poświęcenie.
Już jutrznia blada Z rannych chmur błyska, Słońce za nią bieży w trop — Czarna noc spada, Światło ją ciska U zwycięzkich słońca stóp!
Jak jutrznia bystro myśl nasza leci,
Promieniem słońca nad Polską świeci,
Pędzi za słońcem w trop!
Despotyzm dziki Ziemię uciska, Głuchy Ludu słychać jęk — Płaczliwe krzyki! Krew z ciała pryska, Kajdan rozlega się brzęk;
Lecz myśl niebieska nad Polską świeci
W pogoń za nią, światła dzieci!
Na śmierć królom trąbmy bój!
Kto siebie ceni Wyżej nad braci, Komu polski obrzydł kraj; Ojczyznę zmieni,
I nic nie straci: Jemu w zbytkach — wszędzie raj!
Precz z polskiej ziemi Jaśni-Panowie,
Precz z polskiej ziemi Kniazie, Hrabiowie —
Dziś nie dla was w Polsce raj!
Świetne urzędy, Jasne imiona, Niech każdy zdobywa sam; Zaszczytne względy, Cześć zasłużona, Z zwycięzkich niech błyszczy bram.
Za prawa Ludu kto walczył śmiało,
Tego wśród Ludu imię zostało
Na wieki! — bo walczył sam! —
Dalej do broni! Kto tylko żyje, Komu Polska miła — Bóg! Dalej do koni! W kim serce bije, Kto nie z nami — ten nasz wróg:
Bo na chorągwi naszej wyszyta,
Ludów swoboda — Rzeczpospolita!
Nie zna Panów — ani sług — !
Pieśni nasze promieniste
Narodowych uczuć brzmienia,
W was natchnienie bije czyste,
Co nam serca opromienia,
Wyście bracia mi rówieśni,
Was ma dusza przygarnęła,
Śniąc odgłosy cudnej pieśni
«Jeszcze Polska nie zginęła!»
Kiedy matka nad kołyską
Śpiewa dziecku piosnek roje
A dziadunio siedząc blisko
Przypomina dawne boje...
Wtedy szczęściem pierś nabrzmiewa,
Myśl błękityby objęła,
Gdy dziecięciu matka śpiewa
«Jeszcze Polska nie zginęła!»
Kiedy młodzian wzrosłszy w siły,
Za kraj w boju walczyć spieszy,
I rzucając domek miły
Rozpłakane dziewczę cieszy.
Nie patrz wtedy w jego oczy,
Boby w twoich łza błysnęła,
Gdy szle piosnkę z za przezroczy:
«Jeszcze Polska nie zginęła!»
Wre bój krwawy na dolinie,
Bój najświętszy o swobodę,
I rycerstwa hufiec ginie,
Krwią rumieniąc rzeki wodę,
Jednak w pośród wrżącej bitwy
Pieśń rycerskie wieńczy dzieła,
Pieśń najdroższej nam modlitwy:
«Jeszcze Polska nie zginęła!»
O! piosenko promienista
Narodowych uczuć brzmienie,
W tobie iskra jaśnie czysta
Świętość, zapał i natchnienie!
Z tobą dusza raje prześni,
Myśl błękityby objęła —
O! nad wszystkie wielbię pieśni:
«Jeszcze Polska nie zginęła!»
Coś na Wawelu białe orlę złożył,
I szczerbcem znaczył po kijowskiej bramie:
Karki krzyżackie pod Jagiełłą korzył,
I wiódł pod Wiedeń Sobieskiego ramię;
Coś tak ukochał lud, przez Cię wybrany,
Że mu męczeńską palmą zdobisz skronie,
Boże! w wyroków tajni niezbadany,
Błogosław Rusi, Litwie i Koronie! Błogosław nam.
Maryo Królowo! Matko wiecznej chwały,
Tyś w serca Polek wlała duch ofiary;
Przykład im Twoje namiestnice dały,
W cnotach Jadwigi, w pokorze Barbary.
Lud Twój Ci służbę zaprzysiągł na wieki,
Do Ciebie korne wyciąga on dłonie;
O! nie odmawiaj łaski i opieki,
Błogosław Rusi, Litwie i Koronie: Błogosław nam.
Za wiarę ojców, za kraj ukochany
Walczyć będziemy mężnie i wytrwale,
A w Twojem Ręku, o Panie! nad Pany,
Tryumf wolności dać zwycięzkiej chwale.
W sercach dopóki dawne będą cnoty,
Wiara i miłość w ludu Twego łonie,
Dla nas w oręże przemień wrogów groty,
Błogosław Rusi, Litwie i Koronie: Błogosław nam.
Myśmy sąsiadom nieśli przyjaźń bratnią
Nieraz ich własną piersią zasłaniali;
Oni swe długi inną zbyli płatnią,
Trzykroć nam żywcem Matkę rozszarpali.
W czasów kolei gdy chwila nastanie,
Że duch przeznaczeń śmiercią po nich wionie,
Przebacz im grzechy, prosimy Cię Panie!
A wiecznie Polskiej błogosław Koronie! Błogosław nam.
(Przegląd rzeczy polskich.)
PIEŚŃ ZA BUGIEM.
Grzmi trzykrotne «Sława Bogu!» Już przebyty Bug —
I parsknęły raźno konie.
Radzi będą nam w Koronie!
Pan Różycki przodem rusza,
Za nim hufiec oczajdusza;
A koń parsknął po raz drugi.
W lewo — w prawo żyzne smugi, I tysiące dróg.
Czyż nam jeszcze Moskwa grozi? Czem dla nas ta broń?
Czem nam działa, czworoboki?
Zanim oni z dział wycelą,
Zanim na nas raz wystrzelą,
My tymczasem dwa, trzy skoki —
I ni dział już, ni piechoty!
W krwi moskiewskiej toną groty, We krwi brodzi koń.
Oj, nie mlekiem zmył się pono Pod Mołoczką wróg!
Puszczaj cugle! — «Sława Bogu!»
Brzmi raz pierwszy po rozłogu;
I już konie w pełnym skoku,
Już mogiła z czworoboku!
Krwi wyciekło z niej nie mało,
Tylko krzyża jej nie stało, Jako żywy Bóg!
Nie wam to się szarpnąć snadno Na nasz orli ród!
Wszak Tyszyckie znacie pola?
«Sława Bogu!» ścichło hura.
Dziej się, dziej się Boża Wola!
I już z fosy wstaje góra,
I nie jeden z nich tam w Słuczy
Podłem ścierwem raki tuczy, Co chciał uciec w bród.
Hej-ha! koniu! hej-ha koniu! Nuż-że, nuż-że w cwał!
Wszak Lubelskie, to nie stepy?
Po nad drogą sroczki skaczą.
Radzi lance te zobaczą,
A na lancach te krwi lepy.
O! jak z Huty ujrzą gościa,
Zabrzmi okrzyk nam z Zamościa, I uderzą z dział!
Razem głosy, dłonie razem, A nie próżne dłonie,
A ty zahucz nam na ucztę Sycylijski dzwonie!
Już od dawna chytry wróg Krwią frymarczy Laszą,
Naszą krzywdę święcąc Bóg, Święci zemstę naszą.
Póki starczy w żyłach krwi, póki w piersiach tchu, Zemsta mu!
Pan miłuje zapał siły, Nie bezmocy trwogę.
On rzekł: «Kto sobie pomaga, Temu dopomogę.»
Wżdy z pod stopy lichy płaz Na wolność się pręży:
Mamyż leżyć jako głaz, Gdy nas wróg ciemięży?
Hej! olbrzymów dawna krwi, obudź nas ze snu! Zemsta mu!
Wróg podobny do onego Zdeptanego węża,
Jednych kusi, drugich truje, A wszystkich rozprzęża.
Póty jemu w świecie stać, Póki mętne matnie,
A więc on na rodną brać Zbroił dłonie bratnie!
Za tysiące spadłych głów na katowskim pniu Zemsta mu!
I wróg, jak dziki satrapa, Hańbi nasze córki;
I przy pieśni niewolników Szare kręci sznurki —
Potem w ziemię wbija słup, Porywa nam syna
I na czarnych ptaków łup Na sznurku upina — —
Więc za każdą taką nić skrwawionego lnu, Zemsta mu!
Słowo święte, słowo wiary Wróg oddechem ziębi,
A więc pieśń o zemście naszej Skryjmy w serca głębi:
A tam niechaj tajnie w nim Jak wulkan się chowa —
Tak w pieczarach dawny Rzym Skrywał prawdy słowa —
Aż wyleci kiedyś w świat nakształt pieśni chrztu: Zemsta mu!
A ty Panie! co w swym ręku Ważysz nasze losy,
Boże wielki! dla tej pieśni Otwórz swe Niebiosy!
A gdy przyjdzie ów dzień nasz, Ów dzień upragniony,
Ty aniołom swoim każ, W cztery świata strony
Na miedzianych trąbach grzmię hasłem w onym dniu: Zemsta mu, zemsta mu, zemsta mu!
Kornel Ujejski.
PIEŚŃ ŻEGLARZÓW.
Wesoło żeglujmy, wesoło!
Po życia burzliwym potoku;
Jak Orły w gradowym obłoku —
Gdzie to byłeś? coś tam zrobił?»
«Wroga, matko, wrogam pobił.
Niewstrzymany, niewidomy,
Wpadłem na moskiewskie gromy,
Wpadłem pomiędzy Moskali,
Którzy snu ich pilnowali;
Moskiewską wiarę wybiłem,
Grzmot zdusiłem, grom stopiłem.
Patrz — ot! powódź płomienista,
Ot i trupów leży trzysta!
Warszawa, Kwiecień 1831 roku.
Seweryn Goszczyński.
PIOSNKA.
(Myśl z Beranżera, 1848.)
Wolności grzmot po świecie się rozlega,
Z długiego snu zbudzają się narody —
Niejeden król już z tronu swego zbiega,
Niejeden lud już wszedł na tronu wschody!
Wkrótce hymn ludów potężny, rozgłośny,
Powita świętej wolności zaranie —
Powróć mój głosie! słaby, lecz radośny,
Chcę jeszcze śpiewać Polski zmartwychstanie!
Najmilsze sny, marzeniem niegdyś zwane
Równości myśli już dziś przechodzą w czyn!
Szlachcic i chłop — imiona zapomniane:
Każdy dziś brat, bo jednej matki syn!
Wszystko się zlało w jeden stan prawdziwy,
W jedno, za wolność walczące rycerstwo!
Powróć mój głosie słaby, ale tkliwy,
Mam jeszcze śpiewać równość i braterstwo!
Biały nasz ptak już rzucił obce strony,
Na własnem gnieździć wnet skrzydła roztoczy!
Ciągną już nasze waleczne legiony —
Wszystko co żyje, z niemi się jednoczy!
Widzę już wrogów rozbite kolumny,
Do Azji zbladłe unoszą postaci —
Powróć mój głosie słaby, ale dumny,
Mam jeszcze śpiewać tryumf moich braci!
Choć tryumf przy was — nie składajcie broni,
Wspomnijcie braci, których śród was ni ma!
Ach! oni gasną w dalekiej ustroni,
Gdzie wieczne więzy, wieczna włada zima!
O! czas im oddać dług zbyt sprawiedliwy,
Czas oswobodzić braci męczenników!
Powróć mój głosie słaby, lecz szczęśliwy,
Chce jeszcze śpiewać powrót Sybirczyków!
Na wolnej ziemi wolny lud się zbiera:
Posłowie tłumnie śpieszą do stolicy —
Tam cały naród rząd sobie obiera,
Wymowne głosy już grzmią na mównicy!
O! niech z nich żaden z pamięci nie traci
Tych, co narodów sprawili męczeństwo!
Powróć, mój głosie, niech tchnę w serca braci
Wieczną dla królów wzgardę i przekleństwo!
Karol Baliński.
PIOSNKA NA DZISIAJ.
Noście świty i sukmany
A zrzucajcie szaty pychy,
Bo dzień zbliża się, dzień lichy
Dawno wam zapowiedziany!
Noście świty! noście świty!
A zrzucajcie pańskie szaty,
Herby, hafty i szkarłaty,
Carskie znaczki i zaszczyty.
Noście świty z dobrej woli:
To znojnego szaty trudu,
Niedługa radość — każdy pyta chciwie:
Kędyż jest wódz nasz dzielny, okazały,
Co nam tak długo przywodził szczęśliwie Na polu chwały?
Już go nie widać na czele tych szyków,
Których był niegdyś duszą i ozdobą;
Okryte orły, zbroje wojowników, Czarną żałobą!
Już go nie widać w pośród hufców dzielnych —
Gdzież jest? — czy słyszysz żal wszystkich głęboki?
Patrzaj — złożone na marach śmiertelnych Rycerza zwłoki.
Te mary, ten wóz, spoczynek po znoju,
Lud wdzięczny łzami oblewa rzewnemi;
Ciągną go wierni towarzysze boju Piersi własnemi.
Idzie za trumną koń jego waleczny,
Z schyloną głową, czarną niosąc zbroję:
Idź koniu smutnie, już Pan twój bezpieczny, Zamknął dni swoje.
Snujcie srebrne szarfy po granitu skałach,
Snujcie Dniepru wiry po dnieprzańskich wałach,
Snujcie pomruk luby i pogwar tłumliwy —
Przy nich chętnie duma Rusin nieszczęśliwy.
Ileż wody, ile — Dnieprze czarny, smutny,
Nie zlałeś do morza od ostatniej chwały?
Gdy wolne me działa raz ostatni grzmiały;
I ileż łez naszych nie zlał wróg okrutny?
Z tamtej strony Dniepru czerpa dziewczę wodę,
A z tej, rzeźki rumak z jego źródła pije —
Tam jest Lud, co kocha wolność i swobodę,
A tu Lud, co ledwo oddycha — i żyje.
Któż jest ten kaleka bez ręki i nogi,
Pobladły jak chusta, łachmanem odziany?
Z bojaźnią i wiarą zdąża w moje progi —
O znam! — znam ja ciebie — wędrowcze kochany.
Pójdź — pośpiesz wędrowcze, nadwiślański bracie,
Wszystko jest dla ciebie Ojczyzną w mej chacie.
Pójdź! mój dach przed szpiegiem Moskiewskim cię schroni,
Ja polską mam duszę, w mych stajniach dość koni. —
Pójdź smutna ofiaro dzikich wrogów mocy:
Łzami cię obleję, przyjmę o północy;
Odzieję, nakarmię, bo godne miłości —
Lube, prawe dziecko człowieczej wolności.
O witaj wędrowcze! — Jakże ci przystoją
Strojne w szal młodości te chwalebne blizny!
Jakże słodko cierpieć dla Matki-Ojczyzny! —
Chociaż cierpień takich żadne dni nie koją —
O witaj młodzieńcze! — jakże rys twej twarzy
Wiernie jest podobny mojemu synowi! —
Bo i ja miał syna, co przysiągł Carowi
Wieczną pomstę — u stóp wolności ołtarzy.
Na mogiłach Pragi — w szeregach czwartaków,
Przysiągł pomstę hańby naddnieprskich Polaków,
Przysiągł! — i na polach Dębego mi zasnął! —
Szczęśliwy! — bo wolny, w pośród wolnych zgasnął.
Witaj więc wędrowcze! cierpieć będziem razem,
Razem utyskiwać, czekać i spodziewać! —
Wspólnie dumać, cieszyć nadziei obrazem,
I cicho tu u wód Dniepru — przyszłość śpiewać.
Józef Meyzner.
POLAK Z NAD NIEMNA.
Świeci się widokrągwidnokrąg krwawą zorzą zlany;
Rzekłbyś, że na północ niebo się zapala.
Gore niebo, gore, gore gród Oszmiany,
I na jej popiołach Moskal w krwi się wala.
Dwanaście rumaków w mej stajni liczyłem —
I dwanaście szablic — tyleż pik ukryłem;
I w dwunastu synach nadziei dwanaście,
Biło pomstą w duszy za wrogów napaście.
Jedynastu synów, synów prawych, dzielnych,
Okryło się chwalą bojów nieśmiertelnych:
Jedni legli, drugich los za kraj wyrzucił;
Jeden tylko, jeden! pod mą strzechę wrócił.
Lecz niedługo bawił — Car szalony, wściekły —
Tysiąc knutów dzikiej wymierzył mu kary.
Widziałem jak hordy bydlęce go wlekły,
I ja jeszcze żyję — żyję Litwin stary!
Stary Litwin, w pętach niewoli zrodzony,
Będęż zawsze w pętach życie wiódł spodlone?
Będęż zawsze, u stóp moskiewskich schylony,
Pił z kielicha zbrodni lata pohańbione? —
Stary Litwin we łzach, w bolu wychowany,
Będęż patrzał zimny na me własne rany?
Będęż płakał tylko i przeklinał skrycie:
Plugawych mych wrogów potęgę i życie —
Zielony liść dębu długo zielenieje,
Lecz liść marny — i sam dąb kiedyś zniszczeje;
Długo stary Litwin jak liść więdnie drzewa,
Lecz i Moskwa jak dąb — jak drzewo dojrzewa.
I dojrzeje prędzej — i w proch się zamieni,
Niźli jej liść zżółkły ostatniej jesieni.
I Litwin styrany odmłodnie, odżyje;
I w krwi Carów hańbę niewoli obmyje.
Po raz ten ostatni rzucę w Niemen wędę —
I po raz ostatni nad Niemnem bój stoczę:
I raz pierwszy w życiu rzewnie szczęśliw będę.
I raz jeszcze ujrzę dawne dni urocze.
Silny duchem czasu, silny życiem nowem,
Ufny w świętą sprawę, z dumnym Słowian rodem
Powstanę — i istnieć będę słynnym grodem,
I mój pacierz zmówię przy ciele Carowem.
Nad grób Starej-Moskwy, nad Carów mogiłę
Wzlecę Litwin stary w młodzieńczym zapale,
I przelatać będę błonia ojców miłe,
Wrócone wolności swobodzie i chwale.
Dalej wędo, dalej — nuż się w Niemna wały,
Gryź zieloną trawkę rzeźki mój bułanku;
Bo za nim ukończę mój połów niedbały,
Może bić Moskali przyjdzie w jutra ranku.
Przeszła burza — zcichły pioruny do koła,
Czyste niebo lube rozpromienia lice;
Anioł tylko śmierci wznosi srogość czoła,
Ponad Wisły, Niemna, Dniepru okolice.
I gdzieżeście ludzie i wy bracia mili?
Coście pod Iganią, pod Stoczkiem walczyli?
O! gdzieżeście bracia? — odbiegliście Matki,
Porzucili żony, rodziny i dziatki.
Rodziny i dziatki wrogom w łup wydali —
I światem dziś waszym są zakąty ziemi,
I Ojczyzna wasza rajem jest Moskali;
I wasze dziateczki Polsce są obcemi!
Bracia moi bracia, pocóż się tułacie?
Nędza was uciska, Moskal w waszej chacie!
I czegóż, o! czego u obcych łakniecie,
Czemuż płonne skargi szerzycie po świecie?
Potożeście bracia swe rzucili łany,
Abyście u obcych żebrali pomocy?
O! nieszczęsny lud ten, któremu kajdany,
Obca dłoń potarga wśród jego niemocy! —
Obcy nam nie wróci Swobód, ni Wolności,
Żaden król nam naszej nie wróci Ojczyzny;
Wszakże świat pokryły Ojców naszych kości,
A dziś z wrogów czary pijem stek trucizny.
Wielkim zwań Bonapart księztwo nam utworzył —
I Car Alexander w królestwo zamienił.
Lecz życie narodu zdeptał i umorzył,
I tysiąc nadziei rozpaczą uczynił.
Zbyt drogo nas pomoc obca kosztowała:
Ileż ona naszych łez i krwi nie zlała!
Ileż ofiar w głuche nie wpędziła groby,
Jakiejż nie rozciągła na kraj nasz żałoby.
Nie wart być narodem i nie wart ten życia,
Kto go sam z swej duszy wywołać nie umie;
Bo jeźli jak polip zjawi się z ukrycia,
Nie sobie żyć będzie, ale obcej dumie.
Przemoc nas okuła w swe żelazne pęta,
Siła nas jedynie podźwignie z mogiły;
A gdzie w sercach istnie miłość bytu święta,
Tem aż nadto woli — i męztwa, i siły.
Potężnym jest odgłos stu-tysięcy dzwonów,
Potężniejszą siła dzielnych milionów:
Ona zdepcze przemoc stu-tysięcy szyków,
Choć tu dziesięć wolnych, tam sta niewolników.
Nieśmiertelną chwała dzielnej Saragossy —
I Helwetów grody do dziś dnia istnieją;
One istnieć chciały! — i szalone ciosy
Przemódz ich nie mogły najkrwawszą koleją.
Chciejmy tylko bracia, i raj mieć będziemy,
I istnieć będziemy wolni i szczęśliwi.
I w grobie Ojczyzny wieków byt znajdziemy,
I daleko pierzchną najezdcy złośliwi.
Ośmnaście nas jeszcze dzielnych milionów:
Nie trzy, lecz ośmnaście podepczemy tronów!
I w zasiek przepaści krwią ich władców zlany,
Naszą krew dorzucim i nasze kajdany.
Do nas bracia, do nas! do nas tułaczowie!
Z wszystkich ustroń świata do nas powracajcie;
Tu nam żyli niegdyś waleczni Ojcowie —
Do nas bracia, dłonie wasze nam podajcie.
My je uściśniemy, w węzeł złączym drogi,
I jednym zamachem wzruszym Wisły wały
I Niemna krynice, i Dnieprzańskie skały:
Wodami i skały przytłoczymy wrogi.
Do nas bracia, do nas — Polak jest gotowy;
I Litwin porzuci ulubione łowy,
I Żmudzin w róg zadmie — Wołyński lud czeka,
Ostatniego boju wolnego człowieka.
Lecz biada nam, straszne i wieczne nam biada!
O! ten bój ostatni, ta hańby zagłada!
Nie zmieni się w radość — ni w prawych wesele:
Drżyjcie! i iny wszyscy drżyjmy krzywd mściciele!
Póki Wieśniakowi nie wrócim wolności,
Póki nie zbłagamy zelżonej Ludzkości;
Póki istnieć będzie ta krzywda straszliwa,
Póty siec nas będzie ręka Carów mściwa!
O! nam nie przeminie nigdy byt zatruty,
Ni nam dzień okropnej przeminie pokuty:
Póki tej haniebnej nie zmażemy plamy,
Póki Wieśniakowi własności nie damy.
O! zgroźne poddaństwo ludzi miliona,
Przekleństwem nam cięży u stóp świętych Boga!
Tak — póki ta pamięć nie zatrze się sroga,
Póty lać się będzie krew z Ojczyzny łona.
Piekielną ta krzywda! — Łzy i krew Wieśniaka
Przesiąkały niegdyś groby swoich panów;
Dzisiaj też niestety! — łzy i krew Polaka,
Przesiąkają groby straszniejszych tyranów! —
Spieszmy więc, o! spieszmy skrócić dni pokuty,
Niech Wieśniak z człowieczej godności wyzuty,
Stanie się szlachetnym równych praw człowiekiem:
Wolnym, szczęsnym, długim, ślicznym przyszłym wiekiem.
W jego tylko mocy dziś narodu życie —
On go tylko jeden dziś ocalić zdoła!
On u nas Dziewicą Orleanu skrycie,
On do bytu Matkę-Ojczyznę powoła.
Któż jest ta Dziewica sławna Orleanu?
Wieśniak jednem słowem francuzkiej krainy.
Gdy Lud jęczał, dręczon angielskimi syny,
On się sam ocalił — wśród bitw uraganu.
I czego Król nie mógł, Rycerstwo, Barony —
To Wieśniak dokazał: powytępiał wrogów.
Sam ukończył z chwałą wiekiem bój toczony.
I sam Króla do swych zaprowadził progów.
Józef Meyzner.
POLATUJ MYŚLI.
Polatuj myśli po niwach ojczystych, Powietrzem przodków oddychaj;
Skąp wartkie skrzydła w falach Wisły czystych, Swemu się słońcu uśmiechaj!
Z Wawelskich wieżyc, z Bronisławy czczytówszczytów, Zabrzmij pieśń chórem słowików;
Twą lutnią jasne półkola błękitów, Struny z poranku promyków.
Polatuj myśli po niwach ojczystych, Powietrzem przodków oddychaj!
Skąp wartkie skrzydła w falach Wisły czystych. Swemu się słońcu uśmiechaj!
Edmund Wasilewski.
POLSKA Z KRZYŻA.
Na krzyżu konam z zwieszoną skronią,
Z przebita piersią, z przebitą dłonią, Z skrwawioną koroną cierni.
Zczerniałe wzgórza ludzi mrowiskiem
Męce mej wtórzą urągowiskiem: A gdzież są, gdzież moi wierni?
A chciwość moje szaty rozdziera,
I złość ciekawie ku mnie poziera — Czy z skargą skona Syn boży?
Z piołunu do mnie skacze kielichem,
Śmieje się głośno nieszczerym śmiechem, A w duszy jednak się trwoży
O ludy ziemi! i na was czeka
Okrutna męka syna człowieka! Przyszłość mi wasza odkryta:
Spełnia wyroku chyżo się zbliża —
Wam błogosławić z mojego krzyża Zrywa się ręka przybita.
I was do krzyża także przybiją —
Zkrwawione ręce potem umyją, A wy umierać będziecie.
Niechże was srogość mąk nie przestrasza,
Niech jako moja będzie śmierć wasza, Jeżeli zmartwychustaćzmartwychwstać chcecie.
Zwisa mi głowa, oko się mroczy,
A wrzask bluźnierczy mętno się toczy, Niebo się kryje żałobą —
A głos mój pada na tłuszczę ciemną:
O ludu ziemi! — nie płacz nademną, O! — zapłacz lepiej nad sobą!
Rycerskim hufcem stał owinięty
Patrząc na wrogów obszary —
Na ustach jego drgał zapał święty,
A w dłoni bratnie sztandary...
Idźmy! zawoła w pośród okrzyków.
W boju za kraj zginąć warto!
Rzekł — i wśród wrażych przebija szyków Wolności drogę otwartą!
Groźny i szybki jak wichru fala
Na czele bystrych rumaków —
Jednym zamachem miecza obala
Mnogie zastępy żołdaków...
O! gdybym ja mógł dłońmi słabemi
I piersią bólem rozdartą
Zginąć — lecz przebić dla bratniej ziemi Wolności drogę otwartą!
Złudne nadzieje! Jam jest samotny
Sam na swej ziemi rodzinnej,
Cóż może zdziałać głos mój stokrotny
Wśród głuchej ciszy pustynnej?
Przed wzrokiem ludu jasne podwoje
Wolności słońca zaparto,
Sam tylko jeden czczę bóstwo moje Wolności drogę otwartą!
Wyście przebili żelazne drogi
Dla lotnoskrzydłej swej jazdy,
I przestępując wszechwiedzy progi,
Patrzycie z dumą na gwiazdy —
I dla mnie wielkie myśli podboje
Nieobojętną są kartą,
Lecz bardziej wielbi ją bóstwo moje: Wolności drogę otwartą!
I choć by wszystkich narodów ziemi
Nadzieja była stracona,
My jedni bracia dłońmi silnemi
Wznośmy wolności znamiona...
Boże! do ciebie wznosim swe pienia,
Ty wróć nam ziemię wydartą —
I przebij siłą swego ramienia
Wolności drogę otwartą!
Widziałeś bracie pomniki chwały,
Dziś bohaterom narodu stawiane?
Wielkie nie sztuką lub ogromem skały,
Ale męczeństwem — a krwią poświęcane.
O, patrz tam na wschód! — Na błoniu kwiecistem
Krzyż nowożytny — sucha szubienica
Świeci łzą nieba i deszczem ojczystym,
I srebrzy cała promieniem księżyca — —
Spojrzyj znów na wschód! — W więzieniu podziemnem,
Gdzie duch przyszłości wśród bolu wydany,
Zdaje się błąkać pod sklepieniem ciemnem:
Wiszą na murze żelazne-kajdany.
To teraźniejszy wieniec laurowy!
Którego tchnienie oszczerców nie spali,
Który nie wieńczył nigdy królów głowy:
Wieniec niezwiędły, bo wieniec ze stali.
Tam znów, na śnieżnej Sybiru równinie
Sterczy mogiła z lodu usypana,
A z niej nieznane jakieś światło płynie,
Jak gdyby była z iskier ognia zwiana. —
Te trzy pomniki, jak trzy gwiazdy płoną
Na ciemnym, mglistym, ziemskim nieboskłonie;
Z siebie w ciemności ogień nieba wioną,
Który rozgrzewa czucie w ludów łonie.
A wiesz, kto stawiał te chwały pomniki?
Króle i cary twej Ojczyzny synom!
Polski obrońcom Polski najezdniki,
Nikczemni ludzie bozkich ludzi czynom!
Zbójcom wznoszono słupy marmurowe,
Na które plwano zaczem się zwaliły —
O jakże często wieńce laurowe,
Czoła nikczemne i podłe wieńczyły!
Te zaś pomniki choć się w proch rozkruszą,
To kwiatkiem, drzewem znów z prochu ożyją;
Bo one wiecznie żyją swoją duszą,
A te ich dusze w naszych sercach żyją. —
Niech się dowie ziemia cała:
Jaka jest nasza radość i chwała, Jaka Polska zmartwychwstała.
Długośmy, długo takich dni czekali,
Wieleśmy, wiele łez wylać musieli,
Abyśmy dzisiaj pili, godowali!
Wieleśmy w ciężkiem jarzmie wyjęczeli,
Aby świętować w powstania niedzieli!
Ach! pamiętamy tę przeszłość niedawną,
Ach! pamiętamy tę przeszłość niesławną!
Gdy pieśnią były — więzionych marzenia;
Kiedy dniem święta — był dzień uwięzienia;
Litość lękliwa — cierpiących nagrodą;
Sen dni dzisiejszych — jedyną osłodą! Dziś więc pociech używajmy — ! Śpiesz się Warszawo, Polsko śpiesz! Ciesz się Warszawo, Polsko ciesz! Stańmy chórem i śpiewajmy! Niech się dowie ziemia cała,
Jaka jest nasza radość i chwała, Jaka Polska zmartwychwstała!
Przez lat piętnaście nad czołem tej góry,
Przez lat piętnaście nad temi ot! mury,
Ciężał ciemięzcy orzeł rozbójniczy;
Z gromami w szponach, ze skrzydłem rozpiętem,
Czychał na resztę skrwawionej zdobyczy,
Groził do reszty naszym krajom świętym!
Obecność jego jak brzydkie widzenie,
Szpetnością trwogi barwiła nam lice;
Jak całun jaki jego skrzydeł cienie,
błogosławioną kryły nam ziemicę.
Zapałom serca ciężył on jak zima;
Ciężył on myślom, jakby zawrót głowy;
Ciału i duszy jak sen letargowy.
A dzisiaj, patrzcie: nie ma go już, nie ma! Więc radości wolę dajmy! Śpiesz się Warszawo, PolskaPolsko śpiesz! Ciesz się Warszawo, Polsko ciesz! Stańmy chórem i śpiewajmy! Niech się dowie ziemia cała,
Jaka jest nasza radość i chwała, Jaka Polska zmartwychwstała!
Prysnęła chmura i dżdżu obfitością
Z pięknych stron nieba zaryła się w ziemi:
Spadł ruski orzeł, spadł i właśnąwłasną złością
Rozpękł się, rozlał pod stopy naszemi —
Własne pioruny w pierś jego strzeliły,
Własne pioruny na proch go spaliły.
Jakże wspanialszy, o jakże świetniejszy
Ten ptak, co wybrnął z dymów i płomieni!
Niebo błysnęło w szacie błękitniejszej,
Słońce w złotawszym połysku się mieni,
Obłoki idą w tryumfalny taniec.
Ach! to nasz orzeł! to nasz orzeł biały!
Rozdartej Polski ziemie zawołały.
Kochanek chwały, chwały wychowaniec:
Rodzinne góry — to kołyska jego,
Rodzinne pola — jego igrzysk szranki,
Rodzinne ludy — to jego kochanki.
Znają, witają ptaka świętego. I my go też powitajmy! Śpiesz się Warszawo, Polsko śpiesz! Ciesz się Warszawo, Polsko ciesz! Stańmy chórem i śpiewajmy! Niech się dowie ziemia cała:
Jaka jest nasza radość i chwała, Jaka Polska zmartwychwstała.
Bielszy, groźniejszy nasz orzeł młody,
Że się przerodził na zbójcy zwłokach!
Czystszy i trwalszy nasz dzień swobody,
Że się wychował w niewoli mrokach!
Młodzieńczym wdziękiem wszystko ozdabia —
Cudownym blaskiem wszystko przerabia.
Jak zajrzy oko, niwy i góry
Świąteczną szatą pysznić się zdają:
Jak sięgnie ucho, skrzydlate chóry
Piosnkę wolności zda się śpiewają. I my pokłon jej oddajmy, Śpiesz się Warszawo, Polsko śpiesz! Ciesz się Warszawo, Polsko ciesz! Stańmy chórem i śpiewajmy! Niech się dowie ziemia cała:
Jaka jest nasza radość i chwała! Jaka Polska zmartwychwstała!
Srebrny nasz orle, już ty nam nie zginiesz!
O dniu swobody, już ty nam nie miniesz!
O ptaku cudzy, już do nas nie wrócisz,
Rąk nie skrępujesz i serc nie zasmucisz!
O droga Polsko — o Ojczyzno droga!
Nie jękniesz więcej pod stopami wroga.
Póki Bóg w niebie, póki my na ziemi,
Będziemy ludem, będziemy wolnymi!
Bośmy też mocno tego zapragnęli!
Bośmy też długo i ciężko cierpieli. Będziem wolni, ręce dajmy! Śpiesz się Warszawo, Polsko śpiesz! Ciesz się Warszawo, Polsko ciesz!
Kiedy gniewem Bożym grozi — A co nocy gdzieś wywozi Ładowne wozy.
Nie darmo woził, nie darmo groził! Wszystek lud wierny powstał na Żmudzi; A ksiądz Biskup Boga sławił, I kolejno błogosławił I broń i ludzi.
A lud wzbił głosy wierne w Niebiosy: Boże Perkunie! strzeż syna twego! Strzeż Żmudzina Chrześcianina, Bij w Moskala Poganina Jak w psa rudego!
Trąbka zagrała, zagrzmiały działa, I krew w Dubisse ciekła strumieniem — Święta Żmudzi, mierz-no dobrze! W imię Trójcy rwij po ziobrze Srebrnym pierścieniem.
I strasznie siekli, w Bogu zaciekli, Ale w Pożajściu — Najsłodszy Chryste! Z zorzą ranną zakipiało; Straszno wyrzec co się działo — Zbrodnie wieczyste!
Może niedługo — bo ja wiem i wierzę, Że Bóg wszechmocny, naród nieśmiertelny:
Z Boga moc mają wolności rycerze, Tysiąc państw zburzy jeden naród dzielny.
Jeźli wprzód obca ziemia zagrzebie: Me biedne ciało tułacze,
To duch mój, Polsko! poleci nad Ciebie, Kraj mój kochany zobaczę!
I tam bujając nad jego niwy Jak duchów nadziemskich cienie,
Zobaczę kiedyś nieba obraz żywy, Zobaczę Polski wskrzeszenie.
A wiatr powieje może z zachodu, I moje prochy zaniesie
Na błonia, w których biegałem za młodu — Po polach ojczystych rozniesie!
Święty Wojciech wstaje z grobu,
Wieść do boju swych rycerzy;
Lecz ich zbudzić ni sposobu,
Gdy w ich bytność nikt nie wierzy. Wszakże wprzód, jeden gród W imię Boga powstać śmiał — I choć pad, złością zdrad, Wrogom Polski czuć się dał.
Świetnie błysnął czyn Krakowa
W Europie ponad czyny;
Pamięć w sercach się uchowa,
Jak ginęły jego syny; Lecz i zgas, bo nie w czas Czynnie pomógł naród sam — Wierzyć w czyn nie chciał syn, Jaki przez Wojciecha dan.
Niechże dzisiaj kraj się uczy
Wierzyć w pomoc Pana Boga,
Gdyż inaczej wróg dokuczy
I uwięzi chwilę błogą —
Bo jest cel, dokąd strzel, A inaczej ani rusz; Jeźli Bóg na nas sróg, I zapragnie naszych dusz.
Więc do pracy w imię Pana
Nad budową jego wiary;
Niech lud uczy wolność sama,
A przepada nieład stary! W imię wiar zginie czar, Zajaśnieje polski znak; Zniknie ten pętów sens, I ocknie się biały ptak!
E. K.
PRZYSZŁOŚĆ NASZA.
Na mogile puhacz drzemie:
Puhu! w noc zakrzyczy;
Czej kozackie wskrześnie imię
Na Niżu, na Siczy?! —
Co dzień tęsknim, już wiek długi;
A każdy okłaman.
Że skrzydła gołębie mię niosą — Żem cały westchnieniem; Że żyję promieniem,
Wonnością poranną i rosą.
Żem cały w błękicie, Że nie wiem co życie,
Wiem tylko żem boże pacholę; Że Pan Bóg mi daje Te łąki, te gaje,
I wody, i lasy, i pole.
I pokąd rozkoszy Łza rzęsna nie spłoszy —
Pokąd się na dziecię nie zchmurzą, Niebiescy dziedzicy Niewielkiej różnicy,
A jeźli — to pewnie nie dużo.
To w piersiach kochanie Ta radość, to łkanie,
To było jak gwiazda w błękicie: Bezchmurne, bezgniewne, Wesołe i rzewne,
Ot takie, jak Pan Bóg dał życie.
I z duszy się snowa Wymowa bez słowa,
I w niebo spojrzenie o litość.
A niebo tak jasne, A słońce tak krasne,
Taka tam spokojność na wieki — Po smutku, po bólu, Tak cicho na polu,
I takie śpiewanie od rzeki.
«Ojczyzna!» do koła Bór woła, zdrój woła,
I modre odległych gór grzbiety; A woła jak płaczem, I nie wiem sam za czem;
Lecz dzisiaj to wiem już, niestety!
Tajemnie, jak z głębi, Głos co mnie wskroś ziębi,
Kraj cały jak widzisz, to blizna! Ta blizna jest żywa, Krwią spływa, łzą spływa,
A zowie się blizna — ojczyzna.
A po co? a na co? dla kogo? Nic nie wiem, nie pytam? Anielską nić chwytam,
I znowu mi ciężko, choć błogo — !
Zkądś słowa przychodzą, Zkądś myśli się rodzą,
Wyraźnie ktoś mówi pod czołem: Ze sobą nie sami, Z uśmiechem i łzami,
Sierota się zmawia z aniołem.
O! wieku mój złoty, O pieśni tęsknoty,
Ubogich w ojczyźnie dzieciątek! Wciąż z waszej ja treści Wysnuwam powieści —
Przez wieki starczycie na wątek.
Nie z książek to źródło Swe wody wywiodło,
Nie z marzeń, jak prawi oszczerca; Lecz z smutku i z bolu, Co wieje po polu:
Z pod mogił, z pod krzyżów, z pod serca!
Noc świat odziała — gwiazdy nie świecą,
Płynie wiatrami tuman wilgotny;
W polu, przy drodze tkwi krzyż samotny,
Pod krzyżem stoi młodzian z dziewicą.
Konik młodzieńca na bój poryża,
Serce młodzieńca na bój kołacze —
Łzami cichemi dziewczyna płacze,
Cichą boleścią żegna żołnierza:
«Żegnam cię luby! jedź już, jedź sobie —
Ten krzyż, co dzisiaj nas błogosławi,
W każdej mi chwili twój los objawi.
Jeźli ty zginiesz, ja wiem co zrobię —»
I wsteczną drogą znikli oboje;
Tylko krzyż został sam i milczący,
Wznosząc, jak ojciec błogosławiący,
Ściągnięte ku nim ramiona swoje.
Noc świat odziała, gwiazdy nie świecą,
Płynie wiatrami tuman wilgotny:
W polu, przy drodze tkwi krzyż samotny —
Widać pod krzyżem postać kobiecą.
Noc się spuszczała, gwiazdy nie świecą,
Płynie wiatrami tuman wilgotny;
W polu, przy drodze tkwi krzyż samotny.
Pod krzyżem widać postać kobiecą.
Sparła na krzyżu strzaskane ciemię,
Białą sukienkę barwi krew skroni —
Wędrowcy chcieli przemówić do niej,
Postać pierzchnęła — poszła jak w ziemię.
Był to duch tylko — szata niebianek —
Ciała jej szukaj na bitwy polu.
Tak polce kończyć w serdecznym bolu,
Gdy za ojczyznę ginie kochanek.
Seweryn Goszczyński.
RZEŹ OSZMIAŃSKA
(1831.)
Na Oszmiańskim kościele, w drugą Kwietnia niedzielę, Dzwon zwoływał na ranne modlitwy,
I lud tłumnie zebrany, błagał Pana nad pany O opiekę dla Polski i Litwy!
W Chrystusowej świątnicy, nie masz stanów różnicy, Chłop z szlachcicem wszedł w jedne podwoje;
Przy nich żony i matki, jak aniołki ich dziatki I jak róże dorodne dziewoje!
Kapłan schylon latami, przed ołtarza stopniami Kończył święty obrządek kościoła —
A głos kmiotków i panów, przy rozdźwięku organów Płynął w niebo na skrzydłach anioła!
W tem szczęk broni i strzały pośród miasta zabrzmiały, Bruk zatętniał pod koni kopytem —
We drzwiach słychać już krzyki — i Czerkiesów tłum dziki Wbiegnął w kościół z kindżałem dobytym.
I oprawcy bez duszy, których serca nie wzruszy, Ni płacz dziecka, ni starca włos biały —
Nie spoczęli w swem dziele — aże w całym kościele Trupy tylko w krwi strugach zostały!
Przez niemowląt konanie, przebacz zbójcom, o Panie, Świętokradztwo nad twoją świątynią!
Bo te Cara sołdaty, tak jak rzymskich wojsk kąty, Nie wiedzieli bez-umni co czynią!
Ale w sądu godzinie, niechaj gniew twój nie minie! Niechaj piorun twój tego ukarze,
Co wypuścił te hordy, co nakazał te mordy I niewinną się codzień krwią maże!
A wdów, starców i dzieci, rój męczeński niech wzleci, Obok ofiar pierwszego powstania,
Co pod ruskiem żelazem, za Carycy rozkazem Legły w Pradze i w gruzach Humania!
By ukoić gniew nieba, jeźli lackiej krwi trzeba, Wszak płynęła i płynie obficie —
By zmyć grzechy wieczyste, weź i naszą o Chryste! Ale Matce Ojczyźnie wróć życie!
Lud nasz wiernie Ci służy! Sfolguj, nie karz go dłużej, Racz usłyszeć pokornych wołanie!
Już to przeszło pół wieka, Polska cierpi — i czeka Zmiłowania twojego, o Panie!
Konstanty Gaszyński.
ŚMIERĆ JASIŃSKIEGO
(1811.)
Zbawce narodu! wam sława —
Spocznijcie wśród lauru cieniów,
I nim bitwa wezwie krwawa,
Posłuchajcie Barda pieniów.
Niechaj śmielsze głoszą Bardy,
Jak przed lotem orłów białych,
Sławny z pogróżek zuchwałych,
Pierzchał Teutonów ród hardy.
Niech głoszą, niech chwała wasza
Osładza braciom kajdany;
Niech dumne Litwy tyrany,
Szczęk Polskiej broni przestrasza.
Bo kiedy zechce Bóg przed swój tron
Wymarłe powołać ludy,
Toż przecie z grobów obudzić On
Musi trębaczów najprzódy!
Hej! co za radość będzie w tym dniu!
Z cieśni się grobu wyrąbię;
Wszystkim narodom co starczy tchu,
Przeciw Moskalom zatrąbię!
Herwegh.
ŚPIEWEK LUDU POLSKIEGO.
Nasłańcy północy srogiej,
Precz odszczepieńcy, precz niewolnicy, Z Polski lubej, z Polski drogiej; Nie kalajcie nam ziemicy. Precz sobie ku Sybirowi, Pókiście żywi i zdrowi.
Jak zasięgną wieści stare,
Wolno tu żyli, wolno konali, Czcili zawsze prawą wiarę, I zawsze bili Moskali: Precz i t. d.
Z biciem serca idzie w parze, Z myślą leci w niebios szczyty; Prochem przed nim są mocarze, Sam Bóg przed nim nieukryty.
CHÓR.
Hej! rozpuśćmy cugle koniom! i t. d.
GŁOS.
Patrzcie o litewskie syny!
Niech weselne zagrzmią dzwony:
Oto pierścień niezgwałcony
Śle wam Polska w zaręczyny. On z prawicy Franków zdjęty, Świat cały kiedyś zaręczy; On przymierzem naksztalt tęczy — ! Bierzcie bracia pierścień święty!
CHÓR.
Hej! rozpuśćmy cugle koniom! i t. d.
GŁOS.
Litwa z Polską, Polska z Litwą — Jedne ich cele, nadzieje:
Tylko bitwa wciąż za bitwą. Bronią pędźmy czas i dzieje!
Za broń! za broń tylko żwawo! Dość już więzów, dość niewoli, W ludów życia inna kolej; Wszak i słońce wschodzi krwawo.
CHÓR.
Hej! rozpuśćmy cugle koniom! i t. d.
GŁOS.
Niech się krew leje strumieniem — Krew ta drogo zapisana:
Ona spłynie pokoleniem Kar i nieszczęść na tyrana. Anioł z nieba, w złota czarę Każdą kroplę krwi tej zbiera, Wie każdego — kto umiera Za Wolność — Ojczyznę — Wiarę!
CHÓR.
Hej! rozpuśćmy cugle koniom! i t. d.
GŁOS.
Tak więc za ślubne ołtarze, Za godło jedności naszej,
Niechaj Litwa z Polską w parze Podniesie ostrze pałaszy. Śmierć albo zwycięztwo wszędzie, Wolność lub śmierć wszędzie razem,
Niech przysięgę naszą będzie, Ślubu naszego obrazem! I rozpuśćmy cugle koniom, I za wrogiem pędźmy w biegu — Polska — Litwa — na tym brzegu. Cześć, cześć Polski, Litwy błoniom!
CHÓR.
Hej! rozpuśćmy cugle koniom!
I za wrogiem pędźmy w biegu —
Polska, Litwa, na tym brzegu.
Cześć, cześć Polski, Litwy błoniom!
Stefan Garczyński.
ŚPIEW PO PIERWSZEJ BITWIE
I ZWYCIĘZTWIE POD STOCZKIENSTOCZKIEM.
Zaśpiewajmy cześć rycerzom, Polskim hufcom cześć,
Niech najwyższe wieże wieżom Dzwonem głoszą wieść:
Że już bagnet się z bagnetem I miecz z mieczem wdał;
I my z małym sił poczetem Dziesięć wzięli dział!
Tam pod Stoczkiem jeszcze ślady Ich radlących kul,
Bo obsiadły nas gromady Jako pszczoły ul;
A Gejzmara na ich czele Możny stawił wódz,
Tysiącami — nas niewiele — Chciał od razu stłuc.
Zagrzmiał ku nam z dział bez liku, Konie popchnął wprzód —
Czernił się tam szyk po szyku I po ludach lud.
Sam dowódca był straszliwy: Zna go Turków pan —
Mnogiem wojskiem obiegł niwy, My zaledwie łan.
Ale szabla słucha dłoni, Czuje jeźdca koń —
Wódz nasz krzyknął: bij, to oni! Wróg: porzucił broń,
Dziesięć dział ulanych z spiżu, Pełno żywych głów,
A czterysta tuż przy krzyżu, Zakopano w rów.
To twój pierwszy liść wawrzynu, Żyj Dwernicki nam!
Tylko naprzód polski synu Wszędzie jak dziś łam!
Wszędzie jak dziś bierz armaty I w pień wroga siecz;
Aż wyszczerbisz jak przed laty Na Kijowie miecz.
Stefan Garczyński.
ŚPIEW PODLASIANEK.
(Śpiewany w miesiąca Lutym, Marcu, Kwietniu, Maju
i Czerwcu r. 1831, po wejściu moskali na podlaską ziemię.)
Jakaż cichość i milczenie!
Wszystko do spoczynku wzywa,
Tylko drzewa lekkie drżenie
Spokojność nocy przerywa. Tylko słyszę zwolna skrycie Tajne serca mego bicie.
Lecz czemu moja powieka
Ciągle jest zalaną łzami?
Czemu sen z oczu ucieka,
Czemu wzdycham tak za wami?
Bo ja tu między obcemi Tęsknię, jakby w cudzej ziemi.
Nie wiemy, biedne znękane,
Co nam los srogi ukrywa;
Tylko działa dosłyszane
Mówili że Ojczyzna żywa; Że Polacy jeszcze żyją, I że się za wolność bija.
Bo tu cicho, bo tu głucho!
Nie usłyszy moje ucho
Tylko lekkie wiatru wienie,
I ciężkie polski westchnienie. Nieprzyjaciel jest tu srogi — W polskiej ziemi nasze wrogi.
Podlaska biedna kraina!
Ach! i biedna Podlasianka!
Jedna płacze swego syna,
Druga zdala od kochanka. I ja ojca mego płaczę — Ach! kiedyż was ja obaczę?
Byście i nam pokazali
Żeście i naszą obroną. Bo nam tu srogie ciemięzce Mówią że oni zwycięzce!
Chociaż Moskwy tajna trwoga
Pokazuje, że Bóg z nami.
Pocóż nie ścigacie wroga?
Zostajecie za Sielcami? Czekają was żyzne żniwa Czeka Litwa nieszczęśliwa!
Jam już oczy wypłakała
Wyglądając was do koła;
Gdym was jeszcze nie ujrzała,
Niech was głos mój choć zawoła! Niech wietrzyka słodkie wienie Wam zaniesie me westchnienie.
Może pomiędzy Rycerzy
Rozpozna mego miłego?
Gdy dalej jeszcze zabieży
Doleci do ojca mego? Wietrzyku, leć prędko! chyżo! Niech się nasi tutaj zbliżą.
Wszakże równie uciśniona
Mendoga piękna kraina;
Równie ciężko utrapiona,
Wilejska hoża dziewczyna; Śpiesz Polaku w tamte strony, I tam wróg znienawidzony.
Ach! gdy się zobaczę z wami,
Zapomnę co dziś frasuje;
Zaleję się szczęścia łzami,
I w ojczyźnie się poczuję; Bo ja tu między obcemi Tęsknię, jakby w cudzej ziemi.
Seweryn Goszczyński.
ŚPIEW STRZELCÓW PIEKIELNIKÓW.
Do ramienia łącz się ramię,
Ej! ściskajcie bracia szyki —
Broń przy broni, w środku znamię,
Idą strzelce piekielniki.
Nad granicą tuż drogą, Bieży młoda kobieta,
Zapłakała nieboga, I Ułana zapyta:
«A cóżeście panowie Najlepszego zrobili?
A cóż na to Bóg powie, Żeście Polskę rzucili?»
Ale Ułan nie słucha, Krew zapiekła się w oku —
I źrenica tak sucha, Jak broń jego przy boku.
Cisnął kaszkiet pod nogi, Wicher rozwiał włos siwy:
«Bądź zdrów koniu poczciwy! Tu się dzielą już drogi.
Odkąd słońce mi świeci, Kraj raz trzeci upada,
I ta ręka raz trzeci Oszczerbioną broń składa.
Nie dostaliśmy kroku — Źle też płacą nam obu:
Dla cię nie ma obroku, Dla mnie nie ma i grobu — !»
I zapłakał na boje, I o lancę tłukł głową;
Chorągiewkę zdarł w dwoje, I łzy otarł połową,
I zawiązał garść ziemi — Drugą ranę owinął;
I w świat ruszył z młodszemi, I jak wszyscy gdzieś zginął — —
(Pieśni Janusza.)
STOCZEK.
Okrył czoło swe laurami
Gejzmar: dla Turków był strach —
Lecz Dwernicki z Polakami
Jedzie — inna sprawa Lach.
Jakże prędko rozwinęli,
Chorągiewek pięknych szyk:
Święta miłości Ojczyzny i chwały!
Ty, coś przez Alpy, przez Nilowe źródła,
Przez rozdąsane Atlantyku wały,
Z walki do walki nasze hufce wiodła! Kiedy my legniem dla miłej krainy, Prosimy ciebie, prowadź nasze syny.
Zkąd płynie Wisła, polskich rzek królowa,
I kędy Karpat skałami się jeży,
Gdzie tylko ojców naszych doszła mowa,
Całe to państwo do ciebie należy! Kiedy my legniem dla miłej krainy, Sławo! ty panuj nad naszemi syny.
W kim dusza czarna i umysł nieprawy,
Niech się dla zysków ojczyzny wyrzeka;
Lecz miłość kraju, swobody i sławy,
Była Polakom znamieniem od wieka. Kiedy my legniem dla miłej krainy, Polsko! dla ciebie rosną nasze syny.
Ziemio kochana! której żyzne błonie
Przodkowie krwi swej nabyli okupem,
Pogrzeb nas lepiej wszystkich w swojem łonie,
Niźli masz zostać nieprzyjaciół łupem. Legniemy wszyscy dla milej krainy, Niech tylko Polskę nasze mają syny! —
ŚPIEW DRUGI.
Patrzcie, jak liczne mają wojska wrogi!
Błyszczą ich bronią góry i doliny,
Lecz orzcie ziemię ojcowie bez trwogi,
Nie tak to łatwo zwalczyć wasze syny. Postępuj śmiało w ogień młodzi mężna, Poznają oni jak Polska potężna.
Nie my ojczyzny podpory ostatnie.
Idą za nami jeszcze szyki bratnie.
Zewsząd pod nieba kurzawa się szerzy,
Taki tłum idzie Sarmackich rycerzy. Postępuj śmiało w ogień młodzi mężna, Poznają oni jak Polska potężna.
Przełammy tylko dumnych wrogów szranki —
Że krew wam płynie, nie dbajcie młodzianie,
Są nasze matki, siostry i kochanki,
Oni o naszej już tam myślą ranie.
Postępuj śmiało w ogień młodzi mężna, Poznają oni, jak Polska potężna.
Wszak kto i legnie na ojców przestrzeni,
Dni swych nie skończy, na lepsze zamieni —
Wszystkie na szali przedwiecznego Pana,
Przeważa grzechy krew ojczyźnie dana. Postępuj śmiało w ogień młodzi mężna, Poznają oni, jak Polska potężna.
ŚPIEW TRZECI.
Matko Chrystusa! bądź czczona na wieki,
Twojej my bozkiej wzywamy opieki!
Spojrz na te naszą krwią oblane błonie,
I daj zwycięztwo sprawiedliwej stronie.
Gdy czas nam przyszedł z Przedwiecznego woli
Niech dziś za miłą ojczyznę giniemy,
Tylko od hańby i wrogów niewoli,
Wybaw nas, wybaw Maryo, prosimy.
Szczęśliwi męże, co legną dnia tego,
Staną przed sądem Twego syna śmieli
I rzekną: «Wpuść nas do ojca naszego,
Bośmy za braci swoich krew przeleli.
«Jeszcze Polska nie zginęła!»
Czy pieśń tę wrogi słyszycie!
Bojaźń wam serce przejęła?
Zaraz wy sami umrzycie.
Antoni Górecki.
WIDZENIE.
Stałem na Karpat granitowym szczycie —
Czoło tonęło w chmurach i błękicie; Na niebie płonął jakiś odblask krwawy.
Na dole, w koło, od morza do morza
Kryły całuny całe te przestworza, Gdzie żyją w więzach biedne dzieci Sławy.
A z pod całunów wionął jęk za jękiem,
Zmięszany czasem z głuchym kajdan brzękiem — Lecz pod zasłoną, nie wiem, co się działo.
Tylko na północ przez te całuny
Krew przeświecała odblaskiem łuny; Czasem szczęk mieczów słyszeć mi się zdało.
A jęki rosną — spływają się w górze
W jedne akordy, i jakoby w chórze
Jęków harmonią po nad ziemią grają.
Wreszcie jęk jeden uderzy w niebiosy —
A w nim słyszałem milionów głosy: «Boże! dzieci Twe o pomoc wołają!» —
Wtem błysła jasność — a gdym spojrzał na dół,
Znikły całuny. Gdzie był płaczu padół, Czterej olbrzymi w koło Karpat stali,
I w lewych dłoniach, spojonych nad szczyty,
Wznosili razem wielki krzyż w błękity — W prawych mieczami błyszczącymi chwiali.
«Niech żyją wolne sławiańskie narody!
Niech miłość rządzi odtąd świat młody! Niechaj zaginie wszelkie panowanie!»
Krzyknęły wszystkie ludy świata w chórze —
A na niebiosach odbrzmiał im głos w górze: «To jest ma wola — tak niechaj się stanie!»
Z koroną na czole Car zasiadł przy stole, Służalcy ucztują przy carze;
Brzmią dworca komnaty i krążą wiwaty W zbryzganym krwią polską pucharze.
W tem ręka nieznana płomieńmi owiana, Na jasną wychyla się ścianę,
I ogniem na murze, jak piorun na chmurze, Rysuje wyrazy nieznane.
Przelękły i blady, Car powstał z biesiady Drżąc, woła wyrazem rozpaczy:
«Niech z państw mych przestrzeni tu zejdą uczeni Odgadnąć, co napis ten znaczy!»
Na odgłos ukazu zjechali dood razu Uczeni, co w księgach czytają;
Lecz słaba ich sztuka, za mała nauka; Tych liter, ni słów tych nie znają!
Aż pielgrzym ubogi w cesarskie wszedł progi Nieznany ni rodem ni mianem —
Naukę swą głosi, o wejście się prosi, I chce być carowi drogmanem.
Przecierają ciemne oczy,
Przez które się piasek toczy, Wisło, moja Wisło!
Na twym brzegu dziewczę młode
Mąci nóżką czystą wodę:
Czapla stara patrzy zdradnie,
Jak prędko jej rybka wpadnie, Wisło, moja Wisło!
Kiedy znikną lody, śniegi,
Niesiesz pełne w świat komiegi,
Gdzieś zamorskie żywić Niemce,
Żywić Niemce, cudzoziemce, Wisło, moja Wisło!
Na dnie twojem co nie leży,
Krom czerwonej Czerskiej wieży?
W całych zbrojach leżą Szwedy,
Potopione Bóg wie kiedy.
Ach! i polskich broń żołnierzy,
Na dnie twojem co nie leży, Wisło, moja Wisło!
Wykołysz mi, proszę żywo,
Taką rybę, morskie dziwo,
Wtenczas Polsko! na twej błoni,
Niosąc w ręku śmierci grot,
Ujrzym: bieg Litwy Pogoni,
Czy szybciejszy Orłów lot.
Lecz zbrojni Pańskiem żelazem,
Do wiejskich pukajcie chat;
I wołajcie: «Naród razem,
Szlachcic czy chłop, wszystko brat!
Wypędźmy z ziemi tej wroga,
Pójdzie wolność w równy dział:
Tylko razem w Imię Boga!
Który za nas życie dał!»
Antoni Górecki.
W WARSZAWIE.
Harfo! stroskana bolesnemi ciosy,
Drzemiąca w pyle bez chwały i cześci,
Zbudź się, o moja, i zagrzmij w niebiosy
Bodaj ostatni hymn naszej boleści!
Słuchaj o ziemio, uciszcie się wody,
I wy słuchajcie i sądźcie narody!
Modli się naród, bo skonać nie może —
Więc swymi syny i swojemi córy
Napełnia nawy i przybytki boże,
I hymn pokutny wznosi się do góry.
Ciasne przybytki, za szczupłe kaplice,
Już lud zalewa rynki i ulice.
I strach padł na tych, co go umęczyli,
I zdało im się, że widzą gotowe
Ręce do zemsty — i dwie zobaczyli —
Ale to były ręce Chrystusowe!
Ręce wzniesione, groźne, niepożyte,
Chociaż bezbronne, choć gwoźdźmi przebite.
Więc i te święte ramiona, śród trwogi,
Za cel wskazano dziczy i hołocie,
I ohydnemi sieczono batogi — — !
Synu człowieczy, i Ty na Golgocie
Byłeś znieważon, męczony i plwany,
Ale nie bity już ukrzyżowany!
Przeto ich olśnił palec Twojej ręki —
Broń ich pierś ludu przeszyła złowroga,
A naród wydał dwa bolesne jęki:
Jeden do Króla, a drugi do Boga.
Bóg odpowiedział, jak zwykł ze swym ludem
Wybranym mawiać: piorunem i cudem.
Za czyjem, Panie! gdy nie Twem skinieniem,
Z dłoni ich krwawe wypadły oręże?
Pod czyjem, Panie! gdy nie Twojem tchnieniem
Dzieci w godzinę dojrzały na męże?
A kto raz w życiu zaznał taką chwilę,
Ten nie zapomni — chyba już w mogile!
Pięć dusz spełniło tę ofiarę krwawą,
Choć krew obfitszym polała się zdrojem —
O pięknaś była rozpaczą, Warszawo!
Ale piękniejsza, bo straszna spokojem;
Bo miałaś postać owej lwiej macierze,
Która na gnieździe lwiąt skrwawionych strzeże.
I wielkim bolem trzy dni‘śmy boleli,
I trzy dni długie płakali bez końca,
Łkaniem sieroty, rozpaczą Racheli:
Czwartego błysnął jasny promień słońca.
I uwiliśmy pięć koron cierniowych,
I pięć uszczknęli gałęzi palmowych.
Pod tem to godłem pokoju i zgody,
Wszystko to co nas dzieliło pospołu:
Waśnie przesądne, spleśniałe zarody,
Znieśliśmy na dno do jednego dołu.
Na tę pięć ofiar, pięć ziarn my złożyli,
I lekką ziemią ojczystą przykryli.
Jeźli z tych nasion i dziś nie dojrzeje,
Czem duch zapłodnion, co z ducha poczęte —
Jeźli tej ziemi i dziś nie ogrzeje,
Co sprawiedliwe, co wielkie, co święte —
Jeżeli z nasion tych tylko, ku wiośnie,
Cierń na męczeńskie korony wyrośnie:
Harfo! strzaskana bolesnemi ciosy!
Stań się miedzianą trąbą archanioła!
I jak w dzień sądu, zagrzmij pod niebiosy,
Na cztery krańce wszem ludom do koła:
Zawyjcie burze! szumcie morskie wody!
Przepadnij ziemio! biada wam narody!
(Dziennik literacki.)
WY CHCECIE PIEŚNI.
Wy chcecie pieśni! — wy chcecie pieśni,
Zapewne dźwięcznej i słodkiej dla ucha,
A ja mam dla was, o! moi rówieśni,
Pieśń, co przypomni wam pobrzęk łańcucha!
Wy chcecie pieśni, ni kwiatu do wieńca,
Co by śród uczty mogła was pochwalić,
A jabym pragnął wam w ogniu rumieńca
Rozmiękłe dusze jak zbroję ostalić.
O! żal się Boże — tak młode pacholę,
Zamiast miłować, muszę nienawidzić,
I jasne czoło omarszczać w mozole,
I czyste usta wykrzywiać, i — szydzić.
Wciąż się szamocę, szukając sposobów
Jak by was zmężnić — wszystkie drogi mylne!
A więc z pochodnią wstąpić chcę do grobów,
Na jaw wygrzebię czyny podmogilne.
Dawnych olbrzymów przed wami postawię
I z nimi wskrzeszę cały świat zamarły;
Może choć wtenczas, przy waszej niesławie,
Z wstydem przyznacie że jesteście — karły.
Może choć wtenczas, stojąc na pręgierzu
Przed sądem świata, przed własnem sumieniem,
Przyznacie sami że rdzę na puklerzu
Można zmyć tylko własnej krwi strumieniem!
Cierpka ta mowa — jak krew spiekła czarna,
Ale w niej skryta myśl zbawienia leży;
Wszak wiecie bracia! że z cierpkiego ziarna
Dąb rozłożysty pod niebo wybieży. —
Kornel Ujejski.
ZACHĘTA.
(Mazurek po wypadkach 1846 roku w Krakowie.)
Choć nam dzisiaj błyska chwila Ojczystej swobody,
Niech się ogień nie przesila Zalać cierpień wody.
Niechaj zapał tai serce I wybuchy chowa,
Bo nie dosyć na iskierce Co przepala słowa.
Nam dziś walką jedność ludu I jego oświata —
Bo bez ludu, jak bez cudu Zwycięztwo odlata.
Dzisiaj zrućmy stanów pęta, Zrównajmy ich biedy!
Niechaj wieśniak nie pamięta, Że sługą był kiedy.
Potem schwyćmy, zamiast broni, Oświatę w prawicę —
Niech oświatą lud kark skłoni Pod zgody przyłbicę.
A dopiero silnie, razem Jednością złączeni,
Oprzeć możem się żelazem Wrogowskiej czerwieni!
E. K.
ZAJĘCIE ROSIEŃ PRZEZ POWSTAŃCÓW.
W miasteczku Rosieniach na rynku, w około,
Moskiewscy żołnierze hulają wesoło —
A w domach starszyzna, swym dawnym zwyczajem,
Gra w karty, przepija szampanem i czajem —
I dymiąc wagstafem, rozprawia w zapędzie,
Jak Dybicz Bałkański Warszawę zdobędzie!
Na drodze od Kelmów grzmi tentent po moście —
Zapewne do Rosień zjeżdżają się goście?
Oj! goście to jadą — lecz nowa drużyna
Nie będzie grać w karty, pić czaju, ni wina!
Bo dzisiaj z rozpaczą przysięgła w skrytości
Moskiewską krwią wypić za zdrowie wolności!
I coraz to bliżej kurzawa na błoni,
I coraz wyraźniej chrzęst jeźdców i broni,
I błysły proporce i nagle zagrzmiały
Myśliwskich jańczarek niechybne wystrzały —
I pieśń staropolska serdeczna, wesoła,
Ozwała się wrogom, jak trąba anioła!
Przerwana hulanka — zostały na stole
Kielichy z szampanem — zagięte parole.
Grzmi hasło na odwrót! — Moskale strwożeni,
W największym nieładzie pierzchnęli z Rosieni;
Lecz długo ich, długo, ku Wilnu ścigały
Dwubarwne proporce i trafne wystrzały!
I jacyż kuligiem zjechali się goście?
I czyjeż rumaki tętniały po moście?
I któż budzi wolność? — i ręka to czyja
Chorągiew z Pogonią i Orłem rozwija?
Któż z miasta swych ojców najeźdców wygania?
Trzydziestu młodzieńców z Żmudzkiego powstania!
«Czarnobrewa pójdź dziewczyno,
Kędy boha wały płyną. Rada matka, Luba chatka, Złoty czeka kraj.
Step zielony, z kwiatów puchy:
Na nich ojców drzemią duchy, Raju wonie W tamtej stronie, I wieczny tam maj.» —
«Czarnomorcze, milcz zuchwały!
Jak bezwstydne twe zapały! Wszak nas dzieli, Dłoń mścicieli, I ten cały świat!
Z tej jańczarki okowanej,
Od tej szabli krwią zbryzganej, Pod tym koniem Z krwawem skroniem, Legł mój luby brat!» —
«Jam ich kochał, jak dziś ciebie
Oszczędzałem, jak Bóg w niebie!
Nie na brata Do bułata; Bułat ten na Ruś:
Szły na wiatry moje strzały,
Miecze suche połyskały — Gdy: na cara! Krzyknie wiara, Wtedy rąb i duś!» —
«On Ojczyznę wziął i tobie.
Twój step bujny dziś w żałobie; Więc swej broni Użyj w dłoni, Na najeźdców skon.
Jeźli jego krew popłynie,
Ku swej wdzięcznej przyjdź dziewczynie; Ze łzą w oku, Przy twym boku — Jadę do twych stron.
Lecz jeźli nad waszą ziemią,
Mgły się nigdy nie rozciemią; Precz twe serce! Przeniewiercze! Jak wam Wolność czuć.
Chcesz od Polki być kochany?
Stań krwią carską ubryzgany — Umiej skrycie Wydrzeć życie: Palić, dusić, truć!» —
(Poezye Mazura.)
ŻYJĄCY GRÓB.
Na tej niwie nieszczęścia, niwie łez i krwi,
Co od brzegów Bałtyku do Karpackich stóp
Jękiem ofiar się modli, groźbą katów grzmi:
Jest ogromny i świeżo zasklepiony grób.
A na grobie — trzech sępów, całe noce, dnie,
Siedząc z szponem gotowym, wytężają słuch,
Czy też trup się nie ocknie, iskrą życia drgnie,
Czy już w niego nie zstąpił zmartwychwstania duch!
I drżą sępy — bo słyszą, raz żałobny jęk
Wychodzący z mogiły — to znów męzki krzyk —
Potem szelest proporców i oręży szczęk,
A gdzieś głębiej — huk broni i armatni ryk!
O! nie pruchno tam śmierci, ale życia rdzeń!
Nie zwątpienia tam ziele, lecz nadziei kłos!
Wieko trumny spękane — i już blizki dzień,
Gdy nad łożem letargu zagrzmi zemsty głos!
Wy to wiecie o sępy! — i by skończyć raz
Z tą w cierniowej koronie, z więzami u rąk —
Sprzysięgliście się dzisiaj i zaczęli wraz,
Po tylu mękach — krwawą próbę nowych mąk!
Bezrozumni! napróżno wasza wściekłość wre,
Próżno waszej ofiary chcecie zbliżyć skon!
Bóg zachował w uśpionej świętą życia skrę;
Tej skry z serca nie wydrze wasz potrójny szpon!
A im więcej nasiąknie krwi i łez w ten grób —
Gdy się miara dopełni, w naznaczony czas:
Tem straszniejszy wam wulkan wybuchnie u stóp,
I tem gorętsza lawa, kiedyś schłonie was!
Majorkiewiczowi Mazurowi, dziękując za przysłane mi
tam dziełko jego Historyi literatury.)
Pod miastem mogiła leży
Przy niej smutnie Wisła bieży,
A w mogile — cud prawdziwy,
Niby trup — a jednak żywy! Cud? niewielki! — bo na świecie Dużo tych cudów znajdziecie!
A trup patrzy przez mogiłę
I nadzieję w sercu budzi —
«Widzę ludzi! dużo ludzi
I znajomych lica miłe — Przyjaciele idą do mnie, Każdy westchnie, każdy wspomnie.wspomnie.»
Ale ludzie przeszli drogą,
O trupie myśleć nie mogę,
Nie ma czasu — żywot krótki —
Po co darmo wzniecać smutki? Kto umarł, niechaj spoczywa, Kto żyje, niechaj używa!
Aż ktoś idzie naostatek —
Bladych lic, smętnego czoła
Obejrzał się do okoła,
I nieznacznie rzucił kwiatek! Lecz ni chwili nie postoi — Czy i on się trupa boi?
Żywy trup pomyślał w grobie:
Dzięki bracie! dzięki tobie!
Tylu przeszło, nikt nie wspomni!
Tyś jeden przypomniał o mnie! — I jęknął w chłodnej pościeli: Zapomnieli, zapomnieli!
Karol Baliński.
ŻEGNAJ PIEŚNI.
Żegnajcie, żegnajcie pieśni,
Dumki, rojenia, widziadła!
Niechże wylecę z tej cieśni
Czarnoksięzkiego zwierciadła.
Wyśniłem — już mi się nie śni;
Z przyszłości zasłona spadła —
Sen, choć najdłuższy, się prześni;
Żegnajcie, żegnajcie pieśni!
Żegnajcie stare postacie,
Budzone z trumien kamiennych,
Próżno się śród nas tułacie,
Śród nocy takich promiennych,
Gdzie anioł w słonecznej szacie —
I cóż po widmach pół-sennych?
Sen, choć najdłuższy się prześni:
Żegnajcie, żegnajcie pieśni!
Żegnajcie mi łzy dziecinne,
Uczucie co w piersi wrzało;
Kwiatki i ptaszki niewinne:
W waszych się skarbach przebrało.
Świat inny i niebo inne
W około mię zmartwychwstało.
Sen, choć najdłuższy, się prześni;
Żegnajcie, żegnajcie pieśni!
A w niebie i na tej ziemi
Takie powstają mi dziwy —
Że jakbym między wszystkiemi
Sam jeden tylko był żywy!
Niechże gęśl stara oniemi —
Nowa gęśl, na nowe śpiewy! —
Wyśniłem — nic mi się nieśni;
Żegnajcie, żegnajcie pieśni!