Podpalaczka/Tom II-gi/XIII
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Podpalaczka |
Podtytuł | Powieść w sześciu tomach |
Tom | II-gi |
Część | pierwsza |
Rozdział | XIII |
Wydawca | Nakładem Księgarni H. Olawskiego |
Data wyd. | 1891 |
Druk | Jana Cotty |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | La porteuse de pain |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Posiadłszy tajemnicę Jakóba Gerard, Owidyusz, strzegł pilnie swego mniemanego kuzyna, milczał jednakże przez lat dziesięć, życzliwość dlań bowiem Jakóba nie pozwalała mu użyć środka tego. Oddając się coraz więcej grom hazardownym, ów paryżanin tracił znaczne sumy jakie zań płacił zięć Mortimera. W takim stanie rzeczy brakło pozoru Owdyiszowi do wystąpienia z swą bronią.
Nieprzewidziany zbieg okoliczności złamał jego powściągliwość w tym względzie.
Pamiętamy, że właściciel fabryki w Alfortville zostawił syna powierzonego opiece pani Bertin, która za pomocą sum otrzymanych z Towarzystwa ubezpieczeń, zlikwidowała należytości po bracie pozostałe. Honor nazwiska zmarłego ocalonym został. Lucyan w spadku jednakże otrzymał tylko opustoszałe grunta ze zwaliskami fabryki, za które dawano bardzo nizką cenę.
— Kto wie — mówiła pani Bertin — czy mój siostrzeniec kiedyś nie będzie w możności odbudowania warsztatów, a gdyby to nastąpiło, grunt znajdzie gotowym, niech więc to wszystko jak jest pozostanie.
Zacna ta kobieta kochała Lucyana jak własnego syna, a myśląc o jego przyszłości postanowiła udzielić mu staranne wychowanie. Niejednokrotnie nadmieniał jej pan Labroue, iż życzyłby sobie, ażeby syn jego kształcił się w technicznym kierunku, i został kiedyś inżynierem; postanowiła więc zastosować się do tego; i skoro chłopiec ukończył dziesiąty rok życia przeniosła się wraz z nim do Paryża, gdzie go umieściła w kolegium Henryka IV-go.
Los tym sposobem połączył syna ofiary, z synem nieszczęśliwej skazanej za cudzą zbrodnię, i obaj chłopcy stali się wkrótce najserdeczniejszymi przyjaciółmi. Młodszy dwoma łaty od Lucyana Jerzy, znajdował się mimo to w jednej klasie z synem pana Labroue, kończąc z nim razem nauki. Przyszła jednakże chwila rozłączenia, gdy Lucyan po wyjściu z kolegium udał się na kursa szkoły Sztuk i Rzemiosł, który to rozdział chwilowy nie zerwał związków przyjaźni łączącej obu młodzieńców.
Pani Bertin posiadając jedynie wdowią dożywotnią swą pensyę, w ilości pięciu tysięcy franków, jaka służyła jej na utrzymanie wraz z siostrzeńcem, niepokoiła się przyszłością Lucyana, mogącego w razie jej śmierci znaleźć się bez środków do życia, z uwagi na co oszczędzała się w wydatkach, aby cośkolwiekbądź na bok odłożyć dla ukochanego chłopięcia.
Syna pana Labroue był pracowitym; gorąco pragnął on własną siłą zdobyć sobie stanowisko w społeczeństwie, a pewien, iż dopnie tego, pocieszał ciotkę w jej obawach.
Zacna kobieta zmarła, gdy jej siostrzeniec poczynał dwudziesty rok życia, przed zgonem jednak, opowiedziała mu o tragicznej śmierci swego brata, o majątkowym upadku wskutek tej śmierci, przekazując zarazem młodzieńcowi prawo własności do gruntów w Afortville. Wyjawiwszy Lucyanowi nazwisko kobiety skazanej na dożywotnie więzienie za zamordowanie jego ojca i podpalenie fabryki, opowiedziała mu wszystkie szczegóły tej tajemniczej sprawy, nie ukrywając, iż mimo wydanego przez sędziów wyroku, wątpiła ona, ażeby zbrodnia ta spełnioną być mogła przez Joannę Fortier. Mówiła zarówno o nadzorcy Jakóbie Garaud, którego mniemano być pochłoniętym przez pożar w czasie niesienia ratunku, nie wierząc samą bynajmniej w to jego poświęcenie i śmierć jaka stwierdzoną nie została. Według jej zapatrywań, Jakób Garaud był winnym, a Joanna męczennicą jedynie.
Lucyan słuchał tych opowiadań z uczuciem żywej boleści; słowa ciotki utkwiły w jego umyśle; zaprzysiągł rozjaśnić ciemności pokrywające śmierć ojca.
Po zgonie pani Bertin, zostawszy sam na świecie z podwójną energią zabrał się do pracy w kierunku specyalnych, technicznych studyów, ażeby prędzej dosięgnąć celu.
Opuściwszy go, wróćmy do Joanny Fortier.
Wiemy, iż nieszczęśliwa uległszy obłąkaniu w skutek gwałtownego zapalenia mózgu, spowodowanego posłyszanym Wysokiem, przeniesioną została do Salpêtrière, jak wiemy zarówno, iż lekarz oddziału obłąkanych po zbadaniu jej cierpienia powiedział:
— Ona może być uzdrowioną.
Nieprzewidziany wypadek przyśpieszył to uzdrowienie Joanny.
Było to w czasie oblężenia Paryża. Wojska niemieckie otoczyły miasto łańcuchem ognia i żelaza. Chcąc głodem zmusić do poddania się mieszkańców, prusacy ściskali coraz więcej linie oblężniczą, aż znużeni wreszcie oporem Paryżan, rozpoczęli bombardowanie, zasypując granatami najbliższą sobie część miasta, położoną na lewej stronie Sekwany.
Trzy bomby pękły w obrębie budynków Salpêtrière, jedna z nich zapaliła front, mieszczący w sobie obłąkanych, w których liczbie znajdowała się wdowa po Piotrze Fortier. Płomienie zewsząd mury ogarnęły, sięgały sklepień i dachów, a Krzyki przerażenia i dzikie wycia szalonych, podwajały grozę tej ponurej sceny.
Joanna błednemi oczyma, z rękoma uczepionemi do ryglów swej celi wpatrywała się w pożar, dokonywający dzieła zniszczenia. Zdumiewająca przemiana odbywała się natenczas w jej mózgu. Pożar w Salpêtrière, stał się dla niej pożarem fabryki w Alfortville. Pamięć wracała jej jednocześnie z wspomnieniem, rwała się, rozpostarta na umyśle zasłona, rozum odzyskiwał swe prawa. Pojąwszy niebezpieczeństwo, zamiast wydawać dzikie okrzyki, wzywała głośno pomocy.
Ocalona wraz z towarzyszkami, przeprowadzoną została do oddalonej części budynku, gdzie ukrywszy twarz w dłoniach zadumała głęboko.
Po upływie godziny, przeszłość, ta przeszłość dziesięcioletnia nie była już dla niej tajemnicą.
Przybyły w zwykłe odwiedziny doktór nazajutrz, znalazł chorą patrzącą jasnem, pogodnem spojrzeniem z ożywionym wyrazem twarzy.
Spostrzegłszy we drzwiach lekarza, pierwsza zbliżyła się ku niemu, pragnąc zapytać gdzie się znajduje, czuła albowiem, że jest uwięzioną, lecz gdzie, w jakiem więzieniu?
Podchodzącą ku sobie, doktór bystrem obrzucił spojrzeniem, zrozumiawszy, iż coś dziwnego, nieoczekiwanego zaszło w umyśle tej kobiety. Chciał pierwszy przemówić, uprzedziła go w tem Joanna:
— Pan jesteś doktorem, nieprawdaż? — spytała.
— Tak — odrzekł zdumiony.
— A zatem ja się znajduję w szpitalu?
Głos mówiącej był czystym i jasnym, wyrazy zwięźle wypowiedziane, co zwróciło uwagę lekarza.
— Zapytujesz czy jesteś w szpitalu? Tak! — odrzekł z wąchaniem.
— Dlaczegóż nie jestem w więzieniu, gdziem miała odsiadywać mą karę? — mówiła dalej.
— Znajdujesz się w Salpêtrière — rzekł doktór, coraz więcej zdumiony tym nagłym przewrotem cierpienia. — Salpêtrière jest zarazem więzieniem i szpitalem.
— W Salpêtrière? — zawołała wdowa, bledniejąc — ach! teraz wypełnia się próżnia, wytworzona w mej głowie! W Salpêtrière zamykają skazanych, dotkniętych obłąkaniem. Byłam więc waryatką!