Podróż (Malczewski, 1843)
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Podróż |
Pochodzenie | Antoni Malczewski, jego żywot i pisma |
Wydawca | Jan Milikowski |
Data wyd. | 1843 |
Druk | J. P. Sollinger |
Miejsce wyd. | Lwów, Stanisławów i Tarnów |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Pobierz jako: EPUB • PDF • MOBI Cały zbiór |
Indeks stron |
Julia w szesnastej wiośnie wieku swego była zachwycającą jak bogini miłości, niewinną jak dziecię. Od tego wieku aż do lat czterdziestu stała się igrzyskiem cierpień i miłośnych roskoszy: zaślubiła męża, który ją serdecznie kochał, i wtem owdowiała. W trzydziestym ósmym roku żałobne po nim przywdziała szaty, i tak żyła rok cały; poźniej zaś w cichym smutku; lecz tato pora, na którą się każdy uskarża, a która jednak pocieszycielką wszystkich ludzi, a najszczególniej nieszczęśliwie kochających zostaje, otarła łzy z jej lica. Jednakże, mogąli w sercu miłością pałającem wyschnąć na zawsze strumienie łez lubych? Przyzwyczajonemu sercu do czarującego życia, spokojne życie zadość uczynić nie zdoła.
Julia była piękną, pomnażała wdzięki swoje strojem w próżnej nadziei zniewolić serca do siebie; lecz postrzegała to aż nadto jasno, że w każdem sercu nietrwałe tylko uczucia i nieprawdziwą wzbudzała miłość. Mniemała, że w jej wieku uciech jeszcze użyć wolno, jednakże nie w tej pochlebnej nadziei, jakoby miłość wlewać usiłowała, która konieczną Julii zdawała się być żądzą. Niemiły stan swego pożycia postanowiła spomnieniem przeszłości swojej cokolwiek uprzyjemnić; w tym celu przedsięwzięła podróż do K...x dawnej wioski swojego ojca, która po utracie rodziców jej, cudzem stała się dziedzictwem, gdzie najszczęśliwsze godziny miłości upłynęły. Nowi posiadacze tego spaniałego miejsca odjechali; Julia puściła się nazajutrz w przedsięwziętą drogę i z zachodem słońca stanęła na pożądanem miejscu. W lichej i ubogiej przenocowała karczmie, i ze wschodzącą jutrzenką udała się do pięknego ogrodu, który niegdyś należał jej ojcu. Tu pobiegła na brzeg mruczącego strumienia, otoczonego cienistemi drzewy, gdzie po pierwszy raz łudzący głos usłyszała miłości, lecz miasto spaniałych drzew zobaczyła ruiny, a mruczący potok zamienił się w bystrą, szumiącą rzekę. Tu westchnęła głęboko, zwróciła swe kroki ku kaplicy, gdzie Alfons swą miłość uroczystą stwierdził przysięgą, i na zwaliskach kaplicy stał nagrobek. Serce owdowiałej głęboko przy tym wzruszyło się widoku, łzy cisnęły się do oczu, sama zaś zrywając kwiatki rzucała je na pomnik, i odeszła pogrążona w smutku, do małej doliny, na której w pierwszych dniach swojego zamęzcia szczęśliwe spędzała chwile.
Gdy jeszcze Julia dzieckiem była, mnóstwo drzew cienistych zdobiło tę dolinę, kwiaty oddychały wonią, trawa bujała, a ściśle spojone serca zastanawiały się nad dziełami stwórcy. Teraz zniknęły drzewa, powiędniały kwiaty, a trawę powarzyły słońca promienie. „Ach!“ rzekła „to tak powabne miejsce pustynią się stało. Oto jest obraz życia ludzkiego! Gdy czas uczucia miłości zniszczył, gdy w nas najsłodsza obumarła tęsknota, czemże jest natenczas życie nasze?“
Idąc dalej do brzozowego lasku, ujrzała na czterech słupach okrągłą kaplicę, na której te były słowa: „Poświęcona uciechom czterdziestoletnim“. Julia zbliżyła się, lecz daremnie szukała między obrazami obrazu miłości. „Jeżeli miłość nie łączy się z ukontentowaniem (rzekła), ktoż może poświęcić się radości bez zarumienienia lica swego?“
Długo przedzierała się jeszcze przez gęste krzaki koło strumienia, a nareszcie ocknąwszy się z głębokiego zapomnienia, wyrzekła „Pójdę wyszukać świątynię miłości, przecież może jeszcze nie zastanę zwalisk.“ Wkrótce stanęła na ulubionem miejscu. Ta świątynia stała między różami, wiosniana minęła już pora, już niebyło pączków, róże odkwitły, a liście obleciały. Zbliżywszy się do statui Kupidyna rzucił jej wiatr pod nogi gałąź tarniny, a z bliskiego drzewa spadło jej kilka zwiędłych listków na głowę. Ponuro spojrzała na różane krzaki, i podjęła tarninę, spojrzała i na drzewa z wiosnianej ogołocone ozdoby. „Jakaż nauka!“ wyrzekła, „smutne listki! przypadkiem w moje dostaliście się ręce, użyję was. O miłości! wszystko w około twej świątyni oznacza, że wzgardzasz kwiatami jesieni, i gdy czas kwitnący róży upłynie, wtenczas otaczają cię głogi. Bóg cię żegnaj!..“
Julia odeszła spieszno, lecz zatrzymana gałązkami drzew laurowych, między któremi stał kościoł Apolina, zastanowiła się nad ustawiczną ich zielonością i rzekła: „Was jesień nie zatrwoży!“ Raptownie zabłysnął w jej sercu promień boskiej nadziei, wbiegła do świątyni, i rzuciwszy się przed posąg Apolina w te odezwała się słowa: „Boże harmonii! twoim poświęcam się usługom, twe wieńce nie więdnieją nigdy, jak róże jednakowe zostają w każdej porze.“