[357]XLIII.
Otóż i koniec opowiadania, któremu być może, nie dadzą wiary i najłatwowierniejsi ludzie; lecz przyznam się, że z góry jestem na to przygotowany.
Rybacy w porcie Stromboli przyjęli nas z całem współczuciem i otoczyli staraniami należnemi biednym rozbitkom. Dali nam odzież i żywność, a po czterdziesto-ośmiogodzinym wypoczynku, d. 31-go sierpnia mały statek odwiózł nas do Messyny, gdzie przebywszy dni kilka przyszliśmy całkiem do siebie.
W piątek 4-go września wsiedliśmy na pokład Volturne, jednego z pakebotów pocztowych francuzkich, a w trzy dni potem wysiedliśmy na ląd w Marsylii. Moglibyśmy nazwać się ludźmi zupełnie swobodnymi, gdyby nie ta przeklęta bussola, [358]która nam spać nie dawała spokojnie. Dziwny ten i niepojęty fakt stanowił dla mnie przedmiot ciągłego zajęcia. D. 9-go wreśniawrześnia wieczorem, przybyliśmy do Hamburga.
Nie chcę opisywać ani zdziwienia Marty, ani radości mojej lubej Graüben.
— Teraz, gdy już jesteś bohaterem — rzekła moja narzeczona — nie będziesz już nigdy potrzebował opuszczać mnie Axelu.
Spojrzałem na nią czule. Płakała z radości i śmiała się zarazem.
Proszę sobie teraz wyobrazić, jakie wrażenie w Hamburgu zrobił powrót profesora Lidenbrocka.
Dzięki gadatliwości Marty, wiadomość o wyprawie jego do środka ziemi rozeszła się po całym świecie. Zrazu nie chciano dać temu wiary, a gdy powrócił, nie wierzono tem bardziej.
Jednakże obecność Hansa i różne wiadomości nadesłane z Islandyi, wpłynęły na zmianę opinii publicznej.
Wtedy stryj został wielkim człowiekiem, a ja synowcem wielkiego człowieka, co także coś warto. Hamburg na cześć nasza wyprawił wielką ucztę. W Johannaeum odbyło się posiedzenie publiczne, na którem profesor opisał swą wyprawę, nie pomijając żadnego szczegółu, prócz nieszczęsnego faktu z busola. Tegoż samego dnia złożył on w archiwach miejskich dokument uczonego [359]Saknussema i wyraził szczery żal, że okoliczności nie od niego zależne nie dozwoliły mu aż do samego środka ziemi iść za śladem podróżnika Islandzkiego. Skromnym był wobec sławy, a to bardziej jeszcze podnosiło go w opinii powszechnej. Tyle naraz zaszczytów, musiało mu koniecznie zjednać i zawistnych. Znalazł ich w rzeczy samej liczbę niemałą; a ponieważ teoryje jego oparte na niezbitych faktach, sprzeciwiały się systematom naukowym w kwestyi ognia wewnętrznego, piórem przeto i słowem przeprowadzić musiał wiele dyskussyj, z uczonymi wszystkich krajów.
Co do mnie, do dziś jeszcze zgodzić się nie mogę na jego teoryję stygnięcia skorupy ziemskiej, wbrew temu com widział na własne oczy. Wierzę, i wierzyć będę zawsze w gorąco wewnętrzne; lecz dodam zarazem, że pewne warunki, niedostatecznie jeszcze dotąd określone, mogą zmienić to prawo pod wpływem zjawisk przyrodzonych.
W chwili [przeprowadzania tych kwestyj, stryj miał nie jedną chwilę goryczy i ciężkiego zmartwienia. — Hans pomimo najusilniejszych z naszej strony nalegań, opuścił Hamburg; człowiek któremu tyle byliśmy winni, nie pozwolił nam wypłacić się z długu wdzięczności. Zatęsknił za swym krajem rodzinnym i powrócił do Islandyi.
— Farval — rzekł on do nas pewnego dnia z rana, i po tem prostem pożegnaniu odjechał bez [360]zwłocznie do Reikjawiku, gdzie też i przybył szczęśliwie.
Bardzośmy się przywiązali do naszego dzielnego przewodnika; nieobecność i oddalenie, nigdy go nie wyrugują pamięci tych, którym niejednokrotnie ocalił życie i mam nadzieję, że go jeszcze raz przynajmniej przed śmiercią zobaczę.
Na zakończenie dodać muszę, że ta Podróż do środka ziemi zrobiła ogromne w całym świecie wrażenie. Była ona drukowaną i tłumaczoną na wszystkie języki; najpoważniejsze dzienniki ubiegały się o zamieszczanie z niej wyjątków, które wywoływały mnóstwo sprzeczek, dyskussyj, sądów, zdań i przekonań za i przeciw opisom w niej zawartym. Tym sposobem stryj mój za życia jeszcze używał sławy niezwykłego mędrca i najśmielszego z podróżników, tak, że nawet przedsiebierczy Amerykanin p. Barnum, zaproponował mu ogromną summę, za pozwolenie pokazywania go w Stanach Zjednoczonych.
Lecz sławę tę jakkolwiek wielką, przyćmiewała chmurka, mała, przelotna, ale nieznośna, uprzykrzona — niewytłomaczony, niepojęty fakt z bussolą, natrętnie wracał zawsze do myśli... Dla uczonego męża jakim był pan Lidenbrock, byłato prawdziwa katusza intelligencyi. Niebo jednak chciało, aby stryj mój był całkowicie szczęśliwym śmiertelnikiem. [361] Pewnego dnia gdym porządkował zbiór minerałów w jego gabinecie, spostrzegłem ową sławną bussolę i zacząłem ją oglądać uważnie.
Leżała tam ona od sześciu miesięcy, nie domyślając się ilu trosk ciężkich była przyczyną.
Nagle, jakież było me zdziwienie! krzyknąłem, tak że aż profesor przybiegł zobaczyć co się stało.
— Co to jest? — zapytał wchodząc.
— Ta bussola!...
— No i cóż ta bussola?
— Igiełka na niej wskazuje południe, a nie północ.
— Co mówisz Axelu!
— Patrz sam kochany stryju! zmieniła bieguny.
— Zmieniła bieguny, powiadasz?
Stryj patrzył, porównywał, potrząsał głową, a nareszcie poskoczył do góry, aż się szyby w domu całym zatrzęsły.
— Tak przeto — mówił on uspokoiwszy się nieco, po przybyciu naszem do przylądka Saknussemm igiełka tej przeklętej bussoli wskazywała południe, zamiast północy?
— Nie inaczej mój stryju, to rzecz jasna.
— A więc i nasz błąd wyjaśniony. Lecz jakiż fenomen mógł sprawić tę zmianę biegunów?
— Nic naturalniejszego.
— Wytłumacz się mój chłopcze. [362] — Podczas burzy na morzu Lidenbrock, pamiętasz stryju ową kulę ognistą, która nam wszystko żelazo na tratwie zmagnetyzowała? Otóż to ona niezawodnie spowodowała tę zmianę.
— Ha! ha! ha! — zawołał profesor wybuchając śmiechem — więc to był prosty figiel, jaki nam elektryczność wypłatała.
Od owego dnia, stryj mój był najszczęśliwszym z uczonych, a ja najszczęśliwszym z ludzi; bo moja luba Graüben, dawniejszą rolę wychowanicy zamieniła na tytuły synowicy i żony, zajmując przynależne swemu stanowisku miejsce w domku na König-strasse. Zbyteczną zdaje się rzeczą byłoby dodawać jeszcze, że stryjem został sławny profesor Otto Lidenbrock, członek korespondent uczonych towarzystw geograficznych i mineralogicznych, wszystkich pięciu części świata.
KONIEC.