[253]XXXI.
Nazajutrz obudziłem się zdrów zupełnie. Sądząc że kąpiel może mi być potrzebną, zanurzyłem się na kilka minut w wodach tego morza Śródziemnego, bo zdaje mi się że to nazwanie najwłaściwiej mu się należało.
Powróciłem na śniadanie z wybornym apetytem. Hans był naszym kucharzem, miał ogień i wodę do rozporządzenia, mógł przeto urozmaicić trochę jednostajność codziennego naszego pożywienia. Na deser podał nam parę filiżanek kawy; wyznam, że nigdy mi tak jeszcze nie smakował ten napój wyborny.
— Teraz — rzekł stryj — nadchodzi czas przypływu morza; korzystajmy ze sposobności, aby zbadać dobrze to zjawisko.
— Jakto stryju, przypływ morza, powiadasz?
[254] — Tak jest, bezwątpienia.
— Czyżby i tu czuć się dawał wpływ słońca i księżyca?
— Dla czegóżby nie? Czyż wszystkie ciała w ogóle nie ulegają powszechnej sile przyciągania? Nie widzę powodu, dla którego by ta masa wody wyjętą być miała z pod prawa ogólnego i dla tego też, pomimo ciśnienia atmosferycznego, jakie ma miejsce na powierzchni tego oceanu, zobaczysz zaraz, że równie jak Atlantyk może on podnieść i wylać swe wody.
W tej chwili zjawisko przypływu rozpoczęło się; gdym na to zwrócił uwagę profesora, ten mi odpowiedział:
— Uważaj dobrze Axelu: po tym szerokim pasie piany możesz widzieć, że ocean wznosi się na wysokość około dziesięciu stóp.
— Ah! jakież to cudowne!
— To tylko naturalne.
— Mów co chcesz stryju, ale to mi się wydaje tak nadzwyczajnem, że zaledwie śmiem wierzyć oczom moim. Któżby dał wiarę, że w środku skorupy ziemskiej można znaleść ocean prawdziwy, z przypływami, odpływami, wiatrami, nawałnicami i t. d.
— Dla czegóż by nie? czyż się sprzeciwia temu jaka przyczyna fizyczna?
[255] — Zapewne, żadna..... ale to wtedy dopiero, gdy odstąpimy od mniemania o cieple wewnętrznem.
— Dotąd jednak wszystko usprawiedliwia teoryę Humphry Davy.
— A co więcej, przekonywamy się o istnieniu świata podziemnego.
— Któremu brak tylko mieszkańców.
— To jeszcze pytanie, czy w tych wodach nie przebywają nieznane jakie gatunki ryb lub zwierząt.
— Dotąd jednak nic jeszcze nie napotkaliśmy.
— Możemy sobie zrobić wędkę, a zobaczymy czy haczyk będzie tu tak poszukiwanym jak w morzach podsłonecznych.
— Sprobujmy Axelu! trzeba zbadać wszystkie tajemnice tego nowego świata.
— Lecz dotąd nie zapytałem cię stryju, gdzie jesteśmy, a narzędzia twoje muszą ci to dokładnie wskazywać.
— Poziomo biorąc, o trzysta pięćdziesiąt mil od Islandyi.
— Czy rzeczywiście tyle?
— Jestem pewny, że nie mylę się nawet o pięćset sążni.
— A bussola ciągle wskazuje południo-wschód?
— Tak, ze zboczeniem na zachód o dziewiętnaście stopni i czterdzieści dwie minut, zupełnie jak [256]na powierzchni ziemi. Co do pochylenia igły, zauważyłem jeszcze jeden ciekawy fakt, który obserwuję z największą bacznością.
— A jakiżto mianowicie?
— Ten, że igiełka zamiast nachylać się ku biegunowi, jak to czyni na półkuli północnej, tu przeciwnie, podnosi się.
— Z tego wnosić wypada, że punkt przyciągania magnetycznego znajduje się pomiędzy powierzchnią kuli ziemskiej i miejscem do któregoś my doszli.
— Tak jest i zdaje się być do prawdy podobnem, że gdybyśmy przybyli w okolice biegunowe, pod ów siedemdziesiąty stopień, gdzie James Ross odkrył biegun magnetyczny, igiełka niezawodnie stanęłaby prostopadle. Więc widać że w nie tak zbyt wielkiej głębokości znajduje się ów tajemniczy punkt przyciągania.
— Rzeczywiście, jest to fakt obcy jeszcze dla nauki.
— Nauka moje dziecię, przepełniona jest błędami, ale takiemi które nie żal popełniać, bo one zwolna prowadzą do poznania prawdy.
— A w jakiejże jesteśmy głębokości?
— Trzydzieści pięć mil pod ziemią.
— Tak więc — mówiłem patrząc na mappę, górzysta część Szkocyi znajduje się nad nami i w tem [257]właśnie miejscu góry Grampian do znacznej wysokości wznoszą swe śniegiem okryte wierzchołki.
— Tak jest — odrzekł profesor z uśmiechem — ciężar to trochę za duży do dźwigania, ależ sklepienie jest mocne; wielki architekt świata z dobrego je zbudował materyału, i nigdyby mu człowiek nie zdołał nadać takiej lekkości, mocy i symetryi.
Czemże są łuki mostów i kolumnady katedr, w obec tej nawy o trzymilowym promieniu, której nie mogą uszkodzić najbardziej nawet rozwścieczone żywioły?
— Oh! nie obawiam się aby mi niebo miało spaść na głowę; bardziej w tej chwili myślę, jakie są nadal twe zamiary stryju. Czy nie masz projektu powrócić na powierzchnię kuli ziemskiej.
— Powrócić? A to mi się podoba! ja miałbym wracać, gdy wszystko dotąd idzie nam jak z płatka?...
— Jednakże nie mam doprawdy wyobrażenia o tem, jakim sposobem przedostaniemy się przez tę ogromną przestrzeń wody.
— Ja też nie myślę rzucać się w nią głową na dół. Wiadomo przecie, że największe oceany są właściwie tylko jeziorami, bo otacza je ze wszech stron ziemia; i nasze tedy morze musi mieć swoje granitowe krańce!
— To nie ulega najmniejszej wątpliwości.
[258] — Otóż mam nadzieję, że na przeciwnym brzegu znajdziemy nową jaką drogę.
— A jaka, według twego zdania stryju, może być długość tego oceanu?
— Najwięcej trzydzieści do czterdziestu mil. Dla tego też nie mamy czasu do stracenia i jutro zaraz puszczamy się na morze.
Mimowolnie zacząłem wzrokiem szukać statku, któryby nas przeniósł na ten brzeg przeciwny, a nie widząc go zapytałem stryja, jakim sposobem drogę tę odbędziemy.
— Na tratwie mój chłopcze, na dobrej i mocnej tratwie.
— Na tratwie? ależ zkąd jej weźmiemy, bo nie widzę...
— Nie widzisz Axelu, to prawda, ale gdybyś chciał nadstawić ucha, to posłyszałbyś.....
— Posłyszałbym?
— Uderzenia młotka, z którychbyś się dowiedział, że Hans jest już przy robocie.
— Jakto, buduje tratwę?
— Nie inaczej.
— I już pościnał na to drzewa.
— Chodź, sam zobaczysz go pracującego.
O kwandrans drogi od nas, z drugiej strony przylądka formującego port naturalny, spostrzegłem Hansa szczerze zajętego pracą. Z niemałem zadziwieniem ujrzałem na ziemi już do połowy [259]związaną tratwę z belek jakiegoś szczególnego, nieznanego mi drzewa; a przytem na piasku tyle rozrzuconych przyborów, że doprawdy byłoby z czegu zbudować całą marynarkę.
— Mój stryju — zapytałem — jakieto drzewo?
— Jest tu jodła, sosna, brzoza i wszystkie gatunki iglastych drzew Północy, skamieniałych pod wpływem wody morskiej.
— Czy być może?
— To jest właśnie co nazywają surtarbrandur, czyli drzewo skamieniałe.
— Ależ w takim razie musi ono jak lignity posiadać twardość kamienia, a przeto nie może pływać po wodzie.
— I to się zdarza niekiedy; niektóre z tych drzew zamieniły się w prawdziwe antracyty, lecz inne zato, jak te oto naprzykład, w części dopiero uległy przekształceniu się w skamieniałość. Patrz — mówił rzucając na wodę spory kawał drzewa, które zniknąwszy na chwilę, wypłynęło wkrótce i pływało swobodnie po przezroczystej powierzchni morza — czy jesteś już przekonanym?
— Tak, jestem nadewszystko przekonanym, że to jest trudne do uwierzenia.
Nazajutrz wieczorem, dzięki zręczności naszego przewodnika, tratwa w zupełności była wykończoną; miała ona dziesięć stóp długości a pięć [260]szerokości. Belki związane mocnemi sznurami, stanowiły pewną i bezpieczną powierzchnię, a na wodę spuszczony ten statek improwizowany, swobodnie i poważnie kołysał się na zwierciadlanem przezroczu morza Lidenbrock.