Podróż naokoło świata w 80-ciu dniach/Rozdział VI
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Podróż naokoło świata w 80-ciu dniach |
Wydawca | Gebethner i Wolff |
Data wyd. | 1891 |
Druk | Wł. L. Anczyc i Sp. |
Miejsce wyd. | Warszawa — Lublin — Łódź |
Tytuł orygin. | Le Tour du monde en quatre-vingts jours |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Fix niecierpliwi się.
Telegram, o którym była mowa w poprzednim rozdziale, wysłany został z następujących powodów.
W środę, dnia 9-go października, o godzinie 11-tej zrana, oczekiwano przybycia statku »Mongolia«. Statek ten należał do towarzystwa »Compagnie peninsulaire et orientale«, był to żelazny parostatek objętości 2800 ton, o sile 500 koni. Odbywał regularnie przestrzeń od Brindisi do Bombayu przez kanał Suezki i należał do najszybszych okrętów towarzystwa.
W masie miejscowej ludności i cudzoziemców, tłoczących się na przystani w oczekiwaniu przycia statku, można było zauważyć dwóch ludzi, przechadzających się w tłumie. Jeden z nich był agentem konsulatu Połączonego Królestwa. Przybywał tu codziennie, przyglądał się angielskim statkom, które, pomimo przewidywań brytańskiego rządu i smutnych przepowiedni inżyniera Stefensona, szczęśliwie kanał Suezki przepływały, skracając sobie tym sposobem drogę do Indyi o połowę.
Drugi nasz nieznajomy był to człowiek małego wzrostu, chudy, o wyglądzie inteligentnym, niezmiernie ruchliwej twarzy. Z poza długich rzęs błyszczała para bardzo żywych oczu, których blask właściciel dowolnie umiał łagodzić.
Obecnie pan ten zdradzał pewne zniecierpliwienie, gdyż chodził gorączkowo tam i napowrót, nie mogąc sobie znaleźć miejsca. Człowiek ten nazywał się Fix i był jednym z tajnych agentów, rozesłanych do angielskich portów po dokonanej w banku kradzieży. Obowiązkiem jego było obserwować wszystkich podróżnych, przejeżdżających Suez i w razie zauważenia jakiejś podejrzanej osobistości, nieustannie ją śledzić, aż do chwili otrzymania rozkazu aresztowania.
Od dwóch dni Fix był w posiadaniu rysopisu złodzieja. Przedstawiał on postać dystyngowaną, człowieka zauważonego w banku w chwili skradzenia banknotów.
Zachęcony obietnicą nagrody w razie schwytania złodzieja, agent z niecierpliwością łatwą do zrozumienia oczekiwał przybycia »Mongolii«.
— I pan twierdzisz, panie konsulu — pytał po raz dziesiąty swego towarzysza — iż statek ten spóźnić się nie może?
— Nie, panie Fix — odrzekł konsul. — Wczoraj był w Port-Said, a sto sześćdziesiąt kilometrów dla tak szybkiego statku nic nie znaczy. Powtarzam panu, iż »Mongolia«, zawsze wygrywała nagrodę 25 funtów, wyznaczoną przez rząd za wcześniejsze przybycie na miejsce.
— Czy statek ten wprost z Brindisi przybywa? — spytał Fix.
— Tak, z Brindisi, które opuścił w sobotę o 5-tej wieczorem. Uzbrój się pan w cierpliwość, statek się spóźnić nie może. Lecz nie rozumiem, jak możesz pan poznać człowieka, którego poszukujesz, z opisu, jaki otrzymałeś?
— Panie konsulu — odrzekł Fix — ludzi tych prędzej się odczuwa, niż poznaje. Trzeba posiadać specyalny węch, na który się składa wzrok, słuch i powonienie. Zaaresztowałem już w życiu niejednego z tych panów i niechby tylko złodziej był na pokładzie, ręczę panu, iż nie zdoła mi się wymknąć.
— Życzę tego panu, panie Fix, gdyż idzie tu o znaczną kradzież.
— O wspaniałą kradzież — zawołał Fix z przejęciem: 55.000 funtów! Nie często trafia się podobna gratka. Rasa Sheppardów wyradza się, złodzieje pozwalają się wieszać za parę szylingów.
— Panie Fix — rzekł na to agent konsulatu — mówisz z takim zapałem, iż mogę ci tylko najrychlejszego życzyć powodzenia. Powtarzam jednakże, iż w warunkach, w jakich się znajdujesz, będzie to dość trudnem. Wiedz o tem, iż podług rysopisu złodziej twój zupełnie do uczciwego człowieka jest podobnym.
— Panie konsulu — rzekł poważnie inspektor policyi — wielcy złodzieje mają zawsze wygląd porządnych ludzi. Rozumiesz pan, iż ludzie z fizyonomią nicponiów muszą pozostać uczciwymi, inaczej wnet by ich aresztowano. Fizyonomie uczciwe zaś trzeba dopiero umieć zdemaskować. Dość to trudna praca, przyznaję. Nie jest to już proste rzemiosło — wchodzi w zakres sztuki.
Jak widzimy, pan Fix posiadał dość dużą dozę miłości własnej.
Tymczasem przystań stopniowo się ożywiała. Napełniali ją marynarze różnych narodowości kupcy, faktorzy, posłańcy i t. d. Statek widocznie niedługo miał nadejść. Pogoda była dość piękną, tylko wschodni wiatr ochładzał powietrze. Przy bladym blasku słońca zarysowało się w dali kilka minaretów. Na powierzchni Czerwonego Morza szybowało parę statków, prznaczonych dla rybołówstwa lub przewożenia, z których kilka zachowało piękną formę starożytnych galer.
Kręcąc się w tłumie, Fix z przyzwyczajenia badawczo spoglądał na przechodniów. Wybiła godzina dziesiąta.
— Ależ ten statek nigdy nie nadejdzie — wykrzyknął zniecierpliwiony do najwyższego stopnia.
— Nie może być daleko — odparł konsul.
— Ileż godzin zatrzyma się w Suezie?
— Cztery godziny, podczas których zaopatrzy się w węgiel.
— A z Suezu udaje się wprost do Bombayu?
— Wprost, nie wylądowawszy.
— W takim razie, gdy złodziej znajduje się na tym statku, wysiądzie zapewne w Suezie, by w inny sposób do kolonii holenderskich lub francuskich w Azyi się przedostać. Wie on zapewne, iż trudno mu się będzie schronić do Indyi, które należą do Anglii.
— O ile to jest człowiek przebiegły — odparł konsul. — Pan wie najlepiej, iż zbrodniarz angielski lepiej się ukryje w Londynie niż gdzieindziej.
Po wypowiedzeniu tego zdania, które dało panu Fix wiele do myślenia, konsul udał się do biura znajdującego się w niewielkiej od przystani odłegłości. Pozostawszy sam, ajent zaczął się ogromnie niecierpliwić. Do dziwnego przekonania, jakie miał, iż osoba przez niego poszukiwana znajduje się na »Mongolii«, domieszał się niepokój.
— A nuż — myślał — złodziej, opuściwszy Anglię z zamiarem udania się do Nowego Świata, wybrał drogę przez Indye, mniej strzeżoną, trudniejszą do obserwacyi policyjnej od morza Anlantyckiego.
Rozmyślania pana Fix przerwane zostały kilkakrotnym głośnym poświstem, zwiastującym przybycie statku.
Dwanaście łódek odbiło od brzegu i podążyło naprzeciw »Mongolii«. W tej chwili olbrzymi grzbiet ukazał się na powierzchni kanału i ogromny statek, sapiąc i dysząc, zbliżał się do portu. Punktualnie o jedenastej zarzucono kotwicę i wypuszczono parę, która głośno sycząc ulatniała się przez komin.
Statek wiózł znaczną liczbę pasażerów. Jedni z nich pozostali na pokładzie, by podziwiać malowniczy widok miasta, inni zaś, do tych należała większość, wylądowali na brzeg.
Tym ostatnim Fix bacznie się przyglądał. W tej właśnie chwili jeden z pasażerów silnie odepchnąwszy natarczywie ofiarującego swe usługi Fellaha, zbliżył się do Fixa i, grzecznie prosząc o wskazanie biura konsula, pokazał mu zarazem paszport, który zapewne chciał podać do wizy.
Fix machinalnie wziął papier do ręki, lecz rzuciwszy okiem na rysopis, ledwie się wstrzymał od okrzyku. Papier zadrżał w jego ręku. Rysopis na paszporcie nieznajomego w zupełności odpowiadał przysłanemu przez dyrektora policyi z Londynu.
— To pański paszport? — spytał.
— Nie, to paszport mego pana.
— A gdzież pan?
— Pozostał na statku.
— Ależ on sam musi pójść do biura konsula, by dowieść tożsamości swej osoby.
— Czyż to konieczne?
— Nieuniknione.
— Gdzież się znajduje biuro konsula?
— Tam na placu — odrzekł inspektor policyi, wskazując dom, znajdujący się od nich o jakie 200 kroków.
— W takim razie muszę odszukać mego pana, któremu to wcale podobać się nie będzie, gdyż nie lubi się trudzić.
Po tych słowach nieznajomy, pożegnawszy pana Fix, udał się na pokład statku.