Podróż naokoło świata w 80-ciu dniach/Rozdział XIV

<<< Dane tekstu >>>
Autor Juliusz Verne
Tytuł Podróż naokoło świata w 80-ciu dniach
Wydawca Gebethner i Wolff
Data wyd. 1891
Druk Wł. L. Anczyc i Sp.
Miejsce wyd. Warszawa — Lublin — Łódź
Tytuł orygin. Le Tour du monde en quatre-vingts jours
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
ROZDZIAŁ XIV.

Obojętność pana Fogg na piękność doliny Gangesu.

Odważne porwanie udało się. Z godzinę jeszcze potem śmiał się Obieżyświat ze szczęśliwego wyniku swego śmiałego przedsięwzięcia. Pan Cromarty ściskał serdecznie dłoń poczciwego chłopaka, a pan Fogg rzekł »dobrze«, co w ustach tego dżentelmana równało się największej pochwale. Obieżyświat na wszystko odpowiadał, iż cała zasługa należy się panu Fogg; on chciał tylko wykonać pocieszny figiel, a na myśl, iż on, niegdyś gimnastyk, ex-sierżant, był przez chwil kilka wdowcem pięknej kobiety, starym zabalsamowanym »rajah«, śmiał się do rozpuku.
Co do młodej kobiety, to ta pozostała jeszcze w ciągłem omdleniu. Owinięta w pledy leżała w jednym z koszów. Słoń, kierowany pewną ręką przewodnika, pędził w głąb lasu pogrążonego jeszcze w ciemnościach. O siódmej zatrzymano się, by odpocząć. Młoda kobieta w zupełnem wyczerpaniu leżała nieruchomo. Przewodnik wlał jej do ust trochę wody zmieszanej z wódką, ale stan odurzenia, w jakim się znajdowała, musiał trwać jakiś czas jeszcze.
Pan Cromarty, któremu wpływ kadzideł z chmielu dobrze był znany, nie niepokoił się tem wcale, będąc pewnym, iż chora powróci stopniowo do normalnego stanu.
Natomiast troska o dalszy los biednej kobiety spokoju mu nie dawała. Pośpieszył też objaśnić pana Fogg, że w razie, gdyby pani Aouda pozostała w Indyach, wpadnie napewno na nowo w ręce swych katów. Fanatycy ci, rozproszeni po całym półwyspie, pomimo przeszkód ze strony policyi, znajdą sposób schwytania swej ofiary, czy to w Madrassie, Bombayu lub w Kalkucie. Na zasadzie swego twierdzenia przytoczył podobny fakt, który się niedawno zdarzył. Podług niego młoda kobieta wtedy tylko pewną będzie swego życia, gdy Bombay opuści.
Pan Fogg odpowiedział, iż to sobie zapamięta i stosownie do tego postąpi.
O godzinie 10-tej przewodnik zapowiedział swe przybycie na stacyę Allahabad, gdzie przerwana linia kolei żelaznej na nowo się rozpoczynała. Stąd w przeciągu doby można było przebyć przestrzeń z Allahabadu do Kalkuty.
Pan Fogg mógł więc jeszcze na czas przybyć na statek, wyjeżdżający nazajutrz, t. j. dnia 25 października do Hong-Kongu. Młodą kobietę złożono w jednym z, pokoi na stacyi.
Obieżyświata wysłano po zakupienie niektórych potrzebnych dla niej rzeczy, jak sukni, szalu, futra i t. d.
Allahabad czyli miasto Boga, jest jednem z najbardziej czczonych miejsc w Indyach, gdyż leży w miejscu, w którem dwie święte rzeki, Ganges i Jumma zlewają się w jedną. Tu też ze wszystkich końców półwyspu ściągają pielgrzymi. Wiadomo, iż podług legendy Ramayana Ganges źródła swe bierze w niebie, skąd z łaski Brahmy na ziemię się zlewa.
Robiąc zakupy, Obieżyświat oglądał się po mieście niegdyś strzeżonem przez piękną fortecę, zmienioną obecnie na więzienie. W tej części miasta, dawniej tak ożywionej, niema teraz ani handlu, ani przemysłu.
Obieżyświat napróżno szukał magazynu mód. Znalazł tylko starego handlarza żyda, u którego też kupił suknię ze szkockiej materyj i szeroki podbity futrem płaszcz. Z tryumfalną miną powrócił do swych towarzyszy. Pani Aouda stopniowo wracała do przytomności.
Odurzenie, w jakiem się znajdowała, ustępowało powoli; piękne jej oczy nabierały wyrazu i słodyczy, cechującej indyjskie kobiety. Wdowa po »rajah« z Bundelkundu była piękną kobietą w całem znaczeniu tego słowa, a staranne wychowanie, które odebrała, robiło ją do angielskiej »lady« podobną.
Tymczasem pociąg miał już opuścić stacyę Allahabad i pan Fogg zapłacił przewodnikowi, co mu się należało, ani grosza więcej. Bardzo to zdziwiło Obieżyświata, który wiedział, ile pan jego zawdzięczał przewodnikowi. W samej rzeczy Pars życie swe narażał, gdyż, gdyby dowiedziano się o tem, iż przyjmował udział w porwaniu, nie umknąłby zemsty Indusów.
A teraz szło o Kiouni, co się stanie ze słoniem tak drogo kupionym?
Pan Fogg widocznie postanowił coś w tym względzie, gdyż zwrócił się do przewodnika.
— Parsie — rzekł — służyłeś mi sumiennie i byłeś mi oddanym; zapłaciłem ci za twe usługi, ale nie za twe poświęcenie. Chcesz słonia? to bierz go!
Oczy przewodnika zabłysły radością.
— Ależ Wasza Wysokość oddaje mi majątek — wykrzyknął.
— Bierz tylko, ja i tak zostaję twym dłużnikiem.
— To mi się podoba! — wykrzyknął Obieżyświat — bierz przyjacielu. Kiouni jest poczciwem i mężnem zwierzęciem.
Potem zbliżył się do słonia i, dając mu parę kawałków cukru, rzekł: — bierz Kiouni, bierz, bierz!
Słoń mruknął z zadowoleniem i, schwyciwszy Obieżyświata w pas swą trąbą, podniósł go powyżej swej głowy. Obieżyświat nie zląkł się ani trochę, pogłaskał zwierzę, które go delikatnie na ziemi postawiło.
W chwilę później pan Fogg wraz z panem Cromarty i Obieżyświatem, znalazłszy pomieszczenie wygodnym wagonie, w którym najlepszy kącik zajęła pani Aouda, pędzili całą siłą pary ku Benares.
80 mil, dzielących Allahabad od Benares, przybyto w ciągu dwóch godzin.
Podczas podróży młoda kobieta zupełnie wytrzeźwiała.
Jakież było jej zdziwienie, gdy obudziwszy się, znalazła się w wagonie, w europejskim stroju, pośród podróżnych, zupełnie jej nie znanych.
Generał objaśnił młodą kobietę o jej położeniu. Opowiedział o bohaterstwie pana Fogg, który, by ją ratować, życie swe narażał i o szczęśliwem rozwiązaniu przygody, zawdzięczanej pomysłowi odważnego Obieżyświata.
Pan Fogg słuchał, nie rzekłszy słowa, a Obieżyświat zawstydzony powtarzał ciągle:— nie warto opowiadać.
Pani Aouda dziękowała serdecznie swym wybawcom. Piękne jej oczy łez pełne, były jeszcze od ust wymowniejszemi. Lecz, gdy myśl jej powróciła do stosu i wyobraźnia zarysowała niebezpieczeństwa, grożące jej na ziemi indyjskiej, dreszcz przerażenia wstrząsał nią całą.
Odgadłszy, co się w duszy pani Aoudy działo, pan Fogg w tonie bardzo chłodnym oznajmił jej iż gotów odprowadzić ją do Hong-Kongu, gdzie też powinna pozostać, dopóki sprawa ta nie zostanie zapomnianą.
Pani Aouda przyjęła z wdzięcznością tę propozycyę. W Hong-Kongu mieszkał jej krewny, będący jednym z pierwszorzędnych kupców miasta.
O wpół do pierwszej pociąg zatrzymał się na stacyi Benares. Tu pan Cromarty wysiadał. Oddział wojska, do którego się udawal, znajdował się na północnej stronie miasta. Generał brygady, żegnając się z panem Fogg, życzył mu pomyślności i radził odbyć tę podróż po raz drugi w sposób mniej wprawdzie oryginalny, lecz pożyteczniejszy. Pan Fogg uścisnął z lekka palec pana Cromarty; pani Aouda żegnała się z nim serdecznie, zapewniając , iż nigdy nie zapomni tego, co mu zawdzięcza. Obieżyświat zaszczycony uściskiem dłoni generala, był tem do głębi wzruszony.
Od Benares pociąg czas jakiś przejeżdżał dolinę Gangesu. Przed oknami wagonu przesuwały się jeden po drugim malownicze widoki: góry, pokryte zielenią, pola, zasiane jęczmieniem, kukurydzą i pszenicą; stawy i błota pełne zielonych aligatorów, dostatnie wioski i gęste tajemnicze lasy.
Kilka słoni i żubrów przychodziło się kąpać, w świętej wodzie rzeki. Pomimo spóźnionej pory i zimnej już wody, całe masy Indusów płci obojga z religijnem namaszczeniem zstępowały w chłodną toń.
Wierni ci, fanatyczni czciciele religii bramińskiej, a zaklęci wrogowie Buddyzmu; mają trzy bóstwa: Wisznu, Bóg słońca, Szywa upostacia siłę przyrody i wreszcie Brahma, patron kapłanów i prawodawców. Ale jakiem okiem spoglądali Brahma, Szywa i Wisznu na zbrytanizowane Indye, gdy jakiś statek całą siłą pary mącił święte fale Gangesu, przestraszał jaskółki morskie, fruwające nad jego po wierzchnią; rozpraszał rojące się na brzegu szyldkrety i wyrywał z religijnego upojenia, leżących wzdłuż rzeki fanatyków.
Wreszcie nadeszła noc. Pośród ryku tygrysów, niedźwiedzi i wilków, uciekających przed lokomotywą, pociąg pędził z niezwykłą szybkością, niepozwalającą dojrzeć ani Bengalu, ani cudów Golkondy, ani Chandernagonu, jedynego kawałka, indyjskiej ziemi, należącej do Francuzów, na której Obieżyświat z dumą i radością ujrzałby powiewającą chorągiew swej ojczyzny.
Nareszcie o 7-mej godzinie rano przyjechano do Kalkuty.
Statek udający się do Hong-Kongu wyruszał dopiero o godzinie 12-tej, tak, iż pan Fogg miał pięć godzin przed sobą.
Podług swego notatnika dżentelman powinien był przybyć do stolicy Indyi 25 października, t. j. na 23-ci dzień po opuszczeniu Londynu, tak się też stało. Niestety dwa dni zaoszczędzone w drodze z Londynu do Bombayu, były stracone w sposób nam wiadomy. Trzeba jednakże przypuścić, iż pan Fogg tego nie żałował.






Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Juliusz Verne.