Podróż naokoło świata w 80-ciu dniach/Rozdział XXII

<<< Dane tekstu >>>
Autor Juliusz Verne
Tytuł Podróż naokoło świata w 80-ciu dniach
Wydawca Gebethner i Wolff
Data wyd. 1891
Druk Wł. L. Anczyc i Sp.
Miejsce wyd. Warszawa — Lublin — Łódź
Tytuł orygin. Le Tour du monde en quatre-vingts jours
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
ROZDZIAŁ XXII.

Obieżyświat przekonywa się, że nawet u Antipodów nie źle jest mieć pieniądze w kieszeni.

»Carnatic«, opuściwszy 7-go października Hong-Kong o godzinie 6½ wieczorem z mnóstwem towarów i pasażerów, całą siłą pary podążył ku Japonii. Dwie kajuty tylko zamówione dla pana Fogg i pani Aoudy pozostały niezajętemi. Nazajutrz rano załoga statku zauważyła ze zdziwieniem pasażera o na wpół idyotycznym wyglądzie, chodzie niepewnym i głową rozczochraną, wychodzącego z kajuty klasy II-giej.
Pasażerem tym był Obieżyświat we własnej osobie.
Otóż co się z nim stało.
W parę chwil po wyjściu Fixa z szynkowni dwóch chłopców podniosło Obieżyświata, mocno uśpionego i złożyło go na łóżku, przeznaczonem dla opilców. Lecz w trzy godziny później, dręczony nawet we śnie jedną jakąś myślą, obudził się i walczył przeciw narkotycznemu działaniu opium. Myśl o niewypełnionym obowiązku zmogła jego ociężałość.
Opuściwszy łóżko, chwiejąc się i trzymając muru, padając i na nowo się podnosząc, pchany nieprzezwyciężoną siłą instynktu, wyszedł z szynkowni, krzycząc jakby ze snu »Carnatic«! »Carnatic«!
O kilka kroków od niego stał statek, tylko co mający odbić od brzegu. Obieżyświat rzucił się ku mostkowi, dopadł pokładu i upadł bez życia na podłogę w chwili, gdy »Carnatic« ruszył na otwarte morze.
Kilku majtków podniosło go i zaniosło do kajuty klasy II-giej, gdzie się też zbudził nazajutrz rano o 50 mil od ziemi chińskiej.
Dlatego też tego ranka Obieżyświat znajdował się na pokładzie »Carnatic« i całą piersią wchłaniał świeże morskie powietrze. To go otrzeźwiło. Począł zbierać myśli, szło mu z początku z wielką trudnością, lecz stopniowo przypominał sobie zajście dnia wczorajszego, zwierzenia Fixa, scenę w szynkowni i t. d.
— Oczywiście byłem mocno pijany — myślał. — Co powie na to mój pan? W każdym razie nie spóźniłem się na statek, co jest najgłówniejszem.
Pomyślawszy o agencie, rzekł do siebie:
— Spodziewam się, iż od tego jesteśmy uwolnieni; potem co mi proponował, nie ośmieliłby się pójść za nami na statek. Pan mój ma być złodziejem, podejrzanym o kradzież w Banku Angielskim? Nie, to zawiele. Pan Fogg jest tak złodziejem, jak ja mordercą. Czy miał wszystko wyznać swemu panu? Nie, lepiej poczeka i w Londynie powie mu dopiero, iż jakiś agent tropił go po całym świecie. Co to wtedy będzie śmiechu!!!
Obieżyświat zebrał siły i udał się niepewnym jeszcze krokiem, na tylną część statku.
Na pokładzie nie znalazł ani swego pana, ani pani. Pani Aouda pewnie jeszcze śpi, pomyślał. Co do pana Fogg, ten znalazł zapewne partnera do wista i swym zwyczajem...
Tak rozmyślając zszedł do salonu. Pana Fogg tam nie było. Zwrócił się więc do chłopca okrętowego z prośbą o wskazanie mu kajuty, zajętej przez pana Fogg. Chłopiec odpowiedział, iż niema żadnego pasażera tego nazwiska.
— Przepraszam — rzekł nalegając Obieżyświat — czy nie widziałeś pasażera wzrostu wysokiego, małomównego, w towarzystwie młodej kobiety?
— Niema żadnej kobiety na statku — odrzekł chłopiec. — Proszę, oto lista pasażerów. Możesz pan ją przejrzeć. — Obieżyświat rzucił okiem na listę, napróżno jednakże szukał, nazwiska jego pana na niej nie było.
Przeraził się, lecz wnet się opamiętał.
— Czy jestem na »Carnaticu«? — wykrzyknął.
— Tak — odrzekł chłopiec.
— W drodze do Jokohamy.
— Oczywiście.
Jak gromem rażony, padł biedny chłopiec na fotel. Wszystko odrazu stało mu się jasnem. Przypomniał sobie, iż miał uprzedzić swego pana o godzinie odpływu okrętu i tego nie uczynił. Z jego więc winy pan Fogg i pani Aouda na statek się spóźnili.
Tak, to z jego winy, a właściwie z winy tego zdrajcy, którego podstęp dopiero teraz zrozumiał.
Niegodziwiec, chcąc go odłączyć od pana Fogg, by tego w Hong-Kongu zatrzymać, spoił go w szynkowni, wskutek tego pan Fogg będzie zrujnowany, zakład przegrany, sam zaś zaaresztowany, może nawet uwięziony.
Na samą myśl o tem, Obieżyświat z rozpaczy wyrywał sobie włosy z głowy.
A! gdyby mu Fix wpadł teraz w ręce, obrachowałby się z nim sumiennie.
Po chwili jednakże upamiętał się i na zimno rozważać zaczął stan rzeczy. Jadąc do Japonii bez penny przy duszy, nie widział sposobu powrócenia stamtąd. Dobrze przynajmniej, że jego przejazd i utrzymanie na statku było zawczasu zapłacone, przytem miał przed sobą pięć czy sześć dni, a przez ten czas można coś obmyśleć.
13-go z brzaskiem dnia »Carnatic« wszedł do portu Jokohama. Był to jeden z większych przystanków na morzu Indyjskiem, gdzie zatrzymują się statki przewożące pocztę i podróżnych z Ameryki północnej, Chin, Japonii i wysp Malezyjskich. Jokohama leży w zatoce Jeddo, niedaleko tego ogromnego miasta, drugiej stolicy japońskiej.
Przybiwszy do portu »Carnatic« znalazł się w ogromnej liczbie statków wszystkich narodowości.
Wyszedłszy na ląd w ziemi synów słońca, Obieżyświat zaczął się błąkać po ulicach miasta.
Dzielnica, w której się obecnie znajdował, miała zupełnie wygląd europejski; domy o nizkich fasadach, okolone werendami, pod któremi wznosiły się eleganckie kolumny, piękne ulice, place i magazyny. Tak samo, jak w Hong-Kongu i Kalkucie, roiło się od różnobarwnego tłumu Amerykanów, Anglików, Chińczyków i Holandczyków, kupców gotowych do kupna i sprzedaży, między którymi nasz Francuz czuł się tak obcym, jakby się znalazł w kraju Hottentotów.
By wydobyć się z przykrej sytuacyi, trzeba mu było zwrócić się do konsula francuskiego i angielskiego, ale tak przykrem mu było opowiadanie swej historyi, ściśle z historyą jego pana związanej, iż postanowił uciec się do tego tylko w ostateczności.
Obszedłszy część europejską miasta, przeszedł do dzielnicy japońskiej, będąc zdecydowanym w razie potrzeby pójścia aż do Jeddo.
Ta część miasta zwie się Benton, od imienia bogini morza, ubóstwianej przez ludność wysp sąsiednich. Ciągnęły się tu piękne aleje jodeł i cedrów, wśród nich bramy święte dziwnej architektury; świątynie ocienione melancholijną gęstwiną cedrów stuletnich, minarety, zapełnione kapłanami, buddystami i sekciarzami religii Konfucyusza; dalej ulice bez końca, a na nich mnóstwo dzieciaków o różowych buziach, bawiących się wśród pudli o krótkich nogach, żółtych kotów bez ogonów, bardzo leniwych, lecz figlarnych.
Na ulicy panował ruch ogromny, procesye z odgłosem bębnów, urzędnicy celni, oficerowie i żołnierze w niebieskich kretonach z nabitą bronią; przyboczne wojsko mikada w swoich jedwabnych kaftanach, w pancerzach i mnóstwo innych wojskowych różnych stopni. W Japonii stan ten jest w poważaniu o tyle, o ile w Chinach w pogardzie. Następnie spotykał tłumy braci kwestarzy, pielgrzymów w długich szatach; zwyczajnych śmiertelników o gładkich czarnych włosach, dużych głowach, długich figurach, cienkich nogach, cerze kolorowej począwszy od najciemniejszego odcienia miedzi aż do matowej białości.
Kilka godzin przechadzał się Obieżyświat w tym pstrym tłumie, przechodząc koło pięknych i bogatych sklepów i wystaw pełnych japońskich świecideł, restauracyi, tak zwanych herbaciarni, gdzie po całych dniach pije się herbatę z »saki«, likier z ryżu w zbytkownie urządzonych »tabagies«, gdzie palą bardzo dobry tytoń (opium w Japonii prawie, że nie używają}. Idąc wciąż przed siebie Obieżyświat znalazł się wreszcie w polu, pośród ogromnych plantacyi ryżu. Tam też rozkwitały przepyszne kamelie, rosnące nie na krzakach, lecz na drzewach w otoczeniu drzew bambusowych, wiśniowych, śliwkowych i jabłkowych, które krajowcy hodują więcej dla kwiecia, niż owocu. Od dzióbków wróbli, gołębi, wron i innego złodziejskiego ptactwa, strzegły je szkaradne straszydła i hałaśliwe kołowrotki. Na cedrach bujały orły, na wierzbach płaczących ukrywały się melancholijne czaple; wszędzie pełno było wron, kaczek, dzikich gęsi i mnóstwo żórawi znajdujących się u Japończyków w wielkiem poszanowaniu i będących dla nich symbolem szczęścia i długiego życia.
Tak się błąkając, Obieżyświat zauważył w trawie kilka fiołków.
— Dobrze! — pomyślał — będę miał kolacyę.
Ale spróbowawszy, żadnego zapachu w nich nie znalazł. Przewidujący Francuz przed opuszczeniem statku zjadł sute śniadanie, ale po kilkogodzinnej przechadzce uczuł głód dotkliwy. Zauważywszy, iż w jatkach nie było mięsa ani baraniego, ani wieprzowego, a wiedząc, iż świętokradztwem jest zabijanie byków, przeznaczonych na uprawę roli, Obieżyświat przyszedł do przekonania, iż mięso w Japonii musi być bardzo drogie. Nie omylił się w tym względzie, ale nie zależało mu wcale na mięsie z jatek, zadowolniłby się z chęcią zwykłem pożywieniem Japończyków; ćwiartką cielęciny, kuropatwą lub przepiórką, czemkolwiek z drobiu lub ryby, z garstką ryżu do tego. Wszakże musiał się bez tego wszystkiego obejść i z rezygnacyą myśl o posiłku odłożył do jutra.
Z nadejściem nocy wszedł do miasta, gdzie się błąkał przy świetle różnokolorowych latarń, przypatrując się grupom tancerzy, wykonywających dziwaczne ruchy i astrologom, naokoło których zbierały się tłumy ciekawych słuchaczy.






Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Juliusz Verne.