Podróż naokoło świata w 80-ciu dniach/Rozdział XXIX

<<< Dane tekstu >>>
Autor Juliusz Verne
Tytuł Podróż naokoło świata w 80-ciu dniach
Wydawca Gebethner i Wolff
Data wyd. 1891
Druk Wł. L. Anczyc i Sp.
Miejsce wyd. Warszawa — Lublin — Łódź
Tytuł orygin. Le Tour du monde en quatre-vingts jours
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
ROZDZIAŁ XXIX.

Obieżyświat bohaterem.

Tego jeszcze wieczora pociąg przebył bez przeszkód fort Sanders, przejście Cheyenne i zbliżał się do Evans.
Był to najwyższy punkt na całej przebytej przestrzeni, położony 8091 stóp nad poziomem morza. Stąd zjeżdżano na obszerne bezbrzeżne równiny. Okolica ta bogatą jest w złoto i srebro. Ludność jej dosięga 50 tysięcy ludzi.
Do tej chwili od San Francisco przejechano w przeciągu trzech dni i trzech nocy 1382 mil, podług więc wszelkich przypuszczeń za 4 doby staną w New-Yorku.
O godzinie 11-tej wstąpiono do Nebraski, minięto Sedgwick i Julesburg, położone na północnej odnodze rzeki Platte. O 8-mej rano Mac-Pherson fort pozostawiono za sobą.
O 9-tej osiągnięto znaczne miasto North-Platte i przebyto 101 południk.
Pan Fogg i jego partnerzy wrócili do gry. Żaden z nich nie uskarżał się na długość podróży. Fix wygrywał z początku, tego jednakże ranka szczęście sprzyjało dżentelmanowi. Atuty i honory wpadały mu do rąk. W chwili, gdy chciał zagrać w pik, jakiś głos z za ławki zaprotestował.
— A jabym wyszedł w karo!
Pan Fogg, pani Aouda i Fix podnieśli głowy. Pułkownik Stamp stał przed nimi.
Pułkownik i dżentelman, spojrzawszy na siebie, odrazu się poznali.
— A, panie Angliku — wykrzyknął pułkownik — to pan chciał grać w pik!
— I gram też — odparł chłodno pan Fogg, bijąc dyską tego koloru.
— A ja chcę, byś wyszedł w karo — protestował pułkownik rozdrażnionym głosem.
Zrobił ruch ręką, jakby chciał schwycić karty.
— Pan o grze tej nie masz pojęcia.
— Będę może zręczniejszym w innej — rzekł, powstając Phileas Fogg.
— Możesz spróbować synu Johna Bull! — odparł brutalny Amerykanin.
Pani Aouda zbladła. Wszystka krew zbiegła jej do serca. Schwyciła pana Fogg za rękę, lecz ten lekko ją odsunął.
Obieżyświat miał ochotę rzucić się na Amerykanina, lecz Fix, zwracając się do pułkownika, rzekł:
— Zapominasz pan, iż ze mną masz do czynienia, ze mną, któregoś nie tylko obraził, ale i uderzył.
— Wybacz panie Fix — rzekł pan Fogg — ale mnie jednego to dotyczy. Utrzymując, iż gram źle, pułkownik powtórnie mnie obraził, z czego też musi mi zdać rachunek.
— Gdzie pan zechcesz i kiedy zechcesz! — odparł pułkownik. — Wybór broni również do pana należy.
Pani Aouda napróżno starała się powstrzymać pana Fogg. Obieżyświat najchętniejby Amerykanina wyrzucił za okno, ale pan jego nakazał mu milczenie. Dżentelman wraz z pulłkownikiem wyszli na platformę.
— Panie — rzekł pan Fogg do swego przeciwnika — spieszę się bardzo do Europy, wszelkie opóźnienie mogłoby bardzo zaszkodzić moim interesom.
— Cóż mnie to może obchodzić? — odparł pułkownik.
— Panie — rzekł bardzo uprzejmie pan Fogg — po naszem spotkaniu w San Francisco, powziąłem zamiar odszukania pana w Ameryce, gdy załatwię sprawy, powołujące mnie do Anglii.
— Czy być może?
— Za sześć miesięcy stawię się.
— Dlaczegóż nie za sześć lat?
— Mówię za sześć miesięcy — odrzekł pan Fogg — i stawię się punktualnie.
— Wszystko to są tylko wykręty — zawołał — panie Fogg, bij się pan zaraz lub nigdy!
— A zatem dobrze — odparł spokojnie. — Czy udajesz się pan do New-Yorku?
— Nie!
— Może do Chicago?
— Nie!
— A więc do Omaha?
— Czy znasz pan Plum-Creek?
— Nie — odparł pan Fogg.
— Jest to najbliższa stacya. Pociąg za godzinę tam stanie i zatrzyma się 10 minut. A w przeciągu tego czasu łatwo zamienić można kilka strzałów rewolwerowych.
— Dobrze, zatrzymam się w Plum-Creek.
— A ja sądzę, iż pan tam zostaniesz — rzekł bezczelnie Amerykanin.
— Kto to wie, panie? — odparł pan Fogg i wrócił do wagonu spokojny, jak zwykle.
Starał się uspokoić panią Aoudę, zapewniając, iż blagierzy nie są nigdy niebezpiecznymi, Fixa zaś prosił, by mu służył za sekundanta. Agent zgodził się, poczem dżentelman powrócił do przerwanej gry.
O godzinie 11-tej świst lokomotywy oznajmił przybycie na stacyę Plum-Creek. Pan Fogg wraz z Fixem udali się na platformę. Obieżyświat poszedł w ślad za nimi, trzymając w ręku parę rewolwerów.
Pozostała w wagonie pani Aouda była bladą, jak trup.
W tej właśnie chwili drzwi innego wagonu się otwarły i pułkownik Stamp w towarzystwie swego sekundanta, takiego jak i on yankesa, ukazał się na platformie. Lecz w chwili, gdy dwaj przeciwnicy zamierzali zejść na drogę, nadbiegł konduktor i zawołał:
— Nie schodzi się panowie!
— A to dlaczego? — spytał pułkownik.
— Spóźniliśmy się o 20 minut i pociąg tu się nie zatrzymuje.
— Ale ja muszę się bić z tym panem!
— Bardzo żałuję — odrzekł konduktor — ale natychmiast ruszamy. Otóż rozlega się dzwonek. Jestem prawdziwie zmartwiony, panowie, w każdym innym razie służę wam chętnie. Nie rozumiem jednakże, dlaczego nie moglibyście się pojedynkować w drodze.
— Może to będzie dla pana niedogodne — zapytał pułkownik z miną drwiącą.
— Owszem, jest mi to bardzo dogodnem — odparł pan Fogg.
— Jak to znać, iż jesteśmy w Ameryce! — pomyślał Obieżyświat — nawet konduktor jest tu dżentelmanem pierwszej wody.
Przeciwnicy i ich świadkowie, poprzedzeni przez konduktora, przechodząc z wagonu do wagonu, dotarli do ostatniego. Konduktor poprosił pasażerów, by na jakiś czas opróżnili wagon, gdyż dwie osoby chcą tu załatwić sprawę honorową. Wszyscy natychmiast się usunęli.
Wagon długości 50 stóp przedstawiał dostateczną dla pojedynku przestrzeń. Przeciwnicy stanęli naprzeciw siebie, każdy z parą rewolwerów o 7-miu nabojach w ręku.
Sekundanci pozostawili ich samych sobie. Wraz z pierwszym gwizdnięciem lokomotywy mieli dać ognia. Po upływie dwóch minut miano wyciągnąć z wagonu jednego z poległych dżentelmanów. Rzecz ta była bardzo prostą, tak prostą, iż Fixowi i Obieżyświatowi serca pękały z obawy.
Oczekiwano więc gwizdnięcia, gdy nagle rozległy się dzikie wrzaski. Wrzaskom tym odpowiedziały wystrzały, wychodzące z wnętrza różnych wagonów.
Pułkownik Stamp i pan Fogg z rewolwerami w ręku pospieszyli przerażeni do miejsc, skąd pochodziły krzyki i wystrzały rewolwerowe.
Banda dzikich Sioux napadła na pociąg.
Zuchwali ci Indyanie w liczbie stu, nie czekając, aż pociąg się zatrzyma, wskoczyli na stopnie i wdarli się do wagonów.
Dzicy byli uzbrojeni. Rzuciwszy się na palacza i maszynistę, dobili ich prawie. Dowódca bandy, chcąc zatrzymać pociąg i nie umiejąc kierować regulatorem, szeroko roztworzył, zamiast zamknąć, zbiornik pary, a maszyna, puszczona całą siłą pary, mknęła z przerażającą szybkością.
Tymczasem Sioux napadli na wagony, jedni z nich jak małpy biegali po wierzchu pociągu, drudzy wyłamywali drzwi i walczyli z pasażerami, inni znów grabili bagaż i rzucali kufry na drogę. Krzyki i wystrzały nie ustawały. Podróżni bronili się mężnie. Pani Aouda cały ten czas zachowywała się bardzo odważnie. Z rewolwerem w ręku broniła się heroicznie, strzelając przez potłuczone szyby, gdy dzicy się do nich zbliżali. Dwudziestu Sioux ranionych śmiertelnie, pospadało na tor, koła wagonów miażdżyły tych, którzy się z platformy zsunęli; kilku pasażerów silnie zranionych leżało na ławkach. Trzeba było już raz to zakończyć. Walka, trwająca do 10-ciu minut, mogła mieć opłakane skutki dla pasażerów, jeśli pociąg się nie zatrzyma. Stacya Kearney była oddaloną o dwie mile. Tam się znajdowała poczta amerykańska, ale gdy miną pocztę, między fortem a następną stacyą, Sioux znów zawładną pociągiem.
Konduktor walczył przy boku pana Fogg; gdy go kula dosięgła, upadając zawołał:
— Zginiemy, gdy pociąg się nie zatrzyma.
— Musi się zatrzymać — zawołał pan Fogg, chcąc wyskoczyć z wagonu.
— Pozostań pan — wykrzyknął Obieżyświat — to moja rzecz.
Phileas Fogg nie zdążył wyrzec słowa, gdy odważny chłopak wślizgnął się pod wagon i podczas trwania walki i krzyżowania się kul odzyskał zręczność i elastyczność klowna. Czepiając się wagonów i wieszając się u łańcuchów z niezwykłą zręcznością, dosięgnął przedniej części pociągu. Zawieszony na jednej ręce, trzymając się wagonu z bagażem, drugą odczepił łańcuch, lecz nie dość tego, trzeba było jeszcze przełamać łączny drąg, co było w jego położeniu bardzo trudnem do wykonania. Nagle wskutek podskoku maszyny drąg pękł i odczepione wagony pozostały w tyle, podczas gdy lokomotywa z szaloną szybkością pędziła dalej. Pociąg stanął o 100 kroków od stacyi Kearney.
Żołnierze fortu, słysząc odgłosy wystrzałów, nadbiegli spiesznie. Sioux, nie czekając ich przybycia, ratowali się ucieczką.
Na przystanku zauważono, iż kilku pasażerów brakowało, do nieobecnych należał i Francuz, którego poświęcenie uratowało wszystkich od zguby.






Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Juliusz Verne.