<<< Dane tekstu >>>
Autor Giovanni Boccaccio
Tytuł Podwójne oszustwo
Pochodzenie Dekameron
Wydawca Bibljoteka Arcydzieł Literatury
Data wyd. 1930
Druk Drukarnia Współczesna
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Edward Boyé
Źródło Skany na commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


OPOWIEŚĆ VI
Podwójne oszustwo
Do willi Izabelli, w czasie, gdy w niej Leonetto bawi, przyjeżdża niespodzianie rycerz Lambertuccio. Wkrótce powraca także i mąż Izabelli. Lambertuccio musi uciekać ze szpadą w ręku. Później mąż Izabelli Leonetta do Florencji odwozi

Opowieść Fiametty wszystkim osobliwie się podobała. Każdy twierdził, że młoda białogłowa odpłaciła, jak należy, głupiemu prostakowi. Poczem na rozkaz króla Pampinea w te słowa zaczęła:
— Wielu mniema, że miłość odbiera rozum i ludzi w głupców zamienia. Zdaje mi się, że to mniemanie jest mylne. Wszystko, cośmy dotychczas słyszeli, niesłuszności tego sądu dowodzi. Postaram się opowiedzieć historję, która będzie dowodem, że sąd ten jest błędny wielce.
W mieście naszem, bogato we wszystkie dobra fortuny wyposażonem, żyła niegdyś młoda wielce urodziwa białogłowa, żona dzielnego i szanowanego wielce rycerza. Często widzimy, że człek prędko jedną i tą samą potrawą się przesyca i że zmiana potrzebna mu jest bardzo. Tak się też i z damą ową zdarzyło. Ponieważ mąż niezupełnie ją zadawalniał, zakochała się tedy w pewnym młodzieńcu, imieniem Leonetto. Ów młodzian z niezbyt wysokiego szedł rodu, celował jednak wdziękiem i dwornością. Jest rzeczą wiadomą, że jeśli dwoje ludzi czegoś usilnie pragnie, to ich życzenia zazwyczaj uskutecznione zostają. Miłośnicy nasi porozumieli się z sobą i wkrótce bez świadków widywać się poczęli. Pod ten czas zdarzyło się, że w tejże damie zakochał się namiętnie pewien rycerz, imieniem Lambertuccio. Miłość jego nie znalazła wzajemności. Wydawał się damie tak odrażającym i wstrętnym, że za żadne skarby świata serca swego ku niemuby nie skłoniła. Rycerza jednakoż to nie zraziło. Prześladował ją ustawicznie swoją namiętnością, widząc zasię, że wszystkie starania nanic się nie zdają, jął jej grozić, iż w razie, gdy będzie żądzom jego dalszy opór stawiała, przed ludźmi ją osławi. Dama, znając jego mściwość i wpływ przemożny, tak się tych gróźb przeraziła, że wreszcie, mimo całej niechęci i wstrętu, musiała ulec jego woli.
Pewnego dnia Izabella (takie było imię owej damy), znajdując się w willi swojej, do której, zgodnie z powszechnym u nas obyczajem, na lato się przeniosła, posłała do Leonetta z wezwaniem, aby do niej przybył. Leonetto, dowiedziawszy się z listu, że mąż pani Izabelli odjechał i że w ciągu kilku dni nieobecny będzie, pełen radości, pośpieszył niezwłocznie do swojej umiłowanej. Aliści i pan Lambertuccio dowiedział się o odjeździe męża pani Izabelli i postanowił skorzystać z tej sposobności. Wsiadł więc na koń i, przybywszy do jej domu, do drzwi zapukał. Służka, ujrzawszy go zdaleka, pobiegła zawiadomić panią swoją, która właśnie pospołu z Leonettem w sypialnej komnacie się znajdowała.
— Pani — zawołała — pan Lambertuccio przyjechał i do drzwi kołata.
Na tę wieść dama zawrzała gniewem, tak jednak wielka była jej obawa przed owym rycerzem, iż wymogła na Leonecie, że ukryje się za kotarą i zaczeka, dopóki ona natręta się nie pozbędzie. Leonetto, który równie jak i dama Lambertuccia się obawiał, ukrył się co prędzej. Tymczasem służąca pobiegła otworzyć drzwi rycerzowi. Lambertuccio przywiązał konia do wrót i wszedł do domu. Dama nader uprzejmie go przyjęła, wyszła do połowy schodów na jego spotkanie, łaskawemi słowy go przywitała i spytała, co go do niej sprowadza?
Rycerz uścisnął ją, pocałował i rzekł:
— Dowiedziałem się, najdroższa moja, że męża twego niema w domu. Przybywam tedy, aby szczęśliwą chwilkę z tobą spędzić. — Po tych słowach weszli oboje do komnaty damy i tam się zamknęli. Zaledwie przez próg przestąpili, gdy całkiem nieoczekiwanie mąż pani Izabelli powrócił. Służka, obaczywszy, że się do willi zbliża, podbiegła prawie bez tchu do drzwi komnaty swojej pani i zawołała:
— Madonno, pan powrócił i już na dziedzińcu być musi!
Dama na te słowa za zgubioną się poczytała. Nie tracąc jednakże przytomności umysłu, ułożyła plan ratunku i rzekła do pana Lambertuccio:
— Jeżeli mnie, panie, choć trochę miłujesz i jeśli od śmierci wybawić mnie pragniesz — to uczyń, czego od ciebie zażądam w tej chwili. Wydobądź miecz swój z pochwy i z gniewnem a zapamiętałem obliczem zbiegnij po schodach, wołając: „Biada mu! Na Boga, znajdę go, choćby się pod ziemię zapadł“. Jeżeli mąż mój zechce was zatrzymać albo zapytać o coś, nie odpowiadajcie mu ani słowa, siadajcie jeno na koń i ruszajcie galopem prosto przed siebie.
Pan Lambertuccio przyrzekł jak najściślej prośbę damy wypełnić.
Tymczasem mąż, stanąwszy na dziedzińcu, zadziwił się wielce na widok obcego rumaka. Wchodził właśnie do domu, aby spytać się, do kogo koń należy, gdy obaczył pana Lambertuccia, biegnącego nadół z wielce gniewnym wyrazem oblicza i z dobytym mieczem. Mąż pani Izabelli zawołał w osłupieniu:
— Stójcie, panie! Czegóż szukacie tutaj?
Aliści Lambertuccio włożył nogę w strzemię, wskoczył na siodło i, krzyknąwszy tylko: „Na mękę pańską, potrafię go znaleźć wszędzie!”, pomknął przed siebie, jak strzała.
Wówczas mąż pani Izabelli podniósł oczy i spostrzegł na schodach swoją żonę, bladą z trwogi i całem ciałem drżącą.
— Co się stało? — zapytał. — Kogo szuka rycerz Lambertuccio i komu tak straszliwie grozi?
Dama zbliżyła się do drzwi sypialnej komnaty, tak aby Leonetto mógł ją usłyszeć, i odrzekła:
— Ach, mój mężu! Nigdy w życiu mojem większej nie zaznałam trwogi. Jakiś młodzieniec, całkiem mi nieznany, schronił się tutaj, ścigany przez pana Lambertuccia. Nieszczęśliwy wpadł do mojej komnaty i, ujrzawszy mnie, zawołał, drżąc całem ciałem: — „Madonno, na miłosierdzie boskie, nie pozwól, aby mnie zamordowano w twojej przytomności!“
Na te słowa zerwałam się z krzesła, nim jednak zapytać zdołałam, kto zacz, wpadł na dziedziniec z dobytym mieczem pan Lambertuccio. Z groźnym okrzykiem: „Gdzie jesteś, zdrajco?“ zbliżył się do drzwi mojej komnaty. Zastąpiłam mu drogę; rycerz, widząc, że go do komnaty wpuścić nie chcę, oddalił się, wiele gniewnych słów wypowiedziawszy.
— Żono — odrzekł gospodarz — dobrześ uczyniła. Wielka hańba spadłaby na dom nasz, gdyby w nim kogokolwiek zamordowano. Pan Lambertuccio wielce mnie swojem zuchwalstwem obraził. Jakże się mógł odważyć aż tak daleko tego człeka ścigać? Gdzie jest ów młodzian?
— Nie wiem, gdzie się ukrył — odparła pani Izabella.
Wówczas mąż pani Izabelli zawołał gromkim głosem:
— Młodzieńcze, wyjdź bez obawy!
Leonetto, który wszystko wybornie był słyszał, uczynił pozór zestrachanego wielce. Ujrzawszy go, gospodarz spytał:
— O co się wadzicie z panem Lambertuccio?
— Nie wiem, panie — odparł Leonetto — o co mu poszło, i dlatego zdaje mi się, że albo musi być niespełna zmysłów, albo też że wziął mnie za inną osobę. Spostrzegłszy mnie na gościńcu, niedaleko od willi waszej, natychmiast wydobył miecz i krzyknął: — „Zginąłeś, zdrajco!“ Oczywista, że nie pytałem, w czem rzecz, ale zemknąłem co tchu i wpadłem tutaj, gdzie dzięki Bogu i tej szlachetnej damie ratunek znalazłem.
— Rad jestem z tego niezmiernie — odrzekł mąż pani Izabelli. — Zbądź się teraz wszelkiej obawy, odwiozę cię bowiem cało i zdrowo do domu. Może kiedyś się dowiesz, czego ów rycerz chciał od ciebie.
Poczem mąż pani Izabelli zaprosił Leonetta na wieczerzę, a po wieczerzy do Florencji go odwiózł. Leonetto tegoż jeszcze wieczora porozumiał się tajnie z rycerzem Lambertuccio. Dzięki tej rozmowie mąż pani Izabelli nie dowiedział się nigdy, jak i z kim żona go zdradziła.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Giovanni Boccaccio i tłumacza: Edward Boyé.