Mąż spowiednikiem
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Mąż spowiednikiem |
Pochodzenie | Dekameron |
Wydawca | Bibljoteka Arcydzieł Literatury |
Data wyd. | 1930 |
Druk | Drukarnia Współczesna |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | Edward Boyé |
Źródło | Skany na commons |
Inne | Pobierz jako: EPUB • PDF • MOBI Cały tekst |
Indeks stron |
Gdy Lauretta swoje opowiadanie skończyła, wszyscy pochwalili postępowanie pani Ghity i stwierdzili jednogłośnie, że mąż otrzymał to, na co zasłużył. Poczem król, nie mieszkając, zwrócił się do Fiametty i zkolei jej głosu udzielił.
Fiametta odezwała się w te słowa:
— Szlachetne damy! Poprzednia historja zachęca mnie do zaczęcia opowieści o pewnym zazdrośniku. Mężowie, którzy bez przyczyny żony swoje ustawicznie o niecnotliwe rzeczy podejrzewają, ze wszech miar na srogą karę zasługują. Gdyby prawodawcy byli tę rzecz dobrze zważyli, mniemam, że niesrożejby niewierne żony karali, niż karzą ludzi, którzy w obronie własnej drugich zabijają lub ranią. Zazdrośnicy na życie białogłów się usadzają i czynią, co mogą, aby się stać przyczyną ich śmierci. Białogłowy siedzą przez cały tydzień w domu, zajęte robotą i gospodarstwem. Cóż więc dziwnego, jeżeli żądają przynajmniej w dzień świąteczny trochę wczasu i przyjemności, których nie odmawia się nawet wieśniakom, pracującym na roli, robotnikom — w mieście i sędziom — w sądach? Sam Bóg tę przyjemność uświęcił, siódmy dzień na odpoczynek przeznaczając. Ale zazdrośnicy pojąć tego i uznać nie chcą, przeciwnie — postępowaniem swojem dni, radosne dla innych, najsmutniejszemi i najcięższemi dla żon swoich czynią. Pilnują je wówczas sto razy więcej i pod surowszym trzymają je dozorem. Jak okropną i dręczącą jest to rzeczą, osądzić mogą tylko białogłowy, które tego doświadczają. Raz więc jeszcze oświadczam, że każdy figiel, wyrządzony zazdrośnikowi, nietylko zganionym być nie może, ale nawet na pochwałę zasługuje.
Żył niegdyś w Rimini bogaty kupiec, który posiadał wielkie dobra. Był on okrutnie zazdrosny o swoją żonę, nie mając jednak ku temu żadnego powodu. Miłując ją wielce, znajdując ją piękną i widząc, że wszelkich sił dokłada, aby mu się podobać, do tej myśli przychodził, że i innych będzie się starała w sobie rozkochać. Tylko głupi człek mógł równy powód do zazdrości znaleźć. Strzegł jej i pilnował ściślej, niźli dozorcy więzienni skazanych na śmierć. Mniejsza już o to, że na żadną zabawę, wesele, a nawet do kościoła wyjść jej nie pozwalał — aliści zabronił jej nawet pod jakimkolwiek pozorem przez próg domu przestępować, a nawet przez okno na ulicę wyglądać. Biedna kobieta wiodła smutne życie, które tem nieznośniejsze dla niej było, im niewinniejszą się czuła. Wreszcie, doprowadzona do ostateczności, postanowiła pociechę sobie znaleźć i, jeśli już cierpieć, to cierpieć przynajmniej nie bez winy. Wprawdzie nie wolno jej było wyglądać przez okno, dlatego też żadnemu przechodniowi pokazać nie mogła, że nie pogardziłaby jego miłością. Inna za to sposobność wkrótce jej się nadarzyła, bowiem w sąsiednim domu mieszkał urodziwy bardzo młodzieniec. Białogłowa nasza poczęła rozmyślać, jakimby tu sposobem w murze, dzielącym oba domy, otwór uczynić i porozumieć się z owym młodzieńcem. Nie wątpiła bowiem, że później znajdzie już sposób, aby się z sąsiadem widywać i dzięki temu posępny żywot swój nieco rozweselić. Przez długi czas szukała daremnie choćby najmniejszej szparki w murze, wreszcie jednak usiłowania jej pomyślny skutek uwieńczył: odkryła bowiem w nieznacznem miejscu małą szczelinkę. Spojrzała przez nią i tyle tylko dostrzegła, że jakaś komnata po drugiej stronie się znajduje.
— Ach, gdyby to była komnata Filipa (tak się nazywał ów młody sąsiad) — rzekła sama do siebie — rzecz byłaby napół dokonana! — Trzeba się było jednak przekonać. Pomogła jej w tem służka, która, współczuciem powodowana, wyszła na zwiady i wróciła z oznajmieniem, że istotnie w tej komnacie pewien młodzieniec sam jeden sypia. Białogłowa, dowiedziawszy się o tem, jęła podczas nieobecności męża rzucać piaskiem i kamykami przez ową szczelinę dopóty, póki nie zwróciła uwagi młodzieńca na te osobliwe szmery. Zaciekawiony, przystąpił do szpary, a wówczas ona zawołała nań po imieniu (o którem od męża swego przypadkiem się dowiedziała) i w krótkich słowach całe położenie swoje mu odkryła. Młodzieniec, uradowany nad wyraz, postarał się o powiększenie otworu, o tyle jednak, aby nikt tego nie zauważył. Młodzi ludzie rozmawiali z sobą często, a nawet rękami się dotykali, jednakoż na tem wszystko się kończyło, bowiem zazdrosny mąż zbyt dobrze pilnował.
Tymczasem nadeszło Boże Narodzenie; żona oznajmiła mężowi, że chciałaby pójść w pierwszy dzień świąt rano do kościoła, aby przystąpić do spowiedzi i komunji, jak to wszyscy chrześcijanie czynią.
— A jakież to grzechy popełniłaś — spytał zazdrośnik — że chcesz się spowiadać?
— Jakie? — odparła żona — zali sądzisz, że świętą się stałam, ponieważ mnie w zamknięciu trzymasz? Mam i ja swoje grzechy, jak i każda inna śmiertelna istota, jednakoż nie mam obowiązku tobie ich wyznawać, bowiem nie jesteś księdzem.
Słowa te wzbudziły nowe podejrzenia w duszy zazdrosnego męża. Poczuł niezmierną chęć dowiedzenia się, jaki to grzech żona jego popełniła, i nie przestał łamać sobie głowy, aż wymyślił sposób podsłuchania spowiedzi. Odrzekł jej tedy, że się zgadza, aliści pod warunkiem, aby nie do innego kościoła, tylko do parafjalnej kaplicy o rannej godzinie spowiadać się poszła. Spowiednikiem jej miał być proboszcz, lub też wskazany zakonnik. Żonie zdało się, że przeniknęła zamysły zazdrośnika, jednakoż nie rzekła ani słowa i na wszystko się zgodziła. Zazdrosny mąż już czekał na nią w kaplicy. Umówiwszy się z proboszczem, wdział na się co prędzej habit zakonny, nasunął sobie kaptur na głowę i zasiadł na chórze. Żona jego weszła tymczasem do kościoła i oświadczyła, że chce się widzieć z proboszczem. Proboszcz przybył i, wysłuchawszy jej, odrzekł, że nie ma czasu sam jej spowiadać, ale że przyśle natychmiast swego zastępcę. W samej rzeczy po chwili przysłał zazdrosnego męża, którego ciężkie chwile teraz czekać miały. Zazdrośnik nasz zbliżył się do niej uroczystym krokiem. Chocia kaptur miał na oczy nasunięty, a w kościele ciemno jeszcze było, żona poznała go odrazu i pomyślała sobie: „Dlaboga, toż to mój zazdrośnik, w mnicha przemieniony! Oj, dam ja mu ciężki orzech do zgryzienia!“ Udała wszakże, że go nie poznaje. Gdy zasiadł w konfesjonale, uklękła przed nim. Zazdrośnikowi przez myśl nawet nie przyszło, że mógłby być poznany, sądził bowiem, że suknie dostatecznie go zmieniły; wziął przytem do ust kilka kamyków, aby i swój głos odmienić.
Wkrótce zaczęła się spowiedź. Białogłowa oświadczyła, że jest zamężna, i wyznała, że kocha się w pewnym księdzu, który ją co noc nawiedza i zostaje u niej do rana. Słowa te ostrym sztyletem przebiły serce zazdrośnika. Gdyby nie chęć dowiedzenia się bliższych szczegółów, byłby niezawodnie z miejsca się porwał. Pohamował się jednak i spytał:
— Jakto? Więc twój mąż nie sypia z tobą?
— Owszem, ojcze — odparła białogłowa.
— Jakimże tedy sposobem — spytał zazdrośnik — ów ksiądz może sypiać z tobą także?
— Ojcze! — odrzekła kobieta — dzięki jakim czarom on to robi, odgadnąć nie mogę, ale to pewna, że w całym domu niema tak mocno zawartych drzwi, któreby za jego dotknięciem się nie otwarły. Zbliżywszy się do mojej sypialnej komnaty, szepce pewne tajemnicze słowa, które mają dar sprowadzania snu na mojego męża. Wówczas, przeświadczywszy się, że mąż śpi głęboko, wchodzi, bawi przy mnie noc całą, a potem w ten sam sposób znika.
— Madonno! — zawołał zazdrośnik — źle się z wami bardzo dzieje, i powinniście temu zaradzić.
— Ojcze — odrzekła kobieta — wątpię, abym znalazła siłę po temu, bowiem zbytnio go kocham.
— W takim razie nie mogę ci dać rozgrzeszenia — rzekł zazdrośnik.
— Martwi mnie to wielce — odparła białogłowa — ale cóż mam czynić? Nie przyszłam tutaj, aby kłamać. Ponieważ nie sądzę, ażebym mogła dotrzymać tego, czego ode mnie żądacie, zgóry wam tego nie przyrzekam.
— Zaprawdę, pani — odezwał się na to zazdrośnik — żal mi wielce duszy waszej, której wiekuiste potępienie grozi; dlatego też nie będę szczędził modłów na waszą intencję, a może Bóg mnie wysłucha. Od czasu do czasu przysyłać będę do was młodego braciszka, któremu powiecie, zali modły moje i wstawiennictwo za wami do Boga jakiś skutek odnoszą.
— Ojcze — odrzekła białogłowa — nie przysyłajcie do mnie nikogo, mąż mój bowiem jest zazdrosny wielce. Gdy kogo obcego obaczy, pewien będzie, iż w złych zamiarach przychodzi, i gotów mi za to przez całe lata dokuczać.
— Nie bój się — odparł zazdrośnik — już ja to wszystko uładzę, że najmniejsza przykrość z tego powodu od męża cię nie spotka.
— Jeśli tak, to się zgadzam — rzekła kobieta.
Na tem spowiedź się skończyła. Poczem zazdrośnik naznaczył żonie swojej pokutę i kazał jej mszy świętej jeszcze wysłuchać, sam zasię, dusząc się z wewnętrznej wściekłości, pośpiesznie zrzucił habit i podążył do domu, aby pomyśleć nad sposobem pochwycenia żony i owego księdza na gorącym uczynku i ukarania ich obojga przykładnie.
Żona, powróciwszy z kościoła, poznała doskonale po minie męża, że po jej spowiedzi niewesołe Boże Narodzenie go czeka, mimo, że starał się udać przed nią zupełne zadowolenie i spokój. Udawanie to wiele go kosztowało, pocieszał się jednak nadzieją rychłej zemsty, postanowił bowiem następnej nocy zasiąść przed bramą domu na czatach i zdybać owego księdza. Dlatego też przed nocą rzekł do żony:
— Zaproszony dzisiaj jestem na wieczerzę w gościnę. Zamkniesz dobrze drzwi od schodów i od swojej sypialnej komnaty i położysz się spać sama. Co się tyczy bramy domu, to ją sam zamknę, a klucz z sobą zabiorę.
— Dobrze — odparła żona i, znalazłszy odpowiednią chwilę, pobiegła do szczeliny. Na umówiony znak zbliżył się Filippo. Wówczas białogłowa opowiedziała mu o wszystkiem, co dzisiaj zrana uczyniła, i co mąż jej po obiedzie powiedział.
— Jestem pewna — rzekła — że nie wyjdzie z domu, lecz że zaczai się przy drzwiach i będzie czekał na księdza. Skorzystaj tedy ze sposobności i staraj się przedostać się do mnie przez dach.
Młodzieniec, uradowany temi wieściami, odrzekł:
— Dajcie mi, pani, tylko swobodę działania.
Wkrótce noc nadeszła. Zazdrośnik przypasał sobie miecz do boku i ukrył się pocichu w komórce, przytykającej do bramy domu. Żona po jego wyjściu zamknęła wszystkie drzwi, a zwłaszcza te, które na schody wiodły, aby się zabezpieczyć od niespodziewanego powrotu męża. Poczem dała znak sąsiadowi, który, upatrzywszy stosowną chwilę, wkradł się do niej przez okno na strychu i przepędził z nią pełną rozkoszy noc. O świcie tą samą drogą powrócił do swego mieszkania. Dzięki dusznym zgryzotom zazdrosny mąż nic na wieczerzę nie jadł. Głodny, szczękający zębami od zimna, całą noc przepędził przed bramą, czekając na księdza. Gdy jednak dzień się zbliżył, a nikogo widać nie było, położył się nasz nieszczęsny czatownik w komórce swojej i zasnął twardym snem. Wreszcie otwarto bramę domu. Kupiec wstał wówczas, wyszedł ostrożnie z komórki i, udając, że z miasta powraca, wszedł do swojej komnaty, gdzie się śniadaniem pokrzepił. Po upływie kilku godzin zasię wysłał chłopca, któremu polecił nazwać się klerykiem, wysłańcem księdza spowiednika, do swojej żony z zapytaniem, rzekomo od księdza, czy wiadoma osoba nawiedziła ją znowu. Żona, wiedząc dobrze, kto posłańca przysłał, odrzekła, że tej nocy człeka tego u niej nie było i że, jeśli przez dłuższy czas on nawiedzać jej nie będzie, to być może, iż uda się jej zapomnieć o nim, czego zresztą bynajmniej nie pragnie.
Podobna scena powtórzyła się następnej nocy i następnego dnia. Zazdrośnik w ciągu wielu nocy czatował na księdza, a żona jego tymczasem życia z miłośnikiem używała. Mąż jednak wreszcie nie wytrzymał i pewnego poranka spytał żony z gniewną miną, co na ostatniej spowiedzi księdzu wyznała. Białogłowa odrzekła, że nie powtórzy mu tego, nie byłoby to bowiem uczciwą ani religijną rzeczą. Zazdrośnik, niezdolny dłużej panować nad sobą, zawołał:
— O kobieto bez sumienia! Otóż na złość tobie wiem, coś mu powiedziała, i żądam teraz wyznania, kim jest ten ksiądz, w którym się tak zadurzyłaś i który całe noce z tobą spędza! Mów, albo cię uduszę!
Żona odrzekła, że kłamstwem jest, jakoby jakiegoś księdza kochała.
— Co? — wykrzyknął mąż. — Nie wyznałaśże tego sama na spowiedzi? — Tu powtórzył własne jej słowa i dodał:
— Ośmielisz się temu zaprzeczać?
— Może być, że ksiądz, który mnie spowiadał, opowiedział ci o wszystkiem. Chciej wierzyć jednak, że milejby mi było, gdybyś te słowa wprost ode mnie usłyszał — odrzekła żona.
— Powiedz mi zaraz, jak się zowie twój miłośnik — ksiądz?
Białogłowa odparła z uśmiechem:
— Podobneż to do wiary, aby prosta białogłowa wodziła za nos rozumnego człeka, wiodąc go, niby barana na rzeź? Ale to nie dziwota! Od chwili gdy szatan zazdrości tobą owładnął, straciłeś rozum, a głupota twoja dobrą cześć moją naszczerbiła. Myślisz, że oczy moje są tak ślepe, jak twoje podejrzenia? Wierę, tak nie jest! Widziałam bowiem i poznałam odrazu, kto słuchał mojej spowiedzi w dzień Bożego Narodzenia. Ponieważ wiedziałam dobrze, żeś mnie chciał podejść tym sposobem, dlatego też pozwoliłam ci łudzić się dotąd, że ci się podstęp udał. Gdybyś był istotnie rozumnym człowiekiem, za jakiego się uważasz, nie byłbyś się starał taką drogą dowiedzieć się o tajemnicach swojej żony, a przytem pojąłbyś odrazu, co moje słowa przy spowiedzi znaczyły. Powiedziałam ci, że kocham księdza — czyż jednak nie przebrałeś się ty, którego na moje nieszczęście kocham, w strój duchowy? Powiedziałam, że wszystkie drzwi przed owym gościem stoją otworem — któreż były kiedy zamknięte przed tobą? Powiedziałam ci wreszcie, że ksiądz ten co noc mnie odwiedza — kiedyżto nie było cię w nocy przy mnie? W tym czasie gdy chłopca do mnie przysyłałeś, nie nocowałeś w domu, i dlatego odpowiadałam, że „wiadomej osoby nie było“. Tylko twoja głowa, zazdrością odurzona, na tem poznać się nie mogła. Udawałeś, że wychodzisz w gościnę, a stałeś koło domu na czatach przez noc całą. Oto stosowna kara! Skorzystaj z niej teraz i popraw się, stań się znowu tym dobrym mężem, którym dawniej byłeś, i nie narażaj się na pośmiewisko ludzi, znających usposobienie twoje równie dobrze, jak ja. Dowiedz się także, że, gdybym ci chciała rogi przyprawić, to nietylko dwoje
oczu, które posiadasz, ale sto nawet przeszkodzićby mi w tem nie zdołało.
Zazdrośnik poznał teraz dopiero, że nie on żonę, ale że ona jego na hak przywiodła. Dlatego też, nie odpowiedziawszy jej ani słowa, od tej pory uważał ją za najmądrzejszą i najczystszą z kobiet, wyrzekł się przytem zazdrości właśnie wówczas, kiedy najwięcej racji mógł mieć do niej. Sprytnej kobiecie ta ufność męża bardzo na rękę była. Nie potrzebowała już odtąd sprowadzać kochanka swojego szlakiem kocim przez dach; wszystkie drzwi stały dla niego otworem. Ponieważ zasię ostrożność i rozwaga nie opuszczały jej nigdy, długo więc i spokojnie życia używała.