Poezye (Zawistowska, 1909)/Z marzeń moich/całość

<<< Dane tekstu >>>
Autor Kazimiera Zawistowska
Tytuł Z marzeń moich
Pochodzenie Poezye
Wydawca H. Altenberg
Data wyd. 1909
Druk W. L. Anczyc i Sp.
Miejsce wyd. Lwów
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały zbiór
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
Z MARZEŃ MOICH


Królestwo moje nie na tej ziemi,
Fale je skryły grzywy piennemi,
Ląd mój słoneczny, jasny, pogodny,
Nurt oceanu zatopił wodny.

Lecz z mego lądu w mroków godzinie
Stłumiona gędźba stu dzwonów płynie.
Lecz z mego lądu w mroków godzinie
Grają mi pieśnie i świecą tęcze.

Bo na mym lądzie skarby bezcenne,
Koronne złota i berła lenne.
Bo na mym lądzie chodzą tęsknoty
I do mej duszy klucz dzierżą złoty.

I kiedy słabną jej skrzydła znojne,
Władcze jej kładą szaty dostojne
I jasnowidzeń dają źrenice,
By, w swe królewskie patrząc dzielnice,
Żyła tęsknoty porywem wiecznym
Za utraconym lądem słonecznym.







Kochałam Ciebie i czasem bojowe
Zbroje ci kładłam — czasem harfę w dłonie —
Czasem twe czoło tuliłam w koronie —
Czasem trefiłam pazia włosy płowe!

Gdzież ty poszedłeś o mój książe senny?
Na sarkofagu twojego marmurze
Skamieniał anioł cichy i promienny
I w twarz ci rzuca blade grobów róże,
Bo w tym kamiennym aniele żałości
Dawno umarła moja dusza gości.







Ciszy, ach ciszy! Daj mi twoje dłonie,
Błękitne światłem, ochłodzone rosą —
Jak kwiatem niemi opleć moje skronie —
Niech mi sen, spokój, i chłód nocy niosą.

Ciszy, ach ciszy! Włosów falą złotą
Przed moim wzrokiem skryj ust twych pożary...
Bądź dziś posągom podobna martwotą,
Bądź dziś urokiem niedotkniętej czary.







Wszędzie Cię widzę, o smętna, biała,
Oczy Twe patrzą z szmaragdów mórz,
Barwą Twych włosów mi słońce pała,
Lilia ma tony Twojego ciała,
Usta twe płoną w purpurze róż!

A księżycowej nocy widziadła,
Jak wówczas, srebrem haftują bez,
Gdyś na me wargi twe usta kładła,
By wypić gorycz co na nie padła —
Gorycz piołunną rozstannych łez.





I

Próżno wołasz... za nami upiorna gromada
Widm i cieni się wlecze, dusze nam targa
Ta zastygła w powietrzu, żałośliwa skarga,
Co gdzieś trumien otwartych krawędzie obsiada.

Próżno wołasz... zajęła już Ananke blada
Nasze miejsca przy uciech biesiadniczym stole —
Więc wszystkie moje kwiaty zemrą na Twem czole,
Jak mrze mrokiem zgaszona światłości kaskada...

I na wieki rozdziela nas Ananke blada...
Czyś słyszał strun porwanych ścichłe nagle głosy?
Czyś widział w proch strącone tęczowe motyle?

Ach — ja Ciebie pragnęłam, jako pragną rosy
Mrące kwiaty, zdeptane w gościncowym pyle!...
A jednak rozdzieliła nas Ananke blada...





II

Daj mi sny Twoje, daj ten sen skrzydlaty
O mnie prześniony — ja chcę duszę własną
W jego zwierciadle ujrzeć cichą, jasną,
Rozkołysaną jak mgły srebrnej kwiaty.

Wprowadź mnie jeszcze w krysztalne zaświaty,
A tam, Twą dłonią poruszone smutnie,
Niech się rozdźwięczą wszystkie ścichłe lutnie
W ów akord, nagle zerwany przed laty...

Wówczas mnie ujrzysz raz jeszcze wyśnioną,
Raz jeszcze wszystkie, pogasłe w ukryciu,
Perły mej duszy tęczowo zapłoną,

I jedną cudną dam Ci chwilę w życiu,
Chwilę jedyną — bo potem w noc ciemną
Pójdę, byś nigdy nie spotkał się ze mną.





III

Kocham Ciebie, bo wracasz Ty mi wiosnę złotą
Mej młodości i jasne powracasz miraże.
Twój cień trwa przy mnie, jakby wierne straże,
Twój cień, mej duszy przywołan tęsknotą.

Niech więc ramiona mię Twoje oplotą —
Zasłoń oczy — dziś w przyszłość nie chcę patrzeć ciemną,
Chcę zapomnieć że życie za mną i przedemną —
Chcę zapomnieć o wszystkiem co nie jest pieszczotą.

Tak dziś ciemno i zimno... Daj mi Twoje oczy!
Twoje oczy rozświetlą marzenia ogrody...
Tam dźwięk — złoto — purpura — alabastrów schody —

I korowód weselny barwi się tęczowo.
Tak dziś ciemno i zimno... a nad moją głową
Sny majaczą złowrogie... Daj mi Twoje oczy...







O powrotna łez falo! O powrotne głosy
Z pogrzebanej przeszłości!... Dłoń szczodrych szafarzy
Złoto w kontur pobladłych dziś rzuca miraży,
W urnie stygłych popiołów nieci iskier stosy.

O sny zwiędłe! O kwiaty otrząśnięte z rosy,
Jak tłumnie z rozespanych wstajecie cmentarzy!...
Widzę błękit ruczajów w niezabudek twarzy,
Jaskrami rozzłocone widzę sianokosy.

O powrotna łez falo! Widzę, idą z mroków
Baśnie ku mnie i wonie z ogrodów młodości.
I stoję nadsłuchując, czy szelest tych kroków

Twego przyjścia nie głosi — Ty, pełna litości!
Ty, co duszom, na które czerń twych skrzydeł padła,
Dajesz takie przedśmiertne czarowne widziadła!...





I

Bądź Ty mi dobrym — zejdź sercu mojemu
Jaśnią podobną ciepłu słonecznemu —
Bądź duszy mojej morzu burzliwemu

Kojącą ciszą wpółsennej zatoki,
Zwartej łagodnie gór kwietnymi stoki...

Bądź ustom moim jak trunek miłosny,
Po którym serce skwita kwiatem wiosny!
Bądź ustom moim słodki i litosny...

I na te usta, do Twych ust tęskniące,
Kładź się jak rosy napoje rzeźwiące.

Bądź oczom moim czarem wizyi sennych,
Wyprzędłą baśnią mirażów promiennych,
Wonnem pąkowiem zieleni wiosennych

Opleć mi duszę jak uroczne ziele,
By w ślad stóp moich chodziło wesele...





II

Chciałabym, z tobą poszedłszy w zaświaty,
Wtulić się w jasność jakiejś białej chaty.
I wszystkie słońcu skradzione uśmiechy
Wpleść w miękie złoto jej żytnianej strzechy.
I w takiej chacie odciętej od sioła,
Pojąc się ciszą rozlaną dokoła
I patrząc codzień na wstające zorze,
Czuć w duszy własnej to Królestwo Boże
Wielkiej miłości — i czuć przy swej głowie
Twą głowę piękną jak młodość i zdrowie...
I zapomniawszy, czem wpierw było życie,
W zaczarowanym swej duszy błękicie
Prząść z nieskończonej kądzieli Wieczności
Nić promienistą Wiary i Miłości.





III

O przyjdź Ty do mnie — bom dziwnie samotna,
Noc się nademną rozełkała słotna
I dziwnie jestem w tej nocy samotna...

Strugami deszczu mrzy mgielna szaruga,
Noc pełna cieni, wystygła i długa,

Przedzgonnych psalmów snuje hymn pokutny,
Łka w strunach deszczu w rytm niezmiernie smutny,
W mgłach odrętwiałych łka swój hymn pokutny.

I jak wid śmierci leci mi nad głową
Ta noc rozgrana ulewą deszczową...

O przyjdź Ty do mnie — przyjdź w tę ciszę mroczną.
A oczy moje przy Tobie odpoczną,
Oczy, zasnute mgieł oponą mroczną.


I wzlecę w jasne oczu Twoich głębie
Jako za światłem tęskniące gołębie.

I spiję niebo z gwiazd złotymi ćwieki!...
I przymknę pijane rozkoszą powieki,

Wypiwszy niebo z gwiazd złotymi ćwieki.







Kędy Ty idziesz, na białe przestrzenie
Kładzie się ciche i senne milczenie —
I tylko poblask pada księżycowy,
Na chłodne stepy i białe parowy.
Z szat Ci wichr tylko śnieżne strząsa kwiecie,
I gdzieś po bezdniach, po topielach miecie,
I tak niestrudzon wlecze się przez łany
W mrok coraz gęstszy, co zasnuł kurhany,
Twój cień!... I z sobą przez wydmy i głusze,
W tumany mgielne wlecze moją duszę...
Mgłami tułacze jej skrzydła owija,
Tęsknica stepów, widmo, co zabija.






Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Kazimiera Zawistowska.