Poezye Adama Mickiewicza/Tom I/Całość

<<< Dane tekstu >>>
Autor Adam Mickiewicz
Tytuł Poezye Adama Mickiewicza
Podtytuł Tom I
Wydawca drukiem Józefa Zawadzkiego
Data wyd. 1822
Miejsce wyd. Wilno
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Okładka lub karta tytułowa
Indeks stron
POEZYE


ADAMA MICKIEWICZA.


TOM PIERWSZY.




WILNO.


drukiem Józefa Zawadzkiego.



1822.



Dozwala się drukować pod tym warunkiem, aby po wydrukowaniu, nie zaczynaiąc przedawać, złożone były w Komitecie Cenzury exemplarze, toiest: ieden dla tegoż Komitetu, dwa dla Departamentu Ministerium oświecenia, dwa exemplarze dla IMPERATORSKIEY publiczney Biblioteki ieden dla IMPERATORSKIEY Akademii Nauk, i ieden dla IMPERATORSKIEGO Uniwersytetu w Abo. Dan w Wilnie dnia 25 Maia 1822 roku.

X. Jędrzey Kłągiewicz K. W. Prof. P. Z. czł. kom. cenz.



JANOWI CZECZOTTOWI[1],

TOMASZOWI ZANOWI[2],

JÓZEFOWI JEŻOWSKIEMU[3]

i

FRANCISZKOWI

MALEWSKIEMU[4]


PRZYJACIOŁOM MOIM


na pamiątkę szczęśliwych chwil

młodości którą z nimi przeżyłem


poświęcam

Adam Mickiewicz.





PRENUMERATOROWIE

Przemowa


SPIS RZECZY
ZNAYDUJĄCYCH SIĘ W TOMIE I.
BALLADY I ROMANSE.
strona
Pierwiosnek 3.
Romantyczność 6.
Switeź 11.
Switezianka 21.
Rybka 30.
Powrot Taty 38.
Kurhanek maryli 43.
Do przyjacioł posyłając im balladę to lubię 50.
To lubię 53.
Rękawiczka (s Szyllera) 61.
Pani Twardowska 65.
Tukaj Ballada I 72.
Lilie 87.
Dudarz 106.
WIERSZE ROŻNE.
Hymn do N. P. Maryi 117.
Zeglarz 120.
Warcaby 123.
Przypomnienie Sonet 139.









Przemowa.



Jestto dawna i bardzo zbawienna dla artystów przestroga, ażeby wystawiając dzieła sztuk pięknych na widok publiczny, spokojnie w milczeniu oczekiwali sądu doskonałych znawców, według któregoby miarkować mogli, o wartości pracy dokonanéj, a dla przyszłych brać pożyteczne upomnienia i naukę. Lecz jeśliby który, doświadczeniem cudzém nauczony przewidywał, że dzieło jego z góry potępione bydź może za to, że te a nie inne wybrał do naśladowania wzory, do tej a nie innej przyłączył się szkoły; wtedy powinienby usprawiedliwić się dla czego w wyborze przedmiotu dla sztuki swojéj, odważył się pojśdź przeciwko mniemaniu pewnéj liczby widzów, słuchaczów lub też czytelników. Przetoż ogłaszając zbiorek niniéjszy ballad i pieśni gminnych, uważanych zwyczajnie za gatunek poezyi romantycznéj, zostającéj pod klątwą, rzucaną dziś przez wielu poezyi arbitrów, teoretyków, a nawet samychże mistrzów; uczułem potrzebę wstępnie przemówić, wprawdzie nie jako artysta, lecz imieniem tych artystów, których rodzaj pracy był też i mojego ćwiczenia się przedmiotem. Mniemam zaś że uczynię zadosyć powinności lub potrzebie, gdy zamiast zbijania zarzutów strony przeciwnej, wystawię rzecz moję we właściwéj czystości; gdy zamiast bronienia poezyi romantycznéj, wywiodę jéj początek, oznaczę charakter, tudzież wymienię wzory celniéjsze. Aby zaś pokazać dowodnie jak rodzaj poezyi romantycznym zwany powstał, doskonalił się i na udzielny, w sobie skończony ukształcił się nareszcie, potrzeba wyłącznych okoliczności wpływających nań, czyli tworzących go, szukać i odróżniać między mnóstwem innych okoliczności, tworzących inne poezyi rodzaje. Należy poszukiwać zwyczajnéj zawisłości i następstwa zdarzeń; jak za odmianą uczuć, charakteru, opinij narodowych, zachodzi odmiana w saméj poezyi, która najpewniéjszém, bywa znamieniem wiekowego usposobienia ludów. Tym sposobem zamiar opisania saméj poezyi romantycznéj, wciąga mimowolnie do uwag nad innemi jéj rodzajami; albo raczéj zniewala przebiegać historyą powszechną poezyi, przynajmniéj ile rzecz przedsięwzięta wymaga, a granice przemowy dozwalają.

Nie wszystkie wszakże narody zastanawiać nas mogą; ze starożytnych grecki naprzód i najmocniéj zwracać powinien uwagę. Naród ten co do płodów imaginacyi, ich początku i rozwijania się, musi mieć, jako naród, podobieństwo z innemi narodami. Lecz jeżeli Grecy podobni są w téj mierze do innych, są tylko naturą rzeczy wszystkim pospolitéj; ta zaś sama rzecz uważana co do kształtu i przeznaczenia jakie przyjmowała u Greków, odznacza ich i wynosi nad wszystkie inne narody. Wszystkie w dzieciństwie mają podostatek baśni rozmaitych. Fenomena przyrodzenia zadziwiające, lecz słabemu jeszcze pojęciu niedostępne, tłumaczone więc potwornie; na tłumaczenie ich wymyślane siły tajemne, duchy, mianowicie pod ludzką i zwierzęcą postacią; uczucia takoż i namiętności uosobiane i częstokroć w akcyi wystawiane; zdarzenia nawet prawdziwe zmyśleniem zdobione, oto iest poczęści, co stanowi świat bajeczny, wszystkim może narodom spólny. Tworzy go młoda, ognista, lecz nieukształcona imaginacya; pomaga w tém język zwyczajnie z początku gruby, zmysłowy, wyobrażenia oderwane pod postacią rzeczy zmysłom malujący. Ale ten świat bajeczny u Greków rozlegléjszy, bogatszy, rozmaitszy był, niż u innych narodów; bo też imaginacya grecka żywsza i płodniéjsza była niż gdziekolwiek; i język grecki giętkością, obfitością, zmysłowością przewyższał inne. Wszakże niedosyć na tem. Swiat ten bajeczny niezadługo stał się przedmiotem rozmaitym, nieprzebranym i bardzo stosownym do sztuk pięknych, w całém wysokiém wziętych znaczeniu. Albowiem zbieg szczęśliwy okoliczności sprawił, że w Grecyi więcéj niż gdzieindziéj pozjawiało się razem talentów twórczych, które samą powodowane naturą, ich ziemi właściwą, zwracały uczucie i imaginacyą ku poszukiwaniu tego, coby było delikatne, foremne, piękne, równie w poezyi jak muzyce, tańcu, malowidle i innych sztukach. Nadto, Grecy długo swobodni, weseli, życie publiczne wiodący, czystą narodowością w całéj mocy przejęci, największych cnót liczne przykłady mający, nie mogli nie kształcić się moralnie w wysokim stopniu; kształcili więc drugi oddział władz, które łączą się w charakter moralny. Naostatek, umysły greckie podniesione, ciekawe, wytrwałe, wcześnie poszukiwać zaczęły prawdy; ćwiczyły się nieustannie rozumowaniem, rozmaitą w niém a najczęściey oryginalną postępując drogą; tym sposobem obudzał się duch filozoficzny, nawykano myśleć porządnie i głęboko, czyli tym sposobem kształcił się, wzmacniał i ustalał rozsądek. Gdy więc wszystkie władze umysłowe w ścisłéj harmonii doskonalone były; gdy żywa imaginacya miarkowaną była przez delikatność uczucia i dojrzałość rozsądku, mogła więc w dziele sztuki wydawać wielkość przy prostocie, foremność przy rozmaitości, piękność przy łatwości. Tak sposobiony talent tworczy sztukmistrza greckiego, zwracał się ku staremu światowi bajecznemu, i umiał go wkrótce na nowy przetworzyć. Odrzucił wszystko, co było grube, potworne, rażące; wyobrażenia różnorodne i pomieszane uszykował, powiązał i w porządną ułożył całość. Te zaś wyobrażenia w całość układane, jakkolwiek oderwane czyli umysłowe, zawsze wyrażane były pod postacią rzeczy zmysłowych, ale rzeczy tak doskonałych i skończonych w sobie, iakie przymioty umysłem tylko czyli idealnie pojęte i wystawione bydź mogą. Tym sposobem ze świata bajecznego powstał ideał świata zmysłowego, czyli świat mitologiczny. Stworzył go, jak uważaliśmy dotąd, talent sztukmistrza, rozwinięty pośród harmonijnego kształcenia się wszystkich sił umysłowych, już z saméj natury niepospolitych. Swiat ten nie był bez celu i przeznaczenia. Mistrze albowiem greccy wystawując w dziełach sztuk pięknych przedmioty ze świata mitologicznego brane, starali się wpływać na podnoszenie i doskonalenie w całym narodzie tych wszystkich sił umysłowych i zdolności, jakie już to świat rzeczony tworzyły, już na utworzenie jego wpływały. Gdy zaś talent twórczy sztukmistrza greckiego był wypadkiem równowagi pomiędzy imaginacyą, uczuciem i rozsądkiem; stąd dzieła sztuk pięknych u Greków miały, pewną wymiarkowana foremność równie w układzie jak zewnętrzném wydaniu, który przymiot i charakter sztuk pięknych zowie się stylem Greckim albo klassycznym. Styl ten panował za wieku Peryklesa i dotknął się jeszcze czasów Alexandra W. Cośmy powiedzieli ogólnie o talencie sztukmistrza i charakterze sztuk pięknych u Greków, to wszystko oczywiście stosuje się do talentu poetyckiego i poezyi w szczególności; dodajmy tylko, że poeta był zawsze w sztuce swojéj swobodniéjszy niż inni sztukmistrze, i mógł rozmaitszym sposobem, tudzież do większéj massy narodu skutecznie przemawiać. Jakoż poeci greccy, w najświetniejszym okresie swojéj sztuki, zawsze śpiewali dla gminu; pienia ich były składem uczuć, mniemań, pamiątek narodowych, ozdobionych zmyśleniem i wydaniem przyjemném; wpływały więc silnie na utrzymanie, wzmacnianie, owszem kształcenie charakteru narodowego. Następnie, ze zmianą okoliczności, gdy uczucia, charakter i energija narodu słabnąć poczęły, jużto koleją czasu, już wpływem cudzoziemców, już przez klęski publiczne, utratę znaczenia i swobod krajowych; wtedy i talent poetycki przestawał bydź wielkim, i poezya traciła dawny swój charakter i wysokie przeznaczenie. Poeci rozstawali się z ludem, nic już w polityce nieznaczącym i gardzonym, i przenosili się na dwory samowładzców, gdzie składali pochlebstwa, lub też słabo, niesmacznie, więcéj uczenie niż poetycko, naśladowali dawniéjsze wzory klassyczne, jak przykłady poświadczają z wieku Ptolemeuszów. Tym sposobem poezya, która była niegdyś potrzebą narodową, przeszła w zabawę erudytów lub próżniaków.

Po Grekach, Rzymianie są drugim sławnym w starożytności narodem, którego i w dziejach poezyi pominąć nie należy. Naród ten wszakże nie wiele nas pod tym względem zastanawiać może; bo jego obyczaje pierwiastkowe i życie, mniéj pomyślną dla poezyi miały postać i kierunek. Ludy latyńskie, jako z natury dzikie i surowe, przez długi czas wojenne i zaborcze, jeżeli miały poezyą narodową, ta w grubéj zostawać musiała prostocie, z małym lub bez żadnego wpływu na cywilizacyą tych ludów. Nie rychło, za otworzeniem się źwiąsków z Grekami, poezja grecka przemawiać zaczęła do uczucia rzymskiego; byłoto mianowicie w czasie poniżenia ludu a ustalania się przewagi możnych, u których artykułem głównym poloru wyższego stała się taż znajomość języka greckiego i literatury. Zjawiły się wkrótce liczne talenta poetyckie w Rzymie, lecz które tłumaczyły tylko lub naśladowały wzory greckie, zachowując całkiem duch i nawet formy poezyi greckiéj. Same wyobrażenia mitologiczne całkiem były przenoszone, albo mieszane tylko z mitami krajowemi. Czytano więc poezyą po łacinie, ale poezyą grecką w słowa łacińskie przybraną. Nadto, czytała ją sama tylko klassa możnieyszych, nader szczupła cząstka narodu. Tym sposobem w narodzie rzymskim nie było właściwie poezyi, bo nie było poezyi narodowej, któraby wpływając na charakter i kulturę całego narodu, dopełniać mogła była właściwego jéj przeznaczenia. Tak więc u Rzymian kultura obca, od Greków pożyczona przerwała bieg naturalny kultury narodowéj; i poezya grecka położyła tamę właściwéj poezyi rzymskiéj, która, może bydź, iżby się jeszcze była rozwinęła.

Na ruinach państwa rzymskiego usadowione hordy północne i z ludem miéjscowym zmieszane, miały kiedyś obudzić uśpioną długi czas imaginacyą i zdobydź się na wcale nowy rodzaj poezyi. Hordy te, ile ich bydź mogło, miały zapewne właściwe sobie uczucia, opinije, wyobrażenia mityczne i podania; lecz pośród nich nie powstawały talenta poetyckie któreby tak świetnie, jak niegdyś u Greków, mogły świata bajecznego użyć; wpłynąć na uobyczajenie ludów; charakter narodowy oczyszczać i wzmacniać. Rozwinieniu się w tym sposobie, talentu poetyckiego liczne stawały przeszkody. Dzikie lub tułackie życie ludów północnych, mieszanie się jednych z drugimi; udzielanie sobie nawzajem wyobrażeń, mniemań, obyczajów i wyrazów ięzyka, sprawiły, że mitologija północna jakkolwiek po niektórych stronach, w poezyą bogatszych kształcona, nigdy nie ustaliła się jednak; wyobrażenia mityczne nie złożyły foremnéj, pięknéj i harmonijnéj jedności czyli systematu świata mitycznego; zawsze tam przebijała się nieforemność, potworność, brak porządku, związku i całości. Dla téjże saméj przyczyny język tych ludów długo był nie okrzesany; mógł bydź śmiały w wyrażeniach, ale mniéj dobitnych i ścisłych. Lecz ponieważ stan rzeczonych ludów nagle i szybko zmieniał się, zawsze dla poezyi pomyślnie, aż się nareszcie nieco ustalić musiał; ztąd i poezya idąc statecznie za zmianami, przyjmowała zawsze co raz pewniejszą postać i charakter. Nowe uczucia i wyobrażenia samym barbarzyńcom właściwe; tak nazwany duch rycerski i z nim połączony szacunek i miłość ku płci pięknéj, Grecyi i Rzymianom obcy; ścisłe przestrzeganie praw honoru; uniesienia religijne; podania mityczne i wyobrażenia ludów barbarzyńskich, dawniéjszych pogan i nowoczesnych chrześcijan pomieszane razem; oto iest, co stanowi w wiekach średnich świat romantyczny, którego poezya zowie się też romantyczną. Poezya ta miała swój stały charakter, miarkowany tylko miéjscowym wpływem ponurych i uniesionych Normandów, wesołych minesingerów, czułych Trubadurów. Zewnętrzne wydanie czyli język zlewkiem będąc języków północnych i rzymskiego, nazwany został romanckim; zkąd poszło, że poźniejsi i ową poezyą i duch czasu, romantycznemi mianowali.

Zlanie się ostateczne ludów germańskich i skandynawskich z dawném plemieniem Rzymian, starcie się wyobrażeń i uczuć nowego świata z wyobrażeniami i uczuciami dawnych, musiało znowu wywrzeć wpływ na charakter ludzkości, a stąd i na charakter poezyj. Skoro poznano lepiéj wzory klassyczne Greków i Rzymian, poeci uczeni nie mogli bydź na nie obojętni, a korzystając z nich rozmaitym sposobem, utworzyli różne szkoły, różne poezyi gatunki. Jedni biorąc przedmioty z dziejów dawniéjszych chcieli je zupełnie tak, co do istoty, jak i co do formy sposobem Greków traktować (Trissino), a niedosyć ieszcze s klassyczną literaturą oswojeni i niedosyć przejęci duchem starożytności, naśladować tylko umieli, układ, podziały czyli wewnętrzne formy starożytne; drudzy stosując się do usposobienia wieku w którym żyli, woleli brać przedmioty ze świata romantycznego, szykować w stosowny układ, starając się wszakże szczególne części tudzież mowę wykształcać podług wzorów starożytnych (Ariosto); inni nakoniec średnią niejako udali się drogą, rzecz i treść czyli materyą w istocie romantyczną podciągając ściśle pod formy klassyczne, szczególniéj co się tycze proporcyi w układzie i ozdób w zewnętrzném wydaniu (Tasso).

Sród takiéj rozmaitości, każdy s poetów, oceniając ich pod względem sztuki, tyle celu swojego dopiął, ile mu talent i potrzebne usposobienie wystarczało. Ale jeśli zwrócimy uwagę na lud dla którego pisali, okaże się oczywiście, że dzieła w których starano się duch i postać grecką zachować, nie mogły bydź powszechnie smakowane, przy mało upowszechnionéj znajomości literatury starożytnéj; że poeci opiewający zmyślenia narodowe sposobem przyjemnym byli najupodobańsi i torowali drogę tym którzy do świata romantycznego zaprowadzali coraz większy porządek, harmoniją i okrasę.

Rodzaje poezyi teraz wyliczone, jako powstałe w nowym stanie rzeczy ówczesnej Europy, musiały bydź nowe, i od starożytnych cale różne. Naprzód rozwinęły się one u Włochów, gdzie obok narodowéj poezyi nauki starożytne wcześniéj i pomyślniéj uprawiano.

W sąsiedniéj Włochom Francyi już podówczas zniknęła narodowa romantyczna poezya. Trubadurowie prowanccy przenieśli się na dwory panujących, i nie długo tam utrzymali znaczenie pomiędzy ludem nabyte. We Francyi xiążęta i możni szybko przyjmując polor towarzyskiego życia niewiele znajdowali powabu w pieniach wiejskich i prostaczych do dworskiego tonu źle przypadających. Wkrótce za ugruntowaniem władzy królewskiéj i nadwerężeniem feudalnego systematu, cały interes narodowy przeniosł się na dwor królów. Wszystko tam musiało stosować się do etykiety łagodzonéj nieco francuzką lekkością; kotterie prywatne przyjęły ton dworu, którego cechą było, przestrzeganie form etykietalnych, dyssymulacya prawie dyplomatyczna, grzeczność ujmująca wprawdzie ale ceremonialna ściśle podług miéjsca i osob wyrachowana. Obok towarzyskiego poloru, z postępem nauk wzrastało oświecenie. Zapał do starożytności ożywiający Włochy udzielał się przy częstych związkach Francuzom. Coraz mocniéj zajmowało uczonych a za niemi całą oświeceńszą klassę, wszystko co było Greckiém i Rzymskiém, nie żeby zgłębiano historyą tych narodów, i z niéj wyciągano ważne w polityce i moralności prawdy, ale starano się naśladować Greków i Rzymian; naśladowanie zaś według rozumienia Francuzów owoczesnych, polegało na przybraniu powierzchowności i tonu starożytnego.

W takim stanie rzeczy kto chciał podobać się Francyi, toiest Paryżowi, powinien był ostrość swojego indywidualnego charakteru stosować do mody panujacéj ażeby się nie[5] wydać pedantem i dziwakiem; musiał trzymać w karbach swój talent, miarkować imaginacyą i uczucie, gdyż wszelki zapęd, wszelkie gwałtowne uniesienie obrażało przyzwoitość dworską, poszukującą raczéj dowcipu i rozsądku; potrzeba mu było nareszcie w dziełach sztuki podług mody i zwyczaju, naśladować Greków i Rzymian, tyle przynajmniéj ile dworacy Henryków i Ludwika naśladowali Katonów i Flaminiuszów.

Poeci więc idąc za popędem wiekowym, zwrócili uwagę nie tak na naturę i na charakter ludzi jako raczéj na charakter społeczeństw paryzkich; wyśmiewali trafnie i zręcznie uchybienia przeciwko przyzwoitości, obyczajowi i modzie; etykietę panującą na pięknym świecie, wprowadzając do świata imaginacyi, podciągali wszystko pod prawidła rozsądnie ułożone i wydane ozdobnie; bawili nareszcie widowiskami dwor i Paryż. Powstały tym sposobem i kształciły się satyry tudzież rodzaj dydaktyczny. A jako kultura ówczesna francuzka nosząca cechę poloru przy podniesieniu i wyćwiczeniu władz wyższych, rozsądku i dowcipu, była zupełnie różną od kultury greckiéj i wieków średnich, tak i świat poetycki francuzki utworzony zbiegiem innych okoliczności, działaniem umysłów inaczéj kształconych, okazał się w nowéj cale postaci, od świata mitologicznego i romantycznego nieskończenie różny. W pierwszym widzieliśmy skojarzoną harmoniią i równoważące się niejako, uczucie imaginacyą i rozsądek, w drugim przemagały władze niższe, a ostatni toiest francuzki któryby światem stosunków towarzyskich, światem konwencyonalnym nazwać można, jest pod panowaniem rozsądku dowcipu i formalności.

Nie mogły więc znaleść tam miejsca, żadne zmyślenia śmiałe i wznoszące się nad zakres rzeczywistości, wszelkie podania nazbyt z baśniami powikłane. Szukano raczéj przedmiotów historycznych; a czyli je brano ze starożytności czyli z wieków średnich, naginano zawsze do trybu francuskiego. Kiedy w takiéj sferze ćwiczyły się sztukmistrzów talenta, rozwijanie się ich co do mocy i kierunku postępowało drogą nową sobie tylko właściwą. W poezyi, na którą tu szczególniéj zwracamy baczność, zdaje się iż imaginacya francuzka, nie ważyła się sama przez się żadnego uczynić kroku, i pośpiesza tylko na usługi innym władzom umysłu. Powołana od rozumu okrasza ile możności prawidła dydaktyczne i fakta historyi; w rodzaju opisowym trzyma się gościńca wytkniętego od rozwagi systematycznéj i zawsze krążąc blisko ziemi, maluje nasuwane sobie przedmioty z natury rzeczywistéj, albo właściwiéj mówiąc zdejmuje z tych przedmiotów portrety, wykończone wprawdzie co do kolorytu, ale co do układu zbyt architektoniczne, zbyt wzorom swoim podobne i przez to obumarłe; jeżeli czasem podlatuje wyżéj, szuka tylko w krainie zmyślenia materyałów z których dowcip tworzy zimne coraz upodobańsze budowy lub emblemata allegoryczne. Równie skrępowana była druga władza, tojest uczucie. W materyach tyczących się moralności i obywatelstwa, usta poetów francuzkich powtarzają tylko to wszystko co rzetelnie czuły serca poetów greckich, jak retorowie alexandryjscy powtarzali Peryklesa i Demostenesa; gdzie szło o wydanie delikatniéjszych uczuć serca, pisarze z wieku Ludwika XIV, tchną zawsze duchem, romantycznéj sentymentalności, ale zbyt wyrafinowanéj, zbyt wykwintnéj; w obudwu zaś razach ton namiętny miesza się z rozumowaniem i dowcipem w maxymach i antitezach. Utworzone tym sposobem dzieła sztuki, co do istoty francuzkie, miały formę grecką, nie od sztukmistrzów wszakże, ale od teoretyków starożytnych przejętą[6] i częstokroć zmienioną. W tragedyi naprzykład interes zasadzający się u Greków na mocném wystawieniu charakterów, patetyczności lirycznéj i klassyczném oddaniu; w dramatyce francuzkiéj zależy od pewnego uszykowania i wikłania akcyi; prosty więc układ grecki zastąpiła tak nazwana intryga dramatyczna. Nakoniec pod względem zewnętrznéj okrasy toiest stylu, jeśli stawimy obok siebie rodzaje, klassyczny, romantyczny i francuzki, a materyją, treść i układ dzieła uważać będziemy za duch i ciało poezyi; styl da się porównać do ubioru i okażą się znowu różnice odpowiednie charakterowi wieków i ludów.

Szata grecka poważna a razem lekka i powiewna naginała się i układała rozmaicie, do najmniéjszych ciała poruszeń, stąd w sztukach obrazowych tak ważną jest częścią dzieła draperya grecka, od wszystkich artystów przyjęta; tyle przydaje posągom lub obrazom wydatności i powabu. Mowa greków podobne mająca przymioty, stanowi ważną część ich poezyi, czyli tak nazwany styl klassyczny, odrębnie nawet od saméj rzeczy uważany. Wieki średnie nie tak gustowne, uderzały przecież swoim charakterystycznym ubiorem. Wielkie płaszcze goralów Szkockich, stalowa odzież rycerska, pióra i barwy familijne, ze znakiem krzyża albo wstęgą odróżniają bohatyra czasów krucyaty. W stylu poetyckim romantycznym, równie panuje śmiałość w składniach mniéj giętkich, obok prostoty jakiś hart i tęgość, w wyrażeniach blask i częstokroć nastrzępienie. Wreszcie stroj francuski zbyt iest prosty i jednostajny; zarówno służy bohatyrom, radcom stanu i tańcerzom, drobnemi tylko rozróżniony ozdóbkami. Do zatrudnień życia towarzyskiego najstosowniéyszy i dla tego powszechnie przyjęty, sztukmistrzom wszakże okazał się niewygodnym. Artyści dramatyczni i mowcy w ubiorze francuzkim muszą swoje poruszenia i akcyą zewnętrzną bardzo miarkować, gdyż każdy gest[7] gwałtowniéjszy draperyą niezłagodzony, wyda się zbyt ostrym i rażącym. Rzeźbiarz i malarz nie śmie posągu lub obrazu po francuzku ustroić, wszelka albowiem piękność składu i proporcyi ciała pod tym ubiorem zakryć się i zniknąć musi. Też same są właśnie przymioty i niedostatki mowy francuzkiéj; można w niéj wydać każdą myśl i uczucie byleby niezbyt śmiałe i gwałtowne, gdyż dla niedostatku odmian w składni i wyrażeniach wszelkie niepospolitości nadto uderzają; poprawna i jasna w wykładzie umiejętności ścisłych, w rozmowie potocznéj łatwa i wygodna a stąd upowszechniona, jest znowu dla zbytniéj regularności, nadto niewolniczą i zawsze jednostajną czyli się nią rozum czy serce tłumaczy.

Jaką zatym widzieliśmy różnicę między światem mitologicznym, wieków średnich i konwencyonalnym, pod tylu względami poezya francuzka różni się od klassycznéj i romantycznéj. Pienia Greków ożywiał duch publiczny, romantyków rycerski, poetów Ludwika XIV dworactwo. Pierwsi przemawiali do całego oświecanego narodu, drudzy do wojowników i do gminu, ostatni mieli na celu zabawę klassy oświeceńszéj tylko. Grecy wykształcili mowę poetyczną do naiwyższego stopnia doskonałości; poeci romantyczni język nieokrzesany zdobili śmiałą imaginacyą i gorącém uczuciem; francuzka poezya w zewnętrznych ozdobach wynękana nie miała właściwego stylu; była zawsze prozaiczną.

W historyi poezyi européjskiéj z kolei nastąpić powinien naród Wielkiéj Brytanii, z charakteru swojego od innych bardzo różny; odcięty morzem, a ztąd na obce wrażenia mniéj wystawiony. Zywe uczucie i imaginacya wojennych Szkotów i Saxonów nie mogły nie zajmować się poezyą silnym sposobem. Mitologija tego narodu przez druidów i bardów więcéj niż gdzieindziéj była wyrobiona. Lubo zaś wprowadzenie nauki chrześcijańskiéj zniszczyło ludu tego mniemania religijne, z religiją wszakże na ziemi greckiéj i rzymskiéj rozkrzewioną i do Anglii szczepem przeniesioną, nie przeszła tak łatwo Greków i Rzymian poezya. W Anglii, w stanie jéj feudalnym dawne zwyczaje i dawny dla poetów narodowych szacunek dochowały się czyściéj i dłużej niż gdziéindziéj. Lud, mający udział już w życiu polityczném, już w wyprawach wojennych niemal ciągłych, lubił pienia rycerskie, ożywiane uczuciem narodowém i do miéjscowych okoliczności stosowane. Dukowie możni i panujący feudatarijusze w poezyi bardów dzieje przodków swoich znajdowali. Dla tego w Anglii dłużéj niż u innych narodów kształcona była poezya gminna, a Szkocya zachowała ją do ostatnich czasów. W takim stanie i usposobieniu ludu wielkiéj Brytanii, poeci owocześni stosując się do opinii i potrzeby powszechnéj, pienia narodowe powtarzali i kształcili. Na ten sposób utworzyła się szkoła Czosera (Chaucer} i nie innym duchem tchną takoż dzieła dramatyczne, wpływające następnie na charakter narodowy. Szekspir wielki słusznie nazwany dzieckiem uczucia i wyobraźni, kształcony jedynie na wzorach narodowych zostawił w dziełach swoich dobitną cechę genijuszu indywidualnego i wiekowego usposobienia. Znawca głęboki serca ludzkiego, malował w śmiałych i prawdziwych rysach naturę człowieka, w nowo utworzonym rodzaju poezyi dramatycznej, którego głównym jest charakterem walka namiętności z powinnością; jedno z wyobrażeń świata romantycznego. Mniéj szczęśliwy był Szekspir w traktowaniu przedmiotów z dziejów greckich i rzymskich; bo dla mało upowszechnionéj wtedy znajomości historyi i literatury, niepodobna było trafiać doskonale w charakter i w ducha dwóch starożytnych narodów. Szekspir znając człowieka nie znał Greka, Rzymianina, ani Anglika. Tymczasem zaprowadzał się w Anglii polor towarzyski. Na dwór Saint James przeniosła się etykieta wersalska a z nią smak francuzki. Szkoła więc Czosera i Szekspira ustępować musiała przed rozumującym Pope, wymuskanym Adissonem i dowcipnym Swiftem. Naśladowcy tych znamienitych pisarzy, coraz liczniéjsi i coraz gorsi zrządzili upadek poezyi angielskiej, z którego ledwo dźwignęła się w wieku dzisiéjszym za zjawieniem się dwóch geniuszów: Waltera Skotta i Bajrona. Piérwszy poświęcił swój talent dziejom narodowym, wydając powieści gminne świata romantycznego klassycznie wyrobione; potworzył poemata narodowe i został dla Anglików Ariostem. Bajron ożywiając obrazy uczuciem stworzył nowy gàtunek poezyi, gdzie duch namiętny przebija się w zmysłowych rysach imaginacyi. Bajron w rodzaju powieściowym i opisowym jest tém, czém Szekspir w dramatycznym.

Te rozmaite charaktery poezyi, któreśmy przebiegali, zdaje się że wszystkie rozwinęły się w szkole niemieckiéj jako najpóźniéjszéj. Od połowy przeszłego wieku poczęły wielkie genijusze spółcześnie jaśnieć po Niemczech. Rozległe przed niemi otworzyło się pole, liczne przybywały ułatwienia za postępem niewymownie szybkim nauk i całéj kultury w krajach niemieckich mianowicie północnych. Przez upowszechnianie znajomości gruntownéj języków starożytnych i oraz nowożytnych, można było korzystać zarówno ze wzorów greckich, włoskich, francuzkich i angielskich. Poeci więc niemieccy biorąc przedmioty już ze świata klassycznego, już romantycznego, częstokroć od jednych duch i istotę, od drugich formy i wydanie, i miarkując to wszystko podług indywidualnych usposobień; nie dziw że w płodach swoich ukazali się rozmaici i do siebie niepodobni. Ma Jednak szkoła niemiecka pewny stały charakter, u różnych poetów mniéj lub więcéj wydatny. Niemcy bowiem od czasów mianowicie reformy skłonni będąc do uniesień i sentymentalności; dumając nad ulepszeniem bytu moralnego ludzi i społeczeństw; filozofując przez głębsze pojęcia umysłowe, usposobili się do dawania uczuciom i wyobrażeniom formy coraz bardziéj oderwanéj i ogólnéj. Nadto, duch ożywiający Niemców jest kosmopolityczny, nie tak skierowany ku jednemu krajowi lub narodowi jako raczéj zajmujący się całą ludzkością; w malowaniu delikatniéjszych uczuć serca, sentymentalność rycerska do czystości prawie umysłowej podniesiona. Swiat więc poetycki Niemców, nazwać można światem idealnym umysłowym, od świata mitologicznego różnym; jego cechy najdobitniéj wydają się w płodach wielkiego Schillera.

S tych dziejów poezyi jakkolwiek zbyt krótko i ogólnie przebieżonych, widzieć można, iż rodzaj romantyczny, nie jest zgoła nowym wymysłem, za jaki niektórzy chcą go uważać, ale powstał równie jak inne ze szczególnego usposobienia ludów; że dzieł właściwie romantycznych, w całém znaczeniu tego wyrazu, szukać należy u poetów wieku średniego; wszystkie zaś twory późniejsze romantycznemi nazywane, z istoty lub z układu, z formy lub stylu, należą częstokroć do innych bardzo od siebie różnych poezyi rodzajów. Jeśli niedając względu na takową rozmaitość, ustanowimy podział ogólniéjszy, ten okaże się, absolutnym i niewłaściwym. Niektórzy pisarze, w całéj literaturze poetycznéj widzą tylko klassyczność i romantyczność, i dzieła wszystkich poetów od Orfeusza do Bajrona, uważając za klassyczne lub romantyczne, po prawicy lub po lewicy kładą. Wtenczas z jednéj strony Iliada staje obok Henryady, hymny na cześć bohatyrów Olimpijskich, przy odach francuzów do potomności, do czasu i t. p.; na drugiéj zaś stronie Heldenbuch i Niebelejungen[8], spotkają się z Boską komedyą Danta i pieśniami Szyllera. Wiele dzieł nareście, jako Messyadę, sonety Petrarka, Jerozolimę wyzwoloną, Hermana i Doroteę Götego, i całą poezyą francuzką, niepodobna zgadnąć, gdzieby na tym strasznym sądzie odesłano. Taką korzyść przynoszą dla poetyki, podziały ogólne i nieoznaczone. Wszakże i w szczegółach podobnie, można wprowadzić zawichrzenie, jeśli klassyfikując poetów, krytyk jak Nestor Homeryczny, cały tłum na narody podzieli[9]. Wszystkich pisarzów jednego plemienia np. Niemców, obwoła za romantyków, równie Lessynga jak Schillera, Wielanda i Göthego, Hagedorna i Bürgera. Tros Italusve fuat; albo też jednemu pisarzowi każe bydź koniecznie romantykiem, np. Göthemu; chociaż jego Ifigenia w Aulidzie[10], sądem znawców, ze wszystkich dzieł nowoczesnych, naybliżéj do rodzaju klassycznego greków przystępuje; chociaż jego Tasso łączy duch romantyczny ze stylem klassycznym; chociaż tenże Göthe we wszystkich prawie dziełach swoich ukazuje się coraz innym i nieskończenie rozmaitym. Cała niestosowność podziałów i nagłych wniosków stąd pochodzi, ze piszący o poezyi, pochwyciwszy od teoretyków niemieckich wyrazy Klassyczność i Romantyczność, podszywają pod nie własne swoje wyobrażenia; póty więc twierdzenia ich zrozumiałemi dostatecznie nie będą, póki pomienieni pisarze, nie zaczną używać wyrazów technicznych, w znaczeniu powszechnie przyjętém; albo nie wytłumaczą się s tego, jakie im nadają. Bo jeśli klassyczność i romantyczność weźmiemy w znaczeniu Schlegela, Buterweka, Eberharda, którzy pierwsi te wyrazy do teoryi wprowadzili i oznaczyli; jeśli za charakter poezyi romantycznéj uznamy przebijające się w niéj cechy ducha czasu, sposobu myślenia i czucia ludów w wiekach średnich, natenczas powstać przeciwko romantyczności, nie jest to powstać przeciwko poetom, ale wypowiadać wojnę uczoną narodom rycerskim, których obyczaje i dzieła opiewali poeci. Nadto, jako w teraźniéjszym Europy stanie wiele zatrzymało się opinij, wiele odzywa się uczuć z czasów rycerskich; tak i w wielu dziełach nowożytnych różnego rodzaju widać mniéj lub wiecéj cechę romantyczności. Chcąc w poezyi cechę te zupełnie zniszczyć, potrzeba wprzódy zmienić charakter narodów, co nie jest w mocy teoretyków; albo dowieść iż przedmioty z wyobrażeń i uczuć świata romantycznego, nie dają się szczęśliwie poetyckim sposobem traktować; przeciwko czemu mówią przykłady tylu wzorowych romantycznych sztukmistrzów[11]. Jeżeli zaś odrzucamy definicye teoretyków niemieckich, i do romantyczności przywiązujemy inne jakieś wyobrażenie; jeśli np. zasadzamy jej istotę na łamaniu prawideł i wprowadzaniu diabłów, wtenczas zarzuty przeciwników takiej romantyczności będą, słuszne i nie zbite.

Dla uniknienia podobnych dwuznacznych twierdzeń, lepiéjby było w pochwałach albo naganach jakiego rodzaju, wymienić zaraz pisarzów i dzieła, tudzież, ich zalety lub uchybienia. Wszakże ocenianie krytyczne niedosyć jest opierać na saméj części prawidłowéj krytyki. Chcący albowiem podług ułamku poetyki Arystotelesa wyrokować o Homerze, Arioście, Klopsztoku, Szekspirze, podobnym będzie do sędziego, któryby podług praw Solona, albo XII tablic, stanowił w sprawie Greka, Włocha, Niemca i Anglika. Nie idzie zatém aby krytyka sztuk pięknych nie miała pewnych i stałych zasad; ale jako w świecie moralnym są jedne prawa wrodzone sumnieniu każdego poczciwego człowieka, w każdym czasie i narodzie; drugie od prawodawców stosownie do okoliczności stanowione, za zmianą ducha czasu i obyczajów, zmieniać się mogące; tak i w świecie imaginacyi, są istotne i przyrodzone sztuki prawidła, które instykt poetycki, we wzorowych dziełach, jakiegokolwiekbądź rodzaju, zachować umie i powinien, kiedy dalsze przepisy krytyczne, z uwag nad dziełami wyciągnione, albo wyciągnąć się jeszcze mające, za zmianą usposobień umysłowych, a stąd i za zmianą charakteru dzieł sztuki, zmieniać się i miarkować muszą. To wszystko jeśli ma na oku estetyczna krytyka, odnosząc zawsze dzieła do czasu i ludzi, uniknie stronniczéj natarczywości w wytykaniu błędów sztuki jednego rodzaju; dla krytyków zaś rozważających sztukę nietylko estytycznie, ale też historycznie, filozoficznie i moralnie, wszystkie rodzaje zarówno uwagi godne będą, wszystkie są tworem ludzi, ze wszystkich wyczytujemy charakter rozmaicie wykształconego umysłu ludzkiego, a najwyraźniéj s tych które jedynie mają na celu człowieka, malują jego obyczaje i uczucia. Ważnym więc i mocno zajmującym w każdym względzie okaże się, tak cały rodzaj romantyczny, jak i szczególny jego gatunek, poezya gminna: o niéj zostaje nam jeszcze kilka słów powiedzieć; obszerniéjszą bowiem wiadomość o poezyi gminnéj, a mianowicie o poezyi gminnéj narodowéj, na inny raz zostawiamy.

Wspomnieliśmy wyżéj, iż w wiekach średnich krążyły między ludem powieści i spiewy; charakter ich bydź musiał mniéj lub więcéj jednostajny, całemu rodzajowi właściwy; przedmioty brane z dziejów rycerskich, ozdobione zmyśleniami; uczucia[12] dla płci pięknéj, w wyrazach czułości, albo wesołych żartach, mowa naturalna i prosta strofami do śpiewania stosowana. Pod tym ogólniéjszym rodzajem, zawierało się mnóstwo szczególnych gatunków różnego nazwania. Śpiewki, sagi, lais, virelais, serventois[13] i t. p. najliczniéjsze i naybardziéj upowszechnione były ballady i romanse. U Włochów naprzód podobno zjawiło się imie ballady (canzone a ballo), nadawane bez różnicy wszelkim piosenkom pospolicie wesołym, co sam wyraz ballare (tańczyć) oznacza. U Hiszpanów gdzie poezya gminna bardzo kwitnęła, znano ją tylko pod imieniem Romansów (romances). Francuzi odróżniali wprawdzie balladę od innych gatunków, ale nie tak z istoty i charakteru, jako raczéj pod względem budowy strof i wiersza. Stąd wiele piosnek Marota[14] które do madrygałów i romansów liczyćby należało, nazywano balladami; stąd Boalo powiada, iż często ucinek dowcipny albo rym osobliwszy, stanowi całą zaletę tego gatunku poezyi. Inny wcale charakter, wyraźny i stały, ma ballada Brytańska; jest to powiastka, osnowana z wypadków życia pospolitego, albo z dziejów rycerskich, ożywiona zwyczajnie dziwnością ze świata romantycznego, opiewana tonem melancholicznym, w stylu poważna, w wyrażeniach prosta i naturalna. Od gór szkockich i irlandzkich roznieśli Bardowie i Minstrele ten gatunek na płaszczyzny Anglii, a poeci narodowi lubili ballady gminne zbierać, poprawiać albo na ich wzór podobne tworzyć. Literatura angielska liczy więcéj dwóchset zbiorów tego rodzaju. Wszakże z czasem kiedy duch poezyi Londyńskiéj zmieniać się i na inny sposób kształcić się począł, zjawiły się ballady od gminnych wcale różne, wesołe i dowcipne, (Cowleja, Prayora) a często dawną balladę trawestujące (Swifta). Smak ten przecież trwał niedługo.; wprzódy nieco Rowe, a następnie Gay, Dawid Mallet, szczególniéj zaś Persy i Walter Scott, dawny rodzaj poważnych ballad szkockich do świetności przywrócili. Podobna jest historya ballady u Niemców, gdzie ten gatunek wielu liczący poetów, nie był jednak tak jak w Anglii upowszechnionym, i różnym co do charakteru i stylu podpadał zmianom. W drugiéj dopiero połowie przeszłego wieku (1773) Bürger sławną Lenorą i wielu innemi wzorami obudził mnogich naśladowców. Odtąd literatura niemiecka, po Angielskiéj jest najbogatszą w ballady. Jaśnieją w tym rodzaju, sławne skądinąd imiona: Stolbergów, Kosegartena, Höltego, Göthego i Szyllera. Ostatni jednak zdaniem Buterweka, nieco się oddalił, mianowicie w stylu, od naturalności i prostoty właściwéj balladom szkockim.

Podobne są do Ballad Romanse (romanse, romanza), szczególniéj w Hiszpanii i Francyi upowszechnione; tém wszakże różnią się od ballady, iż poświęcone są czułości; mniéj więc do nich wpływają zmyślenia dziwne, a forma pospolicie dramatyczną bywać zwykła; styl zaś jak największą naiwnością i prostotą zalecać się powinien.





BALLADY i ROMANSE.



PIERWIOSNEK[15].



Z niebieskich najrańszą piosnek
Ledwie zadzwonił skowronek,
Najrańszy kwiatek piérwiosnek
Błysnął ze złotych obsłonek.

Ja.

Zawcześnie kwiatku, zawcześnie,
Jeszcze północ mrozem dmucha,
Z gór białe nie zeszły pleśnie,
Dąbrowa jeszcze niesucha.

Przymruż złociste światełka,
Ukryj się pod matki rąbek;
Nim cię zgubi śrzonu ząbek,
Lub chłodnéj rosy perełka.

Kwiatek.

Dni nasze jak dni motylka,
Zyciem wschód, śmiercią południe;
Lepsza w kwietniu jedna chwilka,
Niż w jesieni całe grudnie.

Czy dla bogów szukasz datku,
Czy dla druha lub kochanki,
Upleć wianek z mego kwiatku,
Wianek to będzie nad wianki.

Ja.

W podłéj trawce, w dzikim lasku
Urosłeś o kwiatku luby!
Mało wzrostu, mało blasku,
Cóż ci daje tyle chluby?

Ni to kolory jutrzenki,
Ni zawoje tulipana,
Ni lilijowe sukienki,
Ni róży pierś malowana.

Uplatam ciebie do wianka;
Lecz skądże ufności tyle!
Przyjaciele i kochanka
Czy cię powitają mile?

Kwiatek.

Powitają przyjaciele
Mnie wiosny młodej aniołka,
Przyjaźń ma blasku nie wiele
I cień lubi jak me ziołka.

Czym kochanki godzien rączek
Powiedz niebieska Marylko!
Za pierwszy młodości pączek
Zyskam pierwszą. ... ach! łzę tylko.






ROMANTYCZNOŚĆ.

Methings I see.... where?
— In my Mind’s Eys.
Shakespear.
Zdaje mi się że widzę.... gdzie?
Przed oczyma duszy mojej.

Słuchay dzieweczko!
— Ona nie słucha —
To dzień biały! to miasteczko!
Przy tobie nie ma żywego ducha,
Co tam wkoło siebie chwytasz?
Kogo wołasz, z kim się witasz?
— Ona nie słucha. —

To jak martwa opoka
Nie zwróci w stronę oka:

To strzela wkoło oczyma,
To się łzami zaleje;
Coś niby chwyta, coś niby trzyma;
Rozpłacze się i zaśmieje.

„Tyżeś to w nocy? to ty Jasieńku!
„Ach! i po śmierci kocha!
„Tutaj, tutaj, pomaleńku,
„Czasem usłyszy macocha!

„Niech sobie słyszy, już nie ma ciebie!
„Już po twoim pogrzebie!
„Ty już umarłeś? Ach! ja się boję!
„Czego się boję mego Jasieńka?
„Ach to on! lica twoje, oczki twoje!
„Twoja biała sukienka!

„I sam ty biały jak chusta,
„Zimny, jakie zimne dłonie.
„Tutaj połóż, tu na łonie,
„Przyciśnij mnie, do ust usta!

„Ach jak tam zimno musi bydź w grobie!
„Umarłeś! tak, dwa lata!
„Weź mię, ja umrę przy tobie,
„Nie lubię świata.

„Zle mnie, w złych ludzi tłumie,
„Płaczę, a oni szydzą;
„Mówię, nikt nie rozumie;
„Widzę, oni nie widzą!

„Sród dnia przyjdź kiedy? To może we śnie?
„Nie, nie... trzymam ciebie w ręku.
„Gdzie znikasz, gdzie mój Jasieńku?
„Jeszcze wcześnie, jeszcze wcześnie!

„Mój Boże! kur się odzywa,
„Zorza błyska w okienku.
„Gdzie znikłeś? ach! stój Jasieńku!
„Ja nieszczęśliwa.

Tak się dziewczyna z kochankiem pieści.
Bieży za nim, krzyczy, pada;
Na ten upadek, na głos boleści,
Skupia się ludzi gromada.

„Mówcie pacierze! krzyczy prostota,
„Tu jego dusza bydź musi.
„Jasio bydź musi, przy swej Karusi,
„On ją kochał za żywota!

I ja to słyszę, i ja tak wierzę,
Płaczę, i mówię pacierze.
„Słuchaj dzieweczko! krzyknie śród zgiełku
Starzec; i na lud zawoła;
„Ufajcie memu oku i szkiełku,
„Nic tu nie widzę dokoła.

„Duchy karczemnej tworem gawiedzi,
„W głupstwa wywarzone kuźni.
„Dziewczyna duby smalone bredzi,
„A gmin rozumowi bluźni.“

Dziewczyna czuje, odpowiadam skromnie,
A gawiedź wierzy głęboko,
Czucie i wiara silniej mówi do mnie
Niż mędrca szkiełko i oko.

Martwe znasz prawdy, nie znane dla ludu,
Widzisz świat w proszku, w każdej gwiazd iskierce.
Nie znasz prawd żywych, nie obaczysz cudu!
Miej serce, i patrzaj w serce!





SWITEŹ.

BALLADA.

Do Michała WERESZCZAKI.



Ktokolwiek będziesz w Nowogródzkiej stronie,
Do Płużyn ciemnego boru
Wjechawszy, pomnij zatrzymać twe konie,
Byś się przypatrzył jezioru.

Switeź tam jasne rozprzestrzenia łona,
W wielkiego kształcie obwodu,
Gęstą po bokach puszczą oczerniona,
A gładka jak szyba lodu.

Jeżeli nocną przybliżysz się dobą
I zwrócisz ku wodom lice,
Gwiazdy nad tobą, i gwiazdy pod tobą
I dwa obaczysz xiężyce.


Niepewny czyli szklanna z pod twey stopy
Pod niebo idzie równina,
Czyli też niebo swoje szklanne stropy
Aż do nóg twoich ugina:

Gdy oko brzegów przeciwnych nie sięga,
Dna nie odróżnia od szczytu,
Zdajesz się wisieć w środku niebokręga,
W jakiejś otchłani błękitu.

Tak w noc pogodna jeśli służy pora,
Wzorek się przyjemnie ułudzi;
Lecz żeby w nocy jechać do jeziora,
Trzeba bydź najśmielszym z ludzi.

Bo jakie szatan wyprawia tam harce!
Jakie się larwy szamocą,
Drżę cały kiedy bają o tém starce,
I strach wspominać przed nocą.

Nie raz śród wody gwar jakoby w mieście,
Ogień i dym bucha gęsty,
I zgiełk walczących i wrzaski niewieście
I dzwonów gwałt i zbrój chrzęsty.


Nagle dym spada, hałas się uśmierza,
Na brzegach tylko szum jodły,
W wodach gadanie cichego pacierza,
I dziewic żałośne modły.

Co to ma znaczyć? różni różnie plotą,
Cóż kiedy nie był nikt na dnie;
Biegają wieści pomiędzy prostotą,
Lecz któż z nich prawdę odgadnie?

Pan na Płużynach którego pradziady
Były Switezi dziedzice,
Zdawna przemyślał i zasięgał rady,
Jak te zbadać tajemnice.

Kazał przybory w bliskim robić mieście,
I wielkie sypał wydatki;
Związano niewód głęboki stop dwieście,
Budują czółny i statki.

Ja ostrzegałem: że w tak wielkiém dziele,
Dobrze, kto z Bogiem poczyna,
Dano więc na mszą w niejednym kościele,
I xiądz przyjechał z Cyryna.


Stanął na brzegu, ubrał się w ornaty,
Przeżegnał, pracę pokropił.
Pan daje hasło: odbijają baty,
Niewód się s szumem zatopił.

Topi się, pławki na dół s sobą spycha,
Tak przepaść wody głęboka,
Prężą się liny, niewód idzie s cicha,
Pewnie nie złowią ni oka.

Na brzeg oboje wyjęto już skrzydło,
Ciągną ostatek więcierzy:
Powiemże jaki złowiono straszydło?
Choć powiem, nikt nie uwierzy.

Powiem jednakże; nie straszydło wcale,
Zywa kobiéta w niewodzie,
Twarz miała jasną, usta jak korale,
Włos biały skąpany w wodzie.

Do brzegu dąży: a gdy jedni s trwogi
Na miejscu stanęli głazem,
Drudzy zwracają ku ucieczce nogi,
Łagodnym rzecze wyrazem.


„Młodzieńcy, wiécie że tutaj bezkarnie
Dotąd nikt statku nie spuści,
Każdego śmiałka jezioro zagarnie
Do nieprzebrnionych czeluści.

I ty zuchwały, i twoja gromada,
Wrazbyście poszli w głębinie,
Lecz że to kraj był twojego pradziada,
Ze w tobie nasza krew płynie;

Choć godna kary jest ciekawość pusta,
Lecz żeście z Bogiem poczęli,
Bóg wam przez moje opowiada usta,
Dzieje tej cudnej topieli.

Na miejscach, które dziś piaskiem zaniosło,
Gdzie car i trzcina zarasta,
Po których teraz wasze biega wiosło,
Stał okrąg pięknego miasta.

Switeź i w sławne orężem ramiona,
I w kraśne twarze bogata,
Niegdyś od Xiążąt Tuhanów rządzona
Kwitnęła przez długie lata.


Nie ćmił widoku ten ostęp ponury,
Przez żyzne wskróś okolice,
Widać stąd było Nowogródzkie mury,
Litwy naówczas stolicę.

Raz niespodzianie obległ tam Mendoga
Potężném wojskiem Car z Rusi,
Na całą Litwę wielka padła trwoga,
Ze Mendog poddadź się musi.

Nim ściągnął wojsko z odległey granicy,
Do ojca mego napisze,
Tuhanie! w tobie obrona stolicy,
Spiesz, zwołaj twe towarzysze.

Skoro przeczytał Tuhan list xiążęcy,
I wydał rozkaz do wojny,
Stanęło zaraz mężów pięć tysięcy,
A każdy konny i zbrojny.

Uderzą w trąby, rusza młodź, iuż w bramie
Błyska Tuhana proporzec,
Lecz Tuhan stanie i ręce załamie,
I znowu jedzie na dworzec.


I mówi do mnie, jaż własnych mieszkańców
Dla obcej zgubię odsieczy?
Wszak wiész że Switeź nié ma innych szańców,
Prócz naszych piersi i mieczy.

Jeśli rozdzielę szczupłe wojsko moje,
Krewnemu nie dam obrony;
A jeśli wszyscy pociągniem na boje,
Jak będą córy i żony?

Ojcze, odpowiém, lękasz się niewcześnie,
Idź kędy sława cię woła,
Bóg nas obroni: dziś nad miastem we snie,
Widziałam jego Anioła.

Okrążył Switeź miecza błyskawicą
I nakrył złotemi pióry,
I rzekł mi, póki męże za granicą,
Ja bronię żony i córy.

Usłuchał Tuhan i za wojskiem goni,
Lecz gdy noc spadła ponura,
Słychać gwar zdala, szczęk i tentent koni,
I zewsząd straszny wrzask, ura!


Zagrzmią tarany, padły bram ostatki,
Zewsząd pocisków grad leci,
Biegą na dworzec starce, nędzne matki,
Dziewice i drobne dzieci.

Gwałtu! wołają, zamykajcie bramę,
Tuż, tuż za nami Ruś wali.
Ach! zgińmy lepiéj, zabijmy się same,
Smierć nas od hańby ocali.

Natychmiast wściekłość bierze miejsce strachu;
Miecą bogactwa na stosy,
Przynoszą żagwie i płomień do gmachu,
I krzyczą strasznemi głosy:

Przeklęty będzie, kto się nie dobije,
Broniłam, lecz próżny opor,
Klęczą, na progach wyciągają szyje,
A drugie przynoszą topor.

Gotowa zbrodnia; czyli wezwać hordy
I podłe przyjąć kajdany,
Czy bezbożnemi wytępić się mordy;
Panie! zawołam, nad pany.


Jeśli nie możem ujść nieprzyjaciela,
O śmierć błagamy u ciebie,
Niechaj nas lepiéj twój piorun wystrzela,
Lub żywych ziemia pogrzebie.

Wtém jakaś białość nagle mię otoczy,
Dzień zda się spędzać noc ciemną,
Spuszczam ku ziemi przerażone oczy,
Już ziemi nié ma pode mną.

Takeśmy uszły zhańbienia i rzezi;
Widzisz to ziele dokoła,
To są małżonki i córki Switezi,
Które Bóg przemienił w zioła.

Białawém kwieciem, jak białe motylki,
Unoszą się nad topielą,
List ich zielony, jak jodłowe szpilki,
Kiedy je śniégi pobielą.

Za życia cnoty niewinnéj obrazy,
Jéj barwę mają po zgonie,
W ukryciu żyją i nie ciérpią skazy,
Smiertelne nie tkną ich dłonie.


Doswiadczył tego Car i Ruska zgraja,
Gdy piękne ujrzawszy kwiecie,
Ten rwie i szyszak stalony umaja,
Ten wianki na skronie plecie;

Kto tylko ściągnął do głębini ramie,
Tak straszna iest kwiatów władza,
Ze go natychmiast choroba wyłamie,
I śmierć gwałtowna ugadza.

Choć czas te dzieje wymazał z pamięci,
Pozostał sam odgłos kary,
Dotąd w swych baśniach prostota go święci,
I kwiaty nazywa Cary.“

To mówiąc pani zwolna się oddala.
Topią się statki i sieci,
Szum słychać w puszczy, poburzona fala,
Z łoskotem na brzegi leci.

Jezioro do dna pękło nakształt rowu,
Lecz próżno za nią wzrok goni,
Wpadła i falą nakryła się znowu,
I więcéj nie słychać o niéj.






SWITEZIANKA[16].

BALLADA.

Jakiżto chłopiec piękny i młody?
Jakato obok dziewica?
Brzegami sinéj Switeziu wody
Idą przy świetle xiężyca.

Ona mu z kosza daje maliny,
A on jéj kwiatki do wianka;
Pewnie kochankiem jest téj dziewczyny.
Pewnie to jego kochanka.

Każdą noc prawie, o jednéj porze
Pod tym się widzą modrzewiem;
Młody jest strzelcem w tutejszym borze:
Kto jest dziewczyna? ja nie wiém.

Skąd przyszła? darmo śledzić kto pragnie;
Gdzie uszła? nikt jéj nie zbada.
Jak mokry jaskier wschodzi na bagnie,
Jak ognik nocny przepada.

„Powiedz mi piękna, luba dziewczyno,
Na co nam te tajemnice.
Jaką przybiegłaś do mnie drożyną?
Gdzie dóm twój, gdzie są rodzice?

Minęło lato, zżółkniały liścia
I dżdżysta nadchodzi pora,
Zawsze mam czekać twojego przyścia
Na dzikich brzegach jeziora?

Zawszeż po kniejach jak sarna płocha,
Jak upior błądzisz w noc ciemną?
Zostań się lepiéj z tym, kto cię kocha,
Zostań się, o luba! ze mną.

Chateczka moja stąd niedaleka
Pośrodku gęstej leszczyny;
Jest tam dostatkiem owoców, mléka,
Jest tam dostatkiem źwierzyny.“

„Stój, stój, odpowié, hardy młokosie,
Pomnę, co ojciec rzekł stary:
Słowicze wdzięki w mężczyzny głosie,
A w sercu lisie zamiary.

Więcéj się waszéj obłudy boję,
Niż w zmienne ufam zapały;
Możebym prośby przyjęła twoje;
Ale czy będziesz mnie stały?“

Chłopiec przyklęknął, chwycił w dłoń piasku,
Piekielne wzywał potęgi,
Klął się przy świętym xieżyca blasku,
Lecz czy dochowa przysięgi?

Dochowaj, strzelcze, to moja rada:
Bo kto przysięgę naruszy,
Ach biada jemu, za życia biada!
I biada jego złej duszy!

To mówiąc dziéwka, więcej nie czeka,
Wieniec włożyła na skronie,
I pożegnawszy strzelca zdaleka,
Na zwykłe uchodzi błonie.

Próżno się za nią strzelec pomyka,
Rączym wybiegom nie sprostał,
Znikła jak lekki powiew wietrzyka;
A on sam jeden pozostał.

Sam został, dziką powraca drogą,
Ziemia uchyla się grzązka,
Cisza w około, tylko pod nogą
Zwiędła szeleszcze gałązka.

Idzie nad wodą, błędny krok niesie,
Błędnémi strzela oczyma.
Wtém wiatr zaszumiał po gęstym lesie,
Woda się burzy i wzdyma.

Burzy się, wzdyma, pękają tonie,
O niesłychane zjawiska!
Ponad srébrzyste Switezi błonie
Dziewicza piękność wytryska,

Jej twarz, jak róży bladej zawoje;
Skropione jutrzenki łezką,
Jako mgła lekka, tak lekkie stroje
Obwiały postać niebieską.

„Chłopcze mój piękny, chłopcze mój młody,
Zanóci czule dziewica,
„Poco wokoło Switeziu wody
Błądzisz przy świetle xiężyca?

Poco żałujesz dzikiej wietrznicy,
Która cię zwabia w te knieje,
Zawraca głowę, rzuca w tęsknicy,
I może jeszcze się śmieje.

Daj się namówić czułym wyrazem,
Porzuć wzdychania i żale,
Do mnie tu, do mnie, tu będziem razem
Po wodnym pląsać krysztale.

Czy zechcesz, niby jaskółka chybka,
Oblicze tylko wód muskać;
Czy zdrów jak rybka, wesół jak rybka,
Cały dzień ze mną się pluskać.

A na noc w łożu srebrney topieli
Pod namiotami źwierciadeł.
Na miękkiej wodnych lilijek bieli,
Sród boskich usnąć widziadeł.“

Wtém z zasłon błysną piersi łabędzie,
Strzelec w ziemię patrzy skromnie,
Dziewica w lekkim zbliża się pędzie,
I, do mnie, woła, pódź do mnie.

I na wiatr lotne rzuciwszy stopy,
Jak tęcza śmiga wkrąg wielki,
To znowu siekąc wodne zatopy,
Srebrnemi pryska kropelki.

Podbiega strzelec i staje w biegu,
I chciałby skoczyć i nie chce;
Wtém modra fala, prysnąwszy z brzegu,
Zlekka mu w stopy załechce.

I tak go łechce i tak go znęca,
Tak się w nim serce rospływa;
Jak gdy tajemnie rękę młodzieńca
Sciśnie kochanka wstydliwa.

Zapomniał strzelec o swej dziewczynie,
Przysięgą pogardził świętą,
Na zgubę oślep bieży w głębinie,
Nową zwabiony ponętą.

Bieży i patrzy, patrzy i bieży;
Niesie go wodne przestworze,
Już zdala suchych odbiegł wybrzeży,
Na średniém igra jeziorze.

I już dłoń śnieżną w swej ciśnie dłoni,
W pięknych licach topi oczy,
Ustami usta różane goni,
I skoczne okręgi toczy.

Wtém wietrzyk świsnął, obłoczek pryska,
Co ją w łudzącym krył blasku,
Poznaje strzelec dziewczynę zbliska;
Ach to dziewczyna spod lasku!

„A gdzie przysięga? gdzie moja rada?
Wszak kto przysięgę naruszy,
Ach biada, jemu za życia biada!
I biada! jego złej duszy.

Nie tobie igrać przez srebrne tonie
Lub nurkiem pluskać w głąb jasną;
Surowa ziemia ciało pochłonie,
Oczy twe żwirem zagasną.

A dusza przy tém świadomém drzewie
Niech lat doczeka tysiąca,
Wiecznie piekielne cierpiąc żarzewie
Nié ma czém zgasić gorąca.“

Słyszy to strzelec, błędny krok niesie,
Błędnémi rzuca oczyma.
A wicher szumi po gęstym lesie,
Woda się burzy i wzdyma.

Burzy się, wzdyma i wre aż do dna,
Kręconym nurtem pochwyca,
Rostwiera paszczę otchłań podwodna,
Ginie z młodzieńcem dziewica.

Woda się dotąd burzy i pieni,
Dotąd przy świetle xiężyca
Snuje się para znikomych cieni;
Jestto z młodzieńcem dziewica.

Ona po srebrném pląsa jeziorze,
On pod tym jęczy modrzewiem.
Któż jest młodzieniec? strzelcem był w borze.
A kto dziewczyna? ja nie wiém.





RYBKA.

BALLADA.
(ze śpiéwu gminnego).

Od dworu, spod lasa, z wioski,
Smutna wybiega dziewica,
Rospuściła na wiatr włoski
I łzami skropiła lica.

Przybiega na koniec łączki,
Gdzie w jezioro wpada rzeka;
Załamuje białe rączki,
I tak żałośnie narzeka.

O wy, co mieszkacie w wodzie,
Siostry moje Switeźianki,
Słuchajcie w ciężkiej przygodzie,
Głosu zdradzonéj kochanki.

Kochałam pana tak szczerze,
On mię przysięgał zaślubić,
Dziś xiężnę za żonę bierze,
Krysię ubogą chce zgubić.

Niechże sobie żyją młodzi,
Niech się z nią obłudnik pieści,
Niech tylko tu nie przychodzi
Urągać się z mych boleści.

Dla opusczonéj kochanki
Cóż pozostało na świecie?
Przyjmijcie mię Switezianki,
Lecz moje dziecie... ach dziecie!

To mówiąc rzewnie zapłacze,
Rączkami oczy zasłoni,
I z brzegu do wody skacze,
I w bystréj nurza się toni.

Wtém z lasu, gdzie się dwór bieli,
Tysiączne świecą kagańce,
Zjeżdzają goście weseli,
Muzyka, hałas i tańce.

Lecz mimo tego hałasu
Płacz dziecięcia słychać w lesie,
Wierny sługa wyszedł z lasu,
I dziecię na ręku niesie.

Ku wodzie obraca kroki,
Gdzie łoza gęsto spleciona,
Wzdłuż wykręconéj zatoki
Okryła rzeki ramiona.

Tam staje w ciemnym zakątku;
Płacze i woła niestety!
Ach któż da piersi dzieciątku,
Ach gdzie ty Krysiu, ach gdzie ty?

Tu jestem w rzece u spodu,
Cichy mu głos odpowiada:
Tutaj drżę cała od chłodu,
A żwir mnie oczki wyjada.

Przez źwir, przez ostre kamuszki
Fale mnie gwałtowne niosą,
Pokarm mój koralki, muszki,
A zapijam zimną rosą.

Lecz sługa jak na początku,
Tak wszystko woła, niestety!
Ach któż da piersi dzieciątku
Ach gdzie ty Krysiu, ach gdzie ty?

Wtém się coś zlekka potrąci
Sród kryształowéj przezroczy,
Woda się zlekka zamąci,
Rybka nad wodę podskoczy.

I jak skałka płaskim bokiem,
Gdy z lekkich rąk chłopca pierzchnie;
Tak nasza rybka podskokiem
Mokre całuje powierzchnie.

Złotemi plamki nadobna,
Kraśne ma po bokach piórka,
Główka jak naparstek drobna,
Oczko drobne jak paciórka.

Wtém rybią łuskę odwinie,
Spojrzy dziewicy oczyma.
Z głowy jasny włos wypłynie,
Szyjka cieniuchna się wzdyma.

Na licach różana krasa,
Piersi jak jabłuszka mleczne,
Rybią ma pletwę do pasa;
Płynie pod chrósty nadrzeczne.

I dziecie bierze do ręki,
U łona białego tuli,
Luli, woła mój maleńki,
Lulii mój maleńki, luli.

Gdy dziecie płakać przestało,
Zawiesza kosz na gałęzi,
I znowu ściska swe ciało,
I główkę nadobną zwęzi.

Znowu ją łuski powleką,
Od boków wyskoczą skrzelki,
Plusła, i tylko nad rzeką
Kipiące pękły bąbelki.

Tak co wieczora, co ranka,
Gdy sługa stanie w zakątku,
Wraz wypływa Switezianka,
Zeby dać piersi dzieciątku.

Za cóż jednego wieczora
Nikt nie przychodzi na smugi?
Już zwykła przemija pora;
Nie widać z dziecięciem sługi.

Nie może on przyjść tą stroną,
Musi zaczekać troszeczkę,
Bo właśnie teraz pan z żoną
Poszli przechadzką nad rzeczkę.

Wrócił się, czekał zdaleka
Za gęstym usiadłszy krzakiem;
Lecz próżno czeka i czeka,
Nikt nie powracał tym szlakiem.

Wstaje, i dłoń w trąbkę zwinął,
I patrzył przez palców szparę,
Ale i dzień już przeminął,
I mroki padają szare.

Czekał długo po zachodzie,
A gdy noc gwiazdy zapala,
Zbliża się zlekka ku wodzie,
I sledzi oczyma zdala.

Przebóg cudy, czy moc piekła!
Uderza go widok nowy.
Gdzie piérwéj rzeczułka ciekła
Tam suchy piasek i rowy.

Na brzegach porozrzucana
Wala się odzież bez ładu,
Ani pani, ani pana
Nie widać nigdzie i śladu.

Tylko z zatoki połową
Sterczał wielki głazu kawał,
I dziwną kształtu budową
Dwa ludzkie ciała udawał.

Zdumieje się wierny sługa,
Rozpierzchłych myśli nie złowił;
Przeszła godzina i druga
Nim wreszcie słówko przemówił.

Krysiu, o Krysiu zawoła:
Echo mu Krysiu odpowie,
Lecz próżno patrzy do koła,
Nikt nie pokazał się w rowie.

Patrzy na rów i na głazy,
Otrze pot na licu zbladłem,
I kiwnie głową trzy razy,
Jakby chciał mówić, już zgadłem.

Dzieciątko na ręce bierze,
Smieje się dzikim uśmiechem,
I odmawiając pacierze
Wraca do domu s pospiechem.





POWROT TATY.

BALLADA.



Pójdźcie, o dziatki, pójdźcie wszystkie razem
Za miasto, pod słup na wzgórek,
Tam przed cudownym klęknijcie obrazem,
Pobożnie zmówcie paciórek.

Tato nie wraca; ranki i wieczory
We łzach go czekam i trwodze;
Rozlały rzéki, pełne zwierza bory,
I pełno zbójców na dworze.

Słysząc to dziatki biegą wszystkie razem,
Za miasto pod słup na wzgórek,
Tam przed cudownym klękają obrazem,
I zaczynają paciórek.

Całują ziemię, potém w imie Ojca,
Syna i Ducha świętego,
Bądź pochwalona przenayswiętsza Trójca
Teraz i czasu wszelkiego.

Po tém ojcze nasz, i zdrowaś i wierzę,
Dziesięcioro i koronki,
A kiedy całe zmówili pacierze,
Wyjmą xiążeczkę s kieszonki.

I litanią do najświętszéj matki,
Starszy brat śpiéwa; a z bratem,
Najświętsza matko, przyśpiéwują dziatki,
Zmiłuj się, zmiłuj nad tatem!

Wtém słychać tarkot, wozy jadą drogą,
I wóz znajomy na przedzie;
Skoczyły dzieci, i krzyczą iak mogą:
Tato, ach tato nasz jedzie!

Obaczył kupiec, łzy radośne leje,
Z wozu na ziemię wylata;
„Ha, jak się macie co się u was dzieje?
Czyście tęskniły do tata?

Mama czy zdrowa? ciotunia? domowi?
A ot rozynki w koszyku;“
Ten sobie mówi, a ten sobie mówi,
Pełno radości i krzyku.

Ruszajcie, kupiec na sługi zawoła,
Ja z dziećmi pójdę ku miastu.
Jdzie... aż zbójcy obskoczą do koła,
A zbóyców było dwunastu.

Brody ich długie, kręcone wąsiska,
Wzrok dziki, suknia plugawa;
Noże za pasem, miecz u boku błyska,
W ręku ogromna buława.

Krzyknęły dziatki, do ojca przypadły,
Tulą się pod płaszcz na łonie;
Truchleją sługi, struchlał pan wybladły,
Drżące ku zbójcom wzniósł dłonie.

„Ach bierzcie wozy, ach bierzcie dostatek,
Tylko puszczajcie nas zdrowo;
Nie róbcie małych sierotami dziatek,
I młodéj małżonki wdową.“

Nie słucha zgraja, ten już wóz wyprzęga,
Zabiéra konie, a drugi
Pieniędzy krzyczy i buławą sięga,
Ow z mieczem wpada na sługi.

W tém, stójcie, stójcie, krzyknie starszy zbójca,
I spędza bandę precz z drogi,
A wypuściwszy i dzieci i ojca,
Idźcie, rzekł, daléj bez trwogi.

Kupiec dziękuje, a zbójca odpowie,
„Nie dziękuj, wyznam ci szczerze,
Pierwszybym pałkę strzaskał na twéj głowie,
Gdyby nie dziatek pacierze.

Dziatki sprawiły, że uchodzisz cało,
Darzą cię życiem i zdrowiem;
Jm więc podziękuj za to co się stało,
A jak się stało opowiem.

Zdawna już słysząc o przejeździe kupca,
I ja i moje kamraty,
Tutaj za miastem, przy wzgórku u słupca
Zasiadaliśmy na czaty,

Dzisiaj nadchodzę, patrzę między chrósty,
Modlą się dziatki do Boga,
Słucham, s początku porwał mię śmiéch pusty,
A po tém litość i trwoga.

Słucham, ojczyste przyszły na myśl strony,
Buława upadła z ręki;
Ach ja mam żonę, i u mojéj żony,
Jest synek taki malenki.

Kupcze jedź w miasto, ja do lasu muszę,
Wy dziatki na ten pagórek
Biegajcie sobie, i za moję duszę
Zmówcie też czasem paciórek.“






KURHANEK[17] MARYLI.

ROMANS.
(Myśl ze śpiéwu Litewskiego).

Cudzy człowiek, dziewczyna, jaś, matka,

przyjaciółka.



Cudzy człowiek.

Tam u niemnowéj odnogi
Tam u zielonéj rozłogi
Co to za piękny kurhanek?
Spodem uwieńczon jak w wianek,
W maliny, ciernie i głogi;

Boki ma strojne murawą,
Głowę ukwiéconą w kwiaty,
A na niéj czeremchy drzewo,
A od niéj idą trzy drogi.
Jedna droga na prawo,
Druga droga do chaty,
Trzecia droga na lewo.
Ja tędy płynę z wieciną,
Pytam się ciebie dziewczyno,
Co to za piękny kurhanek?

Dziewczyna.

W całéj wsi pytaj się bracie,
A cała wieś powié tobie:
Maryla żyła w téj chacie,
A teraz leży w tym grobie.
Na prawéj stronie te śladki
Ubite nogą pastuszka;
To jest drożyna jéj matki,
A stąd przychodzi jéj druszka.
Lecz oto błysnął poranek,
Przyjdą oni na kurhanek

Ukryj się tu za stós łomu.
Sam ich posłuchasz niedoli,
Własne twe oczy zobaczą.
Patrz wprawo ... idzie kochanek.
Patrz, matka idzie z domu.
Patrz w lewo; przyjaciółka.
Wszyscy idą powoli
I niosą ziółka
I płaczą.

J a ś.

Marylo! o téj porze!
Jeszcześmy się nie widzieli,
Jeszcześmy się nie ścisnęli.
Marylo! zaszło zorze!
Tu czeka twój kochanek.
Czy ty przespałaś ranek,
Czy na mnie zagniewana,
Ach Marylo kochana!
Gdzież się ty dotąd kryjesz?
Nie, nie przespałaś ranka,
Nie gniéwasz się na Janka,
Lecz nie żyjesz, nie żyjesz!

Więzi cię ten kurhanek,
Nie ujrzysz już kochanka,
Nie ujrzy cię kochanek!
Dawniéj kiedy spać szedłem, tém słodziłem chwile,
Ze skoro się obudzę, obaczę Marylę.
I dawniej spałem mile!
Teraz tutaj spać będę od ludzi daleki,
Może ją, we śnie ujrzę, gdy zamknę powieki;
Może zamknę na wieki!
Byłem ja gospodarny gdy byłem sczęśliwy;
Chwalili mię sąsiedzi,
Chwalił mię ojciec siwy.
Teraz się ojciec biedzi;
A ja ni ludziom ni Bogu!
Niech ziarno w polu przepadnie,
Niech ginie siano ze stogu,
Niech sąsiad kopy rozkradnie,
Niech trzodę wyduszą wilki!
Niémasz, niémasz Marylki!
Daje mi ojciec chaty,
Daje mi sprzęt bogaty,
Bym wziął w dóm gospodynię,

Namawiali mię swaty,
Niémasz, niémasz Maryli!
Swaty nie namówili.
Nie mogę — nie — nie mogę;
Wiém ojcze, co uczynię,
Pójdę w daleką drogę,
Więcéj mię nie znajdziecie
Choćbyście szukali,
Nie będę już na świecie,
Przystanę do Moskali,
Zeby mię wraz zabili.
Niémasz, niémasz Maryli!

Matka.

Czemuż nie wstałam zrana?
Już w polu pełno ludzi.
Niémasz cię, niémasz kochana,
Marylo! któż mię obudzi!
Płakałam przez noc całą,
Zasnęłam kiedy dniało.
Mój Szymon gdzieś już w polu,
Wyprzedził on świtania,

Nie budził mię mojego lituiąc się bolu,
Poszedł s kosą bez sniadania;
Koś ty dzień cały, koś sobie,
Ja tutaj leżę na grobie.
Czegoż mam iść do domu?
Kto nas na obiad zawoła?
Kto z nami siądzie u stoła?
Niémasz, ach niémasz komu!

Pókiśmy mieli ciebie,
W domu było jak w niebie.
U nas i wieczorynki,
S całéj wsi chłopcy, dziéwki,
Najweselsze zażynki,
Najhuczniejsze dosiewki.
Niémasz cię! w domu pustynie!
Każdy kto idzie, minie.
Zawiasy rdzawieją w sieni,
Mchem się dziedziniec zieleni;
Bóg nas opuścił, ludzie opuścili,
Niémasz, niémasz Maryli!

Przyjaciołka.

Tutaj bywało z ranku
Nad wodą sobie stoim,
Ja o twoim kochanku,
Ty mnie mówisz o moim,
Już więcej s sobą nie będziem mówili.
Niémasz, niémasz Maryli!
Któż mi zwierzy się szczerze,
Komuż się ja powierzę?
Ach gdy s tobą kochanie,
Smutku i sczęścia nie dzielę;
Smutek smutkiem zostanie,
Weselem nie jest wesele.

Cudzy człowiek.

Słyszy to cudzy człowiek,
Wzdycha, i łzy mu płyną,
Westchnął, otarł łzy s powiek,
I daléj poszedł z wiciną.






DO PRZYJACIOŁ.

Posyłając im balladę TO LUBIĘ.

Kowno. d. 27 grudnia.

Bije raz, dwa, trzy... już północna pora,
Głuche w około zacisze,
Wiatr tylko szumi po murach klasztora,
I psów sczekanie gdzieś słyszę.

Swiéca w lichtarzu dopala się na dnie,
Raz w głębi tłumi ogniska,
Znowu się wzmoże, i znowu opadnie,
Błyska, zagasa i błyska.

Straszno! — nie była straszną ta godzina,
Gdy były nieba łaskawsze;
Ileż mi słodkich chwilek przypomina;
Precz.. to już znikło nazawsze!

Teraz ja szczęścia szukam, ot w téj xiędze,
Xięga znudziła, porzucam;
Znowu ku lubym przedmiotom myśl pędzę,
To marzę, to się ocucam.

Czasem gdy słodkie złudzi zachwycenie,
Kochankę widzę, lub braci;
Zrywam się, patrzę, aż tylko po ścienie
Biega cień właśnéj postaci.

Ot lepiéj pióro wezmę i śród ciszy
Gdy się bez ładu myśl plącze,
Zacznę coś pisać dla mych towarzyszy,
Zacznę, bo nie wiém czy skończę.

Może też pamięć o minionéj wiośnie,
Zimowy wiérszyk umili;
Chcę coś okropnie, coś pisać miłośnie
O strachach i o Maryli.

Kto pragnie pędzlem swe rozsławić imie,
Niech jéj maluie portrety,
Wieszcz w nieśmiertelnym niech opiéwa rymie,
Serca, rozumu zalety.

Mnie choć to wszystko w umyśle przytomne,
Pociechy szukam, nie sławy;
Lepiéj wam powiém, jeżeli przypomnę,
Jakie z nią miałem zabawy.

Maryla słodkie miłości wyrazy
Dzieliła skąpo w rachubie;
Choć jéj kto kocham, mówił po sto razy,
Nie rzekła nawet i lubię.

Za to więc w Rucie pod północną chwilę
Kiedy się wszyscy spać kładą,
Ja na dobranoc żegnając Marylę,
Taką straszyłem balladą.






TO LUBIĘ.

BALLADA.[18]

Spojrzyj Marylo gdzie się kończą gaje,
Wprawo łóz gęsty zarostek,
Wlewo się piękna dolina podaje,
Przodem rzeczułka i mostek.

Tuż stara cerkiew, w niéj pusczyk i sowy,
Obok dzwonnicy zrąb zgniły,
A za dzwonicą chrośniak malinowy
A w tym chrośniaku mogiły.

Czy tam biés siedział, czy dusza zaklęta,
Ze o północnéj godzinie,
Nikt, jak najstarszy człowiek zapamięta,
Miejsc tych bez trwogi nie minie.

Bo skoro północ nawlecze zasłony,
Cerkiew, się s trzaskiem odmyka,
W pustej zrąbnicy dzwonią same dzwony,
W chrustach coś huczy i ksyka.

Czasami płomyk okaże się blady,
Czasem grom trzaska po gromie,
Same się z mogił ruszaią pokłady,
I larwy stają widomie.

Raz trup po drodze bez głowy się toczy,
To znowu głowa bez ciała;
Rostwiéra gębę i wytrzyszcza oczy,
W gębie i w oczach żar pała.

Albo wilk bieży; pragniesz go odegnać,
Aż orlém skrzydłem wilk macha,
Dość zgiń przepadnij, wyrzéc i przeżegnać
Wilk zniknie wrzeszcząc, cha cha cha.

Każdy podróżny oglądał te zgrozy,
I każdy musiał kląć drogę;
Ten złamał dyszel, ten wywrócił wozy,
Innemu zwichnął koń nogę.

Ja chociaż pomnę, nie raz Andrzej stary
Zaklinał, nie raz przestrzegał,
Smiałem się z diabłów, nie wierzyłem w czary,
Tamtędym jeździł i biegał.

Raz gdy do Ruty jadę w czas noclegu,
Na moście s końmi wóz staie,
Próżno woźnica przynagla do biegu,
Hej, krzyczy, biczem zadaje.

Stoją, a po tém skoczą s całéj mocy,
Dyszel przy saméj pękł szrubie;
Zostać na polu samemu i w nocy,
To lubię, rzekłem, to lubię!

Ledwiem dokończył, aż straszna martwica
Wypływa z bliskich wód toni;
Białe jéj szaty jak śniég białe lica,
Ognisty wieniec na skroni.

Chciałem uciekać, padłem zalękniony,
Włos dębem stanął na głowie;
Krzyknę: niech będzie Chrystus pochwalony!
„Na wieki wieków“ odpowie.

„Ktokolwiek jesteś poczciwy człowieku,
Coś mię zachował od męki;
Dożyj ty szczęścia i późnego wieku,
I pokój tobie i dzięki.

Widzisz przed sobą obraz grzesznéj duszy,
Wkrótce się niebem pochlubię;
Boś ty czyscowéj zbawił mię katuszy
Tém jedném słówkiem To lubię.

Dopóki gwiazdy zejdą i dopóki
We wsi kur piérwszy zapieje;
Opowiém tobie, a ty dla nauki
Opowiédz innym me dzieje.

Onego czasu żyłam ja na świecie,
Marylą zwana przed laty;
Ojciec mój piérwszy urzędnik w powiecie,
Możny, poczciwy, bogaty.

Za życia pragnął sprawić mi wesele,
A żem dostatnia i młoda,
Zbiegło się zewsząd zalotników wiele,
Posag wabił i uroda.

Mnóstwo ich marnéj pochlebiało dumie,
I to mi było do smaku,
Ze kiedy w licznym kłaniano się tłumie,
Tłumem gardziłam bez braku.

Przybył i Józio dwódziestą miał wiosnę,
Młody, cnotliwy, nieśmiały;
Obce dla niego wyrazy miłosne,
Choć czuł miłosne zapały.

Lecz próżno nędzny w oczach prawie znika,
Próżno i dzień i noc płacze;
W boleściach jego dla mnie radość dzika,
Smiéch obudzały rospacze.

Ja pójdę, mówił ze łzami — idź sobie —
Poszedł i umarł z miłości;
Tu nad rzeczułką w tym zielonym grobie
Złożone jego są kości.

Odtąd mi życie stało się nie lube,
Poźne uczułam wyrzuty;
Lecz ani sposób wynagrodzić zgubę,
Ani czas został pokuty.

Raz gdy się w północ z rodzicami bawię,
Wzmaga się hałas, szum, świsty,
Przyleciał Józio w straszliwéj postawie,
Jak potępieniec ognisty.

Porwał, udusił gęszczą dymnych kłębów,
W czyscowe rzucił potoki;
Gdzie pośród jęku i zgrzytania zębów,
Takie słyszałam wyroki.

Wiedziałaś, że się spodobało Panu
Z męża ród tworzyć niewieści,
Na osłodzenie mężom złego stanu,
Na roskosz, nie na boleści.

Ty jakbyś w piersiach miała serce z głazu,
Ani cię jęki ubodły,
Nikt nie uprosił słodkiego wyrazu
Przez łzy, ciérpienia i modły.

Za taką srogość, długie, długie lata,
Dręcz się w czyscowéj zagubie;
Póki mąż jaki z tamecznego świata,
Nie powié na cię choć lubię.

Prosił i Józio niegdyś o to słowo,
Gorzkie łzy lał nieszczęśliwy;
Prośże ty teraz; nie łzą, nie namową,
Ale przez strachy, i dziwy.

Rzekł, mnie natychmiast porwały złe duchy,
Odtąd już setny rok minie,
W dzień męczą, na noc zdejmują łańcuchy,
Rzucam ogniste głębinie;

I w cerkwi, albo na Józia mogile
Niebu i ziemi obrzydła,
Muszę podróżnych trwożyć w nocne chwile
Różne udaiąc straszydła.

Idących w błota zawiodę lub w gaje,
Jadącym konia uskubię;
A każdy naklnie, nafuka, nałaje,
Tyś piérwszy wyrzekł to lubię.

Za to ci spadnie wyroków zasłona,
Przyszłość spod ciemnych wskaże chmur,
Ach i ty poznasz Marylę; lecz ona....
Wtém na nieszczęście zapiał kur.

Skinęła tylko, widać radość z oczek,
Mieni się w parę cieniuchną,
Ginie, jak ginie bladawy obłoczek,
Kiedy zefiry nań dmuchną.

Patrzę, aż cały wóz stoi na łące
Siadam, powoli strach mija;
Proszę za dusze w czyscu bolejące
Zmówić trzy Zdrowaś Marya.






RĘKAWICZKA.

POWIASTKA.

(s Szyllera).

Chcąc bydź widzem dzikich bojów
Już u źwierzyńca podwojów,
Król zasiada.
Przy nim xiążęta i panowie Rada,
A gdzie wzniosły krążył ganek
Rycerze obok kochanek.

Król skinął palcem, zaczęto igrzysko
Spadły wrzeciądze; ogromne lwisko,
Zwolna się toczy,
Podnosi czoło,
Milczkiem obraca oczy
Wokoło,

I ziewy rozdarł straszliwie,
I kudły zatrząsł na grzywie
I wyciągnął cielska brzemie
I obalił się na ziemię.

Król skinął znowu,
Znowu przemknie się krata,
Szybkiemi skoki, chciwy połowu
Tygrys wylata.
Spoziera zdala,
I kłami błyska,
Język wywala,
Ogonem ciska,
I Lwa dokoła obiega
Topiąc wzrok jaszczurczy,
Wyje i burczy,
Burcząc na stronie przylega,

Król skinął znowu;
Znowu podwoj otwarty,
I z jednego zachowu
Dwa wyskakują lamparty.

Łakoma boju, para zajadła
Już tygrysa opadła,
Już się tygrys z niemi drapie,
Już obudwu trzyma w łapie;
Wtém lew podniósł łeb do góry,
Zagrzmiał — i znowu cisze —
A dzicz s krwawemi pazury
Obiega.. za mordem dysze.
Dysząc na stronie przylega.

Wtém leci rękawiczka z krużganków pałacu,
Z rączek nadobnéj Marty,
Pada między tygrysa i między lamparty
Na środek placu.

Marta z uśmiechem rzecze do Emroda
Kto mię tak kocha, jak po tysiąc razy
Czułemi przysiągł wyrazy,
Niechaj mi teraz rękawiczkę poda.

Emrod przeskoczył zapory,
Jdzie pomiędzy potwory,
Smiało rękawiczkę bierze,
Dziwją się panie, dziwią się rycerze.

A on w zwycięskiéj chwale
Wstępuje na krużganki,
Tam od radosnéj witany kochanki,
Rycerz jéj w oczy rękawiczkę rzucił,
„Pani, twych dzięków nie trzeba mi wcale”
To rzekł i poszedł, i więcej nie wrócił.





PANI TWARDOWSKA.

BALLADA.



Jedzą, piją, lulki palą,
Tańce, hulanka, swawola;
Ledwie karczmy nie rozwalą,
Cha cha, chi chi, hejza, hola!

Twardowski siadł w końcu stoła,
Podparł się w boki jak basza;
Hulaj dusza! hulaj! woła,
Smiészy, tumani, przestrasza.

Zołniérzowi, co grał zucha,
Wszystkich łaje i potrąca;
Swisnął szablą koło ucha,
Już z żołniérza masz zająca.

Na patrona s trybunału,
Co milczkiem wypróżniał rondel,
Zadzwonił kieską pomału,
S patrona robi się kondel.

Szewcu w nos wyciął trzy sczutki,
Do łba przymknął trzy rureczki,
Cmoknął, cmok, i gdańskiéj wódki,
Wytoczył ze łba półbeczki.

Wtém gdy wódkę pił s kielicha,
Kielich zaświstał, zazgrzytał;
Patrzy na dno, co u licha?
Po coś tu kumie zawitał?

Djablik to był w wódce na dnie,
Istny Niemiec, stuczka kusa,
Skłonił się gościom układnie,
Zdjął kapelusz i dał susa.

S kielicha aż na podłogę
Pada, rośnie na dwa łokcie,
Nos jak haczyk, kurzą nogę,
I krogulcze ma paznokcie.

„A Twardowski? witam bracie
To mówiąc bieży obsesem:
Cóż to, czyliż mię nie znacie?
Jestem Mefistofelesem.

Wszak ze mnąś na łyséj górze
Robił o duszę zapisy;
Cyrograf na byczéj skórze
Podpisałeś ty, i bisy.

Miały słuchać twego rymu;
Ty, jak dwa lata przebiegą,
Miałeś pojechać do Rzymu,
By cię tam porwać jak swego.

Już i siedém lat uciekło,
Cyrograf nadal nie służy;
Ty czarami dręcząc piekło,
Ani myślisz o podróży.

Ale zemsta choć leniwa,
Nagnała cię w nasze sieci;
Ta karczma Rzym się nazywa,
Kładę areszt na waszeci.”

Twardowski ku drzwióm się kwapił[19],
Na takie dictum acerbum[20],
Djabeł za kuntusz[21] ułapił,
„A gdzie jest nobile verbum[22]?”

Co tu począć, kusa rada,
Przyjdzie już nałożyć głową.
Twardowski na koncept[23] wpada,
I zadaje trudność nową.

Patrz w kontrakt Mefistofilu,
Tam warunki takie stoją:
Po latach tylu a tylu,
Gdy przyjdziesz brać duszę moją,

Będę miał prawo trzy razy
Zaprządz ciebie do roboty,
A ty najtwardsze rozkazy,
Musisz spełnić co do joty.

Patrz oto jest karczmy godło,
Koń malowany na płótnie;
Ja chcę mu wskoczyć na siodło,
A koń niech s kopyta utnie.

Skręć mi przytém biczyk z piasku,
Zebym miał czém konia chłostać,
I wymuruj gmach w tym lasku,
Bym miał gdzie na popas zostać.

Gmach będzie z ziarnek orzecha,
Wysoki pod szczyt Krępaku,
Z bród żydowskich ma bydź strzecha
Pobita nasieniem z maku.

Patrz oto na miarę cwieczek,
Cal gruby, długi trzy cale,
W każde z makowych ziareczek
Wbij mnie takie trzy bratnale.

Mefistofil duchem skoczy,
Konia czyści, karmi, poi,
Potem bicz z piasku utoczy,
I już w gotowości stoi.

Twardowski dosiadł biegusa,
Probuje podskoków, zwrotów;
Stępa, galopuje, kłusa,
Patrzy, aż i gmach już gotów.

No wygrałeś Panie bisie
Lecz druga rzecz nieskończona,
Trzeba skąpać się w téj misie,
A to jest woda święcona.

Diabeł kurczy się, i krztusi
Aż zimny pot na nim bije;
Lecz pan każe, sługa musi,
Skąpał się biedak po szyję.

Wyleciał potem jak z procy,
Otrząsł się, dbrum, parsknął raźnie.
— Teraz jużeś w naszéj mocy,
Najgorętsząm odbył łaźnię. —

— Jeszcze jedno, będzie kwita,
Zaraz pęknie moc czartowska;
Patrzaj oto jest kobiéta,
Moja żoneczka Twardowska.

Ja na rok u Belzebuba
Przyjmę za ciebie mieszkanie.
Niech przez ten rok moja luba
S tobą, jak z mężem zostanie.

Przysiąż jéj miłość, szacunek,
I posłuszeństwo bez granic;
Złamiesz choć jeden warunek,
Już cała ugoda za nic.

Djabeł do niego pół ucha,
Pół oka zwrócił do samki,
Niby patrzy, niby słucha,
Tymczasem już blisko klamki.

Gdy mu Twardowski dokucza,
Od drzwi, od okien odpycha,
Czmychnąwszy dziurką od klucza,
Dotąd, jak czmycha tak czmycha.





TUKAJ

albo
PROBY PRZYJAZNI.
BALLADA.

we czterech częściach.



I.

Ja umiéram — Ja niepłaczę,
I wy chciejcie ulżyć sobie;
Prędzéj, poźniéj, legniem w grobie,
Nie wrócą na świat rospacze.
Byłem Panem mnogich włości,
Sławny potęgą i zbiorem;
Zamki me stały otworem,
Dla przyjaciół i dla gości.

O potęgo! o człowieku!
Wielkie zamki, wielkie imie;
Wielkie nic! wielkość, czczy dymie!
Ja umieram w kwiecie wieku!
Gdy za mądrości widziadłem,
Goniąc zbiegam kraje cudze;
Gdy wzrok nad xięgami trudzę,
Skarbnice nauk posiadłem.
O nauki! o człowieku!
Wielka mądrość, wielkie imie,
Wielkie nic! rozum, czczy dymie!
Ja umiéram w kwiecie wieku.
Strzegłem ustaw świętéj wiary
W duchu i serca prostocie;
Hojnie nagradzałem cnocie,
Kościołom niosłem ofiary!
O pobożności! człowieku![24]
Swięta wiaro, święte imie;
Swięte nic! cnoto, czczy dymie!
Ja umiéram w kwiecie wieku.

Twórco jakże igrasz srodze,
Kiedy mi dasz wiek niedługi,
Coż że mi dasz wierne sługi?
Czemże za wierność nagrodzę?
Dasz kochankę kochankowi;
Smierć truje ślubów słodycze.
I tylu przyjaciół liczę!
Bądźcie zdrowi, bądźcie zdrowi!
Tak na domowników ręku
Tukaj, pośród skarg i jęku,
Pożegnawszy świat na wieki,
Gasnące zamknął powieki.
Wtém grom łamie szczyty dachu,
Zadrżały zamkowe ściany,
Jakowyś starzec nieznaczny,
Wlatuje na środek gmachu.
Siwy włos okrył mu skronie,
Twarz marszczkami rozorana,
Broda długa za kolana,
Na kosturze wsparte dłonie.
„Tukaju!” porwał s pościeli,
I wraz za sobą iść każe;

Już wierzchne sale minęli,
Minęli wały i straże.
Jdą; ciemno, dészczyk kropi;
A srébrzysta twarz miesiąca,
To grubawe mgły rostrąca,
To się znowu we mgle topi.
Jdą ponad trzęskie kępy;
Mijaią bagna, głębinie,
Hnilicy ciemnéj ostępy,
Kołdyczewa[25] nurty sinie.
Gdzie puszczą zarosła w koło,
Spodem czarna, z wierzchu płowa,
Zwirami nasute czoło,
Wynosi góra Zarnowa,
Tam szli; starzec kląkł na grobie,
Rozwarł usta, okiem błysnął
Podniosł w górę ręce obie,
Trzykroć krzyknął, trzykroć swisnął.
— Tukaju, patrz, oto ścieszka!
Za ścieszką chatka na bagnie,

W chatce mędrzec Polel mieszka,
Mędrzec mędrca wspomódz pragnie.
Znana twa nauka, cnota;
Znam, że Bóg węzły lubemi,
Przywiązawszy cię do ziemi,
Długiego nie da żywota.
Ale rzucaj przestrach płonny,
Mych sposobów uznaj dzielność;
Zyj dla sług, przyjaciół, żony,
Lata, wieki, nieśmiertelność.
Ja piérwszy, ziemskiemu oku,
Smiem do niéj pokazać drogę;
Lecz podług ustaw wyroku,
Dwóm tylko pokazać mogę.
Wybiérz drugiego człowieka,
Człowieka doznanéj wiary,
Któremubyś w każdéj probie,
Tak zaufał jak sam sobie?
Trafisz, niesmiertelność czeka!
Chybisz, śmierć i wieczne kary.
— Starcze! twe zjawienia wiescze
Ciemna zasłona powleka.

Powiedz? — Powiadam ci jeszcze
Wybierz drugiego człowieka.
Radź się twej głowy i serca.
Idzie o ciało i duszę!
Wierny, albo przeniewierca,
Nieśmiertelność, lub katusze!...
Czy mógłbyś zwierzyć się słudze?...
Tukaj, nic nie odpowiada,
Bo któż zgadnie myśli cudze?
Bo zbyt częsta w sługach zdrada.
— Może kochance, lub żonie?
— Tak, — wtém uciął, patrzy smutnie;
— Tak, rzecze, i znowu utnie,
Myśli sam się z sobą biedzi,
— Tak jest, kochance, tak, żonie
I wierzy i strach nań pada
I wątpi, i wstydem płonie;
Myśli, sam się z sobą biedzi,
Umyślił, już w odpowiedzi,
Już... i nic nieodpowiada.
— Umrzyj więc! ty śmiałeś żądać?
Daj pokoj żądaniom dzikim,

Ty nié masz ufności w nikim,
Wartoż dłużéj świat oglądać?
— On myśli. — Nikogoż z wiela?
Sługi; żony; przyjaciela? —
On myśli. Tu w mgnieniu oka,
Czerni się niebios sklepienie,
Słychać grzmienie, ziemi drżenie,
Kipią bagna, lasy gorą,
Niknie w płomieniach opoka,
I doliny i jezioro.
Sród gromów, świstu i szczęku,
Czyto zły duch, czy moc Boża,
Tukaj znalazł się śród łoża,
Na swych domowników ręku.
Głos tylko zagrzmiał zdaleka,
„Niémasz drugiego człowieka
Któremubyś w każdéj probie,
Tak zaufał, jak sam sobie!”






II.

Ja mam, ja mam przyjaciela!
Konający Tukaj woła;
Wraz uchodzi bladość z czoła,
Jskrą zdrowia oko strzela,
Tukaj wydarty mogile,
Wstaje: dziwią się doktory;
Wstaje, chodzi o swéj sile,
Jakby nigdy nie był chory.
A wtém na poduszce z boku,
Ujrzy z wolej skóry karty,
Gdzie tajemnice wyroku,
Przeklęte spisały czarty.
Tukaj s ciekawością chwyta,
Siada, podparł się, i czyta:
„Kiedy miesiąc na młodziku,
Jdź za górę do gaiku,

Znajdziesz kamień, s pod kamienia,
Białego urwij korzenia.
Kiedy będziesz bliski śmierci,
Każ ciało posiec na cwierci.
W wodzie zgotować korzonki,
Pocięte namaścić członki,
Znowu się duch z ciałem zrośnie,
W młodociannéj wstaniesz wiosnie,
I możesz skutkiem tych leków,
Umiérać, wstawać, wiek wieków.”
Daléj tam były przestrogi,
Jak siekać głowę, jak nogi;
W jakiéj wodzie smażyć trunek,
Po jakiéj brać zioła szczypcie,
Ale na końcu w postskrypcie,
Taki dodano warunek:
„Jeśli użyty któś drugi,
Do namaszczalnéj posługi,
Zwiedzion przez nasze fortele,
Innemu pokaże ziele;
Lub w oznaczonéj godzinie,
Twego ciała nie namaści;

Wtenczas skutek zioła zginie,
Wtenczas piekło czeka waści.
Jeśli na to się ośmielisz,
Dla znaku że zaszła zgoda,
Nasz poseł Mefistofelisz,
Do wymiany traktat poda.
Ostrzegliśmy o fortelach,
Strzeż się; potém próżny kweres.
Dan w Erebie, w szabas rano,
Własną ręką podpisano;
Tak ma stać się: Lucyferes.
A za zgodność: Hadramelach.”
Tukaj trochę się zagniéwał,
Warunku się nie spodziéwał;
Brodę na ręku podpiéra,
Potarł czoło, skrzywił nosa,
Na kontrakt spojrzał z ukosa;
Tabaczki dwa razy zażył,
To na ziemię spuszcza oczy,
To po stolowaniu toczy.
Wziął pargamin, w ręku zważył;
Znowu nań zézem poziéra,

Znowu czytał i odczytał,
Znowu zważył, znowu zmierzył,
Kułakiem o stoł uderzył,
Westchnął, mruczał, zębem zgrzytał;
Ręce nad czoło zakłada,
Skoczył raptem i w zapędzie,
Machnął ręką: niech tak będzie!
Znowu umilkł, znowu siada;
Znowu myśli, znowu wstaje;
Znowu chodzi, znowu siada,
Niech go za to nikt nie łaie.
Bo z diabłami rzecz nie lada.
Myśli: albo wieczne życie,
Albo wiecznie diabłu dusza.
Nic nie mówi, myśli skrycie,
Tylko troche wargą rusza.
Nadszedł już czas odpowiedzi,
Tukaj oddala się s tłumu,
I do pracowni rozumu,
Zamknąwszy się jeden siedzi.
I tam swój traktat raz jeszcze
Nim stępel przyjęcia zyska,

W surowéj uwagi kleszcze
Bierze i porządnie ściska.
Tam myśl rozmaita ścieka,
W jedne podobieństwa tygle,
Tam jednę myśl niedoscigle,
Różnicy nożykiem sieka,
Sieka, topi, nakształt wosku,
Aż wycisnął extrakt wniosku.
Obejrżawszy wniosek ściśle,
Tak rzekł, po długim namyśle:
„Jakieżkolwiek te fortele,
O których słyszałem zgóry,
Czy ich nie wiele, czy wiele;
Trojakiéj będą natury.
Chcąc kogo przywieść do zdrady,
Trzeba siły, albo rady;
Albo podarunkiem skusić,
Albo strwozyć, albo zmusić.
Toż samo krótszémi słowy,
Będzie syllogizm takowy:
Trojaka do zguby droga,
Ciekawość, łakomstwo, trwoga:

Więc kto w tym trojakim względzie
Twardéj nie ulegnie probie;
Takiemu już można będzie
Ufać, jak samemu sobie.”
Tukaj kontent z wynalazku,
Szuka atramentu, piasku,
Idzie kryślić pismo grzechu;
Ale idzie bez pospiechu.
Już ciemno, pisać nie wcześnie,
W atramencie jakieś pleśnie;
Dwie swiéce musiał zapalać,
I dwa kałamarze nalać.
Cóś mu zabolało w łokciu;
Wziął pióro, na piórze włosek,
I bardzo spisany nosek;
Otrząsł, przyciął na paznogciu
Po długim względzie, rozględzie,
Wreszcie pisze: niech tak będzie.
Chciał dołożyć i nazwisko,
Lecz nim pierwsze T napisał,
Myślał półgodziny blisko,
Głową i piórem kołysał,

I nic więcéj nienapisał;
Tylko do pierwszéj litery,
Dodał małe kropki.... cztery.
Gdy już napisano widzi,
Jeszcze patrzy, jeszcze bada;
Niechaj z tego nikt nieszydzi,
Bo z diabłami rzecz nie lada.
Lecz jakże się musiał zdumieć,
Gdy głoska B, w słowie Będzie,
Zaczęła brzęczeć i szumieć,
I wzdymać wszystkie krawędzie.
Kręci się, beczy, podrasta
Jak na drożdzach kawał ciasta,
Dolna litery połowa
Wykurcza się w brzuch i żebra,
U zwierzchniéj wypukła głowa,
Na kształt ogromnego cebra.
Szyjka jak u osy wąska,
Nosik orła, bródka kozła,
A z jednéj go strony końska,
Z drugiéj kurza łapka wiozła.

Pogląda okiem wołowém.
Skrzydła na kształt młyńskich wioseł,
Był to djabeł jedném słowem,
Był to Mefistofel poseł.
Jeszcze Tukaj nie mógł wiedziéć;
Czy żegnać, czy prosić siedziéć;
Kiedy przyskoczył zuchwalec,
Porwał za maleńki palec,
Zasadził nożyk pod skórką;
I umoczył we krwi piórko;
Piórko wścibił, ścisnął w ręku,
Ręką wodzi pomaleńku.
Gdy już U, K, A, J, minął
Zrobiło się całkiem Tukaj.
Diabeł świsnął, chychnął, zginął,
Terazże z nim ładu szukaj.

(Dalsze Ballady o Tukaju w następnych tomikach.)






LILIE.

BALLADA.

(s Pieśni gminnéj).



Zbrodnia to niesłychana,
Pani zabija pana;
Zabiwszy grzebie w gaju,
Na łączce przy ruczaju,
Grób lilią zasiewa,
Zasiewając tak śpiewa:
Rosnij kwiecie wysoko,
Jak pan leży głęboko;
Jak pan leży głęboko,
Tak ty rośnij wysoko.

Potém cała skrwawiona
Męża zbójczyni żona,
Bieży przez łąki, przez knieje,
I górą i dołem i górą;
Zmrok pada wietrzyk wieje;
Ciemno, wietrzno, ponuro.
Wrona gdzie niegdzie kracze,
I puhają puhacze

Bieży w dół do strumyka
Gdzie stary rośnie buk,
Do chatki pustelnika,
Stuk stuk, stuk stuk.

Kto tam? spadła zapora,
Wychodzi starzec, świeci;
Pani nakształt upiora
S krzykiem do chatki leci.
Ha! ha! ssiniałe usta
Oczy przewraca w słup
Drżąca, zbladła iak chusta:
Ha! mąż, ha trup!

Niewiasto Pan Bóg s tobą,
Co ciebie tutaj niesie,
Wieczorną słotną dobą,
Co robisz sama w lesie?

Tu za lasem, za stawem,
Błyszczą mych zamków ściany,
Mąż s królem Bolesławem
Poszedł na Kijowiany.
Lato za latem bieży,
Niémasz go z bojowiska;
Ja młoda śród młodzieży,
A droga cnoty śliska!
Niedochowołam wiary,
Ach biada mojéj głowie!
Król srogie głosi kary;
Powrócili mężowie.

Ha! ha! mąż się nie dowie!
O to krew! o to nóż!
Po nim już, po nim już!

Starcze wyznałam szczérze.
Ty głoś świętemi usty,
Jakie mówić pacierze,
Gdzie mam iść na odpusty.
Ach pójdę aż do piekła
Zniosę bicze, pochodnie,
Byleby moję zbrodnię
Wieczysta noc powlekła.

Niewiasto, rzecze stary,
Więc ci nieżal rozboju;
Ale tylko strach kary?
Idźże sobie w pokoju,
Rzuć bojaźń, roziaśń lica,
Wieczna twa tajemnica.
Bo takie sądy boże,
Iż co ty zbroisz skrycie,
Mąż tylko wydać może;
A mąż twój stracił życie.

Pani z wyroku rada
Jak wpadła, tak wypada,

Bieży nocą do domu
Nic nie mówiąc nikomu.
Stoją dzieci przed bramą,
Mamo, wołają Mamo!
A gdzie został nasz tato?
Nieboszczyk? co? wasz tato!
Nie wie co mówić na to.
Został w lesie za dworem,
Powróci dziś wieczorem.

Czekają wieczor dzieci,
Czekają drugi trzeci,
Czekają tydzień cały;
Nareszcie zapomniały.

Pani zapomnieć trudno,
Nie wygnać z myśli grzechu.
Zawsze na sercu nudno,
Nigdy na ustach śmiechu,
Nigdy snu na źrenicy!
Bo często w nocnéj porze,
Coś stuka się na dworze,
Coś chodzi po świetlicy.

Dzieci, woła: to ja to,
To ja dzieci, wasz tato!

Noc przeszła, zasnąć trudno.
Nie wygnać z myśli grzechu.
Zawsze na sercu nudno,
Nigdy na ustach śmiechu.

Idź Hanko przez dziedziniec,
Słyszę tentent na moście,
I kurzy się gościniec;
Czy nie jadą tu goście.
Idź na gościniec i w las,
Czy kto nie jedzie do nas?

Jadą, jadą w tę stronę,
Tuman na drodze wielki,
Rżą, rżą koniki wrone,
ostre błyszczą szabelki.
Jadą, jadą panowie,
Nieboszczyka bratowie!

A witajże, czy zdrowa,
Witajże nam bratowa.
Gdzie brat? — nieboszczyk brat,
Już pożegnał ten świat.
— Kiedy? — Dawno, rok minął,
Umarł... na wojnie zginął.
— To kłamstwo, bądź spokojna
Już skończyła się wojna;
Brat zdrowy i ochoczy,
Ujrzysz go na twe oczy.

Pani ze strachu zbladła,
Zemdlała i upadła,
Oczy przewraca w słup,
S trwogą do koła rzuca.
Gdzie on? gdzie mąż? gdzie trup?
Powoli się ocuca;
Mdlała niby z radości
I pytała u gości:
Gdzie mąż, gdzie me kochanie,
Kiedy przedemną stanie?

Powracał razem z nami,
Lecz przodem chciał pośpieszyć,
Nas przyjąć z rycerzami,
I twoje łzy pocieszyć.
Dziś, jutro, pewnie będzie,
Pewnie kędyś w obłędzie
Ubite minął szlaki.
Zaczekajmy dzień jaki,
Poszlemy szukać wszędzie,
Dziś, jutro pewnie będzie.

Posłali wszędzie sługi,
Czekali dzień i drugi,
Gdy nic nie doczekali
S płaczem chcą jechać dalij.

Zachodzi drogę pani;
Bracia moi kochani,
Jesień zła do podróży,
Wiatry, słoty i deszcze,
Wszak czekaliście dłużéj,
Czekajcie trochę jeszcze.

Czekaią. Przeszła zima,
Brata niéma i niéma.
Czekają; myślą sobie,
Może powróci z wiosną?
A on już leży w grobie,
A nad nim kwiatki rosną,
A rosną tak wysoko,
Jak on leży głęboko.
I wiosnę przeczekali,
I już nie jadą dalij.

Do smaku im gospoda,
Bo gospodyni młoda,
Ze chcą jechać udają,
A tymczasem czekają,
Czekają aż do lata,
Zapominają brata.

Do smaku im gospoda,
I gospodyni młoda.
Jak dwaj u niéj gościli,
Tak ją dwaj polubili,

Obu nadzieja łechce
Obadwa zjęci trwogą,
Zyć bez niéj żaden niechce,
Zyć z nią oba nie mogą.
Wreszcie na jedno zdani,
Jdą razem do pani.

Słuchaj pani bratowo,
Przyjm dobrze nasze słowo.
My tu próżno siedzimy,
Brata nie zobaczymy.
Ty jeszcze jesteś młoda,
Młodości twojéj szkoda.
Nie wiąż dla siebie swiata,
Wybiérz brata za brata.

To rzekli i stanęli,
Gniéw ich i zazdrość piecze,
Ten to ów okiem strzeli,
Ten to ów słówko rzecze;
Usta sine przycięli,
W ręku ściskają miecze,

Pani ich widzi w gniewie,
Co mówić, sama nie wie.
Prosi o chwilkę czasu,
Bieży zaraz do lasu.
Bieży w dół do strumyka
Gdzie stary rośnie buk,
Do chatki pustelnika,
Stuk stuk, stuk stuk,
Całą mu rzecz wykłada,
Pyta się, co za rada?

Ach jak pogodzić braci,
Chcą mojéj ręki oba;
Ten i ten się podoba:
Lecz kto weźmie? kto straci?
Ja mam maleńkie dziatki,
I wioski i dostatki,
Dostatek się zmitręża
Gdy zostałam bez męża.
Lecz ach nie dla mnie szczęście!
Nie dla mnie już zamęście!

Boża nademną kara,
Sciga mnie nocna mara,
Zaledwie przymknę oczy,
Traf, traf, klamka odskoczy;
Budzę się, widzę, słyszę,
Jak idzie i jak dysze,
Jak dysze i jak tupa,
Ach widzę, słyszę trupa!
Skrzyp, skrzyp, i już nad łożem
Skrwawionym śjęga nożem,
I iskry z gęby sypie,
I ciągnie mię i szczypie.
Ach dosyć, dosyć strachu,
Nie siedzieć mnie w tym gmachu,
Nie dla mnie świat i szczęście,
Nie dla mnie już zamęście!

Córko, rzecze jéj stary,
Nié masz zbrodni bez kary.
Lecz jeśli szczéra skrucha,
Zbrodniarzów Pan Bóg słucha.

Znam ja tajnie wyroku,
Miłą ci rzecz obwieszczę;
Choć mąż zginął od roku
Ja go wskrzeszę dziś jeszcze.

Co, co? jak, jak? mój ojcze!
Nie czas już, ach nie czas!
To żelazo zabojcze,
Na wieki dzieli nas!
Ach znam, żem warta kary,
I zniosę wszelkie kary,
Byle się pozbyć mary.
Zrzekę się mego zbioru,
I pójdę do klasztoru,
I pójdę w ciemny las.
Nie, nie wskrzeszaj mój ojcze!
Nie czas już, ach nie czas,
To żelazo zabojcze,
Na wieki dzieli nas!

Starzec westchnął głęboko,
I łzami zalał oko,

Oblicze skrył w zasłonie,
Drżące załamał dłonie.
Idź za mąż póki pora,
Nie lękaj się upiora.
Martwy się nie ocuci,
Twarda wieczności brama;
I mąż twój nie powróci,
Chyba zawołasz sama.

Lecz jak pogodzić braci?
Kto weźmie, a kto straci?
Najlepsza będzie droga,
Zdać się na los i Boga.
Niechajże z ranną rosą
Pójdą i kwiecia zniosą.
Niech każdy weźmie kwiecie,
I wianek tobie splecie,
I niechaj doda znaki,
Zeby poznać czyj jaki?
I pójdzie w kościół boży,
I na ołtarzu złoży.

Czyj piérwszy weźmiesz wianek,
Ten mąż twój, ten kochanek.

Pani s przestrogi rada,
Już do małżeństwa skora,
Nie boi się upiora;
Bo w myśli swéj układa,
Nigdy w żadnéj potrzebie
Nie wołać go do siebie.
I s tych układów rada,
Jak wpadła, tak wypada.
Bieży prosto do domu
Nic nie mówiąc nikomu.
Bieży przez łąki, przez gaje,
I bieży i staje,
I staje i myśli i słucha:
Zda się że ją ktoś goni,
I że coś szepce do niéj,
W około ciemność głucha:

„To ja twój mąż, twój mąż!

I staje i myśli i słucha,

Słucha, zrywa się, biéży,
Włos się na głowie jeży,
Wtył obejrzéć się lęka,
Coś wciąż po krzakach stęka,
Echo powtarza wściąż
„To ja twój mąż, twój mąż!

Lecz zbliża się niedziela,
Zbliża się czas wesela.
Zaledwie słońce wschodzi,
Wybiegaią dwaj młodzi,
Pani śród dziewic grona
Do ślubu prowadzona,
Wystąpi śród kościoła
I bierze pierwszy wianek,
Obnosi go dokoła;
Oto w wieńcu lilie,
Ach czyjeż to są, czyje?
Kto mój mąż, kto kochanek?

Wybiega starszy brat,
Radość na licach płonie,

Skacze i klaszcze w dłonie,
Tyś moja, mój to kwiat!
Między lilii kręgi,
Uplotłem wstążek zwój,
To znak, to moje wstęgi!
To mój, to mój, to mój!

Kłamstwo! drugi zawoła,
Wyjdźcie tylko s kościoła,
Miejsce widzieć możecie,
Kędy rwałem to kwiecie.
Rwałem na łączce w gaju,
Na grobie przy ruczaju,
Okażę grób i zdrój
To mój, to mój, to mój!

Kłócą się zli młodzieńce,
Ten mówi, ten zaprzecza;
Dobyli s pochew miecza;
Wszczyna się srogi bój,
Szarpią do siebie wieńce,
To mój, to mój, to mój!

Wtém drzwi kościoła trzasły,
Wiatr zawiał, świéce zgasły,
Wchodzi osoba w bieli,
Znany chód, znana zbroja,
Staje, wszyscy zadrżeli,
Staje, patrzy ukosem,
Podziemnym woła głosem:
Mój wieniec i ty moja!
Kwiat na mym rwany grobie,
Mnie xięże stułą wiąż;
Zła żono, biada tobie!
To ja twój mąż, twój mąż!
Zli bracia biada obu!
Z mego rwaliście grobu!
Zawieście krwawy bój,
To ja twój mąż, wasz brat,
Wy moi, wieniec mój,
Daléj na tamten świat!

Wstrzęsła się cerkwi posada
Z zrębu wysuwa się zrąb,

Sklep trzeszczy, głąb zapada,
Cerkiew zapada w głąb.
Ziemia ją z wierzchu kryje
Na niéj rosną lilie,
A rosną tak wysoko,
Jak pan leżał głęboko.





DUDARZ.

ROMANS.

(Myśl s pieśni gminnéj).



Jakiż to dziadek, jak gołąb siwy,
S siwą aż do pasa brodą,
Dwaj go chłopczyki pod rękę wiodą,
Wiodą mimo naszéj niwy.

Starzec na lirze brząka i nóci,
Chłopcy dmą dudeczki s piórek;
Zawołam starca, niech się zawróci
I przyjdzie pod ten pagórek.

Zawróć się starcze tu na igrzysko,
Tu się po siewbie weselim;
Co nam dał pan Bóg, tém się podzielim,
I do wsi na noc stąd blisko.

Posłuchał, przyszedł, skłonił się nisko
I usiadł sobie pod miedzą;
Przy nim po bokach chłopczyki siedzą,
Patrząc na wiejskie igrzysko.

Tu brzmią piszczałki, biją bębenki,
Płoną stosy suchych drewek;
Piją staruszki, skaczą panienki
Obchodząc święto dosiewek.

Milczą piszczałki, głuchną bębenki,
Porzuca ogień gromadka;
Biegą staruszki, biegą panienki,
Biegą do dudarza dziadka.

Witaj Dudarzu, witamy radzi,
W wesołéj przychodzisz dobie;
Pewnie zdaleka pan Bóg prowadzi,
Pogrzéj się i spocznij sobie.

Wiodą gdzie ogień, gdzie stół z murawy,
Sadzą Dudarza pośrodku;
Może pozwolisz na trochę strawy,
Albo na szklaneczkę miodku?

Widzim i lirę, widzim piszczałki,
Zagraj co nam samotrzeci,
Napełnim za to tłomok, kobiałki,
I będziem wdzięczni waszeci.

No stójcież cicho, rzekł do gromadki,
Cicho, powtarza, w dłoń klaska,
Jeżeli chcecie, zagram wam dziatki,
A cóż wam zagrać? — co łaska.

Wziął w ręce lirę i szklankę sporą,
Miodem pierś starą zagrzéwa,
Mrugnął na chłopców, ci dudki biorą,
Brząknął, nastroił i spiéwa.

Jdę ja Niemnem, jak Niemen długi
Od wioseczki do wioseczki,
Z borku do borku, s smugów na smugi,
Spiéwając moje piosneczki.

Wszyscy się zbiegali, wszyscy słuchali,
Ale nikt mię nie rozumie,
Ja łzy ociéram, westchnienia tłumię
I idę daléj a daléj.

Kto mię zrozumié, ten się użali,
I w białe uderzy dłonie;
Uroni łezkę, i ja uronię,
Ale już nie pójdę doléj.

A wtém grać przestał, nim znowu zacznie,
Przelotem spojrzał po błoniu;
Lecz w jednę stronę spoziéra bacznie;
Któż tam stoi na ustroniu?

Stała pasterka i plotła wieniec,
To uplecie, to rosplecie;
A obok przy miéj stoi młodzieniec,
I splecione przyjął kwiecie.

Spokojność duszy z jéj widać czoła;
Ku ziemi spuszczone oko.
Nie była smutna ani wesoła,
Tylko coś myśli głęboko.

Jak puszkiem chwieje trawka zielona,
Choć wiatr przestanie oddychać;
Tak się na piersiach chwieie zasłona,
Chociaż westchnienia nie słychać.

Wtém s piersi listek zżółkły odepnie,
Listek nieznanego drzewa;
Spojrzy nań, rzuci, i ścicha szepnie,
Jakby się na listek gniéwa.

Odwraca głowę, odeszła nieco,
Podniosła w niebo źrzenice,
Nagle na oczach łezki zaświeca,
I róż wystąpił na lice.

A Dudarz milczy, brząka powoli,
A wzrok utopił w pasterce,
Utopił w licu, lecz wzrok sokoli
Zdał się przedzierać aż w serce.

Znowu wziął lirę i spory dzbanek,
Miodem pierś starą zagrzéwa;
Skinął na chłopców, ci do multanek,
Brząknął, nastroił i śpiéwa.

„Komu ślubny splatasz wieniec
Z róż, lilii i tymianka?
Ach jak szczęśliwy młodzieniec,
Komu ślubny splatasz wieniec.

Pewnie dla twego kochanka?
Wydaią łzy i rumieniec,
Komu ślubny splatasz wieniec
Z róż, lilii i tymianka.

Jednemu oddaiesz wieniec,
Z róż lilii i tymianka;
Kocha cię drugi młodzieniec
Ty jednemu oddasz wieniec,
Zostawże łzy i rumieniec
Dla nieszczęsnego kochanka;
Gdy szczęśliwy bierze wieniec,
Z róż lilii i tymianka.[26].

Na to szmer powstał, różne pogłoski
Pomiędzy ciżbą przytomną.
Tę piosnkę śpiéwał ktoś z naszéj wioski,
Lecz kto i kiedy nie pomną.

Starzec ucisza, podnosi rękę,
Słuchajcie dzieci, zawoła:
Powiem od kogo mam tę piosenkę,
Może on był s tego sioła.

Kiedym wędrując przez kraje cudze
Królewiec zwiedził przechodem,
Wtenczas przypłynął z Litwy na strudze
Pasterz jakiś s tych stron rodem.

Smutny był bardzo, ale przyczyny
Smutku nie mówił nikomu,
Odbił się potém od swéj drużyny
I nie powrócił do domu.

Często widziałem, czy świecą zorza,
Czyli xiężyc w pełnym blasku,
Jak on po błoniach, albo u morza
Po nadbrzeżnym błądził piasku.

Pośród skał nie raz podobny skale,
Na dészczu, wietrze i chłodzie,
Odludny dumał, wiatrom swe żale,
A łzy powierzając wodzie.

Szedłem ku niemu, spozierał smutnie
Ale odemnie nie stronił,
Jam nic nie mówiąc nastroił lutnię,
Zaśpiéwał, w stróny zadzwonił.

Łzy mu się rzucą, lecz skinął czołem,
Że się to granie podoba;
Scisnął za rękę, ja go ścisnąłem
I zapłakaliśmy oba.

Poznaliśmy się lepiéj nawzajem
I byliśmy przyjaciele.
On zawsze milczał swoim zwyczajem
I ja mówiłem nie wiele.

Potém gdy troską strawiony długą
Już nie mógł rady dadź sobie;
Ja towarzyszem, ja byłem sługą,
Jam go pilnował w chorobie.

Nędzny w mych oczach gasnął powoli,
Raz mię przywołał do łoża,
Czuję, rzekł, bliski koniec niedoli,
Niech się spełni wola boża.

Zgrzeszyłem tylko, że moje lata
Tak się nadaremnie starły;
Ale bez żalu schodzę ze świata,
Dawno już na nim umarły.

Kiedy mię skał tych dziki zakątek,
Ukrył przed gminu obliczem,
Odtąd już dla mnie świat ten był niczém
Zyłem na świecie pamiątek.

Ty coś mi wiernym został do grobu,
Kończył, ściskając za ręce:
Nagrodzić tobié nie ma sposobu,
Wszakże to, co mam, poświęcę.

Znasz piosnkę, którąm po tyle razy
Spiéwał płacząc nad mym losem;
Pomnisz zapewne wszystkie wyrazy,
I wiesz jakim śpiéwać głosem.

Mam jeszcze z bladych włosów zawiązkę
I zeschły cyprysu listek;
Naucz się piosnki, weź tę gałązkę,
To mój na ziemi skarb wszystek.

Idź, może znajdziesz na brzegach Niemna,
Tę, któréj już nie obaczę;
Może jéj piosnka będzie przyjemna,
Może nad listkiem zapłacze.

Nagrodzi starca, do domu przymie,
Powiedz... w tém oko ściemniało,
A w ustach Panny Nayświętszéj imie,
W pół wymówione zostało.

Silił się jescze, i w samym skonie
Napróżno coś wyrzec żądał.
Wskazał ku sercu i ku téj stronie,
Na którą żyjąc poglądał.

— Tu, przerwał Dudarz i szukał okiem
Dostając listek s papiérka,
Lecz już nie była między natłokiem
Ta, któréj szukał, pasterka.

Zdaleka tylko poznał sukienkę,
Bo w chustce skryła twarz boską,
Jakiś młodzieniec wiódł ją pod rękę,
Już ich nie widać za wioską.

Przybiegła zgraja, gdzie starzec siedział,
Co to jest, wszyscy pytają;
On nic nie wiedział, może i wiedział
Ale nie mówił przed zgrają.





WIERSZE RÓŻNE.



HYMN
na dzień Zwiastowania N.P.Maryi.



Pokłon przeczystéj rodzicy!
Nad niebiosa twoje skronie,
W gwiazdzistych wieńcach płonie,
Jehowie na prawicy.

Ninie, dzień tobie uświęcamy wierni,
Sród twego błyśnij kościoła,
Oto na ziemię złożone czoła,
Oto śród nieméj bojaznią czerni,
Powstaje prorok i woła:
Uderzam organ twéj chwale,
Lecz z bóstwa idzie godne bóstwa pienie,
Sród twego błysnij kościoła!
I spuść anielskie wejrzenie!
Duchy me bóstwem zapalę,
Głosu mi otwórz strumienie!

A zagrzmię piersią, jaką Cheruby
Zagrzmią światu na skonanie,
Gdy proch zapadły w wieków otchłanie,
Ze snu nicości wybiją:
Takim grzmotem twoje chluby,
Gdzie piekło, gdzie gwiazdy świecą,
Nieskończoność niech oblecą,
Wieczność przeżyją!

— A któż to wschodzi? wschodzi na Syon dziewica;
Jak ranek z morskiéj kąpieli
I jutrznia Maryi lica;
Snieży się obłok, słońce z ukosa
Smugiem złota po nim strzeli;
Taka na śniegu, co szaty bieli,
Powiewnego jasność włosa.

Pojrzał Jehowah, i w Niéj upodobał sobie;
Pękły niebios zwierciadła,
Biała gołąbka spadła,
I nad Syonem w równi trzyma skrzydła obie,

I srebrzystéj pierzem tęczy,
Niebianki skronie uwięczy.

Grom, błyskawica!
Stań się, stało;
Matką dziewica,
Bóg ciało!






ŻEGLARZ.



O Morze zjawisk! skąd ta noc i słota!
Była jutrznia i cisza gdym był bliski brzegu!
Dziś jakie fale, jaki wicher miota!
Nie można płynąć, cofnąć niepodobna biegu!
A więc porzucić Korab żywota?

Szczęśliwy czyjéj przewodniczą łodzi,
Cnota i Piękność niebieskie siostrzyce!
Gdy się noc zgęszcza, wzmagają powodzi,
Ta puhar daje, ta odsłania lice,
Tamtéj widok oświeca, a téj nektar słodzi.

Szczęśliwy kto i saméj ulubował Cnocie,
Dopłynie kędy sławy góruje opoka,
Balsam go rzymski ukrzepi w ochocie,
Ale jeżeli Piękność niezwróci nań oka.
Dopłynie we krwi i w pocie.

A komu Piękność całe pokaże oblicze,
Potém śród drogi zdradliwa odlata,
Nadziei s sobą mary unosząc zwodnicze;
Ach jakaż poźniéj czczość w obszarach świata!
Już niedość krzepią i Cnoty słodycze.

Zamiast Piękności niebieskiego wschodu,
Walczyć z ustawną burzą, jęczeć pośród cienia,
Zamiast serc czułych, trącać o pierś z lodu,
Zamiast iéj rączek, chwytać za ręce s kamienia,
I długo śród takiego nie ustać zawodu?

Zawód tak trudny! zakończyć tak snadnie!
Nie będziem dłużéj cmieni, więcéj kołatani,
Lecz wszystkoż z nami w tych falach przepadnie?
Czyli kto raz wrzucony do bytu otchłani,
Nie zdoła z niéj wylecieć, ani zginąć na dnie?

Co żyje, niknie — tak na mnie świat woła,
Za cóż głos ten wewnętrznéj wiary nie wyziębi,
Ze gwiazda ducha zagasnąć niezdoła,
I raz rzucona krąży po niezmiernéj głębi,
Póki czas wieczne toczyć będzie koła.

Któż to krzyknął od lądu? iakie słychać żale?
Wyż to o bracia moi, przyjaciele moi,
Dotąd stoicie na nadbrzeżney skale?
I tak się oko wasze znudzenia nie boi,
Ze aż dotąd patrzycie na mnie i me fale?

Jeśli się rzucę kędy rospacz ciska,
Będą łzy na szaleństwo, na niewdzięczność skarga,
Bo wam mniéj widne te czarne chmurzyska,
Nie słychać zdala wichru co tu liny targa,
Grom co tu bije, dla was tylko błyska.

I razem ze mną pod strzałami gromu,
Co czuję inni uczuć chcieliby daremnie!
Sąd nasz, prócz Boga nie dany nikomu.
Chcąc mnie sądzić nie ze mną trzeba bydź lecz we mnie.
— Ja płynę daléj, wy, idźcie do domu.

Roku 1821. Kwietnia 17.






WARCABY.

DO FRANCISZKA.



Franciszku dosyć prawne roztrząsać xięgarnie,
Niech je pył zasłużony choć na czas ogarnie,
Rzuć słabości i niecnót przeglądać obrazy,
W naturze ziemskiéj pilnie wszystkie liczyć skazy.
Zbyt to są dla ułomnych smutne widowiska,
Serce z nich nic nie czerpa, choć rozum coś zyska.
Inna jest żyć bez zbrodni, inna poznać zbrodnie,
Często i prawodawca nie był s prawem zgodnie.
Lokryjczyk wbrew statutom, które sam uchwala,
Ojcowskie karał oko za grzechy synala.
I ten, co zakon wyrył na głazach dwunastu,
Zgwałcenia jego piérwszy daje przykład miastu.

Ale po cóż umarłe mam wołać przykłady?
Silniejszém jest natura mojéj wsparciem rady.
Choć prawo siedzi w mieście, prawość na wsi mieszka,
Nie marmur, lecz zielona wiedzie do niéj ścieszka.
Myśmy ze wsi mędrsi, może lepsi wyśli,
Bieżmy tam: kto się bawi, ten o złém nie myśli.

A jeśli niedojrzałéj wiosny słotna pora,
Lub skwar nas w domu zamknie, albo chłód wieczora,
Czyż to piękną zabawkę wynaleźć zabroni?
Niechaj się czasem umysł i do gry nakłoni.
Nie do téj, gdzie aż w północ oczekując nudnie,
Dręczę ciało, a wdzięcznie myśli nie zatrudnię,
Tak zwykle gmin się tylko bawi mało warty,
Kręcąc skazówki, kości miotając, lub karty;
Kruszec jest grania celem, graczów wabi żądza,
Podłość walczy o zyski, ślepy los przysądza.

Ale czyj duch wznioślejszy, poiętość nie słaba,
Takim lepiéj rozmyślna przystoi Warcaba.

Znad katajskich wzięliśmy tę zabawę granic,
Przez nię w zbrojne rzemiosło wtrawiał się Sołtanic;[27]
Jak naciérać, jakiemi wycofać się biegi,
Pouczał się kościane hetmaniąc szeregi,
Lub do miejsca stosując różnych zdatność osób,
S trudnéj gry brał trudniéjszy królowania sposób.
Dziś nie koronna głowa, ni mieczny zabierca,
Ale Warcabę czułe ulubiły serca,
Hucznych znikając zabaw, nie łakome zysku,
Dzionek na towarzyskiém skracają igrzysku.
Precz od nich z ulicznego wydobyty steku,
Obyczajem i twarzą nieznany człowieku;
Dobrańsza tylko para wychodzi do szranek,
Przyjaciel s przyjacielem, s kochanką kochanek.

Franciszku, sercem czuły, a zimny z urzędu,
Nie znasz miłości, nie masz dla Warcaby względu,

Pozwól, niech tobie gry téj prawidła wymienię,
Bo tamtéj jedno kiedyś nauczy spojrzenie.

O Wido, gdybym dostał twój pędzel bogaty,
Wido tak biegle w polskie przestrojony szaty,[28]
Zdarz, niech twojego torem idąc wynalazku,
Opisom mym udzielę powabu i blasku.
Niech stąd Warcaba świéżéj nabędzie zacności,
Niech chwalonym przez ciebie Szachóm nie zazdrości;
A mnie niech wdzięcznie czyta ten dla kogo piszę,
Niech cierpliwie słuchają mili towarzysze.

Wiedzcie tedy, iż gra ta jest bojów obrazem;
Trzeba miejsca, chcąc wojska przeciwne zwieść razem.
A więc naprzód dla Warcab szranki przybierz świetnie,
Niech je siédém dróg równych z obu stron rozetnie.

Potém czarne i białe strugaj czworościany,
I w miejscach opisanych rossadź na przemiany.
Kiedy się plac ogrodzi, skreśli i wymierzy,
Nie zaniedbaj do walek przywołać rycerzy.
Dwunastu ma ich jedna, tyleż druga strona;
Że pieszo walczą, pieszków niech noszą imiona.
By omyłek w wojennym tłumie uniknęli,
Tamci czarny strój maja, ci są całkiem bieli;
A chociaż różni, szaty w różnym noszą wzorze,
Przecież stają na czarnym z obu stron kolorze.
Półk chce się z półkiem zetrzeć, trupem usłać pole,
Albo żywym broń wydrzeć i zaprzeć w niewolę.
Każdy na czoło jednym postępując krokiem.
Nieprzyjaciela swego pilnén śledzi okiem,
Patrzy czy który rycérz zapędzony w biegu,
Nie wymknie się choć na krok ze swego szeregu;
A skoro s tyłu za nim próżny plac odkryje,
Wskoczy nagle i utnie zuchwalcowi szyję.
Czy wygrana ucieszy, czy pośród pogromu,
Cofnąć stopy pod karą nie wolno nikomu,

Iść na przód, walczyć, gonić za nieprzyjacielem,
Wedrzeć się do obozu, jest głównym gry celem.
Kto piérwszy umiał zdobyć przeciwników szranki,
Ozdobi się laurowym wieńcem z rąk kochanki;
I jako błędni niegdyś czynili rycerze,
Do boju idąc damę na koń s sobą bierze.
Co wprzódy stąpał pieszo, dziś po całym szlaku,
Wprzód i w tył, wlewo, wprawo hasa na rumaku.
Jeśli mu jaki śmiałek waży się zajść w oczy,
Dopędzi go, zabije i nazad uskoczy.
Tak ów Karol trwożliwy już umykał s tronu
Przed nachodem powstańców i wojsk Albionu,
Ale jak tylko dostał na pomoc Darczanki,[29]
Potłumił i Angliki i buntowne Franki.

Odpiéraj więc jak możesz i kładź wszędzie tamy,
Ażeby twój przeciwnik nie mógł zdobyć damy.

Jeśli jéj i sam ż obcych wziąć nie zechcesz szyków,
I własną mocą w boju zgnębisz przeciwników;
Wtenczas dla nich prócz straty największa sromota,
Według praw tracą sławę i paść muszą kota.
Częstokroć wódz w swéj sile zaufany zbytnie,
Niechce rycérki myśląc, iż sam wszystkich wytnie;
A tymczasem przeciwnik mając pomoc w damie,
Wypędzi go z obozu, doścignie i złamie;
Już wódz chwieje się ranny, miecz upuszcza z dłoni,
Kochanka nad nim żadnéj łezki nie uroni:
Tak, co wprzódy zwycięstwa karmił się otuchą,
Umiera, a co gorsza umiéra na sucho.
Pary więc szukaj gwałtem, lub przez chytre środki,
W parze miłe zwycięstwo, w parze i zgon słodki.
Choć przegrasz, mniejszą będzie daleko przegrana,
Jeżeli grob twój łzami odwilży kochana.

Masz tedy prawa wojny; krótkoć je podaje:
Różnych jeszcze narodów, znaj różne zwyczaje.
Sarmata ufność w saméj kładący odwadze,
Woła na cię przed bojem: „zwalczę, lecz nie zdradzę!”
Stąd piérsią w piérś uderza, w tył razów nie ciska,
Choćby kark nieprzyjazny nadstawiał się zbliska.
Dama jego podskoków wyprawiać niezdolna,
Równym jak mąż jéj krokiem postępuje zwolna;
Ten tylko u rycerskiéj wzgląd zyskawszy młodzi,
Ze się jéj s krwawych bojów ujść bez hańby godzi.
Hiszpan śmiało uderza na miecze i spiże,
S czoła walczy, lecz okiem i tam i sam strzyże;
Często skradać się lubi sród gwaru, wód pyłu,
I zdradliwie przebija nieprzyjaciół s tyłu;
Stąd w takich bojach nie raz za cięciem bułata,
Dwóch, cztérech, pięciu zgładzić potrafi ze świata.
Gdy zwyciężony padnie, Hiszpan zdarłszy zbroję,
Cofa się, by łup unieść między pułki swoje.

Dama Kastylska w bitwach różnym trybem stawa:
Nié masz w xięgach zwyczaju wyraźnego prawa;
Raz chciwa wojennemi ozdobić się łupy,
Staje na bojowisku i obdziéra trupy;
Ale kiedy nad niemi pastwi się okrutnie,
Często pieszek podskoczy i dumny łeb utnie.
Jesli zaś rzuca martwych i daléj ucieka,
Od nieprzyjaznych szyków stawając zdaleka,
Choć jedna tylko walczy, gęste trupy ściele,
Liczniejsi jéj nie mogą zbić nieprzyjaciele.
Francuz staczając walki, naprzód idzie żwawo,
Zabijając w tył, lata i w lewo i w prawo.
Strzelec trafny, niezważa na damy, na pieszki,
Częstokroć kulą sięgnie aż w sam koniec ścieszki,
I jeśli mu się kogo położyć udało,
Przez całe szranki wpada do obozu śmiało.

Znając wojska, wybieraj jakieć się podoba;
Jednak muszą się na to gracze zgodzić oba.
Po polsku walczą zwykle celniéjsi zasługą,
Bój ten wymaga sztuki i ciągnie się długo;

Pod koniec, kiedy damy tłumnie wjadą w szranki,
Bardzo trudno przychodzi ścigać jejmościanki.
Gra więc Hiszpańska krótsza, podstępna, zajadła,
Wielu dzisiejszym wodzóm do smaku przypadła.
Bardziéj niźli do męstwa, do wybiegów zdatni,
Cwiczą się nieprzyjaciół w chytréj łowić matni.
Francuz, że prędko kończy i daleko skacze,
Lubią go tylko młodzi i zuchwali gracze.

Lecz nie dosyć Franciszku, żeś świadom obrotów,
Ześ widział wojska, ieszcześ do bitwy nie gotów.
Czyż ten hetman, kto tylko rąbie, strzela, kole?
Nie; umiéj szyki sprawić, umiéj przeznać pole;
I w grze są różne miejsca: wskaże moja rada,
Kiedy je zająć, kiedy strzedz się ich wypada.

Naprzód w prawo jest koniec o podwójnym głazie;
Młynek to, port bespieczny w niebespiecznym razie.

Tam broń się, choćby na cię bito bez spoczynku,
Nim ustąpisz, przemoknie krwią droga do młynku.
Jeżeli grasz po polsku, a młynek w twéj właści;
Możesz damy wygodnie bronić od napaści;
Przeciwnie, gdy hiszpanka na placu zostanie,
Stanąwszy w młynkach, łatwe na nią polowanie.
Z lewéj strony głaz jeden w koniec szranków bodzie,
Miéjsce to zowią beczką: groźne na przechodzie.
Gdyż jeżeli w niém dama zasiędzie na czaty,
Nabawi pewnie klęski, albo znacznéj straty.

Te są w tyle, lecz inne s czoła stanowiska,
Kędy na nieprzyjaciół można natrzeć zbliska.
Iż przyległe granicóm, nazwane są kątki,
W nich bitwa często krwawe zwykła mieć początki,
W nich się kryje kto słaby, lub ostrożny zbytnie,
I w nich biegły gromiące stawi działobitnie.
Pomnij zrazu je zająć, byś obce rwał skrzydła;
Tak doświadczenie każe, tak walki prawidła.

Srodkiem gracz najbiegléjszy i najgorszy lézie,
Często jest tam zwycięstwo, ale częstsze rzezie.
Chyba się losem szczęsnym przeciwnik omyli,
Wtenczas możesz mu pieszków w jednéj zrąbać chwili.
Lecz kiedy w kąty wjedzie, zapęd wojska wstrzyma,
Tak się zaprzesz na środku, iż stąpić gdzie nié ma.

Ale po cóż széroko przepisy rozwodzę?
Nie przepisy stanowią zwycięstwo, lecz wodze.
Oni początkiem bojów, dają bojom prawa,
Od nich zależy cała w warcabach zabawa.
Nie prędko do potyczki bohatyr przywabi,
Co się powolnie wlecze jak ów togat Fabi.
Nie śmiejąc ni uciekać, ani stawić czoła,
Wyda rozkazy, znowu wydane odwoła.
To w przód, to w tył pojeżdza, patrzy, głową kręci,
Myśli, w tém co umyśli wypadło s pamięci;
I przegrawszy nareszcie po rozwagach długich,
Pozna, iż sam się znudził, i nie bawił drugich.

Równie śmieszny, kto drobnych obyczajem dzieci,
Bez namysłu, bez celu, oślep w ogień leci;
Biją go, jeśli natrze, łowią, jeśli zmyka,
Ginie wreszcie nie ciesząc zgonem przeciwnika.
Ten tylko słusznie wielkie gracza imie bierze,
Kto męstwo i rozwagę w jednéj trzyma mierze,
Czyja głowa i ręka z bojem oswojona,
Kto i dobrze umyśli i prędko wykona.
A gdzież są tacy gracze? lecz wieszczy głos słyszę,
Słowom moim udzielą wiary towarzysze,
Franciszek będzie takim, jeśli tylko przymie,
Ustawy w przyjacielskim nakreślone rymie.

Lecz za cóż go nie wołam do stolika ze mną,
Z gry objaśniać naukę, może w pismach ciemną?
Gdy mu inni te służby pomniéjsze oddadzą,
A jakąż one dla mnie zakazane władzą?
Warcaby niegdyś moja zabawko ustawna,
Za cóżem niewidziany koło was oddawna?

O ty, dla któréj wiecznie tajne me zapały,
Któréj imie pomyślić staję się za śmiały,

Tobie spokojność moję gdym przegrał w warcaby,
Odtąd już gra ta dla mnie straciła powaby.
Nie dziw, żem toczył zawsze mniéj sżczęśliwe boje,
Tyś patrzyła w warcaby, ja w oblicze twoje;
Najdroższego oblicza będąc nie daleki,
I wiecznie chcąc je widzieć, i tracąc na wieki,
Miotany od sprzecznego poruszeń natłoku,
Ból w sercu, w licach bladość, ogień miałem w oku,
Alem się nadaremnym nie zdradził zapałem,
Westchnienia zatłumiłem, słówka połykałem.
Bo los wynosząc ciebie między jasne rody,
Z samą nadzieją wieczne przykazał rozwody!
Ustąpię, jęki nawet z głębi nie wypadną.
Lecz pamiętam, bo pamięć nie jest mi podwładną,
Pamiętam dzień ów grania i szczęścia ostatni,
Gdyś mię i pieszki moje wpędziła do matni.
Odtąd na wieki w jednym porzucone szyku,
Brańcy obok zwycięzców tkwią na mym stoliku.
Raz tylko śmiałem ulżyć grą długiéj żałobie,
Lecz więcéj grzechu tego nie pozwolę sobie,

Bo twoja oczywiście sstępująca postać,
Kazała grze poczętéj nietknioną pozostać.

Franciszku, czy litości, czyli doznam wiary,
Czy to bóstwo, czy zmysłu popsutego czary,
Z uniesieniem widzący, a niechętny badać,
Nadludzkie tobie cudo muszę wyspowiadać.
Pomnisz, jak przeraźliwych strat odniósłszy rany,
Z jéj obecności, z waszéj pociechy obrany;
Całe dni pustelnicza więziła mię klatka,
Wielu niespanych nocy dotrwałem ostatka.
Raz gdy już świateł lampa konająca skąpi,
Nagle się gęstwa cieniu koło mnie rozstąpi,
Wzrok osłupiał i myśli splątały się tłumnie;
Alić jasny powietrzem anioł spływa ku mnie.
Boże! ta iéj twarzyczka, jak poranek blada,
Włos na szyję srébrnemi promykami spada,
Chmurka jéj przezroczysta za sukienkę służy,
Czerwieniejąc u piersi obwiązkami róży;
Widziałem ją, jak ciebie oglądam na jawie,
Widziałem ją w codziennéj obecną postawie;

Tylko mającą bardziéj jasności do koła,
Więcéj boską; bo więcéj piękną bydź nie zdoła.
Ku stolikowi potém przyśliznęła kroku,
Spotkaliśmy się okiem, cały byłem w oku;
Sercem tak blisko serca i licem do lica,
Szczupła nas rozdzielała tylko warcabnica.
Odtąd już wielokrotnie w przedporanne cienie,
Bóg jest łaskaw podobne ssyłać mi widzenie;
Zawżdy około warcab pobawi się zbliska,
Lecz nie chce, abym graniem zmienił stanowiska,
Snadź od bóstwa sprawionych orszaków i błoni,
Dotykać skazitelnéj nie godzi się dłoni.
Tak gra musiała dla mnie wszelki powab zgubić,
Franciszku, jeśli dłużéj chcesz warcaby lubić,
Na spółbliźnich uzyskuj tryumfalny wianek,
Nigdy nie wyzywając do boju niebianek.
Pomnij, że kto ośmielił na Pafią dłonie,
Tydéjczyk rychło zbrzydził szeregi i bronie.
A ja, com niegdyś smutki rozweselał cudze,
Teraz smutny was mijam, lub uczeniem nudzę.



PRZYPOMNIENIE.
SONET.



Lauro! czyliż te piękne wieków naszych lata,
Jeszcze się kiedy twojej malują pamięci?
Kiedyśmy sami tylko i sobą zajęci,
Dbać nie chcieli o resztę obcego nam świata.

Chłodnik, co się zielonym jaźminem wyplata,
Strumień, co z miłym szmerem po łące się kręci
Tam nas często wzaiemne tłumaczących chęci,
Poźnéj nocy miłośna osłoniła szata.

A xiężyc s pod bladego wyjrzawszy obłoku,
Snieżne piersi i złote rozświecał pierścienie,
Boskiego wdziękóm twoim przydając uroku.

Wtenczas serca porywa słodkie zachwycenie,
Usta się spotykają, oko ginie w oku.
Łza ze łzą, i z westchnieniem miesza się westchnienie!







  1. Przypis własny Wikiźródeł Jeden z filaretów. Zobacz w Wikipedii hasło Jan Czeczot
  2. Przypis własny Wikiźródeł Jeden z filaretów. Zobacz w Wikipedii hasło Tomasz Zan
  3. Przypis własny Wikiźródeł Jeden z filomatów. Zobacz w Wikipedii hasło Józef Jeżowski
  4. Przypis własny Wikiźródeł Jeden z filaretów. Zobacz w Wikipedii hasło Franciszek Malewski
  5. Przypis własny Wikiźródeł Słowo nie dopisano odręcznie
  6. Kornel w walkach ze Scuderim i w rosprawach s tego powodu nigdy nie cytuje Sofokla i Eurypidesa, ale poetyka tak często jest na placu, że zniecierpliwiony Wolter woła w komentarzach: ah! jakże mnie nudzicie swoim Arystotelesem.
  7. Przypis własny Wikiźródeł słowo gest dopisane zostało odręcznie
  8. Przypis własny Wikiźródeł odręcznie poprawione w tekście z Niebeljungen na Niebelejungen
  9. Dziel tłumy na narody. Iliada.
  10. Przypis własny Wikiźródeł „Aulidzie” zostało wykreślone odręcznie. Faktycznie powinno być „Ifigenia w Taurydzie”.
  11. Nie tylko w poezyi, ale i w sztukach obrazowych krytyka odróżnia rodzaj romantyczny. W malarstwie naprzykład szkoły Włoskiéj, madonna i wyobrażenia aniołów, są wzięte ze świata romantycznego, i do ideału podniesione.
  12. Przypis własny Wikiźródeł W druku jest uczocia poprawione odręcznie na uczucia
  13. Przypis własny Wikiźródeł W druku sitrvantois przerobiono odręcznie na serventois
  14. Przypis własny Wikiźródeł W druku Marata poprawione odręcznie na Marota
  15. Primula veris.
  16. Jest wieść, że na brzegach Switezi pokazuią się Ondiny czyli Nimfy wodne, które gmin nazywa świteziankami.
  17. pagórek.
  18. Ta Ballada jest tłumaczeniem wiejskiéj pieśni; jakkolwiek zawiera opinije fałszywe i z nauką o czyscu niezgodne, nie śmieliśmy nic odmieniać, aby tém wyraźniéj zachować charakter gminny i dadź poznać zabobonne mniemania ludu naszego. Najbłędnieysze zaś jest zakończenie tej pieśni przez śpiewanie Anioł Pański.
  19. Przypis własny Wikiźródeł kwapić - zamierzać coś zrobić
  20. Przypis własny Wikiźródeł dictum acerbum - łac. gorzka prawda
  21. Przypis własny Wikiźródeł kontusz - wierzchni strój męski
  22. Przypis własny Wikiźródeł nobile verbum - łac. szlacheckie słowo
  23. Przypis własny Wikiźródeł koncept - pomysł
  24. Za te bluźnierstwa znajdzie czytelnik ukaranie w następnych balladach.
  25. Nazwisko jeziora.
  26. Te tryolety wyięte są s poezyi Tomasza Zana.
  27. Warcaby równie jak szachy dla nauki monarchów wschodnich wynalezione.
  28. Szachy Poety Włoskiego Wida wzorowie tłumaczone p. Jana Kochanowskiego.
  29. Jeanne d’Arc.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Adam Mickiewicz.