Poezye Gustawa Zielińskiego/Życiorys autora/VI
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Życiorys autora |
Pochodzenie | Poezye Gustawa Zielińskiego |
Wydawca | Własność i wydanie rodziny |
Data wyd. | 1901 |
Druk | S. Buszczyński |
Miejsce wyd. | Toruń |
Źródło | skany na Commons |
Inne | Cały tekst Cały tom I |
Indeks stron |
W końcu lipca 1835 r. musiał Gustaw podążyć do właściwego swego miejsca przeznaczenia, o 300 wiorst od Tobolska oddalonego, do Iszymu. O mieście tem pisze:
«Iszym leży w południowej stronie tobolskiej gubernii, nad rzeką tegoż nazwiska, która miasto z trzech stron oblewa, a z czwartej rzeczka Karasula, wpadająca do Iszyma, nadają miejscu, na którem miasto położone, postać wyspy. Naokół miasta jest step obszerny, na którym gdzieniegdzie jeszcze wioski spostrzegać się dają, a o wiorst 8 od miasta ciągnie się łańcuch gór, które widać, że kiedyś były brzegiem rzeki Iszyma. Od tych gór poczyna się step zwany „iszymski“, który na kilkaset wiorst odległości nie przedstawia nic prócz kwiatów, trawy i krzaków. Miasto Iszym, pomimo że jest obwodowe, nie jest duże: dwie
główniejsze ulice i kilka poprzecznych stanowią całą jego rozległość. Domy drewniane i lubo niektóre bardzo porządne, będące własnością urzędników lub kupców miejscowych, reszta bardzo mizerne i drogie, z powodu, że Iszym rzeka niespławna, a las, z którego mieć można drzewo do budowy, przeszło o 200 wiorst od miejsca odległy. Z tych powodów trudno znaleźć do wynajęcia dobre pomieszkanie i jeżeli lepsza gdzie kwatera, to ją trzeba przepłacić. Zresztą Iszym, nie jest punktem handlowym i lubo przedmioty do życia potrzebne, tańszymi są tu niż w Tobolsku, jednakże inne, bez których obejść się nie można, drogością swoją taniość pierwszych równoważą. Lubo dni pięć, jak tu przybyłem (pisał to Gustaw 3 sierpnia 1835 r.), nie znalazłem dotąd osobnego mieszkania i stanąłem razem z Romanem i Erazmem Chełmickimi, którzy od dwóch tygodni z gubernii tomskiej tu na mieszkanie przybyli. Nie możemy zaś mieszkać razem, bowiem szczupłość pomieszkania jest temu najgłówniejszą przeszkodą, a w całem mieście nie znajdzie takiego, gdzieby trzech razem wygodnie pomieścić się mogło. Zresztą, potrzeba się tu starać, aby mieć stół razem z pomieszkaniem, albowiem w jesieni gdy deszcze padać zaczną, takie tu jest błoto (ulice bowiem dla braku drzewa i kamieni nie są ani mostowane, ani brukowane), że niepodobieństwo wychodzić. Lubo w każdem miejscu człowiek spokojnie żyjąc może być szczęśliwy, jednakże dziwną mi się wydało rzeczą, mieszkanie w tak małem miasteczku, gdzie jeśliby nie literatura i przyjemne towarzystwo, toby przyszło z nudów umierać. Ponieważ jeszcze jestem tak jak w podróży, bo nawet rzeczy moje nierozpakowane, a papier na którym piszę, pióro, atrament, nawet stancya, stolik i krzesło, na którem siedzę pisząc, wszystko jest cudze — przytem nie zebrawszy jeszcze myśli po ostatniej podróży, która trzy dni i trzy noce trwała — to tylko dodać muszę, że nic mnie w przejeździe więcej nie zadziwiało, jak płodność tutejszej natury, która zdaje się, że chce wynagrodzić w kilkomiesięcznem lecie ten sen, w którym tak długo przez zimę spoczywa. Pomimo nadzwyczaj pięknej zieloności i widoków, jakie rzeki przepływające w pięknej tworzą okolicy, rzuciwszy okiem na pola, widać niwy nieprzejrzane różnobarwnych kwiatów, które jakby kobiercem ziemię przyodziewają; te kwiaty tak są piękne i rozmaite, tak pełne, że u nas, ogrodów nawet mogłyby stać się ozdobą. A przytem, jakie tu urodzaje: żyta, jęczmiona, owsy i jare pszenice! wyglądają jak dachy, i w słomę wybujałe i w ziarno obfite, łąki zaś zdaje się, że samą czerwoną i białą zasiane koniczyną. Słowem, że w tej chwili poglądając na te pola, łąki, kwiaty, zboża, doświadczając tych upałów, które do 40 dochodzą stopni, człowiek mimowolnie zapomina, że jest na Syberyi, ale obejrzawszy się na nadchodzącą zimę, przypomniawszy sobie, że tyle jest odległym od istot najdroższych sercu, wzdycha za tą chwilą, która go może kiedyś na łono lubych osób przeniesie».
Niebawem wynalazł sobie mieszkanie, w którem miał rok z górą przepędzić. Podał jego opis w liście do siostry:
«Jest to dom drewniany, dosyć dobrze zbudowany, do którego tutejszym zwyczajem wejście od podwórza. Pierwsze schody wraz z „krylcem“ (przystawką), należą do moich gospodarstwa; drugie do mnie i dają wstęp do moich apartamentów. Wszedłszy więc na 4 stopnie i dobrze się schyliwszy we drzwiach wchodowych, aby sobie nie rozbić łysiny, przychodzący znajdzie się w moim pokoju, w którym postrzega wiszący płaszcz i wilczurę, stojące 3 pary butów i jedne kalosze, i ogromną miednicę blaszaną, postawioną na jednej z ławek drewnianych. Dalej, szafka o 3-ech policach przybita do ściany, w której wazka i kilka talerzy, para lichtarzy, miseczka do szuwaksu i kilka szczotek, składają całą ruchomość, a naprzeciwko okna, jak paszcza wieloryba, jest otwór do pieca. Wielka polica z desek zajmuje całą przestrzeń między piecem a oknem: zwykle za sypialnią służy tutejszym mieszkańcom; jest zaś tak obszerną, że 8 osób z łatwością na niej wyspać się może. Ten rodzaj spalni w każdym domu sybirskim znaleźć można, mianowicie w niższej klasie, i zasadza się na tem fizycznem doświadczeniu, że ciepło unosi się do góry, a zatem w czasie wielkich mrozów jest to punkt najcieplejszy w całem pomieszkaniu. Obejrzawszy dokładnie mój przedpokój, schyliwszy się porządnie, wejdziem do drugiej komnaty, która zarazem jest moim pokojem sypialnym, bawialnym, jadalnym, gabinetem lektury itd. Jestto pokój dosyć obszerny, wybielony, czysty, mający porządną z desek podłogę, sufit na jednej oparty belce, wysokość tak znaczną, że ledwie do belki ręką sięgnąć mogę; trzy okna podwójnie po 6 szyb taflowych mające, oświecają należycie; słowem, gdyby nie drzwi, które na przekór architekturze zbyt są nizkie, byłby to bardzo przyzwoity pokoik. Piec ceglany, wybielony, ale w proporcyi ogromny, ponieważ nie ma kanałów tylko czeluście, jakie u nas do pieczenia chleba stawiają. Większa część mebli (łóżko, cztery stoliki, dwa stołki z poręczami), należy do moich gospodarzy; dwa narożne stoliki są bardzo porządne, fornirowane korzeniem brzozowym — mogłyby ujść i w więcej eleganckich apartamentach; reszta mebli malowana czerwono, prócz mego kuferka, który jest błękitnego koloru. Wiesz o tem, że lubię porządek; przeto jak co położone zostało lub postawione przed trzema miesiącami, tak i nadal zachowa swe miejsce, chyba, że będę zmuszony innej sobie szukać kwatery. A więc do szczegółów. Łóżko przykryte dywanikiem tumieńskiej fabryki, zasłane kołdrą flanelową, na której leży czerwona skórzana poduszka, a drugi dywanik, znajomy ci pewnie, osłania ścianę oknu przyległą. Na tem to łóżku, ileż ja miałem snów miłych, które daj Boże, aby się kiedyś w rzeczywistość zamieniły! Ileż to razy, byłem pomiędzy wami, w waszych objęciach; ileż to razy, rozmawiałem z osobami, które już znikły dla świata, a które sercu memu i myślom są wiecznie przytomne; ileż to razy, dzisiejsza obecność snem mi się być wydawała. Niestety, ile sen był rozkoszny o tyle przykrem było przebudzenie. — Na stoliku przy łóżku jest moja mała biblioteczka: jestto sobie maleńki chaos; obok poważnych pism Naruszewicza i Capefigue’a[1], leżą wesołe powieści Zschockego[2]; obok romansów Bulwera[3], poezye Schillera i W. Hugo; obok „Żurnalu ministerstwa oświecenia rosyjskiego“ leży „Historya Nowego Testamentu“. Tę książkę otrzymałem w Moskwie od p. Gaz, członka tamecznego biblijnego towarzystwa, któremu tę muszę oddać sprawiedliwość, że przy wysokim swoim urzędzie, jest prawdziwym opiekunem więźni i nieszczęśliwych. Reszta książek, są to dykcyonarze, gramatyka rosyjska i katalogi; moją własnością jest tylko Nowy Testament, gramatyka, jeden tom poezyj Schillera, reszta czasowo do użytku udzielona. W kuferku przy łóżku stojącym, prócz sukien i ostatków bielizny, nic się podobno więcej nie znajduje — prócz 3 woreczków pustych, z których jeden jest darem od ciebie, 2-i z Warszawy, 3-ci z Tobolska. Nad stolikiem rogowym wiszą 4 obrazy świętych pańskich, — zwyczaj w każdym rosyjskim domu obserwowany; na stoliku stoi zwierciadło, które za każdem spojrzeniem przypomina, że człowiek codzień to starszy, i gdybym miał więcej miłości własnej i próżności, niż jej mam w tej chwili, tobym rozbił na drobne szczątki ten sprzęt niegodziwy, pokazujący: coraz to widoczniej próchniejące zęby, rzedniejące włosy i projekta do zmarszczków; ale zwierciadło koniecznem jest do pozbycia się nierówności brody, którą najmniej dwa razy w tydzień skrobać muszę. Na tym więc stoliku leży brzytwa, pędzelek, kubek do mydła i szachownica z szachami. Mówiąc o szachach, dodać muszę, że liczę się najlepszym graczem między tutejszymi graczami, ale wiele mi brak do doskonałości; pocieszam się jednak zawsze tą myślą, że i Napoleon w szachowej grze nie górował. Pod stolikiem stoi pudełko, w pudełku kapelusz. Idąc dalej, pomiędzy oknami na gwoździku wisi kapciuch, dar Maksyma, gdy miałem opuszczać Warszawę, a przy oknie przybity termometr, który w tej chwili (był to 5 listopada) 16½ stopni ciepła pokazuje. Pod temże oknem jest stolik za biurko służący; na jego środku stoi tacka papierowa, a na niej różnokolorowe laki, pieczątka po ojcu, scyzoryk, ołówek i pióra, obok stoi kałamarz i pudełeczko z farbami; przed tacką leży linijka i pugilares, a na pugilaresie motyl, który dni temu parę nie wiem skąd się wziął w moim pokoju, żył dosyć długo i skończył dni swoje na literach „Souvenir“ pugilaresu. Co to ma znaczyć? — jako niebiegły w sztuce wróżenia, wiedzieć nie mogę; zwłoki jednak biednego motyla spokojnie leżeć będą w miejscu, gdzie je los porzucił. Po prawej stronie tacki, leży kalendarz na r. 1835 edycyi wileńskiej; w nim zapisany dzień przeprowadzenia się na kwaterę, dzień, w którym zjawiła się na naszym horyzoncie kometa Halleya (16 października) i inne tym podobne spostrzeżenia: jak np. spadnięcie pierwszego śniegu, najmocniejszy mróz lub gorąco, etc. Po drugiej stronie leży plika papierów... Idąc dalej, — pomiędzy oknami, wisi portret naszego poety, którego geniusz uwielbiam i gniewam się na niego, że tak się wyniósł wysoko, że mu nigdy zrównać nie potrafię. Na drugim stoliku narożnym stoją preparata do herbaty: czajnik, parę szklanek, filiżanek, taca, garnuszek do śmietanki, cukierniczka, słoik z herbatą „połoskatelniczka“ (miseczka do opłukiwania filiżanek) i taca blaszana, co wszystko wartość 12 r. as. stanowi. Na stołku, stawia się samowar kipiący rano i wieczorem. Takem się na nieszczęście wciągnął do herbaty, iż zdaje mi się, że jak ryba bez wody, ptak bez powietrza, tak ja bez tych ziółek chińskich, obejśćbym się nie potrafił; ale sądzę, że to jest tylko urojenie, na które niezbędna konieczność niezawodnem stałaby się lekarstwem... Na gzymsie od pieca stoi pudełeczko z tytoniem, miseczka do popiołu, krzemień, hubka, krzesiwo i fajki, a obok stoją 4 cybuchy, — słowem, cały przybór fajczany, który jedynym jest środkiem na zabicie nudów i próżniactwa»...
Jedynym środkiem — lecz tylko w pewnych miesiącach. We wrześniu bowiem pisał Gustaw do stryja, donosząc mu o swoich łowach na stepach iszymskich, obfitujących w jeziora i rzeki, a więc i w ptastwo: «Na zające jeszcześmy nie polowali, ale zato w kilku wyszedłszy na polowanie, przynosimy czasem do 50 sztuk ptaków. Polowanie odbywamy teraz z wyżłem lub siatką. Siatką, chwytamy przepiórki, których jest tu mnóstwo nieprzeliczone tak, że onegdaj jeden z moich towarzyszy, nakrył ich sztuk 40. Ponieważ rodzaj ten łowów niewielu liczy amatorów, przeto prawie wszyscy polują z flintami. — Kuropatwy mamy tu szare i białe: szare są też same co u nas i również smaczne, białe zaś, jak już donosiłem, są bez smaku; ale dopóki są młode — wyborne!... jednak podług mnie, najlepszymi są młode cietrzewie, których tu jest bardzo wiele. Jeziora i rzeki tutejsze są zasypane mnóstwem kaczek dzikich i kulików. Nigdy może nie zdarzyło mi się widzieć takiej rozmaitości kaczek, jak w Syberyi, — liczą ich do 80 gatunków. Są tu i duże i małe, i szare i czarne i białe, słowem rozmaitej wielkości i kolorów. Kaczki więc i kuliki, są głównym przedmiotem mojego polowania. Nie mam dotąd żadnych myśliwskich porządków, tj. ani psa, ani strzelby, ani torby, ani żadnej rzeczy, która do tego potrzebną jest; przeto żywię się tylko u drugich. Z pożyczoną tedy strzelbą, wychodzę sobie nad rzeczkę Karasulę, na której tysiące kaczek siedzi — podkradam się, podciągam na brzuchu, a gdy pomyślną upatrzę chwilę, paf!... i często się zdarzy, że coś zabiję, tak dalece, że w przeciągu godziny lub dwóch, po 4 lub więcej kaczek morduję. Największą mam jednak biedę z wyciąganiem ich z wody, i albo sam za zabitą kaczką brnąć muszę, albo też długim niezmiernie kijem spławiam ją sobie do brzegu. Jeszcze się jednak dotąd nie zdarzyło, żebym próżno z polowania powracał»...
W innym znów liście (do Dzikowskiego), zajął się Zieliński opisem gospodarowania w okolicach przez siebie zamieszkiwanych:
«Syberya, jako kraj wygnania, początkowo zaludniona była, albo odwiecznymi jej mieszkańcami Tatarami, Ostjakami, Samojedami, Tunguzami, Jakutami itd., albo ludźmi za karę do jej osad zesłanymi. Północni Syberyi mieszkańcy, tj. ludy, które dopiero co wymieniłem, wyjąwszy Tatarów, utrzymywali jak i dotąd utrzymują życie swoje rybołówstwem i polowaniem, i chociaż urządzenia administracyjne w Rosyi, zabraniają polować na zwierzynę w letnich miesiącach każdego roku, rozkaz ten bynajmniej nie rozciąga się na Syberyą, z powodu, że polowanie jedynym jest sposobem życia znacznej części jej mieszkańców. Nie bez tego, aby ludy ponad brzegami lodowatego Oceanu żyjące, nie miały zajmować się choć w części uprawą ziemi, w czasie krótkiego lecz niezmiernie upalnego lata. Jednakże rolnictwo nie jest ich głównym przemysłem, a bogactwo zasadza się na ilości posiadanych reniferów, z którymi z miejsca na miejsce koczują, i na handlu jaki rybami, sobolami lub innemi futrami kosztownemi prowadzą. Południowe zaś części Syberyi, a mianowicie tobolskiej gubernii, wyłącznie rolnictwu są poświęcone. Ludność zajmująca się rolą, składa się z rodowitych Rosyan, którzy albo dobrowolnie pozakładali tu swoje osady, albo przed dawnymi czasy za karę do nich zesłani byli; dziś bowiem zbrodniarze na Sybir przeznaczeni, odsyłani bywają do wschodniej Syberyi, a w guberniach: tobolskiej i omskiej, już tylko starców i niedołęgów zostawiają, których wypuszcza się za biletami na tak zwane „wolne propitanje“, tj. wolno im obrać stan jaki się tylko podoba, byle godziwy, i uwolnionymi są całkowicie od podatków, do których płacenia wszyscy posieleńcy po przebyciu trzechletniem w Syberyi są obowiązani. Prócz wyżej wymienionej ludności, Tatarzy, których tu jest niemało, także zajmują się rolnictwem. Ziemia wyborna, gliniasta lub roślinna, utworzona z ciągłego gnicia roślin od tylu tysięcy lat, ziemia nigdy dotąd pługiem niedotknięta, musi obficie wynagradzać trudy rolnika i ziarno sobie powierzone stokrotnym pomnażać plonem. Przytem zważywszy: że włościanie tutejsi są tylko skarbowi lub koronni, że prywatnych niema właścicieli, którzyby swój majątek na ilość dusz liczyli — zważywszy nadto, że włościanie sybirscy są ludzie swobodni, którzy wiedzą, że dla siebie pracują, że nikt im ich własności wydrzeć nie potrafi, którzy bardzo małym podatkiem opłacają się rządowi — to wszystko wziąwszy na uwagę, łatwo pojąć można, dlaczego chłop sybirski jest przemyślniejszy i bogatszy, aniżeli włościanin innych części Rosyi, a cóż dopiero nieszczęśliwej, piasczystej Litwy!... Nie mogę wiedzieć, czy też same przyczyny dobrego mienia, które tu wpływ swój wywierają, egzystują również w gubierniach krasnojarskiej i jakuckiej; a z pewnych źródeł wiem o tem, że gubernia krasnojarska jest najporządniejsza i najchlebniejsza, a tem samem i najbogatsza. Ograniczając się więc opisaniem miejsc, które przebyłem i którym miałem sposobność dokładnie się przypatrzyć, zajmę się obrazem gospodarstwa wiejskiego w okolicach Iszyma.
«Okolice Iszyma są to okiem nieprzejrzane stepy, na których całą zimę rozciągnięta szata śnieżna, iskrzy się pod promieńmi zimowego słońca, odbijającego się od tysiącznych gwiazd i kształtów, w jakie tutejszy śnieg jest skrystalizowanym, na których goniące się wichry i burze, zamieniają całą okolicę w tuman zamąconego śnieżnego oceanu. Z nadejściem wiosny, jakby różdżką czarnoksięską dotknięte, znikają śniegi i lody, i w dniach kilku całe stepy zaczynają się zielenić, a pracowita ręka śpieszyć się musi z uprawą, aby korzystać z dni ciepłych krótkiego lata i żeby zebrać owoce, które w długiej jesieni i zimie mają wynagrodzić trudy odpoczywającego rolnika. — Ziemia tutejsza wogóle jest bardzo dobra, tak, że nawóz zupełnie jest niepotrzebnym — byłby nawet szkodliwym bujności plonów. Ta ziemia już zacząwszy od Uralów, niema na swej powierzchni jednego kamyka: jest to sypiący się czarnoziem, prawie wszędzie jednakowy, wszędzie urodzajny; gdzieniegdzie widzieć można gliniaste grunta, a piaski pomiędzy osobliwości policzyć należy. Jednakże staranna uprawa niemało się przyczynia do bujności urodzajów. Grunt zorany sochą, a później zawleczony żelaznemi bronami zaraz z początku wiosny, leży tak i przepala się na słońcu aż do chwili, w której rozpoczynają się sianożęcia; wtenczas na nowo zoranym bywa i zawleczonym, i tak leży aż do śniegów zimowych, a dopiero z następną wiosną orze się, sieje i zawleka. Trzy więc razy około jednej roli pracować potrzeba, ażeby ta pożądane przyniosła korzyści; radlenia i przeorywania tu nie znają, a nawet całkiem jest niepotrzebne. Oziminy sieją mało; najwięcej siewów robi się na wiosnę; pszenica tylko jara jest tu znaną, a z jarzyn, owies jęczmień, groch i gryki cokolwiek. Pod żadne zboże nie orzą roli w zagony, ani nie brózdują, albowiem wiatry tu ciągle panujące tak ziemię wysuszają, że po trzydniowym deszczu dzień jeden pogody, nie zostawi nawet śladu wilgoci. Plon tutejszy od sześciu do dziesięciu ziarn wydaje i zdaje się, że nigdy tutejsi mieszkańcy na całkowity nieurodzaj uskarżać się nie mogli. Jakim zaś był urodzaj przeszłoroczny, najlepiej się przekonasz, gdy ci napiszę ceny zboża, jakie w tej chwili są na targu tutejszym. Wogóle w Polsce, koniec czerwca i lipiec uważane jako przednówek, są przyczyną niedostatku między włościanami i znacznie ceny zboża podnoszą. Tu zaś można powiedzieć, że chłop niezna co to przednówek; u niego nigdy prawie zboża nie brakuje i stąd ceny tegoż zboża przez cały rok prawie nie podnoszą się, ani nic zniżają, bo to jedynie od urodzajów zależy. I tak obecnie: czetwierć pszenicy płaci się r. as. 5; żyto i owies, które w jednej są tu cenie, połowę mają tej wartości, groch zaś i gryka, ponieważ mało ich tu sieją, przedają się na funty, a zatem sądzę, że może korzystniej niż u nas.
«Liczne trzody bydła rogatego, wśród bujnych wyhodowanego stepów, stanowią znaczną gałąź handlu tutejszej okolicy, bowiem na jarmarku zimowym odprawiającym się w Iszymie, masło, łój i skóry, główny stanowią artykuł, a obrót jarmarczny przynajmniej na milion można rachować rubli. W czasie jarmarku oprócz kupców rosyjskich, widzieć można Tatarów, Kirgizów, a niekiedy Bucharców ze stepów środkowej Azyi przybywających, za kupnem lub sprzedażą rozmaitych przedmiotów.
«Okolice tutejsze wychowują nieprzeliczone mnóstwo zajęcy, które na zimę białym śnieżnego koloru pokrywają się włosem. Włościanie tutejsi, lubo przez zabobon nie jadają mięsa zajęczego, ale za to znaczny prowadzą handel zajęczemi skórkami, tak dalece, że na jarmarku jeden włościanin czasem do tysiąca skórek, umyślnie po nie przyjeżdżającym kupcom sprzedaje; Trudno, abym tu opisywał sposoby łowienia tych zwierząt; są to bowiem albo doły, w które wpadają, albo wnyki zastawiane na tropach zajęczych, albo sieci, w które ich napędzają. Ale najważniejsze polowanie jest na upatrzonego, zwłaszcza w jesieni takiej jak tegoroczna (r. 1836.). Cóż bowiem dziwnego, upatrzyć zająca białego pod krzaczkiem, na łące, lub na czarnej siedzącego roli; włościanie więc z samego rana wyjeżdżając konno z gwintówkami, wracają wieczorem po kilkadziesiąt ich przywożąc. To jeszcze dodać potrzeba, że upatrzywszy, nie strzelają zająca jeśli go w sam łeb trafić nie mogą, a to, aby skórki nie psuć lub nie zafarbować. Jako maximum teraźniejszej jesieni zabitych zajęcy w dniu jednym przez jednego człowieka, podają jakiegoś włościanina, który od rana do wieczora zabiwszy ich sztuk 60, gdy wpakował to mnóstwo na konia chcąc do domu powrócić, przełamał krzyż koniowi, a tak ukaranym został za swoje łakomstwo. Może mi tu kto zarzucić niepodobieństwo włożenia tak wielkiego ciężaru na jednego konia, ale na to odpowiedzieć mogę tem, że potrzeba znać tutejszych koni moc i wytrwałość. Zdaje się trudnem do uwierzenia, aby koń jeden ciągnąc w wozie 25 pudów ciężaru, mógł zrobić sto wiorst bez spoczynku, co jednakże tu dosyć często miewa miejsce. Przyczyną tego: 1°, że rasa koni jest mocniej zbudowana niż u nas; 2°, że bardzo młodych do pracy nie używają; 3°, że stepy tutejsze najdoskonalszej dostarczają im paszy. I to także za przyczynę mocy konia położyć tu można, że klacze do żadnej pracy używane tu nie są, tak dalece, że gdyby kto tu pokazał się konno na klaczy lub miał w wozie zaprzężoną, musi się narazić na wszystkie nieprzyjemności: wytykania palcami, wyśmiania i wykpienia przez wszystkich niemal przechodzących; ten więc rodzaj jakiegoś przesądu, zostawując klacze w spokojności, wpływa wiele i na potomstwo — źrebięta rodzą się zdrowe i silne, i w piątym lub szóstym roku życia oprzęgane, muszą być mocne i wytrzymałe. Z tej przyczyny, że tu wiele koni chowają, są dosyć tanie; za 100 r. as. można niezłego nabyć konika, a nie słyszałem aby który z tutejszych koni nad 200 r. as. był ceniony; klacze zaś przedają się za bezcen.
«Wody, lubo obfitują w ryby różnych gatunków, w całej Syberyi nie mają raków. Prócz tego, pozbawieni jesteśmy wszelkich drzew owocowych, skrzekotania żab i śpiewu słowika. Wścieklizna, tak gdzieindziej straszliwa, żadnego na ludziach nie wywiera tu skutku; a cholera, która świat cały prawie obiegła, do Syberyi wstępu nie znalazła!»...
- ↑ Jean-Baptiste Capefigue (1801-1872) – francuski historyk i biograf.
- ↑ Heinrich Zschokke (1771-1848) – niemiecki pisarz i pedagog, wolnomularz.
- ↑ Edward Bulwer-Lytton (1803-1873) – brytyjski polityk, poeta i pisarz.