[108]DO NICETA J.
Witam cię Jungu młody w twéj dzikiéj ustroni!
Czyż nie czujesz ściśnienia przyjacielskiéj dłoni?
Jakaż się do twéj duszy żałoba zakradła,
Żeś ulubił samotność i czarne widziadła?
Dzień twój zanosisz w lasy, noc trawisz przy grobie;
Czekaj! twoje nie minie, otworzą go tobie.
Witam cię, a uśmiéchem twoich ust nie wdzięczę!
Ty wzdychasz? ty nie mówisz? ty kochasz młodzieńcze!
Kochasz; a choć miłości dana bóstwa postać,
Czujesz, jak źle wyznawcą tego bóstwa zostać.
[109]
Twarz mu się szczęściem śmiéje, a jad skryło w duszy;
Nie raz małém skrzydełkiem straszną burzę wzruszy.
Buduj mu, buduj ołtarz i błagaj w pokorze,
Żeby sobie leciało za dziesiąte morze.
Miljon rąk da mu krzyżyk i ślady zamiecie.
Czemuż, ledwo się młodzian obéjrzy na świecie,
Ledwo przed nim dziecinnych dni zamknie się niebo,
Już miłość główną duszy stała się potrzebą?
Precz wesołość i pokoj, precz wieńców tych żądza,
Które sława rozdaje, potomność przysądza;
Precz prace, jakim przysiągł poświęcić się wiecznie,
Kochanki mu potrzeba, kochanki koniecznie.
[110]
Czy trafił na zbyt szczodrą, co za słodkie słówko
Rada sto pocałunków zapłacić gotówką:
Wnet się odda uczuciom, co zniżają człeka;
Przesycony miłością, nie wczas się jéj zrzeka;
Bo kto w morze roskoszy brnął zamknąwszy oczy,
Tego niesmak i wiecznéj nudy mgła otoczy.
Czy dumną spotkał piękność, która zna do siebie,
Że jest bóstwem niechybnie, choć niemieszka w niebie:
Ta na uśmiéch, na jedną niby to łzę w oku,
Każe u nóg swych ciężko wzdychać przez półroku;
I póki mu nie błyśnie w ręku broń rospaczy,
Póty słowa zbawienia kocham rzec nie raczy.
[111]
Lecz gorzéj, gdy z nektarem na ustach, obłuda
Cnotę i nieskażone przywiązanie uda;
A zapaleniec młody, co niebacznie wleci
W zdradnie kwiatem roskoszy przysypane sieci,
Ujrzy dłoń ukochaną, już ją posieść bliski,
Świętokradzkie innemu niosącą uściski.
Dziwisz mi się młodzieńcze i nie bez przyczyny;
Bo wiész, że, gdy to mówię, wzdycham do Eliny.
Tak jest! Ależ nie każdy kwiat rodził się różą;
I wierz mi, tu na ziemi Elin jest niedużo.
Serce, przez nią miłośnym natchnione zapałem,
Nie jest Wulkan, co bucha boleścią i szałem;
Serce, które śmiertelnik darował Elinie,
Zmienia się całe w miłość i w szczęścia świątynię;
[112]
Palą się w niém ofiary piękności i cnocie;
Cmi go czasem tęsknota; lecz obce zgryzocie.
By mrok zniknął, dość niebios jednego promienia;
Dość uśmiéchu Eliny, by znikły cierpienia.
Jeśli ci los podobną znaleść dał dziewicę,
Bluźnierstwem jest ten smutek co mroczy twe lice;
Poznać ją już jest szczęściem, wielbić jest popotrzebą;
Kto czci bowiem anioła, czci w nim same niebo.