<<< Dane tekstu >>>
Autor Stefan Barszczewski
Tytuł Polacy w Ameryce
Wydawca Wydawnictwo M. Arcta
Data wyd. 1902
Druk M. Arct
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały zbiór
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
VI.

Nie bez zasady Stany Zjednoczone uważane są za przytulisko dla rozmaitego rodzaju osobników wykolejonych, bo co do wychodźtwa polskiego przynajmniej, to rzadko kto z tak zwanej inteligencji tam przebywającej, niema przeszłości mniej lub więcej zaszarganej, lub nie jest człowiekiem, co zostawiwszy gorzkie wspomnienia za oceanem, zrobił krzyżyk nad niemi, nad światem, nad sobą i brnie przez życie bez celu i nadziei, ot, aby tylko dobrnąć do końca.
Tak jedni jak i drudzy, nie mając nic już do stracenia, posiadając zaś ze względu na swą wyższość umysłową przewagę nad tłumami wychodźtwa, korzystają z niej aż nazbyt często, by działać demoralizująco na umysły nieoświecone, z życiem społecznem i politycznem nieobeznane, albo obeznane powierzchownie z najgrubszemi tego życia objawami, — rozbudzać w nich namiętności, doprowadzać do zatargów i kłótni, i w tak zmąconej wodzie niesnasek łowić dla siebie ryby pod postacią dolarów.
Wśród wychodźców polskich w Ameryce niema stronnictw we właściwem tego słowa znaczeniu. Istnieje tylko podział na obozy, walczące z sobą zacięcie o to, czy należy we wszystkiem słuchać się duchowieństwa, czy też w pewnych razach działać wbrew jego woli. I jeden i drugi obóz składa się z ludzi fanatycznie do wiary przywiązanych, nie rozumiejących wprost walki bez tego podkładu religijnego, do tego stopnia, że nawet w polityce amerykańskiej musi on występować. Nic tak w mowach politycznych przedwyborczych na słuchaczów polskiego pochodzenia nie działa, jak powtarzanie frazesu, że stronnictwo demokratyczne sprzyja duchowieństwu katolickiemu, stronnictwo zaś republikańskie składa się z apaistów[1], t. j. ludzi wrogich kościołowi katolickiemu.
Nie dziw, że wobec takiego nastroju łatwo jest dla ludzi inteligentnych, sprytnych i nie posiadających skrupułów, wytwarzać sobie szeregi zwolenników, gotowych — pod wpływem namiętności i właściwego nam uporu do wszelkich ofiar, aby tylko postawić na swojem.
Większość prasy polsko-amerykańskiej tylko temu zawdzięcza swój początek oraz istnienie.
Założenie pisma perjodycznego w Stanach Zjednoczonych nie wymaga więcej zachodu, jak założenie warsztatu szewckiego lub krawieckiego, z tą tylko różnicą, że osoba, zakładająca warsztat musi dla własnego interesu znać się na szewctwie lub krawiectwie, gdy tymczasem dla wydawania lub redagowania pisma takich nawet kwalifikacji nie potrzeba.
Pokłócił się szynkarz lub rzeźnik, posiadający trochę grosza, z proboszczem, musi się bądź co bądź zemścić. A jaka zemsta jest milsza nad słowo drukowane, które można rozesłać na wszystkie strony świata; jakie zajęcie milsze dla inteligenta wykolejonego, rzuconego losem na ląd amerykański, nad redaktorskie, na którem można zyskać i trochę grosza i trochę sławy przy pracy łatwej, zasadzającej się na wymyślaniu oraz obrabianiu nożyczkami pism europejskich.
Kupuje więc pan szynkarz czy rzeźnik zapas starych czcionek, parę kaszt drukarskich z drugiej ręki, kilkaset funtów papieru, wynajmuje zecera oraz pana redaktora, a sam przyjmuje tytuł wydawcy, i pismo gotowe. Numer ułożony posyła się do odbicia do pierwszej lepszej drukarni, posiadającej prasę drukarską; nadzwyczaj łaskawa dla czasopism poczta amerykańska (1 cent od funta na całe Stany Zjednoczone), rozsyła na wszystkie strony egzemplarz odbity; niewybredni czytelnicy rekrutują się tem łatwiej, im ogniściej pan redaktor wymyśla; jeżeli więc wydawca posiada dosyć pieniędzy, by przetrwać kilka lub kilkanaście miesięcy — pismo zyskuje stałych czytelników i trwa aż do skutku.
Pism takich polsko-amerykańskich, wyłącznie tygodniowych, istnieje w Stanach Zjednoczonych cały szereg. Nie będę wymieniał ich tytułów, bo właściwie na miano prasy nie zasługują i zaszczytu wychodźtwu polskiemu nie przynoszą.
Istnieje też inna kategorja pism polsko-amerykańskich, a mianowicie pisma, zakładane przez pewnych księży, nie w celu kształcenia ludu lub przysłużenia się Kościołowi, lecz dla zadosyćuczynienia własnej ambicji i popierania widoków oraz zamiarów osobistych. I ta kategorja nie jest lepszą od pierwszej. Może pisma te są pod pewnym względem przyzwoiciej, a przynajmniej staranniej redagowane — ale pod względem moralnym stanowczo także szkodliwe.
Nie mniej znajdują się wśród inteligencji polsko-amerykańskiej jednostki uczciwe, szczerze pragnące dobra ludu, pośród którego znalazły się przez los rzucone, jednostki, zapatrujące się poważnie na zadanie, jakie mają względem tego ludu do spełnienia i pracujące nad tem gorliwie.
Ich to działalności wychodźtwo polskie w Ameryce zawdzięcza powstanie organizacji, skupiających w sobie życie społeczne i narodowe, oraz istnienie rzeczywistej prasy polsko-amerykańskiej.
O niej z kolei wypada kilka słów pomówić.
Już wspomniałem poprzednio, że pierwsze pismo polskie na gruncie amerykańskim powstało 1863 r. w Nowym Yorku. Od owej chwili dziennikarstwo polsko-amerykańskie przechodziło koleje najrozmaitsze. Liczba pism, które po drugiej stronie oceanu Atlantyckiego w ciągu ostatnich trzech dziesięcioleci ubiegłego wieku powstały i upadły, wynosi co najmniej pół setki. Opowiadać ich przejścia i dzieje — rzecz zgoła w danym razie zbyteczna, chodzi mi bowiem o przedstawienie szkicu obecnego stanu wychodźtwa, nie o jego dzieje.
Do dziewiątego dziesięciolecia wieku ubiegłego prasę polsko-amerykańską stanowiły wyłącznie wydawnictwa tygodniowe. Przyczyną tego było nieodczuwanie potrzeby otrzymywania częstszych wiadomości przez wychodźców, zamkniętych w ciasnym zakresie zajęć codziennych, trzymających się zdala od życia politycznego Stanów Zjednoczonych; to też kilkakrotne próby stworzenia dziennika w owych czasach... zawiodły.
W miarę atoli rozwoju wśród wychodźtwa zainteresowania się życiem politycznem, zainteresowania, wywołanego zwłaszcza przez stronnictwo demokratyczne, które spostrzegło, że w konserwatywnym, katolickim żywiole polskim znajdzie paręset tysięcy głosów, nie do pogardzenia wobec przerzedzających się szeregów swoich — szanse utrzymania pisma codziennego zwiększały się coraz bardziej.
Zrozumiał to p. Michał Kruszka, energiczny, inteligentny dziennikarz, rodem z Inowrocławia i założył w 1888 r. w mieście Milwaukee, stanu Wisconsin, dziennik „Kurjer Polski.”
Że wyrachowanie p. Kruszki oparte było na podstawach pewnych, dowodzi fakt, iż dziennik jego istnieje dotychczas i rozwija się stale. Pierwotnie hołdował on zasadom stronnictwa demokratycznego, gdy jednak w polityce amerykańskiej wyłoniły się sprawy wolnego bicia srebra i wolnego handlu — przerzucił się do stronnictwa republikańskiego, któremu służy do chwili obecnej.
Odnośnie do spraw wychodźtwa polskiego jest „Kurjer Polski” pismem umiarkowanie postępowem i w sądach swych bezstronnem. Redakcję jego składają p. p. W. Kruszka, brat wydawcy, Franciszek Hieronim Jabłoński, były redaktor „Zgody” i prezes Związku Polskiego, rodem z Inowrocławia, oraz J. I. Chrzanowski z Warszawy — wytrawni dziennikarze polsko-amerykańscy.
Ze zmianą barwy politycznej „Kurjera Polskiego,” demokraci milwauccy założyli „Dziennik Milwaucki.” Pismo to utrzymuje się przeważnie dzięki subwencjom pod postacią druków i ogłoszeń, dostarczanych mu przez przedstawicieli stronnictwa demokratycznego w Milwaukee. W stosunku do Polaków jest pismem konserwatywnem. Redaktorem jego jest były współpracownik „Kurjera Polskiego,” Stanisław Osada, człowiek młody i rzutki.
W 1890 r. bogaty zakon O. O. Zmartwychwstańców zakłada w Chicago Spółkę Wydawniczą Polską i rozpoczyna wydawnictwo „Dziennika Chicagoskiego.” Pismo to, od chwili założenia oddane całkiem stronnictwu demokratycznemu, redagowane w duchu skrajnie konserwatywnym, prowadzi zaciętą walkę z prasą t. zw. postępową. Przez kilka lat redaktorem jego był zmarły niedawno we Lwowie utalentowany dziennikarz i publicysta, ś. p. Henryk Nagiel; dzisiaj prowadzą je ze znajomością rzeczy p. p. Kazimierz Neuman i Stanisław Szwajkart, obaj zżyci ze stosunkami polsko-amerykańskiemi, ludzie zdolni i wykształceni.
Dwa lata temu grono ludzi niezadowolonych z kierunku „Dziennika Chicagoskiego” założyło w Chicago towarzystwo akcyjne i rozpoczęło wydawnictwo drugiego dziennika p. t. „Dziennik Narodowy” o kierunku postępowym, a w polityce amerykańskiej: republikańskim. Pierwszym jego redaktorem naczelnym był ś. p. Michał Sadowski-Pankiewicz, rodem z Warszawy, po śmierci zaś jego, w kwietniu 1900 r., „Dziennik Narodowy,” redagowany przygodnie, toruje sobie mozolnie drogę w walce z bogatym „Dziennikiem Chicagoskim.”
Piątem wreszcie pismem codziennem polskiem za oceanem — jest wydawany w Buffalo przez proboszcza tamtejszej parafji św. Stanisława, ks. Pitassa, „Polak w Ameryce.” Redakcję jego prowadzi p. Stanisław Slisz, dziennikarz zdolny, ale zbyt krewki, nadużywający pióra w polemice, gdy chodzi o sprawy niezgadzające się z jego przekonaniami.
O wiele liczniejszych przedstawicieli posiada w Stanach Zjednoczonych prasa polska tygodniowa. Najstarsze tygodniki: „Gazeta Polska,” wydawana przez p. Władysława Dyniewicza, i „Gazeta Katolicka,” założona przez ś. p. W. Smulskiego, a redagowana obecnie przez pana Leona Szopińskiego, obie w Chicago, istnieją już po ćwierć wieku i posiadają klientelę liczną i wyrobioną.
Młodsza od „Gazety Polskiej” i „Gazety Katolickiej” „Zgoda,” organ Związku Polskiego, stowarzyszenia bratniej pomocy, w którem skupiła się najinteligentniejsza stosunkowo część wychodźtwa, prócz duchowieństwa, powstała przed dwudziestu laty. Ponieważ organ ten jest obowiązkowy dla członków Związku, przeto liczy do 30,000 prenumeratorów przymusowych. Redaktora obiera co dwa lata zjazd reprezentantów towarzystw, należących do Związku. Obecnie stanowisko to zajmuje p. Tomasz Siemiradzki.
Ze względu na dążenia postępowe Związku, będącego najliczniejszą organizacją polską w Ameryce, „Zgoda” jest niejako przedstawicielką całego obozu postępowego, wpływ jej atoli nie przekracza poza granice organizacji, której interesów broni.
Z innych pism tygodniowych polskich, wydawanych już czas dłuższy w Stanach Zjednoczonych, wymienić należy „Amerykę” w Toledo, rozwijającą się szybko pod ruchliwem i sprytnem kierownictwem p. A. Paryskiego, „Echo” w Buffalo, założone przez wymienionego już wyżej Michała Sadowskiego-Pankiewicza, obecnie własność spółki udziałowej, „Polonję w Ameryce” w Cleveland, „Naród polski,” organ Zjednoczenia w Chicago; „Wielkopolanina,” wydawanego w Pittsburgu przez ks. Tomaszewskiego ze zgromadzenia św. Krzyża, i walczącą z nim „Gazetę Pittsburską,” organ protestantów; „Prawdę,” wydawaną w Bay City przez p. S. Przybyszewskiego; „Niedzielę” w Detroit pod redakcją ks. Muellera, kosztem seminarjum polskiego. Z miesięczników: „Sztandar,” organ młodzieży; „Sokoła,” organ towarzystw gimnastycznych; „Ziarno” i „Harmonję,” organy dwóch związków śpiewackich.
Ogółem wychodzi w Stanach Zjednoczonych przeszło 40 pism polskich najrozmaitszych odcieni (z tej liczby w samem Chicago 18).
Ogromna ich większość, redagowana bardzo słabo, bez żadnej znajomości rzeczy lub poczucia obowiązków, ciążących na prasie, obliczona jedynie na zysk z ogłoszeń i wsparcia od stronnictw politycznych — wywiera wpływ raczej ujemny niż dodatni na wychodźtwo niewykształcone, łatwo dające się otumanić przez ludzi, obdarzonych sprytem i umiejących przemawiać do ludu. Wobec tego znaczenie owej imponującej liczby czterdziestu kilku czasopism polskich w Ameryce redukuje się do cyfry bardzo małej i wątpliwem jest, by spotęgowało się kiedykolwiek, bo dla rozwoju znaczenia prasy potrzebny jest podkład inteligencji, a tego, niestety, brak wśród polonji amerykańskiej.






  1. Wyraz utworzony z liter A. P. A., oznaczających stowarzyszenie American Protective Association, istotnie antykatolickie.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Stefan Barszczewski.