<<< Dane tekstu >>>
Autor Stefan Barszczewski
Tytuł Polacy w Ameryce
Wydawca Wydawnictwo M. Arcta
Data wyd. 1902
Druk M. Arct
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały zbiór
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
VII.

Życie Polaków w Ameryce, bardziej intensywne, gorączkowe i niepewne, pełniejsze niebezpieczeństw, zmian i zawodów niż w Europie — wywołało w Ameryce ogromny rozwój towarzystw ubezpieczeń i bratniej pomocy wszelkiego rodzaju.
Amerykanin, obracający wciąż posiadanym kapitałem, mało stosunkowo odkłada na „czarną godzinę“ na sposób europejski, natomiast zabezpiecza się od nieszczęśliwych wypadków i choroby, a na przypadek śmierci zapewnia byt swej rodzinie, biorąc ubezpieczenie na życie; nawet uwalnia ją od kłopotów pogrzebowych, zapisując się do bractw rozmaitych — jednem słowem — niepewny nigdy jutra, stwarza połączonemi siłami organizacje, zapewniające małym kosztem w razie nieszczęścia byt jemu i jego rodzinie.
Ma się rozumieć, niema tu mowy o tych, którzy, obracając wielkiemi kapitałami, wiele też zarobić mogą, lecz o tej olbrzymiej większości, co, żyjąc z pracy rąk swoich, lub obracając małym kapitałem w środowisku rozgorączkowanem zaciętą walką o byt i zdobywaniem jak największej ilości dolarów, narażona jest daleko częściej na wypadki, zagrażające chorobą, kalectwem lub śmiercią.
Wcieliwszy się do takiego społeczeństwa, wychodźtwo polskie musiało pójść za jego przykładem. Istotnie, już w 1875 roku powstaje na ziemi amerykańskiej pierwsza próba utworzenia organizacji polskiej w celu niesienia bratniej pomocy, zapewnienia bytu swym członkom. Próba ta nie wydaje pożądanego rezultatu. Założone przez grono Polaków „Zjednoczenie” wegetuje i wreszcie upada, bo nie znalazło żywiołów odpowiednich, bo wychodźtwo polskie było wówczas zbyt jeszcze rozrzucone i nieliczne. W pięć lat później inne grono wychodźców, zebrane w Filadelfji, pod przewodem ś. p. Juljusza Andrzejkowicza, zakłada wspomniany już „Związek Polski.”
Organizacja ta postanowiła przyjmować do grona swego wszystkich wychodźców, bez względu na wiarę; przeciwnicy więc tych zapatrywań postępowych wskrzeszają upadłe już „Zjednoczenie,” nadają mu obszerną nazwę „Zjednoczenia pod opieką Boskiego Serca Jezus” i wytwarzają „Związkowi” konkurencję. Z jednej strony konkurencja ta wywołała walkę zażartą, nie przebierającą w środkach, do tego stopnia, że „Związek” kilkakrotnie chylił się ku upadkowi, z drugiej atoli zaznajomiła apatyczny, mało wykształcony ogół, na który tylko silnie drażniące środki podziałać mogły, z celami obu organizacji, i sprawiła, że dziś obie te organizacje istnieją i rozwijają się dobrze, niosąc pomoc tysiącom rodzin przez wypłacanie wsparć pośmiertnych po zmarłych członkach.
Zarządy tak „Związku,” jak i „Zjednoczenia“ znajdują się niemal od początku założenia tych organizacji i bez przerwy w Chicago, gdzie „Związek” posiada nawet swój gmach własny.
Nie podobało się to innym, liczniejszym osadom polskim, które wciąż podejrzewały i podejrzewają chicagowian o chęć panowania nad niemi; z biegiem więc czasu powstaje więcej organizacji polskich, jak „Unja” w St. Paul, „Stowarzyszenie Polaków” w Milwaukee, „Związek Polaków” w stanie Ohio, „Liga” na wschodzie i inne, wiodące żywot cichy i chylące się powoli ku upadkowi z powodu braku kapitałów rezerwowych i nieoględnego przyjmowania członków, co naraża kasy tych stowarzyszeń na wydatki, przekraczające ich zasoby, a członków — na nadzwyczajne podatki.
Najdłużej bezwątpienia przetrwają „Związek Polski” i „Zjednoczenie,” ale ich przyszłość także nie sięga na daleką metę z powodu silnej konkurencji, jaką w ostatnich latach przeciwstawiły im, jak i wogóle wszystkim organizacjom tego rodzaju, potężne towarzystwa asekuracyjne „New York Life Insurance „Company,” „Equitable,” „Prudential” i inne, zniewalające przez wpływy i nalegania legislatury wielu stanów do obostrzania praw, obowiązujących organizacje bratniej pomocy, kasy pogrzebowe i t. p. oraz przyjmujące ubezpieczenia na małe sumy przy opłacie drobnych, po kilka lub kilkanaście centów podatków tygodniowych.
Bardziej może jeszcze niż konkurencja towarzystw asekuracyjnych zagraża przyszłości polskich organizacji bratniej pomocy inne niebezpieczeństwo, a mianowicie ciągłe obostrzanie praw ¡migracyjnych przez rząd Stanów Zjednoczonych, skutkiem czego przypływ wychodźców nie jest tak liczny, jak to ongi bywało, a więc i przypływ sił nowych do organizacji stale zmniejszać się musi. Na młodzież zaś zrodzoną z rodziców polskich i wychowaną w Ameryce liczyć nie można. Młodzież ta przekłada stowarzyszenia amerykańskie nad polskie, w polskich bowiem czuje się obcą z powodu nieznajomości języka polskiego oraz całkiem odmiennych zapatrywań.
Dla tych samych powodów nie oddziaływa już na tę młodzież prasa polska; nic przeto dziwnego, że w Chicago, Buffalo, Nowym Yorku, Filadelfji i innych miastach znajdujemy towarzystwa i kluby, założone i uczęszczane przez tę młodzież, w których używa się wyłącznie języka angielskiego. Ileż razy zdarza się to już nawet w towarzystwach, pragnących uchodzić za polskie!
Prąd ten pod wpływem szkoły amerykańskiej i otoczenia musi się zwiększać. Skutek przewidzieć łatwo.
Jeżeli organizacje polskie bratniej pomocy, dające, bądź co bądź, pokaźną pomoc materjalną członkom swoim, nie pociągają młodzieży polsko-amerykańskiej, to cóż dopiero mówić o organizacjach, nie dających żadnej korzyści materjalnej, poświęconych wyłącznie rozwojowi ciała i ducha, jak „Związek towarzystw gimnastycznych,” dwa związki śpiewaków i „Związek młodzieży?”
Związki te, liczące po paruset członków zaledwie, wegetują tylko, borykając się z losem z roku na rok. Natomiast z dniem każdym rośnie liczba rozmaitych klubów atletycznych, sportowych i tańcujących (dancings clubs), zakładanych przez wyrostków polskiego pochodzenia, u których ślad polskości pozostał tylko w nazwisku. Ale i nazwiska, zwłaszcza kończące się na ski lub icz, już tak bywają przerabiane, by brzmiały z angielska lub z niemiecka.
Wśród towarzystw śpiewackich najliczniejszemi są jeszcze chóry parafjalne, w których ważną rolę odgrywa wiara, zachowująca się pomimo utraty poczucia narodowego. Chóry takie liczą częstokroć po kilkadziesiąt członków młodzieży polsko-amerykańskiej obu płci, ale i tutaj język polski słyszeć się daje tylko na chórze lub podczas lekcji, pozatem zaś panuje wszechwładnie angielski.
Niejednokrotnie w pismach polsko-amerykańskich daje się widzieć odezwy, nawołujące rozpaczliwie niemal do popierania towarzystw polskich śpiewaczych, gimnastycznych i młodzieży; skutek atoli tych odezw jest prawie żaden, bo nie mówiąc już o młodzieży, garnącej się, co już powyżej zaznaczyłem, daleko chętniej do towarzystwa amerykańskiego i pragnącej uchodzić, z nielicznemi wyjątkami, za amerykańską — ogromna większość starszego pokolenia wychodźców, zahukana walką o dolara, dążąca, pod wpływem otoczenia, którego stron dodatnich nie pojmuje, jedynie do wyciągnięcia ze wszystkiego jak największych korzyści materjalnych, do robienia na wszystkiem businessu — lekceważy, poza sprawami, tyczącemi się wiary, usiłowania szlachetniejsze, wymagające ofiar pieniężnych i poświęcenia.
Niewesołą przeto jest przyszłość organizacji polskich w Ameryce.




Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Stefan Barszczewski.