Polacy w Ameryce/VIII
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Polacy w Ameryce |
Wydawca | Wydawnictwo M. Arcta |
Data wyd. | 1902 |
Druk | M. Arct |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały zbiór |
Indeks stron |
Badacze stosunków emigracyjnych, patrzący przez różowe szkiełka na wychodźtwo nasze w Ameryce Północnej, odpowiadają na wszelkie o niem pesymistyczne zdania przykładem Niemców. Istotnie, wśród Niemców, emigrujących do Ameryki Północnej już od lat 150-ciu zachowały się instytucje niemieckie, istnieją olbrzymie stowarzyszenia i związki, a prasa niemiecka wywiera wielki wpływ tak w sprawach politycznych, jak i społecznych.
Nie potrzeba jednak Niemców. Czesi, mniej od Polaków w Ameryce liczni, posiadają instytucje lepsze, zorganizowani są lepiej i wywierają większy wpływ na wszystkich polach działalności ludzkiej, niż wychodźtwo polskie.
Wśród wychodźców niemieckich i czeskich spotykamy często kupców, przemysłowców, techników, literatów, dziennikarzy, lekarzy, artystów, uczonych, nauczycieli i t. p., gdy tymczasem wychodźtwo polskie to w 9/10 włościanie bez żadnego wykształcenia. Resztę stanowią rzemieślnicy, paręset księży, oraz garść zaledwie ludzi świeckich prawdziwie inteligentnych, którzy wyższości swej nie wyzyskują na szkodę ciemniejszych współbraci.
Czy wobec tego można się dziwić, że wychodźtwo polskie zajmuje w Ameryce stanowisko podrzędne, że poza wiarą niema prawie poczucia celów wyższych, idealnych, że wreszcie drugie pokolenie tego wychodźtwa, zrodzone, a choćby nawet tylko wychowane na gruncie amerykańskim, tak prędko zatraca cechy narodowe i ulega we wszystkiem wpływom społeczeństwa amerykańskiego.
Smutny jest zaiste stosunek młodzieży amerykańskiej pochodzenia polskiego do rodziców swoich.
Pomimo oddalenia od ziemi rodzinnej i zmiany warunków bytu, starsze pokolenie zachowuje obyczaje i zwyczaje odziedziczone po przodkach, nie może zrzucić z siebie powłoki, w jakiej przybyło z za oceanu.
Młodsze natomiast nie związane jest niczem z krajem rodziców swoich. Od najmłodszych lat otacza je atmosfera życia energicznego, pełnego gorączki, bez żadnych różnic klasowych. Takiemu dziecku polskiemu rówieśnicy amerykańscy wmawiają, że niema kraju większego i potężniejszego, jak Stany Zjednoczone. To samo słyszy w szkole, to samo czyta w dziennikach, bo, już jako kilkunastoletni wyrostek, pochłania dzienniki. Uczy się dalej od rówieśników swoich, że aczkolwiek pa (ojciec) i ma (matka) dali mu życie, on jednak z chwilą, gdy na siebie zarabia, nie potrzebuje im ulegać. Uczy się zajmować sportem i polityką, z której czyni sobie także rodzaj sportu, bo i w polityce może grubą stawkę wygrać, choćby nie miał żadnego wykształcenia. Spryt, zręczność, bezczelność wystarczą. Widzi to codziennie dokoła.
Jeżeli wreszcie pragnie się kształcić — ma szkoły i bibljoteki bezpłatne, ma kluby i stowarzyszenia najrozmaitsze dla samouków. Ma łatwość znalezienia pracy, widzi dobrobyt, czuje swobodę osobistą. Wszystko to razem wzięte imponuje mu, wszystko to pociąga, a zarazem oddala od rodziców, w których widzi ludzi, jakby z innego świata: potulnych, oszczędnych niemal do skąpstwa, nieokrzesanych, ubierających się niezgrabnie, nie posiadających żadnych pragnień, zmuszonych z powodu nieznajomości języka do przyjmowania jakichbądź warunków pracy, wymagających od swych dzieci jakichś szczególnych względów, choć sami są ciemni, niewykształceni, dziwnie archaiczni w tem społeczeństwie nawskroś nowoczesnem.
Prostym wynikiem takiego stosunku, takich zapatrywań odmiennych, jest lekceważenie starszego pokolenia przez młodsze, lekceważenie, dochodzące nieraz do pogardy.
Istnieją co prawda i w tej regule wyjątki. Mógłbym wyliczyć sporą wiązankę nazwisk potomków wychodźców polskich, mówiących biegle po polsku, nie zapierających się swej narodowości, szanujących i miłujących rodziców i kraj, którego nie znają. Jednak są to tylko wyjątki. Pochodzi to zapewne stąd, że rodzice takich wyjątkowych Polaków-Amerykanów otrzymali jakie takie wykształcenie za oceanem, przybywszy więc do Ameryki, potrafili w dzieci swe wpoić zasady, uniesione z kraju ojczystego.
Niejednokrotnie w ciągu niniejszej pracy wspomniałem o małych potrzebach wychodźców naszych. W życiu towarzyskiem, w zabawach są oni niewybredni i niewymagający. Tam gdzie istnieją prawa, zabraniające sprzedaży trunków alkoholicznych w niedziele, a prawa takie istnieją już w kilkunastu stanach, sadek piwa, zakupiony w sobotę za składkowe pieniądze, harmonja lub skrzypce wystarczają do całodziennej hałaśliwej zabawy po nabożeństwie. Tam zaś, gdzie wolno trunki sprzedawać w niedziele, kwarta blaszana przechodzi z rąk do rąk, zebrani kolejno podążają z nią do szynkowni.
Zwyczaj picia nad miarę przy każdej okazji, czy to przy chrzcinach, czy to ślubie, czy pogrzebie, czy jakiemkolwiek wreszcie zebraniu, tak głęboko zakorzeniony w ludzie naszym, razi i za oceanem. Zwłaszcza w małych osadach, gdzie ludność polska, skupiona, jak zwykle, w jednej dzielnicy, uwydatnia się bardziej niż w miastach wielkich, polskie pijatyki, a szczególniej „Polish weddings” (polskie wesela) słynne są wśród Amerykanów. Okręgi węglowe Pensylwanji, w których gęstemi, zwartemi masami osiadła najciężej pracująca, ale i najciemniejsza część wychodźtwa naszego, dostarczają pod tym względem jaskrawych przykładów.
Oprócz pijatyk rozwielmożniona jest wśród wychodźtwa gra w karty. Grają w szynkowniach, grają w domach prywatnych, grają w szulerniach. Swojskie gry ruguje coraz bardziej i u nas już znany poker amerykański. Najrozmaitsze gry w kości znajdują też wielu zwolenników.
Zamiłowanie do gry ujawnia się zwłaszcza na tak zwanych fair’ach (jarmarkach), t. j. loterjach fantowych. Na loterjach tych bilety zastąpione są przez drewniane tabliczki z wypisanemi na nich numerami, o wygranej zaś rozstrzyga wielkie koło, osadzone pionowo na osi. Za pokręceniem koła, wskazówka zaopatrzona u końca w stalową sprężynkę, zaczepia o gwoździki, wbite przy numerach, wypisanych na okręgu koła: ten numer wygrywa, przy którego gwoździku znajduje się wskazówka w chwili, gdy koło stanie.
Jak wiadomo, rząd amerykański nie miesza się wcale do spraw religijnych, wskutek czego każde wyznanie, każda sekta zmuszone są myśleć o utrzymaniu swych świątyń i duchowieństwa. Jednym ze sposobów zdobywania funduszów na te cele są właśnie owe fair’y. Każda z parafji polskich urządza przynajmniej jeden taki fair rocznie i zyskuje z tego źródła niejednokrotnie po kilka tysięcy dolarów czystego dochodu. Gra w tem niemałą rolę obok zamiłowania wychodźtwa naszego do gier hazardownych, także ofiarność jego na sprawy, tyczące się kościoła, o czem pomówię jeszcze w następnym rozdziale.
Fair’y odbywają się niemal zawsze w zabudowaniach kościelnych. Razi w tych zabawach nie tyle może wyzyskiwanie namiętności ludzkiej do gry dla zaspokojenia potrzeb kościelnych, ile zachęcanie do pijatyki. Zarządzający zabawą silą się na rozmaite fortele, by zebranych zachęcić do picia przy bufetach, najczęściej bowiem szynkarze, właściciele browarów i hurtowych składów wódek, pragnąc pozyskać klientelę w parafji, ofiarują dla reklamy trunki na fair za darmo. Ale i od kupionych trunków osiągnąć można przy sprzedaży na szklanki i kieliszki 300 do 400% czystego zysku, nie jest więc dochód taki do pogardzenia. Niestety, kosztem tego dochodu szerzy się pijaństwo.
U bardziej zamożnych wychodźców ulubioną rozrywką w niedziele i święta, podczas miesięcy zimowych, są zebrania towarzyskie ze śpiewem i muzyką. W domu lepiej płatnego robotnika polskiego za oceanem, nieraz można znaleźć i pianino.
Młodzież zabawia się najchętniej na balach publicznych, urządzanych nieraz po dwa i trzy razy w tygodniu w niezliczonych halach do tańca przez rozmaite towarzystwa, kółka i kluby tańcujące. Nie są to bale w pojęciu europejskiem. Panują na nich swoboda i bezceremonjalność, sięgające poza granice etykiety naszej. Ale, co kraj, to obyczaj.
Niewielki zakres rozrywek zimowych rodaków naszych za oceanem dopełniają teatry amatorskie. Istnieją tam rozmaite kółka i kółeczka dramatyczne, nie tyle jednak sztuka stanowi o powodzeniu przedstawienia, ile towarzystwo, urządzające przedstawienie. Najlepiej udają się, ale tylko pod względem materjalnym, przedstawienia, urządzane przez kółka dramatyczne parafjalne, bo przedstawienia takie zapowiadane są zwykle z ambony, a dochód przeznaczony bywa na potrzeby kościelne.
Po każdem przedstawieniu muszą być koniecznie tańce, inaczej na powodzenie liczyć nie można, bo podczas tańców zarabia najwięcej bufet, a to jest główne źródło dochodu.
Amatorzy polsko-amerykańscy grają z równą śmiałością Mazepę Słowackiego, jak i Podróż po Warszawie Szobera. Jak grają, lepiej nie pytać. Dobra chęć wystarcza nieraz za uczynek, zwłaszcza gdy ma cel szlachetny na widoku i wyrabia w amatorach znajomość języka polskiego.
Niejednokrotnie już w szczupłej garstce inteligencji naszej, przebywającej za oceanem, powstawała myśl założenia stałego teatru polskiego. Projekt ten za każdym razem upadał i bezwątpienia wznowienie go nie wyda lepszych rezultatów, bo na przeszkodzie stoi przedewszystkiem zbyt nizki stan umysłowy ogółu wychodźtwa naszego, następnie podział jego na obozy i oboziki, zwalczające się nawzajem do tego stopnia, że co jeden postanowi, to drugi potępi z pewnością, wreszcie opór towarzystw i kółek, urządzających przedstawienia na korzyść własną, prócz wielu innych przyczyn, których tu wyliczać nie będę.
Podczas lata panują wszechwładnie wśród wychodźtwa wycieczki do parków lub za miasto. Od maja do października niema literalnie święta i niedzieli, by to lub owo towarzystwo polskie nie urządzało pikniku na świeżem powietrzu.
Bardzo wiele towarzystw amerykańskich używa — dla przysporzenia członków oraz nadania sobie wyglądu marsowego — najfantastyczniejszych mundurów, parodjujących armie całego świata. Są więc towarzystwa żuawów chicagoskich, huzarów angielskich, piechoty irlandzkiej, rycerzy legji honorowej, rycerzy pracy, kawalerji amerykańskiej, górali szkockich, ułanów, saperów, artylerji i najróżnorodniejszych wojsk, których jedynym celem jest paradowanie przy lada sposobności: przy procesji, pogrzebie, pikniku.
Wychodźcy nasi przyjęli ten zwyczaj towarzystw amerykańskich. Wymarsze więc na pikniki odbywają się z całą paradą. Na czele kroczy głośna orkiestra, za nią wloką się przygarbieni ciężką pracą w fabrykach najrozmaitsi rycerze, a za nimi podążają szeregi członków towarzystw cywilnych z różnobarwnemi znakami na piersiach. Przed każdem z towarzystw chorąży dźwiga sztandar, bo sztandar to rzecz konieczna w towarzystwie amerykańskiem. Może towarzystwo mieć nie więcej jak tuzin członków, może nie posiadać grosza w kasie, ale sztandar i to najdroższy, choćby na kredyt, sprawić sobie musi. Pochodowi towarzyszą na chodnikach rodziny członków, obładowane koszykami z prowiantem.
Na pikniku wyścigi, gry, tańce i bezwarunkowo pijatyka przy bufetach, bo z tego — dochód największy.
Pijatyka, to istna plaga wszystkich zabaw i rozrywek wychodźców naszych za oceanem.