Polesie (Ossendowski, 1934)/Nieznany kraj

<<< Dane tekstu >>>
Autor Ferdynand Ossendowski
Tytuł Polesie
Pochodzenie Cuda Polski
Wydawca Wydawnictwo Polskie R. Wegner
Data wyd. 1934
Druk Zakłady Graficzne Bibljoteki Polskiej w Bydgoszczy
Miejsce wyd. Poznań
Ilustrator wielu autorów
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


ROZDZIAŁ PIERWSZY
NIEZNANY KRAJ

W środku Europy, w dwudziestym wieku — tak bardzo dziwny, egzotyczny kraj!
Uczeni badacze i chciwi poznania naszej planety podróżnicy przeniknęli wszędzie niemal. Himalaje i ponura „równina tysiąca dymów“; odgrodzony od świata, tajemniczy Tybet; dżungla nad Amazonką i Nigrem; mroźna pustynia pobrzeża północnego oceanu Lodowatego i Antarktyda; Nowa Gwinea i rozrzucone na południowym Pacyfiku pojedyńcze lub zgrupowane wyspy, — wszędzie dotarł już zwalczający wszystko biały człowiek, zbadał i opisał szczegółowo.
I rzecz dziwna — we własnej siedzibie jego pozostał kraj małoznany, pod wielu względami zagadkowy, trudno dostępny i w znacznej swej części — prawie niezaludniony!
Jest to — Polesie.
Pełna uroczych tajemnic kraina, opisana przez naszego poetę, Władysława Syrokomlę:

Nieprzemierzone okiem trzęsawisk obszary,
Snują mi się niekiedy, jakby senne mary.
Lasy ciemne i gęste, jakgdyby jaskinie;
Rzeka, co między łozą, a sitowiem płynie;
Uprzykrzonych owadów drużyna skrzydlata
I zielony motylek, co nad wodą lata;
I ta cisza powietrzna, rzadko przerywana
Ostrym krzykiem żórawia, klekotem bociana,
Albo pluskaniem czółna po spokojnej fali,
Kiedy rybak z więcierzem przemknie się w oddali.
Tajemny jakiś urok w mych oczach obwiewa
Żółte Polesia piaski i ponure drzewa,
Czarne, podarte chatki na piasku lub mszarze,
Słomą kryte cerkiewki i wiejskie cmentarze,
Ozdobione jedliną lub sosną pochyłą,
Gdzie sterczy mała chatka nad każdą mogiłą.

Sama nazwa Polesia wzbudza spory. Jedni twierdzą, że oznacza ona kraj lasów, drudzy — połać bagienno-leśną, za pasmem prawdziwych borów się rozpościerającą; inni znów dowodzą, iż nazwę tę nadano ziemi, gdy człowiek w walce o byt wytrzebił wysokopienne olbrzymy niedostępnych, błotnistych puszcz i na „po-lesiu“ się osadził. Toczy się jednocześnie spór o ścisłe określenie geograficznych granic Polesia, wchodzącego w skład Rzeczypospolitej Polskiej i Rosji Sowieckiej. Podobna też rozbieżność poglądów istnieje co do etnograficznych i językowych odrębności Polesia, a wszystko razem wytwarza urok tajemniczości tego kraju, pomiędzy Polską niegdyś Litwą i Rusią zaczajonego. Wschodni odcinek polskiej krainy Wielkich Dolin nigdy prawie nie miał ściśle wytkniętych granic państwowych, chociaż geograficzne granice te sama natura wyrzeźbiła dość wyraźnie. Kotlina poleska zniża się ku wschodowi, w stronę Dniepru, odcinając się od pozostałej części krainy Wielkich Dolin, czyli pochyłej ku zachodowi Brózdy Środkowej, — nieznacznem wzniesieniem podlaskiem, na północy odgradzając się od pojezierza Litewskiego i pogórza Mińskiego granicami swych błot i odmiennych gleb, na południu zaś — pasmem moren czołowych i progiem płyty czarnomorskiej, gdzie niegdyś zatrzymał się lodowiec.
Polesie więc wbija się klinem pomiędzy jeziorną krainę Litwy i wyżynę Białoruską — od północy; od południa — graniczy z płytą podolską i wyżyną Wołynia, na wschodzie zaś, zrzadka przekraczając Dniepr, — dociera do koryta jego — od Mohilewa niemal aż po daleki Kijów. Kraj ten po wojnie polsko-rosyjskiej r. 1920-go został prawie w połowie przecięty nową granicą państwową. Polska posiadła trójkąt, równy powierzchni Belgji, z wierzchołkiem w Brześciu nad Bugiem a podstawą, opartą o linję graniczną; trójkąt poleski ma jako swoją oś — dolinę rzeki Prypeć, głównej arterji Polesia, — matki, do której się garną wpadające z lewej i prawej strony — Jasiołda, Pina, Stochód, Styr, Horyń, Słucz i setki innych — drobniejszych, na mapach nieraz nieoznaczonych rzeczułek, potoków, strumieni. Na nieprzenikalnem dla wody podłożu rozparł się ten kraj. Na pierwotnej bowiem płycie granitowej, tworzącej się w zaraniu życia naszej planety, i na osadach kredy zaległo Polesie, pełne bagien, moczarów, grząskich łąk i żałosnych już resztek puszczy. Skały różowego i szarego granitu, wulkanicznych porfirytów i „gabbro“ występują tam i sam na powierzchnię kraju. Jakie twórcze lub burzące kataklizmy przewalały się nad Polesiem — tego dokładnie nie wiemy, bo brakuje nam jeszcze szczegółowych badań geologicznych; przeprowadza je obecnie polska nauka. Zdaje się jednak, że poleska płyta na początku okresu paleozoicznego podniosła się ponad fale morza młodszych er i tem się zapewne tłumaczy, że nie pozostało tu osadów epok wcześniejszych, bo zmyła je woda, uniosły i przekształciły inne potęgi żywiołów. W tych to okresach część granitowego podłoża Polesia została przerwana i zburzona — znikła, a wtedy właśnie wytworzyła się kotlina, — owa „niecka“ poleska, wszystkiemi właściwościami swemi przeznaczona dla wypełnienia jej utworami młodszych okresów. Lodowce, sunące od północy, uformowały w najważniejszych zarysach oblicze współczesnego Polesia. Lodowiec wyrównywał, niwelował powierzchnię kraju, zasypywał doliny niesionym w swem lodowem łonie materjałem skalnym, a, topniejąc, gromadził moreny denne, piaski i gliny, pozostawiając na miejscu swej śmierci — równinę, a na niej — niby kurhany mogilne — zwały głazów i piargów. Zryte potworną mocą skały podłoża kiedyś utworzą tysiące jezior — odcieki wodne żłobią szerokie koryta prarzek.
W granicach całego Polesia najniżej leżące płaszczyzny ustalone zostały w okolicach kanału Królewskiego, nad dolnym biegiem Ptycza i w pobliżu ujścia Berezyny, wpadającej do Dniepru. Jednakże Polesie posiada w znacznej swej części teren dość falisty. Rzecz znamienna, że im dana okolica odznacza się większemi różnicami wysokości, tem gęściej bywa zaludniona. Człowiek oddawna, zapewne, szukał takich miejsc o łatwiejszym spadku wód i stopniowem naturalnem wysychaniu bagien. Lecz znaczniejszych wyniosłości terenu kraj ten nie otrzymał od natury-macochy. W obwodach Łohiczyńskim, Owruckim i Mozyrskim, nad Szczarą, Horyniem i Słuczą wzniesienie terenu wzrasta miejscami od pięćdziesięciu metrów do stu kilkudziesięciu, a dokoła rozpiera się bagnista płaszczyzna, haszcze i lasy, sieć rzeczna, smętne, umierające jeziora i — topiel. Topniejący lodowiec wytwarzał tu niegdyś olbrzymią ilość wody, co żłobiła szerokie nieraz pradoliny. Niezmierzoną bezkresność ich możemy podziwiać przy wiosennem wód wezbraniu, rozlewie Prypeci i jej dopływów. Woda polodowcowa niosła miał mineralny, osadzała go, zasypywała nim wszelkie wgłębienia terenu, tworzyła ogromne jeziora, lub, być może, jedno — cały niemal kraj ogarniające słodkowodne „morze poleskie“, łączące pra-Prypeć przez Bug z pra-Wisłą, czego po tysiącach wieków i miljonach zmian dokonał znów człowiek, zrozumiawszy całą doniosłość drogi wodnej od Morza Czarnego do Bałtyku.
Jakie tu płynęło życie w dawnych epokach? Czy wynurzały się tu z głębokich mórz potworne gady i płazy? Czy pasły się tu stada ogromnych ssaków? Na te pytania nie dają odpowiedzi milczące tajemnicze moczary, błotniste „olosy“ i trzęsawiska poleskie, porosłe grążelem, sitowiem i tatarakiem lub okryte rdzawą „niecieczą“. Być może że sczasem dragi i ekskawatory odsłonią przed nami zagadkę minionych epok, a wtedy naszym oczom przedstawią się szczątki nie tylko dotąd najstarszych trylobitów, lecz i mezozoicznych potworów, jak ichtiozaur, pterodaktyl, dimorfodon, iguanodon i brontozaur, największy mocarny gad lądowy, przypominający ruchomy pagórek lub olbrzymi głaz, toczący się po ziemi! Z pod torfowisk, piachów i glin wynurzą się zapewne kości olbrzymów słoniowatych — współczesnych już człowiekowi pierwotnemu. Kiedy zjawił się tu ten przedstawiciel rodzaju ludzkiego? Musiał przybyć w zaraniu życia ludzkości, gdy na ziemi wrzała surowa, nielitościwa walka o byt z siłami natury, z potężnemi zwierzętami, no — i pomiędzy ludźmi, gdyż wschodząca jutrzenka przyszłej świetności człowieka podszepnęła mu okrucieństwo, bezwzględność i egoizm — to źródło wojny i szybko dążącego naprzód rozwoju rodziny, szczepu, narodu i społeczności.
Musiały pociągnąć go tu oddawna — łatwość ukrycia się i obrony przed wrogiem, obfitość ryb, zwierza i ptactwa wszelakiego, możliwość przerzucania się z miejsca na miejsce drogą wodną na małej, zwinnej tratwie, a później w łodzi, prawdopodobnie zupełnie podobnej do współczesnych „szuhalej“ i „obijaników“ poleskich, drążonych lub wypalanych z jednego pnia. Czy człowiek mieszkał wyłącznie w sadybach, pobudowanych na palach, czy też szukał, jak to czyni i teraz, „ostrowów“, wydm piasczystych i innych miejsc, panujących nad niziną rozległych wokół bagien, „pustaci“ i „mszarników?“ — Milczy i o tem Polesie.
Wykryją to przyszłe badania; one też opowiedzą ludziom czy owa długa „truba“ drewniana, używana przez pastuchów na „halach“ poleskich, nie pochodzi z tych czasów, gdy pierwotny człowiek taką surmą zwoływał do swej siedziby rozpierzchłych po moczarach i puszczy członków rodziny, przestrzegał sąsiadów przed niebezpieczeństwem, albo posyłał w mgłę, wiszącą nad bagnami, i w mroźną ciszę oszronionych lasów ponury zew i błaganie o pomoc — „S. O. S.“ mieszkańca bagienno-leśnego pra-Polesia, rybaka i myśliwca? Potwierdzą one też domysł, że mierzenie przestrzeni „klikowiszczem“, t. j. odległością, z której dobiega głos ludzki, jest pozostałością zamierzchłych czasów, o tysiąclecia całe starszych od dziejów Mendogowego syna, Wojsiełła, który, kryjąc się przed postrzyżynami, — w bagnach poleskich szukał schronienia, ponuremi tonami „truby“ i dobiegającym z ostrowów krzykiem uprzedzany o pościgu surowego a ciemnego, jak noc listopadowa, „kłobucznego“ ihumena-Greczyna. Sto tysięcy kilometrów kwadratowych ogarnęło sobą Polesie a połowę tego zawarła w granicach swoich Polska! Kraj ten, dotychczas jeszcze ostatecznie niezbadany, znany był już w starożytności, — coprawda nieściśle, najczęściej ze słuchów, nieraz nawet zgoła bałamutnych. Herodot, naprzykład, przekazał potomności wieść o morzu poleskiem, które prawdopodobnie było zborowiskiem istniejących tu jeszcze wielkich prajezior; tenże historyk, geograf i podróżnik wspominał o trzech ludach, zamieszkujących obszary teraźniejszego Polesia; mieli to być Budynowie, Getonowie i Neurowie, przyczem tych ostatnich, osiadłych nad zachodnim Bugiem i zachodniem dorzeczem Prypeci, niektórzy współcześni uczeni zaliczyli w poczet Słowian, pochodzących z serca kolebki prasłowiańskiej. W trzysta lat po Herodocie wielki Ptolomeusz wykreślił mapę Polesia ze stolicą jego i handlowym ośrodkiem Leinum, które miało być grodem identycznym z Pińskiem. Starożytny uczony rozmieścił na tej mapie różne szczepy Słowian-Wenetów, Kostoboków i Stawanów, czyli Snowenów a obok nich — Gilionów, którzy od fińskiego, podobno, pochodzili trzonu.
Plinjusz i Tacyt, zarówno jak już w II-im w. Ptolomeusz, wspominając o tych szczepach, pierwsi ustalili kolebkę Słowiańszczyzny w szerokich granicach Polesia. Potwierdzają to też anonimowi dziejopisowie wczesnego średniowiecza, a prawdziwości tego dowiedli współcześni uczeni, umieszczając najstarszą siedzibę szczepów słowiańskich pomiędzy Wisłą a środkowym Dnieprem. Stąd powędrowali Słowianie na północ, wschód i zachód po nowe losy, jak to uczynili Kostobocy, wkraczając do Dacji i walcząc obok Germanów przeciwko Rzymowi, poto tylko, aby w ciągu niespełna stulecia zniknąć na zawsze z widowni dziejowej. Stawanowie zetknęli się z gockim wodzem i królem Hermanarychem i ulegli mu. Wtłoczeni w obręb jego ogromnego, luźnie scementowanego państwa, rozpościerającego się od Odry do Oceanu Lodowatego i Pontu, zostali podbici przez Atyllę, który jednak nie mógł ich wytępić, gdyż nie zdołał przebrnąć gęstej sieci rzek i niedostępnych bagien Polesia. Ogniem i mieczem nawiedzili pewne połacie jego Awarowie, podbijając słowiański lud Dulębów i z niezwykłem okrucieństwem znęcając się nad tym nieszczęsnym szczepem.
Z tej samej kolebki przed w. VII-ym naszej ery, wyłoniły się trzy rozgałęzienia Słowiańszczyzny — Wenetowie na zachodzie, Słowianie — na południu i Antowie — na wschodzie. Z tych ostatnich na obszarach Polesia osiedlili się Krywiczanie a także Drewlanie, których potomkami są Poleszucy — mieszkańcy Polesia, gdzie znaleźć można byłoby niejeden kurhan drewlański, a wśród zabobonów, obyczajów i gadek ludowych dotrwał do czasów radja i samolotów nieufny, mroczny, przerażony brzemieniem życia duch Drewlan — podstępnych, milczących zacięcie, chciwych ludzi puszczy, moczarów i labiryntu im tylko znanych szlaków wodnych. O nich to napisał w swej kronice dziejopis Rusi kijowskiej: „żyją jak zwierzęta, zabijają jeden drugiego, jedzą wszystko w nieczystości, nie znają małżeństw, tylko porywają dziewczyny przy wodzie“.
Od czasów Drewlan, których podbili Igor i Olga, krocie przybyszów przechodziło i osiadało na Prypeci, Horyniu, Słuczy i Teterowie, wikłając coraz bardziej zagadnienia pierwotnych przodków ludu leśno-bagiennego. Dwa miljony Poleszuków oczekuje zatem ostatecznego wyroku o swem pochodzeniu ciemnem i tajemniczem dotychczas nierozwikłanem. Mozolą się nad rozwiązaniem tej zagadki uczeni, kroczący po żmudnych drogach badania do niebliskiego jeszcze ostatecznego celu.
Jedni uważają ich za Białorusinów, inni odnoszą ich do grupy małoruskiej. Prawdopodobnie — jest to mieszany typ etniczny, a w żyłach jego płynie krew prasłowiańska z domieszką sarmackiej, litewskiej i, być może, poczęści — skandynawskiej. Jakkolwiekbądź — Poleszuk stanowi osobliwy, zupełnie odrębny typ, jest — Poleszukiem. Nic dziwnego! W okresach, gdy od wschodu sunęła na Europę fala wielkiej wędrówki narodów, któryż z nieznanych ludów nie zaglądał nad Prypeć i albo podbijał i tępił tubylców, albo pozostawiał wśród nich swoich synów?
Czyż później nie zaglądały tutaj w w. XIII-ym luźne watahy Tatarów Batyjowych, o czem bają zapożyczone z nad Dniepru pogwarki ludowe z pod Mozyrza i Turowa? Szczególnie zaś zarubieżna Ruś Nowogrodzka, Kijowska i Moskiewska, Litwa ościenna i Polska, jaśniejąca duchowemi zdobyczami kultury zachodniej, wywierały przez wieki całe wpływ moralno-polityczny i etniczny. Wpływ ten wyraził się najwidoczniej w mowie poleskiej, złożonej z gwary Rusi północnej i południowej z domieszką słów polskich.
Czyż nie dowodzi tego każda niemal pieśń obrzędowa lub obyczajowa, chociażby ta — znana powszechnie na Polesiu a śpiewana po Wielkiej Nocy:

Cerez pole szyrókieje,
Cerez more hłybókieje,
Stojać stouby zołotyje,
Mościać mosty srebranyje.

Na tajemniczej ziemi poleskiej, przeciętej setkami rzek, obwarowanej trzęsawiskami i mokradłami, porosłej sitowiem, wonnym „ajerem“, gąszczem wiklin i wierzb, nad któremi tam i sam, na miejscach wyżynnych podnoszą swe korony bory iglaste i lasy, z dębów, olch i brzóz złożone — te smętne niedobitki słowiańskiej prapuszczy — opiekunki, o której gwarzy współczesna puszcza Szereszewska, pędzi ciężkie i ciemne życie mieszkaniec tej krainy — Poleszuk. Niepomny swych przodków, z nieświadomym, a tragicznym uporem przechowuje on ich dawne wierzenia, obyczaje, zabobony, czary, charakter i sposoby walki o twardy, żałosny byt.
Zrozumiałem staje się duchowe oblicze Poleszuka, gdy się ogarnia wzrokiem całe życie jego w przeszłości dalszej i bliższej. Jego to surowy, chwilami burzliwy lub tragiczny los wytworzył tak osobliwy typ człowieka bagien i puszczy, pełnej zdradzieckich trzęsawisk. On też — ów los nieprzychylny zmusił Poleszuka do nieufności, co stała się drugą jego naturą, i — do nawyków drapieżcy, bo one zabezpieczały mu dzień jutrzejszy i rozpraszały blade widmo głodu, chorób i śmierci, które, niby mgły nad „bielami“, snują się nieprzerwanie wokoło ostrowów, chutorów i słomą krytych poleskich chat.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Ferdynand Ossendowski.