Ponad wszystkiem!/II
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Ponad wszystkiem! |
Pochodzenie | Liote (nowele) |
Wydawca | Gebethner i Wolff |
Data wyd. | 1905 |
Druk | W. L. Anczyc i Spółka |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Całe opowiadanie Cały zbiór |
Indeks stron |
Śród osamotnienia, w chwilach cichej człowieka z sobą rozmowy, wtrącają się do szeptów jego myśli echa twojego głosu.
Dziwne echa! Jakby gdzieś, w pobliżu olbrzymi przesuwał się lodowiec — słyszysz pogróżki zmiażdżenia i zimno lodowe obejmuje piersi.
Posępnieje do głębi istota ludzka.
Każda posępnieje zrazu. Gdy była wesołą — utraca wesołość, gdy była posmutniałą od trosk swoich powszednich — bardziej się jeszcze zasępi troską jakąś niepowszednią a wielką.
Lękliwi i żałujący wesołości próbują, czyli spłoszonej nie powróci im kłamstwo (— lęk bratem jest obłudy) — więc wmawiają w siebie:
— Niceśmy nie słyszeli. Czemuż się nam przywidziało, iż coś słyszymy — gdy nic nie było! Wróćże wesołości nasza.
I do nich wraca ich nędzna wesołość. Czerw może ocaleć, choć śród lodowców giną łodzie i okręty. Lawina tocząca się z gór mniej groźną jest dla mchów, niż dla dębów. Choć zabłąkane echa twego głosu wpadają i do uszu słabych, bojaźliwych i kłamców, nie do nich ty wszelako przemawiasz, lecz do odważnych i szczerych.
Ci także pochmurnieją od mowy twojej i na ich obliczach rylec troski głębsze wyżłabia wtedy rysy i ich serca cierpią w skurczu bolesnym, gdy na nie mróz tchnął znagła.
Lecz nie wypierają się, iż słyszeli.
— Tak, słyszeliśmy — mówią.
— To było straszne — mówią.
— Nie wróci do nas dawna niefrasobliwość — albowiem głos lecący szlakiem gromów przygłusza odgłos piszczałek, trąb i flecików, na których przygrywa wesołość.
Nie miękną jednak w trwodze ich serca, bo są męskie i łatwiej je zdruzgotać, niż przestraszyć.
— Czyż dlatego, że z pośród złowróżbnie błyskających chmur, w których skłębiły się nieznane nam przeznaczenia, wyjrzało straszne oblicze, już mamy nie żyć, lub płakać, lub zasłonić oczy wzorem ptactwa kryjącego głowy pod skrzydła? Mamyż trwać w myśli, iż skoro my nic nie widzimy, to i nas nie widzą te z strasznego oblicza wyglądające oczy?
I choć są to ziemskie tylko, a więc małe i niemocne twory, drobiny w wszechświecie, buntują się jednak.
— Niechże oczy, wyglądające z oblicza strasznego, natrząsając się z małości naszej, nie szydzą przynajmniej z strachu naszego.
— Odwaga jest godnością najmniejszych i najbardziej bezbronnych.
Odkąd bezbronni wobec przeznaczeń swoich rzekli, iż odwaga jest ich godnością, której żadna im moc nie odejmie — otóż z oblicza twego pierzchła złowróżbność, zeszła zeń ohyda, strach wzbudzająca, przestało być strasznem.
Rozwiała się groza twego wejrzenia, paraliżująca słabych. W spotkaniu z hardym i nieulęknionym wzrokiem mężnych czyliż nie nabrały oczy twoje żałości raczej, jakbyś rzec chciała:
— Otom taka, jak wy — nieświadoma przeznaczeń swoich, nieświadoma skąd i dokąd idę, po co strach szerzę.
A przeto stałaś się nam blizką i niestraszną — i oto wiemy, że dwa są twoje imiona: Ból i Śmierć — i że dwa przyjęłaś imiona, bowiem śmierć jest ostatnim i najbardziej uroczystym wszelkiego bólu wyrazem — i to wiemy, że śród rzeczy ziemskich ty jesteś ponad wszystkiem.
A że jesteś ponad wszystkiem, więc cześć tobie, cześć od mężnych.