Posażna panna/Część II/XIV

<<< Dane tekstu >>>
Autor Klemens Bąkowski
Tytuł Posażna panna
Podtytuł część II, rozdział XIV
Wydawca Spółka Wydawnicza Polska
Data wyd. 1899
Druk Drukarnia Uniwersytetu Jagiellońskiego
Miejsce wyd. Kraków
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cała część II
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
XIV.

Spisowicz pakował garderobę do kufrów, a Plichta obok siedzący dawał mu ostatnie przyjacielskie rady na podróż.
— Prawdę mówiąc, nie podoba mi się trochę cała ta historya, mówił, sądząc po twej opowieści. Zawraca im się w głowie od kadzideł z trybularzy grzeczności. Słabe więc głowy. Ale skończyć musisz: albo się oświadcz, jeżeli będziesz widział nadzieję przyjęcia przez pannę, albo powiedz Armanowi wprost, że nie mając tej nadziei, puszczasz całą sprawę w trąbę. Ale nie jedź na darmo i nie zawracaj sobie głowy.
— Lekko traktujesz rzeczy —
— Więc kup sobie kartę jazdy na całe życie via Kraków-Lwów i podróżuj szczęśliwie!
— Ja nie mówię, że chcę odwlekać, owszem przeciwnie, ale jakże tak nagle ryzykować kosza!
— To puść ją w trąbę!
— E! Arman obraziłby się!
— Tu idzie o twoje szczęście, o los na całe życie, tu obrażenie, lub nieobrażenie Armana nie może cię krępować.
— Zmartwiłby się...
— Wolałbym, żeby on się martwił niż ty, zresztą —
W tej chwili wszedł listonosz i podał list Spisowiczowi.
— A! to od Guzowskiego. Posłuchaj, co pisze! »Kochany Kaziu! Dawno nie pisałem do Ciebie, z powodu licznych moich zajęć. Chwytam dzisiaj za pióro, aby nić przyjacielskich stosunków« —
Et caetera! przerwał Plichta. Przystąp do rzeczy!
— Nie przeszkadzaj! »oraz donieść ci o mogących cię interesować wypadkach. Poszedłem przedwczoraj z wizytą do państwa Armanów i dowiedziałem się następnie niespodzianej, nigdy nieoczekiwanej wiadomości«....
Głos sędziego zadrżał. Przebiegł list oczyma, i podając go trzęsącą ręką Plichcie, rzekł wzruszony: przeczytaj sobie! i siadł przy stole opierając głowę na ręku.
Plichta wziął list i czytał:
— »Zastałem w salonie panią wachlującą się niecierpliwie. Przy oknie stała zaczerwieniona panna Adela, skubiąc bukiet. Przywitali mię zakłopotani, rozmowa nie szła, widziałem że coś zaszło niezwyczajnego, i że nie jestem w tej chwili pożądanym gościem. Pożegnałem je więc po chwili i wyszedłem. Gdy w przedpokoju naciągałem zarzutkę, rzekł do mnie mimochodem guwerner Armanów, p. Koziełek: (znasz go pewnie?) „Heu fallacem et variabilem fortunam!“ (O zwodniczy i zmienny losie!) — »Co się stało?« spytałem. Pan Koziełek odparł: „Habemus duas aures et unum os“ (mamy dwoje uszów, a jedne usta), położył palec na ustach i poszedł z tajemniczą miną. Widocznie coś zaszło, ale nie mogłem pojąć, odgadnąć co? Byłem tegoż dnia jeszcze w kilku domach, ale jeszcze nigdzie nic nie wiedziano. Wieczorem spotkałem znowu pana Koziełka w stanie widocznie podchmielonym. Przypomniawszy sobie przysłowie: in vino veritas, wziąłem go pod rękę i rzekłem: dobry wieczór? a co? wypijemy razem szklaneczkę, panie Koziełek? — „Bibit ille, bibit illa, bibit servus cum ancilla“, (pije ów, pije owa i służący ze służącą), zanucił pan Koziełek i poszedł ze mną. Gdy wychylił dwie szklaneczki rozgadał się zupełnie. O ile sobie przypominam, przytaczam dosłownie jego opowiadanie po zaklęciu mię na wszystkich starożytnych bogów, abym zachował tajemnicę do czasu. Oto: »Lolo, puer impudiens, (chłopiec bezwstydny), schował się pod kapę pod stół i wysłuchał jak Kruczyński oświadczył się pannie Adeli, i został przyjęty«. »Nie może być!« zawołałem zdziwiony. Pan Koziełek uderzył się ręką w piersi i odparł: „Epaminondas adeo fuit veritatis dilectus, ut ne ioco quidem mentiretur“, (Epaminondas tak kochał prawdę, że nawet żartem nie kłamał). Lolo rozśmiał się pod stołem, dobyli go z pod kapy, a Kruczyński, stary lis, ozwał się, iż cieszy się niezmiernie jego widokiem, gdyż właśnie chciał mu darować pięknego konia. Kupił Lola w ten sposób, ale Lolo wypaplał wszystko przed braćmi, a bracia przed panem »Koziełkiem«. — »Cóż na to pani Arman? zapytałem. — „Atticus familiaritatem cum Cicerone controxit“. »(Attykus zawarł przyjaźń z Cyceronem); ona z nim trzymała«. — »A cóż na to Arman?« — „Brennus Romanis magnum terrorem iniecit“, (Brennus nabawił Rzymian wielkiego strachu). »Straszne rzeczy! Zabrałem dzieci do trzeciego pokoju, aby nie podsłuchiwały, ale tam nawet głos jego dolatywał. Mdlenia, migreny! Potem Arman zamknął się w bibliotece i od wczoraj nie widziałem go wcale«.
Tyle dowiedziałem się od pana Koziełka, którego odstawiłem do bramy domu, przed którą stał powóz Kruczyńskiego. Arman nie zrobił widocznie nic, bo wczoraj oficyalnie ogłoszono zaręczyny Kruczyńskiego z panną Marzyńską. Całe miasto o tem tylko mówi«...
Plichta rzucił list na stół, wyciągnął się na fotelu, spojrzał w sufit i rzekł po chwili:
— Głupio ci radziłem. Mea culpa, jakby powiedział pan Koziełek. Nie poznaliśmy się na niej. Ja zawsze mówię, że człowiek, to tak jak butelka zakorkowana: niewiadomo, co w niej jest, póki się nie wyleje. Teraz odkorkowała się Adelcia: woli dobry wikt i toalety, niż miłość....
W duchu zaś myślał Plichta:
— A to biedny Spis! Jak go tu pocieszyć? Nie umiem czule przemawiać.
W tem sędzia podniósł głowę i rzekł:
— Rozum mi powiada, że się dobrze dla mnie stało —
— Słusznie, słusznie, poderwał Plichta.
— A jednak będę długo, długo to pamiętać...
— Głupio ci radziłem, nie miej do mnie żalu.
Sędzia podał mu rękę, mówiąc:
— Dziękuję ci za twoją życzliwość, cóż ty temu jesteś winien? Zapomnijmy o tem!...
— Tak jest, wylej ją z twego serca i jedź w świat skoro masz urlop.
— Jadę dziś do Szwajcaryi.
Wyszedł Plichta od przyjaciela i postępował zasmucony. Spotkał go Broński.
— Cóż to? zapytał. Czy jesteś chory, że tak nos na kwintę? Czy może dopiero teraz doszła cię wieść, dawno przez Furdę przywieziona, że owe sto tysięcy panny Marzyńskiej, to bajka?
— Wiedz zatem, odpowiedział Plichta, że choć nie jest stutysięczną panną, to będzie zato stutysięczną panią.
— Jakto?
— Idzie za mąż za starego, ale bogatego safandułę. Zaszpuntuj sobie złotą myśl w twej duszy: Baw się z kobietami, ale nie ufaj żadnej, bo prawie każda gotowa puścić cię w trąbę, gdy jej się trafi lepsza, t.j. bogatsza partya. A teraz chodź do Cichockiego na kawalerskiego preferansa.
— Wzięła Plichtę na fis! pomyślał Broński. Idzie za mąż za starego safandułę! Będzie nowinka! Muszę to jutro puścić w kurs!



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Klemens Bąkowski.