Poselstwo Zwierząt do Aleksandra Macedońskiego

<<< Dane tekstu >>>
Autor Jean de La Fontaine
Tytuł Poselstwo Zwierząt do Aleksandra Macedońskiego
Pochodzenie Bajki
Księga czwarta
Wydawca Jan Noskowski
Data wyd. 1876
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Władysław Noskowski
Źródło Skany na Commons
Inne Cała Księga czwarta
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały zbiór
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


BAJKA  XII.
POSELSTWO ZWIERZĄT
DO ALEKSANDRA MACEDOŃSKIEGO.

Ta bajka, nie wiem dla jakich powodów,
U starożytnych słynęła narodów.
Treść jej opowiem jasno i dokładnie,
A sens moralny niech czytelnik zgadnie.

Stugębna sława rozgłosiła w świecie,
Że jakieś Jowisza dziecię,

Jakiś król macedoński, co na całą ziemię
Zwycięzkie nałożył pęta,
Rozkazał, aby wszelkie tejże ziemi plemię,
Ludzie i wszystkie zwierzęta,
Ryby, owady i ptaki,
Nawet płazy i robaki,
Słowem, co żyje, przybyło bez zwłoki
W grecką krainę,
Złożyć mu hołd i daninę.
Na tę wieść, strach wielkooki
Przejął, żyjące wśród miłej swobody,
Leśne, powietrzne i wodne narody.
Był to cios niespodziany, grom z jasnego nieba:
Lecz gdzie nie można skoczyć, tam podleźć potrzeba;
Zatem wszystkie zwierzęta zeszły się na puszczy.
Słoń, wybrany prezesem, zagaił obrady:
«Mówcie, rzekł, mili bracia, druhowie, sąsiady!
Niech każdy po kolei swe zdanie wyłuszczy.»
Więc ten i ów, chcąc płynną zajaśnieć wymową,
Zabierał słowo;
Lecz krótko przemowy trwały:
Przyjęto wszystkie wnioski i uchwały,
Bo wszyscy z góry już wiedzieli o tem,
Że muszą, pomimo chęci,
Pójść z pokłonem i ze złotem.
Więc Małpę zgodnie na posła wybrano,
A dla pamięci,
Co miała rzec, napisano.

Z haraczem za to największy był skweres:
Zkąd wziąść pieniędzy, gdy niema intraty?...
Wtem, jakiś bankier bogaty,
Widząc, że dobry trafia się interes,
Wydobył z biedy stroskane zwierzęta
I ile chciały, pożyczył;
Tylko czterdzieste procenta
Z góry odliczył,
A w zamian, pod przymusem płatne osobistym,
Przyjął od zwierząt weksle na pożyczkę całą;
Że zaś miał rękojmi mało,
A chciał w tej sprawie być czystym,
Więc wziął, tytułem wieczystej dzierżawy,
Lasy i pola, pastwiska i stawy.
Zyskawszy z trudem nieodzowne złoto,
Słoń radził, aby pociągnąć na losy,
Kto poniesie ciężkie trzosy;
Ale ten urząd przyjęli z ochotą
Wielbłąd z Koniem i Muł z Osłem.
Ruszyli więc do stolicy
Wraz z Małpą-posłem;
Wtem, w odludnej okolicy,
Lew o spojrzeniu wyniosłem
Zaszedł im drogę.
«To traf! rzecze; dziś właśnie podróż rozpocząłem,
Lecz mi nudno samemu; więc pójdziemy społem.
Zyskacie na tem: wy mnie, ja wam dopomogę.
Chciałem sam nieść dań swoją, ale powiem szczerze

Iż najmniejszego ciężaru nie znoszę;
Niechaj więc każdy potrosze
Złota odemnie zabierze;
Was to nie strudzi, a mnie będzie lepiej
Walczyć, gdy nas kto zaczepi.»
Lwu dać odprawę, niebardzo bezpiecznie.
Więc (chociaż z miną skwaszoną)
Przyjęto go bardzo grzecznie,
Ciężar na cztery części rozdzielono,
I w dalszą drogę ruszyli posłowie,
Lwa w duszy klnąc, co się zowie.
Lew zaś, żyjąc wygodnie kosztem towarzyszy,
Nie słyszał, lub udawał, ze skarg ich nie słyszy;
I gdy tamtym głód doskwierał,
On kąski co najlepsze, jako król, zabierał.
Przybyli wreszcie na błonie
Różnobarwnym strojne kwiatem:
Istny raj! zimą i latem
Pasły się tam w licznem gronie
Owce hoże i dorodne:
Gaik dostarczał im cienia;
Napoju, kryształ strumienia;
Chłodu, wietrzyki łagodne;
Słowem, w tej cudnej ustroni
Szczęście mieszkało i zdrowie.
Stanąwszy tam, Lew rzecze: «Szlachetni posłowie!
Słabo mi... mam gorączkę... czuję ogień w skroni...
Nie mogę iść... żegnajcie, mili przyjaciele!

Może tu na mą słabość znajdę jakie ziele
Lub inne skuteczne leki.
Wy zaś, nie tracąc czasu, idźcie swoją drogą;
Lecz zwróćcie moje skarby: przydać mi się mogą
Na doktorów i apteki.»
Wyładowano trzosy; Lew radośnie woła:
«Co widzę, o Bogowie! wszak moje pieniądze
Zrodziły córki!... i jeśli nie błądzę,
Nikt ich od matek odróżnić nie zdoła!
Wszystko do mnie należy: i matki i dziatki.»
Jakoż zabrał, co było. Zmięszani skarbnicy
Spakowali swe manatki
I umknęli cichaczem. Mówią, że w stolicy
Przed potomka Jowisza wywiedli rzecz całą,
Skarżąc się na Lwa swawolę.

Ale na cóż to się zdało?
Wszak nigdy kruk krukowi oka nie wykole.






Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Jean de La Fontaine i tłumacza: Władysław Noskowski.