Potworna matka/Część druga/I

<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Potworna matka
Podtytuł Tragiczne dzieje nieszczęśliwej córki
Wydawca "Prasa Powieściowa"
Data wyd. 1938
Druk "Monolit"
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Bossue
Źródło Skany na Commons
Inne Cała powieść
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


I.

W tej samej porze, kiedy Julia Tordier szła do sądu, na skutek wezwania od sędziego śledczego, jakiś pan już szpakowaty, z białą brodą o srebrnym połysku ubrany bardzo starannie, prawie elegancko, z miną dawnego wojskowego, trzymając tekę pod pachą, zatrzymał się na ulicy Vererie przed Nr. 37.
W domu tym nad bramą widniał napis następujący:
Kantor wynajmu wózków ręcznych dla handlarzy.
Przybysz wszedł do bramy i zajrzał na podwórze, gdzie stała przy ścianie znaczna ilość wózków.
Po czym zobaczywszy nad drzwiami przy schodach napis wejście do kantoru, udał się tam, a zapytany przez woźnego, czy chce się widzieć z panem dyrektorem i otrzymawszy przy odpowiedzi twierdzącej wskazówkę, dokąd ma iść, po przejściu kilku kroków na korytarzu, zapukał do drzwi z napisem: gabinet dyrektora.
Drzwi się otworzyły i gość znalazł się w obecności małego staruszka, prawie karła, w ogromnych okularach, ubranego w szlafrok, zbyt długi, zbyt obszerny, jak na jego maleńką figurkę.
Przybysz z miną urzędową wyjął z teki jakiś papier, spojrzał nań i zapytał:
— Czy mam przyjemność z panem Nicolet?...
— To ja jestem — odpowiedział staruszek — czym mogę panu służyć?
— Należę do biura prefektury i mam dopełnić rewizji i spisu wózków ręcznych, które pan wynajmuje.
— Ależ — zauważył dyrektor zakładu, którego właścicielką, jak wiemy, była Julia Tordier — ta rewizja była tylko co dokonana w styczniu...
— Widocznie była nie wystarczającą, gdyż otrzymałem polecenie spisania dokładnego ilości pańskich wózków.
— Proszę wejść.
Rewident wszedł do gabinetu i rzucił dokoła spojrzenie bystre i badawcze.
— Wszak ten zakład należy do firmy Tordier, a pan jest jej pełnomocnikiem? — zapytał następnie.
— Tak, panie.
— Iloma wózkami rozporządza firma?
— Ma pięćset czterdzieści osiem.
— Ile, pan powiada?
— Pięćset czterdzieści osiem.
— Chyba nie dosłyszałem.
— Dlaczego.
— Bo, według udzielonych mi skądinąd wiadomości różnica w cyfrze jest ogromna.
— A jakaż cyfra podana panu kontrolerowi?
— Tysiąc.
Staruszek podniósł ręce ku sufitowi.
— Co pan mówi. Tysiąc wózków! Ależ to niepodobna! Firma Tordier posiada, jak powtarzam panu, tylko pięćset czterdzieści osiem i to w trzech miejscach.
— To pan ich tutaj nie trzyma wszystkich?
— Dziedziniec byłby za mały dla ich pomieszczenia... My tutaj mamy ich na składzie tylko sto osiemdziesiąt cztery.
— Ileż zysku przynoszą te wózki?
— Od każdego bierze się dziennie tylko dziesięć su.
— To jest pięćset czterdzieści osiem franków dziennie.
156 — No, nie wynajmuje się wszystkich, bo zawsze pewna ilość jest w naprawie.
— W każdym razie dochód wynosi pięćset franków dziennie, czyli rocznie po potrąceniu wszelkich kosztów można się spodziewać stu tysięcy franków. Po dziesięciu latach można w ten sposób zebrać i milion... Interes świetny.
— Nie przeczę.
— A pan, oprócz pensji, ma zapewne dwunasty procent od zysku.
— Tak.
— O, to pańskie miejsce jest bardzo dobre. A jak dawno pracuje pan?
— Od ośmiu lat.
— I musi pan pragnąć, ażeby tu zostać jak najdłużej.
— Naturalnie... Niestety, kontrakt mój kończy się za parę miesięcy...
— I boisz się pan, ażeby go nie odnowiono?
— Wszystko możliwe... Pani Tordier straciła właśnie męża... Może zechce sprzedać interes i żyć z kapitału. W takim razie od tego, kto kupi przedsięboiorswo zależeć będzie, czy zostanę nadal dyrektorem.
— Mam nadzieję, że tak będzie.
— Dziękuję panu za tę nadzieję.
— A czy państwo nie pożyczacie wynajmującym wózki na kupno towaru
— Tak, pożyczamy po pięć franków.
— Na jaki procent?
— Prawie bez procentu, ot po jednym su od pięciu franków. Czyż to nie dobroczynny uczynek?
— O, i bardzo! Pięć franków przy takim procencie przynosi sumę rocznie przeszło osiemnaście frantów... Tak, to dobroczynność, która pozwala zarabiać miliony...
— No, każda praca musi być wynagradzaną.
— I ja jestem tego zdania. Ale jak pan wytłomaczy cyfrę tysiąc wózków, znajdujących się w moich papierach.
— E, to tylko omyłka, nic więcej...
— Bardzo dobrze... Zaraz ją poprawię... A teraz — dodał gość, powstając z krzesła — żegnam pana.
— Moje uszanowanie — odparł staruszek odprowadzając go do drzwi.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: anonimowy.