Potworna matka/Część pierwsza/VI
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Potworna matka |
Podtytuł | Tragiczne dzieje nieszczęśliwej córki |
Wydawca | "Prasa Powieściowa" |
Data wyd. | 1938 |
Druk | "Monolit" |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | Bossue |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cała powieść |
Indeks stron |
Wyprzedzimy przyjście Prospera do magazynu Jerzego Troubleta, należący dawniej do Jakóba Tordiera.
Dwa schodki kamienne prowadziły do drzwi szklanych, otwierających się na sklep obszerny, dłuższy niż szerszy, w którym na dużych półkach siały puszki z wszelkie mi odmianami makaronu.
Po lewej stronie sklepu za odgrodzeniem szklannym był rodzaj kantoru pryncypała.
Stało tam biurko, kasa żelazna, fotel i krzesła, obciążone książkami i kwitariuszami.
Zegar na ścianie zawieszony, wskazywał trzy kwadranse na jedenastą.
Przed biurkiem siedział człowiek lat około trzydziestu i zajęty był sprawdzaniem faktur.
Był to Jerzy Troublet, następca Jakóba Tordier.
W sklepie trzech chłopców zawiązywało, pakiety, przeznaczone do odniesienia na miasto.
Co chwila Troublet przerywał sprawdzanie faktur i spoglądał na zegar.
Wtedy twarz jego wykrzywiała się z gniewu.
Drzwi od sklepu otworzyły się i ukazał się w nich chłopiec, którego tylko cośmy poznali w restauracji.
— I cóż zawołał nań Troublet.
— Znalazłem go w restauracji.
— Co robił?
— Jadł śniadanie ze swym przyjacielem... O, co tam było butelek na stole, mnie chciał poczęstować koniakiem, alem odmówił.
— Pije!... zawsze pije! — szepnął Jerzy Troublet z wyraźną odrazą.
Po tym zwrócił się do chłopca:
— Czy zaniosłeś dwa funty makaronu cienkiego do pani Tordier?
— Do garbuski — rzekł chłopiec, udając garbatego — nie jeszcze, ale jestem pewny, że to nic pilnego... Pan Tordier, jak teraz, potrzebuje więcej rumianku, niż rosołu z makaronem... doktór tam był dziś i wyszedł z nie tęgą miną, jakby już chciał szukać karawaniarzy...
— Nam nic do tego... Obstalowano... Trzeba było odnieść i to już dawno — odparł Trouble! bardzo oschle.
— No to zaraz, proszę pana, zważę i zaniosę...
Do sklepu wszedł Prosper z miną triumfującą, w kapeluszu na bakier i, kiwnąwszy chłopcom ręką, udał się wprost do kantoru Jerzego Troubleta.
— Dzień dobry, kochany pryncypale — odezwał się wesoło, zdejmując kapelusz.
— Cieszę się, że pana zastaję przy dobrym zdrowiu.
— Panie Rivet — odparł przemysłowiec tonem jak najżyczliwszym — pisałeś pan do mnie, że będziesz o godzinie dziesiątej tutaj, a teraz już mamy trzy kwadranse na jedenastą.
— Spotkałem się z przyjacielem.
— Przyjaźń zawsze iść winna po interesach... Trzeba panu było odłożyć przyjaciela na później, a mnie nie dać czekać. Ja lubię we wszystkim punktualność, pan to wiesz. Miałem się z kimś spotkać dziś zrana, a teraz to się spóźnię.
— E, odparł Prosper gwałtownie — gdybym wiedział, że pan mnie tak przywita, to bym się jeszcze mniej spieszył z przyjściem.
— O, panu nie spieszyło się wcale — podchwycił pryncypał. — Do Paryża przyjechałeś pan wczoraj wieczorem, to pierwszym obowiązkiem pańskim było przyjść do mnie ze zdaniem rachunków.
— Przysłałem je panu, donosząc zarazem o powrocie.
— A czy są dokładne?
— Czy kiedy dokładnymi nie były?...
— Czy po drodze z Gray, byłeś pan w domu Huberta?
Prosper zaczerwienił się na to pytanie. Jednakowoż odpowiedział nie bez pewnego drżenia w głosie:
— Tak, panie.
— A w Versal dom handlowy Dere nie dał panu żadnego obstalunku?
— Żadnego.
— I w Luxeuil dom Levilloin nie dał panu żadnego zlecenia?
— Nie, panie.
— A to dlaczego?
— Bo ma jeszcze dosyć zapasów.
— Doprawdy?
— Czyżby pan wątpił mojemu słowu?
Brwi Jerzego Troubleta nasrożyły się surowo. Błyskawica zajaśniała w oczach.
— Tak, wątpię i to bardzo! — odparł — i to tymbardziej, że z pańskiej winy mógłbym stracić te trzy domy! Komiwojażer zaczerwienił się.
— Z mojej winy? — powtórzył.
— Tak, panie. Jeżeli ci trzej kupcy, i to jedni z najdawniejszych klijentów mojego handlu, odmówili panu, to ja panu powiem dlaczego... W Gray stawił się pan u Huberta w takim stanie nietrzeźwym, iż musiał pana czymprędzej wyprowadzić. Ja sam od niego dostałem obstalunek.
W Versalu zaledwie trzymał się pan na nogach, kiedy poszedł odwiedzić dom Dere.
Wreszcie w Luxeuil zwymyślał pan czcigodnego pana Levilloin, gdy czynił uwagę, że się nie umie pan zachowywać, po czym pana wyprosił, a mnie doniósł o wszystkim.
— Więc do czego pan dążysz?
— Do tego, że muszę się wyrzec pańskich usług.
— Od tego trzeba było zacząć. Myślisz pan, że ja tylko u pana mogę co zarobić. O, dla mnie interesów nie brak. Proszę obliczyć moje rachunki.
Troublet zabrał się do liczenia.
— A, pani Tordier! Właśnie niosę dla pani makaron? — odezwał się głos Julka.
Usłyszawszy nazwisko pani Tordier, wymówione przez chłopca, Jerzy Troublet i Prosper żywo podnieśli głowy.
We drzwiach sklepu stała była jego właścicielka.
Prosper nie ruszył się z miejsca, ale Troublet przerwał swą pracę i wyszedł do garbuski z powitaniem.
— Dzień dobry, pani Tordier — odezwał się do niej tonem jak najbardziej uprzejmym. — Jakże się miewa szanowny pan Tordier? Spodziewam się, że mu lepiej.
Julia odgrywając z prawdziwym talentem aktorskim wzruszenie i boleść, nawet otarła końcem palca niby łzę, z oczu zupełnie suchych.
Po czym odpowiedziała głosem płaczliwym:
— Niestety, mężowi nic nie lepiej. Przeciwnie, coraz z nim gorzej. Biedny człowiek, bardzo się o niego boję.
I znów udała, że ociera drugą łzę.
— Stary krokodyl! — mruknął Julek. — Tyle dba o męża co pies o piątą nogę.
Troublet zaś odpowiedział na ostatnie słowa Julii:
— Może pani tylko przesadza niebezpieczeństwo?
— Chciałabym, ażeby moje obawy były płonne! — odparła gorbuska. — Ale powtarzam tylko słowa doktora.
— Kiedyż był doktór?
— Dziś zrana.
— Doktór Reynier, nieprawdaż?
— Tak.
— Poczciwy lekarz, ale zwykle zanadto alarmuje tak, jak i jego koledzy. Pan Tordier jest jeszcze młody.
— Ha, co robić! Jeżeli lekarstwo zapisane dziś przez lekarza, które obstalowałam w aptece, nic nie pomoże, bieda będzie z mym mężem.