Potworna matka/Część pierwsza/V
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Potworna matka |
Podtytuł | Tragiczne dzieje nieszczęśliwej córki |
Wydawca | "Prasa Powieściowa" |
Data wyd. | 1938 |
Druk | "Monolit" |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | Bossue |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cała powieść |
Indeks stron |
Prosper Rivet napełnił oba kieliszki, wychylił swój, trąciwszy się z towarzyszem, i odparł:
— Rzeczywiście, mój dzielny Józefie, bujasz po obłokach... Gdybyś był na moim miejscu, byłbyś to samo uczynił, co i ja... to jest nic. Nie mogłem, przecież zaślubić Julii, do diabła, ponieważ nie była wdową.
— Ale córka jej niezamężna — rzekł Włosko.
— Więc cóż z tego? Przypuśćmy nawet, że Garbuska ma dla mnie słabość, to tembardziej nie dałaby mi się żenić z córką...
Józef Włosko wzruszył ramionami.
— A ja myślałem, żeś ty sprytniejszy — rzekł. — Jakżem się omylił... Jakżem się omylił... Ja utrzymuję i twierdzę że Julia Tordier bez wahania, byłaby ci poświęciła córkę, bo, oddając ją, wiedziałaby, że tym jedynym sposobem będzie cię miała zawsze przy sobie...
— Być może... Helenka jest ładna, to prawda, ale, jak mówią, nie będzie miała wiele, wychodząc za mąż...
— Tak, posag jej będzie skąpy... Składać się będzie tylko z kamieniczki wartującej pięćdziesiąt tysięcy franków. Ale gdyby mąż podobał się jej matce, z przyjemnością oddałaby zięciowi ukochanemu wszystko, co ma w swym worku... A tam znajdzie się milion przeszło!
— Milion — powtórzył Prosper, bardzo zdziwiony usłyszeniem tej cyfry niespodziewanej.
— Co najmniej.
— Czyś tego pewny?
— Jak najzupełniej.
— A skądże o tym możesz wiedzieć?
— O, z pierwszej ręki... Rejent Carre, mój dawny pryncypał, jest rejentem Julii i jej męża... Miałem w moim ręku i mogłem się naczytać do syta papierów małżonków Tordierów.
— To mi opowiedz wszystko...
— Ho! ho! ho! Nareszcie zaczynasz się interesować.
— To tylko prosta ciekawość, nic więcej... Chociaż przez pięć lat byłem komiwojażerem Tordierów i pozostawałem z nimi w bardzo dobrych stosunkach, nie znałem wcale ich interesów i nie przypuszczałem, ażeby byli tak bogaci.
— No, każ podać cygar, a przy mazagranie opowiem ci wszystko... To historia nie tak długa.
Cygara zostały zapalone.
Włosko połknął trochę kawy z koniakiem i zapytał:
— Wiesz, czem była garbuska, zanim została żoną Tordiera?
— Jego służącą.
— Właśnie... Jakób Tordier był głupim chłopakiem, który się bał kobiet... Od dwunastu już lat utrzymywał magazyn artykułów spożywczych przy ulicy Anbry, a przedsiębiorstwo to przynosiło mu około sto dwadzieścia pięć tysięcy franków.
Nadto stryjenka jego, ostatnia krewna z linii ojcowskiej, umarła, wdowa i bezdzietna, pozostawiła mu cały majątek, schedę około sto pięćdziesiąt pięć tysięcy franków, co go uczyniło posiadaczem kapitału dwustu tysięcy franków, nie licząc zakładu, oszacowanego w owych czasach na pięćdziesiąt tysięcy franków.
— U, do licha! — wykrzyknął Prosper — to już wcale ładnie było!
— Tak ładnie — podchwycił Józef Włosko — że wpadło w oczy garbusce. Pomimo garba, pozyskała wielki wpływ na Tordiera, była bowiem inteligentna, oszczędna aż do sknerstwa i umiała porządek zaprowadzić w jego interesach, których zaniedbywał przez niedbalstwo, brakło mu bowiem inicjatywy, energii, a nawet woli.
Garbuska znała dobrze wady swego pana i postanowiła z nich skorzystać.
Jak się do tego wzięła?
Nikt o tym nie wie i nikt się chyba nie dowie nigdy... Dość, że jakkolwiek niekształtna, tak, jak i dziś nią jest, została służącą — kochanką, a Jakób Tordier, chcąc, ażeby dziecko, mające się narodzić, było prawe, zaślubił Julię Derome, przyznał jej majątku trzykroć sto tysięcy franków. W pięć miesięcy po ślubie ich przyszła na świat dziewczynka, której nadano imię Heleny, a wkrótce po tym Julia oświadczyła Tordierowi, iż żąda rozdziału majątkowego...
— A to sprytnie... Ale Tordier mógł był przecie odmówić.
— Odmówić! On taki słaby... Wystawić się na ciągłe sceny!... Garbuska trzymała fortunę za włosy i nie puszczała jej wcale... Rozdział majątkowy został przyznany i Julia sama się stała panią trzystu tysięcy franków, danych jej przez męża na posag... W pół roku później fabrykę produktów odżywczych wystawiono na sprzedaż... Ona ją odkupiła za pięćdziesiąt tysięcy franków, a Tordier miał już za cały majątek tylko pięćdziesiąt tysięcy franków, za które kupiono dom w Montmartre, z którego Helena odziedziczy połowę po śmierci ojca...
— Ale to jeszcze daleko od tych stu tysięcy talarów do miliona, o którym mówiłeś.
— Poczekaj trochę... Julia Tordier, wziąwszy interesa w swoje ręce, umiała je poprowadzić bardzo pomyślnie — tę sprawiedliwość oddać jej należy...
W dwa lata później kupiła dom za trzysta pięćdziesiąt tysięcy franków przy ulicy Rivoli, po tym jeszcze kilka innych domów, ogółem za kilkaset tysięcy, a jeżeli dodać sto tysięcy, jako cenę sprzedażną domu handlowego, nabytego przez twego pryncypała, Jerzego Troubleta, to mamy już i milion... Dodaj jeszcze sto pięćdziesiąt tysięcy w dobrych papierach procentowych, które są w depozycie u rejenta Carre, a już dojdziemy do miliona sto pięćdziesiąt tysięcy franków, nie licząc kapitałów, które garbuska trzyma u siebie, a którymi obracać umie w sposób nader zyskowny.
— Czy gra na giełdzie?
— Na giełdzie można przegrać, a Julia nie taka naiwna...
— Cóż robi?
— Pożycza drobnym handlarzom ulicznym na procent, ma biuro wynajmu wózków dla nich, każdy kto tam wynajmuje wózek, płaci z góry i dostaje pięć franków na zakup towaru...
— Daje pięć franków tym, co wynajmują?
— Ale pod warunkiem, że wieczorem, zwracając wózek, oddadzą sześć franków. Nigdy oni nie zawodzą, a właściciela tego biura, Nicoleta, który jest po prostu tylko płatny przez garbuskę, uważają za dobroczyńcę. Rozumiesz?
— Ależ to znakomite! — zawołał komiwojażer, uderzając w stół.
Nadbiegł garson.
W ten sposób — ciągnął dalej Włosko — Julia Tordier zarabia dziennie pięćset franków.
— No, no! Ale dla mnie korzystanie ze względów garbuski już jest spóźnione...
— Kto wie? Na twoim miejscu spróbowałbym... Dawno nie widziałeś pani Tordier?
— Pięć miesięcy temu wyjechałem za interesami mego pryncypała...
— Otóż ja na twoim miejscu złożyłbym jej dziś wizytę z grzeczności. To by jej pochlebiło... Zaprosiłaby cię znów do siebie, a ty po tym, ażeby się przypodobać garbusce zaślubiłbyś jej córkę... Helena jest bardzo ładna, mogłaby znaleźć męża, gdyby nawet nie miała posagu... Ożeniwszy się, jeżeli nie będziesz niezręcznym, łatwo zyskasz zaufanie i kasę teściowej...
W tejże chwili do restauracji wszedł szesnastoletni wyrostek; fartuch sklepowy przy ubraniu świadczył, że jest chłopcem sklepowym.
Twarz miał szczerą i wesołą, oczy mu błyszczały.
Zapytał:
— Czy niema tu przypadkiem pana Riveta.
Prosper, usłyszawszy swoje nazwisko, obrócił się, a zobaczywszy, kto je wymienił, sam zawołał:
— Tutaj, Julku!...
Wyrostek z miną zadowoloną zbliżył się do komiwojażera.
— Dzień dobry, panie Prosperze — rzekł — więc pan już wróciłeś?...
— Tak, mój chłopcze, wczoraj wieczorem... Uprzedzałem pryncypała o moim przyjeździe.
— To on mnie tu przysłał, a złości się, małpa, aż strach.
— O co?
— Że pan nie przychodzisz.
— Pisałem mu przecie, że będę w magazynie punkt o dziesiątej.
— A teraz już wpół do jedenastej, panie Rivet.
Prosper spojrzał na zegarek.
— A tak!... — odrzekł — idę... idę... Julku, chcesz się napić koniaku...
— Dziękuję panu, dziękuję, muszę lecieć czemprędzej do sklepu, bo nasz pan zły, oj zły!
— Ja w pięć minut po tobie będę!
Chłopiec wybiegł.
— Cóż to tak pilno twemu pryncypałowi — odezwał się Józef Włosko — może chce ci dać gratyfikację.
— E, niezawodnie znów przygotował mi burę... Ale — dodał, podniecony winem i likierem. — Niech mnie nie irytuję, bo puszczę go do wszystkich diabłów...
— Pomyśl o tym, co mówiłem.
— Co do pani Tordier?...
— I o Helence. Kto wie, czy w razie stracenia miejsca u Troubleta, nie znajdziesz się odrazu na drodze do majątku.
Prosper wstał, zapłacił rachunek i poprosił Józefa, ażeby z nim razem zjadł obiad, co Włosko przyjął skwapliwie.
Rozeszli się, jeden udał się na ulicę Anbry, drugi na ulicę Montorgueil, do pokątnego doradcy.