Potworna matka/Część pierwsza/XVI

<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Potworna matka
Podtytuł Tragiczne dzieje nieszczęśliwej córki
Wydawca "Prasa Powieściowa"
Data wyd. 1938
Druk "Monolit"
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Bossue
Źródło Skany na Commons
Inne Cała powieść
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XVI.

Całe ciało niekształtne Garbuski wstrząsnęło się od namiętności, a z oczu tryskał daremnie powściągany płomień.
Ciągnęła dalej głosem, który wzruszenie czyniło prawie łagodnym.
— Tak, chciałabym pana widzieć szczęśliwym... a chciałabym nad wszystko, ażeby to szczęście pochodziło ode mnie... O! gdyby ta myśl była mi przyszła dawniej, byłabym panu mogła ustąpić sklep, sprzedany Trouibletowi, którego nie cierpię... Byłoby to panu dało stanowisko... pozwoliłoby panu zawsze być w Paryżu... Obok mnie... pod tym samym dachem... mieć swój własny dom...
Prosper, nie poddając się wcale, chciał popchnąć Julię do odsłonięcia wszystkich jej myśli.
— Dom własny!... — powtórzył ze śmiechem. — O! droga pani Tordier, czyżby pani myślała o ożenieniu mnie?...
Po raz drugi od początku rozmowy, Garbuska zbladła.
— Ożenić pana! — wyjąkała głosem drżącym. — Nie... nie o tym myślę... Pan mnie źle zrozumiał...
— Rozumiem, że pani masz dla mnie sympatię, z której jestem dumny — rzekł Rivet — i że, znając mnie od dawna, ma mnie za takiego, jakim jestem, to jest uczciwego i zdolnego mieć wiele przywiązania. Pomyślałaś więc pani, że dla mnie byłoby bardzo smutno, tak przez lata całe żyć z dnia na dzień... a ponieważ posiadasz pani złote serce, przyszła ci myśl utworzenia mi własnego ogniska rodziny... O! droga pani Tordier, jakże mogę pani podziękować?... Jak mam wypłacić ten dług wdzięczności?...
— Wywzajemniając się dla mnie jednakowym uczuciem... — rzekła Julia głosem słabym, jak tchnienie.
— Ależ ja żywię to uczucie... Kocham panią...
— Pan mnie kocha!... Pan mnie kocha!... czy to prawda?...
— Jak siostrę, przysięgam pani!...
Garbuska wzdrygnęła się.
Bladość jej przeszła w siność.
Prosper jednym rzutem oka osądził efekt, jaki sprawiły jego słowa.
Efekt ten należało osłabić jak można najprędzej, ażeby wszystkiego nie popsuć.
— Tak — ciągnął dalej, chwytając rękę Garbuski — tak, jak siostrę, dobrą, przywiązaną, odgadującą wszystko, przewidującą wszystko, przy której chciałoby się zawsze żyć, a która by umiała natchnąć uczuciem czulszym nawet od zwykłej przyjaźni.
Prawiąc te niesmaczne czułości, Prosper przytknął usta do długiej i kościstej ręki Julii.
Pod niespodziewaną pieszczotą tego pocałunku — pocałunku kłamliwego, pocałunku Judaszowskiego — Garbuska czuła, że całą jej istotą wstrząsa gwałtowny prąd elektryczny.
— Tak — wyjąkała z pewnym upojeniem — tak, siostrą i więcej niż siostrą... Kochaj mnie, Prosperze, jak chcesz, ale kochaj mnie... kochaj...
— O! droga pani... całe uczucie moje... cały szacunek...
— Nie, nie... co mówić o szacunku — przerwała Julia — niech będzie tylko uczucie...
I mówić miała dalej, i może, ustępując nieprzepartemu uniesieniu, przestałaby być panią samej siebie.
W tejże chwili krzyk głuchy, przerażający, krzyk konania, doleciał do uszu obu naszych osób.
Pot zimny zrosił skronie Prospera...
— Czy słyszała pani te krzyki? — wyrzekł.
— Tak... To nic...
— A jednak...
— Powtarzam panu, że to nic... To woła na mnie Tordier... On zawsze tak jęczy.
— To niech pani idzie do niego... on cierpi... Może mu pani potrafi ulżyć...
— O, już nic mu nie ulży... choroba zanadto wielkie poczyniła postępy... ale w tej chwili nie o pana Tordiera tu chodzi... Prosperze, przysięgnij mi...
— Na co?
— Przysięgnij mi, że nie weźmiesz miejsca takiego, co by cię mogło oddalić z Paryża... ode mnie.
— Nie mogę tego przysiąc.
— Dlaczego?
— Dla bardzo prostej przyczyny... Muszę żyć, ażeby zaś żyć, muszę pracować... bez pieniędzy nikt żyć nie może...
— Ja ci tyle dam, ile ci potrzeba — zawołała Garbuska.
— Ja przyjąć nie mogę.
— Odmawiasz! — zawołała Julia zdumiona i zrozpaczona.
— Tak, odmawiam! Bo z jakiegoż tytułu przyjąłbym.
— Z jakiego chcesz, mój Boże!... to mniejsza, bylebyś przyjął.. Ot na przykład tytułem zaliczki na pensję, jaką postaram się wyrobić ci... Przecież to już nie może zranić twej delikatności, Prosperze.. Zaliczka nie jest podarunkiem...
— Jeżeli tak, to nie mam powodu odmawiać... przyjmuję...
— A! jakże mnie czynisz szczęśliwą!
Garbuska pochwyciła jeden z kluczyków, otworzyła szufladę i wyjęła pugilares, wyciągnęła z niego bilet bankowy, złożony we czworo i wsunęła go do ręki komiwojażerowi.
— Na ile ten bilet? — zapytał tenże.
— Na tysiąc franków... Czy to dosyć?...
— O! to za wielka... za wielka zaliczka...
— O! nie warto o niej mówić tak jest drobną! — przerwała Garbuska. — Rozporządzaj moimi pieniędzmi. Ja jestem bogata... wszystko, co posiadam, jest do twego rozporządzenia... Dowodem na przyjaźń i zaufanie, nie krępuj się względem mnie... zresztą, jeżeli zechcesz, możesz mi to zwrócić... kiedyś, później, gdy będziesz miał stanowisko, godne ciebie... stanowisko, które ci pozwoli nie tylko żyć... ale jeszcze robić oszczędności na przyszłość.
I Garbuska, zapominając się, pochwyciła rękę Prospera i ściskała ją w swoich dłoniach ze zbyt wymowną gwałtownością.
Młodzieniec znalazł się w wielkim zakłopotaniu, nie chcąc okazać się chłodnym, a nie wiedząc, jak się zachować wobec tego namiętnego wybuchu.
Pot chłodny coraz bardziej zraszał mu skronie.
Okrzyk konania rozległ się znowu, żałosny, rozdzierający, długi.
Julia jak gdyby go nie słyszała wcale.
— Pan Tordier potrzebuje pani — rzekł Prosper, przerażony cynizmem ohydnej istoty — nie opuszczaj go pani...
— Tak... tak., idę już... muszę, ponieważ nie pozostawi mi ani chwili spokoju... Idź pan... Ale wracaj prędzej.
— Czy może pani wątpić?...
— Jutro, nieprawdaż?
— Jutro, dobrze...
— I będziesz pan przez ten czas myślał o mnie?...
— Jakże bym nie miał ciągle myśleć o mojej protektorce!
— Nie mów tego... wyraz protektorka nie podoba mi się... Myśl o swojej przyjaciółce...
— Myśleć będę ciągle o swej przyjaciółce — powtórzył Prosper ulegle.
— A tak, to co innego!... a teraz dowidzenia, mój przyjacielu! dowidzenia! do jutra.
Julia odprowadziła młodzieńca aż do schodów i kiedy poza nim zamknęła drzwi, prowadzące do sieni, skierowała się powoli do pokoju męża.
Przez kilka sekund komiwojażer musiał się oprzeć o poręcz schodów. Chwiał się, jak gdyby doznawał zawrotu głowy.
— O! co to za kobieta! — wyszeptał — co za kobieta ta Garbuska... Ja jej się boję!... ale ona to dla mnie majątek.
I oprzytomniawszy, młodzieniec zeszedł ze schodów i znalazł się na ulicy.
Na dworze noc zapadła.
Prosper udał się na ulicę Ferronerie i wszedł do kawiarni w swym hotelu.
Józef Włosko siedział przy stoliku sam, palił papierosy i popijał piwo z kufla.
Komiwojażer usiadł przy nim.
— I cóż... Dlaczego tak jesteś wzruszony?
— O! jest z czego.
— Czy cię spotkał jaki przypadek?
— Żaden... Patrz.
I Prosper, wyjmując bilet tysiącfrankowy, otrzymany od Julii Tordier, rozłożył go na stole.
I opowiedział koledze, co się stało z nim u Tordierów.
Młodzieńcy przepędzili cały wieczór razem i rozłączyli się dopiero wtedy, gdy Włosko udał się do swej pracy na targu, a Prosper do „Hotelu Niewiniątek“.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: anonimowy.