Powązki, folwark księżny Izabeli Czartoryskiéj
←Hymn do czasu | Powązki, folwark księżny Izabeli Czartoryskiéj Wybór poezyj Liryków księga trzecia Adam Naruszewicz |
Do Pijaków→ |
Wsi spokojna, wsi wesoła,
Który głos twéj chwale zdoła?
Kochanowski.
Cudnéj z siebie natury upominku luby,
Piękności bez wytworu, pociecho bez chluby!
Gdzie rozum saméj tylko szukając wygody,
Słomę z drzewem zostawił dla wiatrów i wody:
Domku jednéj z najpierwszych w narodzie bogini,
Jak-eś w mych oczach piękny; cóż przy gospodyni!
Takie pierwotni ludzie kochali przybytki;
Nim je duma przywiodła o szkodliwe zbytki,
Aby się nad śmiertelne niosąc przyrodzenie,
Pod gwiaździste piątrami wdzierali sklepienie;
A budując kosztowne pustki dla potomnych,
Ciężyli jarzmem srogim poddanych ułomnych.
Jeśli kiedy być może człek uszczęśliwiony,
Z czego się próżno chełpią i chaty i trony;
Jeśli próżny sen tylko gonim miasto rzeczy,
(Bo cóż jest, jeśli nie sen błędny wiek człowieczy?)
Szukajmy szczęścia tego; może się udzieli
Przynajmniéj w swym portrecie w domku Izabeli.
O, jak tu wszystko lubo! wszystko wabi oczy!
Podle stok jasny mokrym szkłem równinę broczy,
Tucząc żywną wilgocią zielone pobrzeże;
Skąd pola kwieciste i wspaniałe wieże
Pysznéj widać Warszawy z wyniosłemi mury,
Siadło królów, miast waszych kwiat, zacne Mazury!
Jako złota jutrzenka na modréj przestrzeni,
Gdy świat wielki ożywi darem swych promieni,
Zapada na spoczynek w oceańskie tonie;
Tak ona zajaśniawszy w ziemskich bogiń gronie,
W ulubiony odjeżdża kącik, aby nowem
Oczy blaskiem, a serce wiązała okowem.
Tu sobie raz, jak Cypru pani wszystkowłada,
Na tronie, co go rozkosz z róż uwiła, siada;
Ciesząc się z pięknéj pracy i cudnego smaku:
Podle niéj nie ten, który w stalistym sajdaku
Szkodne żagwie i pręty nosi sercotyczne;
Stoją jak dwa gołąbki, dwie córeczki śliczne.
Więc i łowczéj Dyany wdziawszy na się groty,
Gdzie w gaju gęstoliścim słodkiemi pieszczoty
Ucho poi, w południe skwary, gmin słowiczy;
Skot leśny, płoche sarny i jelonki liczy:
A tymczasem szczek duńskich morągów poziomy
Rozlega się po kniejach, płosząc zwierz łakomy.
Po pracy bez zdradnego trwogi Akteona,
Miło zemdlone członki omyć, kędy z łona
Podziemnego w misternych buchtach zdrój ukryty
Pierzcha szkłem nieobraźnym na złociste szczyty;
I gwoli swéj bogini mieniąc przyrodzenie,
Ogień w wodę, a wodę odmienia w płomienie.
Czasem jak druga Tetys na perłowéj łodzi,
Srebrnym sterem umiata przejrzyste powodzi;
Śliczna twarz i skrzydlastéj duszy serca nęci.
Leci stadem do pani swéj poczet łabęci;
A rozlicznemi gony strojąc tańce biegłe,
Lekką wełną nastrzępia kryształy rozległe.
Często jasnym okryta płaszczem Flory gładkiéj
W różne kształty szykuje i zioła i kwiatki.
Zefir je na pachnących barkach w snopkach znasza,
Fosfor rannemi perły od wschodu urasza:
Z jéj twarzy każdy żywszych naciąga promieni;
Narcyz wdzięczniéj się srebrzy, a róża czerwieni.
Przy niéj pięknych rodziców Adaś obraz żywy,
Ująwszy węzłem złotéj w różny kształt cięciwy,
Drobną rączką z ozdobnych wzorów wieniec składa
Dla ojca kochanego, dla mądrego dziada;
Powtarzając z uprzejmym uśmiechem serdecznie:
Niechaj dawcy krwi mojéj świecą się tak wiecznie.
Co jeśli chęć do zabaw rolniczych zabierze;
Podobna chlebotwornéj odzieniem Cererze,
Ze złotym w ręku sierpem, w pszenicznéj koronie,
Patrzy, jako jéj tysiąc na bujnym zagonie
Rośnie mędlów pod raźnym stu zamachem dziewek,
A sto kmieciów na przyszły radli łan zasiewek.
Szczęśliwe pomieszkanie! kędy rzadkim dziwem,
Sfornym spięta ze sztuką natura ogniwem,
Próżne czarnéj zazdrości, nabytków łakomych,
Bojaźni niespokojnych, trosków sercołomych,
Z ukochanym małżonkiem w ulubionym bycie,
Zdarza długie prowadzić i wesołe życie.
Tu często leśne bogi skoczne zwodzą tańce,
Gdy na tle lazurowym niezgasłe kagańce
Chłodny zażega wieczór: Satyry, Dryady
Opuszczają swe knieje z rozkosznemi sady,
Zażywając weselszych wczasów i ochoty,
Niźli je przynieść mogą mchem usłane groty.
Tu bystrzejszym polotem dni swobodne lecą,
Parne słońce mniéj szkodzi, jaśniéj zorze świecą;
Przyjaciele dobrani, poufalsze mowy,
Potrawy bez wymysłów, prosty sprzęt stołowy;
Śmiech z weselem, z ufnością, myśl smutkiem nie chora,
Obiad się nie odmienia w szkołę Pitagora[1].
Sama pani najsłodszą wszystkiemu podsytą:
Jéj serce dobroczynne z myślą niepokrytą
Obłudnemi pozory, jéj grzeczność zabawna,
Uniżoność poważna, mądrość niewystawna,
Jéj szczodrota tysiączną doświadczona próbą,
Nowym zawsze pociągiem i gości ozdobą.
Muzyka — fletnia wiejska; sen chętnie do skroni
Sam się tuli, gdy wietrzyk płochym liściem dzwoni,
Igrając po gałęziach swych skrzydeł obrotem.
Srogi hałas z niemiłym rączych kół chrobotem
Został za okopami; niechaj się w téj wrzawie
Cieszy, komu w fałszywéj lubo żyć Warszawie.
Tam ozdobna chudoba, tam przyjaźń farbowna,
Cnota za zysk przedajna, potwarz w kłam wymowna,
Miłości podejrzliwe, serca obo-stronne,
Obietnice słów pięknych pełne, w skutku płonne:
Pełno karet i koni; ci zwolna, ci śpieszą,
A przecie nic nie robiąc, jedno błoto mieszą.
Bodaj takie do zgonu liczył towarzysze,
Kto się w poczet ludzkiego plemienia nie pisze;
Kto nad pokój i wdzięczną umysłu swobodę,
Nad trwalszą pod wieśniaczym poszyciem serc zgodę
Przenosząc złote bóle i jedwabne troski,
Gardzi waszym pożyciem, ukochane wioski!
Lutni moja, ochłodo wdzięczna myśli czujnych!
I tobie miło bywać w tych gałęziach bujnych,
Nucąc rymem uprzejmym, skąd na cię łask wiele
Spływa, z grzecznym Adamem piękną Izabelę.
A gdy cię swym król mądry obdarzy wejrzeniem,
Ostatnim szczęścia twego będzie dopełnieniem.