Powiastki cmentarne/V
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Powiastki cmentarne |
Pochodzenie | Pisma Bolesława Prusa. Tom XXII Nowele, opowiadania, fragmenty. Tom I |
Wydawca | Gebethner i Wolff |
Data wyd. | 1935 |
Druk | Drukarnia Narodowa |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst Cały tom I |
Indeks stron |
JESZCZE OPOWIADANIE AUTORA.
Los, który interesuje się widocznie piśmiennictwem, zdarzył, że siedząc przy drugim stoliku w cukierni, wysłuchałem opowiadań jurystów. Zainteresowały mnie one w wysokim stopniu; a ponieważ ze szczegółów tych chciałem zrobić przynajmniej trzytomową powieść, postanowiłem więc od osób lepiej poinformowanych zasięgnąć dokładniejszych objaśnień. W tym celu, wystarawszy się o stosowne rekomendacje, poszedłem naprzód do mecenasa.
— Czy pan mecenas dobrodziej nie raczyłbyś mi dać objaśnień o samobójcy Stefanie, który się powiesił na cmentarzu?
— O Stefanie?... Ja wiem tylko o samobójcy, który się powiesił po pogrzebie Chapandrowicza starszego. No, ale ten nazywał się Franciszek...
— Aha! bardzo dziękuję panu mecenasowi.
— Powiesił się na własnym pasku, w przystępie melancholji dnia...
Udałem się zkolei do adwokata, myśląc, że dzięki przemianie Stefana we Franciszka, powieść moja zredukuje się do dwu tomów.
— Czy nie mógłbyś mi pan mecenas dobrodziej — rzekłem zkolei do adwokata — udzielić bliższych informacyj o Marji, która zmarła w szpitalu?...
— Mówiono mi już o tem — odparł adwokat — żeś pan słyszał moje opowiadanie. Otóż resztę szczegółów zostawiam pańskiej twórczości, ja bowiem, przy moich zajęciach...
— Więc postać Marji?...
— Jest płodem mojej własnej fantazji. Prawda, że piękna postać?... Odstąpię ją panu, z prośbą, abyś wymienił w książce i moje także nazwisko.
— Dobrze, panie mecenasie.
— Oprócz tego, racz pan podać mój adres z dodatkiem, że interesantów przyjmuję od dziesiątej do dwunastej, i że głównie powodzi mi się w regulowaniu działów, tudzież w sprawach rozwodowych.
Wyszedłem zgryziony, powieść moja bowiem zmniejszyła się o całe dwa tomy. Pozostał mi tylko patron, udałem się więc do niego.
— Czy pan mecenas dobrodziej nie raczyłbyś mi...
— Wiem, już wiem! — krzyknął przerażony. — Na rany boskie nie dotykaj pan tej głupiej sprawy!... Stefan nigdy w szynku nie grywał, nigdy pijakiem nie był, nigdy się nie wieszał, nigdy rubli na loterją nie puszczał!... To kompletnie bogaty chłopak i mój osobisty przyjaciel!...
Panie literacie! — ciągnął dalej obrońca. — Ja was wszystkich, panie dobrodzieju, bardzo szanuję, ale nie opisujcie tej historji, bo przez nią mogę stracić najprzyzwoitszego klienta, który mi dostarcza mnóstwo spraw i po książęcemu płaci.
Wybiegłem znękany.