Powroźnik (Verhaeren, 1899)

<<< Dane tekstu >>>
Autor Emil Verhaeren
Tytuł Powroźnik
Pochodzenie Przekłady
z poetów obcych
Wydawca „Gazeta Polska”
Data wyd. 1899
Druk J. Sikorski
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Antoni Lange
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały zbiór
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron

POWROŹNIK.

Pod groblą śród wioszczyny,
Której szlak otaczają dziwne plątaniny
Krzywych linii ku morskiej głębinie szumiącej —
Siwy powroźnik jasnowidzący —
U drogi — chodząc wstecz a wstecz,
Mądrze układa, przesuwając dłoń
Dalekich nici wir, co precz, —
Z nieskończoności precz — sunie się doń!

Tam,
Gdy skwarny wieczór mrze u morskich tam —
Słychać jeszcze zgrzyty kół;
Ktoś niewidzialny na górę i w dół
W tajemniczych porusza je rękach,
Gdy równolegle na czółenkach,
Co w odległości toczą się jednakiej —
Od kresu po kres drogi — niezmiennemi szlaki
Wciąż wiją się konopie — niby długi wąż —
W dzień i w noc — nieustannie — wciąż, a wciąż, a wciąż!

Słabą je ale zwinną jeszcze ręką, mota
Starzec, trwożny, że zgasi owę trochę złota,
Co w trud mu wlewa słońca promień zachodzący.
I tak — wzdłuż domów i murów —
Siwy powroźnik jasnowidzący
Przyciąga widnokręgi — rzekłbyś, mocą sznurów.

Oto są widnokręgi — oto są ich zdroje:
Żale — wściekłości — nienawiści — boje,
Łzy milczenia — krzyku łzy,
Widnokręgi przeszłych dni,
Pogodne i rozwichrzone,
Przeszłości dzieje wskrzeszane.

Niegdyś — było to życie błędne, lunatyczne,
Płynące śród wieczorów i ranków świetlanych,
Gdy boża dłoń do krain wiodła obiecanych
Swój lud, paląc mu ognie w ciemności magiczne.

Niegdyś — było to życie, wielką burzą wzdęte,
I dziko zawieszone u kopyt rumaków,

Niespodziane — i pełne błyskawicznych znaków
I w ogromne przestworza — ogromnie napięte!

Niegdyś — było to życie mistyczne, ogniste.
Biały krzyż na niebiosach, krzyż piekieł czerwony —
Każdy swojem żelazem szedł opromieniony
Przez krew — w swoje zwycięzkie niebo promieniste.

Niegdyś — było to życie spienione. Szalała
Krew ludzka. Dyszał zbrodnią świat. Huczały dzwony.
Krwawo z potępiającym walczył potępiony —
I śmierć im lśniła w dali szalona, wspaniała!

Śród lnianych pól i łoziny,
Śród nieruchomej drożyny —
Wzdłuż domów i murów
Siwy powroźnik jasnowidzący
Z głębi wieczoru zagadnieniami nęcącej —
Przyciąga widnokręgi — rzekłbyś — mocą sznurów.

Oto są widnokręgi — oto są ich zdroje:
Praca, wiedza, zapał, boje.
Widnokręgi mknących pozorów,
A w zwierciadle ich wieczorów
Żałobne teraźniejszej doby niepokoje.

Oto — nagromadzeni ogniów tęczy żywej,
W których mędrcy związani w olbrzymi wysiłek
Przeczą bóstwu, by podnieść te nicości pyłek,
Dokąd wiedzy człowieczej dopłyną porywy.

Oto izba, gdzie myśl swe twierdzenia podsyca,
Matematycznie ważąc liczbę elementów:

Że tylko pusty eter treścią firmamentów
I że z retort nam błyśnie śmierci tajemnica.

Oto — dymna fabryka: materya niemocna
Tocząc się — drga stężona — krwawa śród pieczary,
Gdzie w trudach się formują nowożytne czary,
W których zamiera przestrzeń, czas i ciemność nocna.

Oto dziś — patrz! — zmęczonej gmach architektury
Pod ciężarem stuletniej pracy swej ugięty,
Z którego płyną groźne krzyki i lamenty,
Wyzywające przygód piorunowe chmury.

Na drodze równej — oniemiałej
Z okiem utkwionem w świetle chwały,
Co złoci o zachodzie brzeg domów i murów —
Siwy powroźnik jasnowidzący —
Z głębi wieczoru, nimbem promieniącej,
Przyciąga widnokręgi — rzekłbyś — mocą sznurów.

Oto są widnokręgi — oto są ich zdroje:
Błyski, nadzieje, przebudzenia, boje,
Widnokręgi co jaśnieją
Jutrzejszej doby nadzieją —
Po za kresem brzegu, zdala,
Gdzie na obłokach wieczór się zapala.

W dali tam — harmonijnej i pogodnej dali —
Podwójne szczeble złota zawiesza drabina:
Marzenie i Poznanie — po szczeblach się wspina;
Chociaż z osobna wyszły — mkną po jednej fali.


W dali tam — wszech przeciwieństw gasną krwawe błyski,
Ręka zwątpień otwiera tam Pewności wrota.
Wzrok widzi, jak się wiąże jasna praw istota,
Którą chwilowych doktryn więziły kołyski.

W dali tam — duch przenika w subtelnej pogoni
Dalej, niżeli pozór — niżeli śmierć sięga:
Serce się uspakaja. Słodyczy potęga
Ogromnego milczenia dzierży klucze w dłoni.

W dali tam — Bóg, będący każdą ludzką duszą,
Starza się — i we wszystkich rozlewa, odtwarza —
I tem wyżej się wznosi, im niżej rozważa
Cierpienie i pokorę, które serce kruszą.

I jest to pokój żywy i ciepły. Wesele
Harmonijne i równe — w tej wieczornej ziemi,
Gdzie jak węgiel nadziei promieńmi złotemi
Goreją gwiazdy nocy w powietrznym popiele.

Pod groblą śród wioszczyny,
Której szlak otaczają dziwne plątaniny
Krzywych linii ku dali zawrotnej, szumiącej —
Siwy powroźnik jasnowidzący
Wzdłuż domów i murów
Pochłania widnokręgi — rzekłbyś — mocą sznurów.




Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Émile Verhaeren i tłumacza: Antoni Lange.