Pracownicy morza/Część druga/Księga pierwsza/III
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Pracownicy morza |
Wydawca | Bibljoteka Romansów i Powieści |
Data wyd. | 1929 |
Druk | Grafia |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | Felicjan Faleński |
Tytuł orygin. | Les Travailleurs de la mer |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Niespodziewał się Gilliatt, że znajdzie tylko połowę statku. W tak szczegółowych objaśnieniach zawiadowcy brygu Shealtiel nie było nic, coby pozwalało wnosić o przecięciu okrętu na dwoje. Zapewne w owej to chwili, gdy się to rozłamanie dokonywało pod grubą warstwą wody, rozległ się ten „trzask szatański“, słyszany przez zawiadowcę Shealtiela. Oddalić się on musiał w chwili ostatniego uderzenia wiatru! to, co mu się zdawało olbrzymim bałwanem było trąbą. Później zbliżywszy się dla obejrzenia rozbicia, mógł widzieć tylko przednią część Durandy; reszta, to jest szeroki przełam utworzony z oddzielenia się przodu od tyłu, zasłonięty był skałą.
Wyjąwszy to, wszystko zresztą co powiedział zawiadowca zgadzało się z prawdą. Pudło okrętu było zniszczone, maszyna została nieuszkodzoną.
Wypadki tego rodzaju zdarzają się często przy rozbiciach i pożarach. Logika klęsk jest dla nas niepojętą.
Połamane maszty popadały — komin maszyny nie był nawet zgięty; wielka żelazna płyta, na której stała maszyna utrzymała ją w całości. Wiązanie z desek, którem obite były koła porozsuwało się jak deszczułki żaluzji, ale przez przedziały, które się między niemi potworzyły widać było oba koła w dobrym stanie. Kilku tylko zasuwek brakowało.
Oprócz maszyny ocalała i wielka winda z należnemi do niej łańcuchami, dzięki potężnej osadzie w ram ach z balów mogła jeszcze być użytą, byle tylko obroty wału nie rozsadziły podłogi. Przykrycie pokładu wzruszone było prawie wszędzie; całe się chwiało.
Zato część pudła osadzona między skałami trzymała się mocno.
Oszczędzenie maszyny przez burzę miało w sobie coś szyderskiego i do klęski dodawało ironję. Ponura złośliwość nieznanych sił wybucha niekiedy takiemi gorzkiemi drwinami. Maszyna była ocalona, niemniej jednak przepadła. Ocean zatrzymał ją sobie, by niszczyć ją dowolnie. Kocia igraszka!
Miała ona tam konać powoli, rozkładając się sztuka po sztuce, służyć na zabawę dzikim falom — zmniejszać się dzień po dniu, topnieć, że tak powiemy. Co począć, ażeby ten ciężki mechanizm z wałów i kół zazębionych złożony, zarazem potężny i delikatny, ciężarem swym skazany na nieruchomość, oddany w tej pustyni na pastwę burzącym siłom, osadzony na skale, na łasce fal i wichrów — mógł z takiego nieubłaganego osaczenia uratowanym być od powolnej zagłady? Nawet myśl o tem zdawało się szaleństwem.
Duranda była więźniem skał.
Jak ją wydobyć stamtąd? jak wyswobodzić?
Trudno zbiedz człowiekowi z więzienia; ale zęby maszyna zbiegła — to dopiero zadanie!