Pracownicy morza/Część druga/Księga trzecia/I
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Pracownicy morza |
Wydawca | Bibljoteka Romansów i Powieści |
Data wyd. | 1929 |
Druk | Grafia |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | Felicjan Faleński |
Tytuł orygin. | Les Travailleurs de la mer |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Niezmiernie jest groźne opóźnienie się wichrów wiejących zwykle podczas porównania dnia z nocą.
Na morzu w takim razie ukazuje się dziwne zjawisko, które możnaby nazwać przybywaniem wichrów z przestworza.
W każdej porze roku, zwłaszcza podczas pełni i nowiu, w chwili, gdy się tego najmniej spodziewać należy, nagle morzem owłada szczególna jakaś spokojność. Ustaje owo cudowne bezustanne kołysanie się jego wód, usypia, w niemoc zapada, jakby wypoczywać chciało po jakiem znużeniu. Wszystkie żeglarskie szmaty, od chorągiewki rybackiej do wojennego sztandaru, zwisają wzdłuż masztów. Śpią bandery admiralskie, królewskie, cesarskie.
Wtem łachmany poczynają leciuchno się poruszać.
Chwila ta dogodna jest do przyglądania się, jeśli niebo jest pochmurne, jak się tworzą plątaniny obłoczne, albo zaczerwienionemu widnokręgowi przy zachodzie słońca.
W nocy, gdy jasny jest księżyc, widać wokoło niego świetlne koło.
Kapitan okrętowy, lub dowódca eskadry, posiadający szklanny burzowskaz nieznanego wynalazcy, przypatruje się przez drobnowidz znajdującemu się w nim płynowi; jeśli podobny do rozpuszczonego cukru, natenczas zabezpieczyć się trzeba przeciw południowemu wiatrowi; a jeżeli płyn osiada w kryształki podobne do gęstej paproci lub sosninki, to przeciw północnemu. W owej to także chwili biedny bretoński lub irlandzki rybak idzie po radę do jednego z tych zagadkowych kamieni zwanych w Bretanji menhir, w Irlandji cruah, na których Rzymianie starożytni, a może złe duchy wyryły tajemniczy kompas, i cofa swą łódź z morza.
A jednak pogoda na niebie i na oceanie trwa ciągle. Poranek wstaje rozpromieniony, a jutrzenka się uśmiecha. Przejęci religijnem uczuciem na ten widok dawni poeci i wieszczkowie, dziwili się, że niektórzy ludzie mogli słońce o obłudę pomawiać: Solem quis dicere falsum audeat?
Co może się zdarzyć, a co zasłonięte jest przed okiem człowieka fatalną nieprzejrzystością rzeczy widomych, dręczy umysł jak groźne widziadło. Najstraszliwszym i najbrudniejszym z widoków, jest widok zamaskowanej otchłani.
Wyrażenie: węgorz pod skałą, znaczące niebezpieczeństwo ukryte, należałoby zmienić na „burza pod ciszą.”
Tak przechodzi kilka godzin, niekiedy dni kilka. Sternicy zwracają swe perspektywy to w jedną to w drugą stronę. Twarze starych marynarzy przybierają poważny wyraz, oczekiwanie tajemnym gniewem ich napełnia.
Nagle daje się słyszeć szmer mętny. W powietrzu toczy się jakaś tajemnicza rozmowa.
A nic nie widać.
Przestworze cięgle jest spokojne.
Jednak gwar rośnie, rozszerza się, ożywia, rozmowa staje się wybitniejszą.
Ktoś jest poza widnokręgiem.
Ktoś! straszliwy wicher.
Wicher — to zgraja tytanów, które nazywamy zawieją.
Nezmierna hałastra ciemnicy!
Indje nazywały ją Marout, Judea Kerubim, Grecja Akwilon. Są to niewidzialne drapieżne ptaki przestworza — Boreasze. Już nadbiegają!