Pracownicy morza/Część pierwsza/Księga druga/II
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Pracownicy morza |
Wydawca | Bibljoteka Romansów i Powieści |
Data wyd. | 1929 |
Druk | Grafia |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | Felicjan Faleński |
Tytuł orygin. | Les Travailleurs de la mer |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Gilliatt był jednym rodzajem dzikiego człowieka, a mess Lethierry drugim.
Ten dziki miał swoje własne wyobrażenia o wdzięku.
Wybredny był pod względem rąk kobiecych. W młodości, będąc jeszcze prawie dzieckiem, niby uczniem marynarki, niby majtkiem, słyszał raz dowódcę okrętu Suffren mówiącego: Śliczna dziewczyna, ale jakież ma potężne czerwone łapy. Słowo admirała w każdym wypadku jest rozkazem. Rozkaz stoi ponad wyrocznię. Wykrzyknik dowódcy Suffrena sprawił, Iż Lethierry stał się zwolennikiem rąk małych i białych. Jego własna ręka była to szeroka łapa mahoniowego koloru, maczuga co do lekkości, cęgi pod względem uściski; zaciśnięta, rozbijała brukowe kamienie.
Lethierry nigdy nie miał żony. Nie chciał, czy też nie mógł jej znaleźć. Może pochodziło to stąd, że majtek marzył o księżęcych rączkach, a takich nie maję rybaczki z Portbail.
Opowiadają wszakże, że w Rochefort, w Charente zalazł był raz gryzetkę urzeczywistniającą jego ideał. Była to dziewczyna piękna i z pięknemi rękami. Obmawiała i drapała, że lepiej było jej nie zaczepiać. Zmieniające się niekiedy w szpony paznogcie jej wyszukanej czystości, były bez „skazy i trwogi.” Lethierry z razu zachwycił się temi ślicznemi paznogciami, a potem zaniepokoił, i obawiając się, iż nie zawsze może potrafi zapanować nad swoją kochanką, nie chciał doprowadzać tej miłostki aż przed urząd stanu cywilnego.
Innego razu spodobała mu się pewna dziewczyna w Aurigny i już przemyślał o małżeństwie, gdy wtem jeden z sąsiadów powiedział mu: „winszuję ci; i będziesz miał kobietę dobrą do krowieńca.” Lethierry prosił o objaśnienie tej pochwały. W Aurigny jest zwyczaj rzucania krowiego pomiotu na ścianę, na co są szczególne sposoby. Pomiot ten, gdy wyschnie, odpada od ściany i służy na opal. Nikt nie pojmie za żonę dziewczyny nie umiejącej tego robić. Na wiadomość o tym talencie, nasz konkurent czmychnął. Zresztą co do miłości i miłostek rządził się on prostą wiejską filozofją, rozsądkiem majtka, zawsze zakochanego, a nie dającego się nigdy usidlić i chełpił się, iż w młodości łatwo go zwyciężała „spódniczka.“ To co dziś zowią krynoliną, nazywano wówczas spódniczką. Znaczy to i więcej i raniej niż kobieta.
Dowcipni są ci surowi marynarze normandzkiego archipelagu. Wszyscy prawie umieją czytać i pisać. W niedzielę widzieć można, jak ośmioletni chłopcy, terminujący na statku, siedzą na zwoju lin z książką w ręku. Po wszystkie czasy normandzcy marynarze lubili drwić i zdobywali się na koncepta. Jeden to z nich właśnie, dzielny sternik Queripel, powiedział do hrabiego Montgomery, gdy ten po niefortunnym ciosie zadanym dzidą Henrykowi II, schronił się do Jersey: Łeb szalony rozbił łeb próżny.
Ci kanałowi marynarze są to prawdziwi starożytni Gallowie. A wyspy, dziś tak szybko przetwarzające się w angielskie, długo żyły własnym życiem. Wieśniak z Serk mówił językiem Ludwika XIV.
Przed czterdziestu laty można było jeszcze słyszeć w ustach majtków z Jersey i Aurigny klasyczną żeglarską mowę, jak gdybyś znajdował się pośród marynarzy siedmnastego wieku. Archeolog specjalista mógłby tu studjować starożytny język manewrów i bitw morskich, którym przez trąbę grzmiał Jan Bart, na którego odgłos drżał admirał Hidde. Morski słownik ojców naszych obecnie prawie zupełnie przerobiony, był w użyciu w Guernesey jeszcze w r. 1820. Dziś jestto już język umarły.
Przerobiono także i język sygnałów. Zgasły już owe cztery płomienie: czerwony, biały, niebieski i żółty — i daleko od nich do dzisiejszych ośmnastu flag, wywieszonych po dwie, trzy i cztery, w razie potrzeby porozumienia się, i tworzących siedmdziesiąt tysięcy kombinacji.