Pracownicy morza/Część pierwsza/Księga trzecia/II
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Pracownicy morza |
Wydawca | Bibljoteka Romansów i Powieści |
Data wyd. | 1929 |
Druk | Grafia |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | Felicjan Faleński |
Tytuł orygin. | Les Travailleurs de la mer |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
W roku 182* statek parowy był nadzwyczajnem zjawiskiem na wodach kanału La Manche. Całe normandzkie nadbrzeże długo nim było zajęte. Dziś dziesięć lub dwanaście takich statków uwijających się w różnych kierunkach na morskim widnokręgu niczyjej nie zwraca uwagi; zajmują one na chwilę chyba specjalnego znawcę, który po kolorze dymu umie odróżnić statek, używający węgla walijskiego od takiego, który pali węglem z Newcastle. Płyną, to dobrze; przybywają, to się je wita; odpływają, to szczęśliwa droga.
Nie z takim spokojem zapatrywano się na ten wynalazek w pierwszej ćwierci bieżącego stulecia; dymiąca ta mechanika szczególnie źle była widzianą przez kanałowych wyspiarzy. Na tym purytańskim archipelagu, gdzie zarzucano królowej angielskiej, iż narusza przepisy Biblji[1], używając przy swem rozwiązaniu chloroformu, zaraz na wstępie statek parowy ochrzczono mianem statku szatańskiego (Devil-Boat). Zdawało się owoczesnym rybakom, niegdyś katolikom, następnie kalwinistom, a zawsze bigotom, iż samo piekło pływa po morzu. Jeden z miejscowych kaznodziei stawił pytanie: Czy mamy prawo zmuszać do wspólnej pracy ogień i wodę, przez Boga rozdzielone? Czy nie jest podobną do Lewiatana ta bestja z ognia i żelaza. Czy nie jest to nowem wprowadzaniem chaosu w porządek spraw ludzkich? Nie pierwszy to raz postępową dążność nazywano powrotem do chaosu.
Szalony pomysł, gruby błąd, niedorzeczność; — taki był stanowczy wyrok akademji nauk, gdy w początkach teraźniejszego wieku Napoleon zasięgał jej zdania o statkach parowych. Łatwo więc przebaczyć normandzkim rybakom, iż pod względem naukowym stali na tej samej wysokości, co paryscy matematycy; w kwestji zaś religijnej, mała, jak Guernesey wysepka niema obowiązku być światlejszą od wielkiego stałego lądu Ameryki. W r. 1807 pierwszy parowiec Fultona, dowodzony przez Livingstona, opatrzony machiną Watta z Anglji przysłaną, a na którym oprócz osady znajdowało się tylko dwóch Francuzów: Andrzej Michaux i jeszcze inny, odbył pierwszą swą podróż z Nowego Jorku do Albany. Tak się złożyło, iż ta podróż wypadła w dniu 17 sierpnia. Okoliczność tę pochwycił metodyzm i we wszystkich jego domach modlitwy kaznodzieje wyklęli wynalazek, oświadczając, że liczba siedemnaście obejmuje dziesięć rogów i siedm głów apokaliptycznej bestji. W Ameryce przeciw parowym statkom wywoływano bestję apokaliptyczną, a we Francji bestję genezy; to była jedyna różnica.
Uczeni odrzucali statki parowe, jako niemożebność, duchowni, jako bezbożność. Nauka potępiała, religja wyklinała; Fulton był gatunkiem Lucypera. Prosta wiejska i nadbrzeżna ludność była tegoż samego zdania z powodu niedogodności i kłopotów jakiemi jej zagrażał nowy wynalazek. Religja względnie do statku parowego wychodziła z tej zasady, że woda i ogień są w rozwodzie za sprawą samego Boga i że nienależy łączyć tego, co Bóg rozłączył, ani rozdzielać tego, co połączył. Wieśniak mówił poprostu, że się boi.
By w tej oddalonej epoce zdobyć się na takie przedsięwzięcie, jak zaprowadzenie parowej komunikacji między Guernesey a Saint-Malo, na to potrzebny był chyba taki mess Lethierry. On jeden mógł powziąść myśl podobną, jako człowiek niemający przesądów i przyprowadzić ją do skutku, jako odważny marynarz. Pomysł zrodziła jego strona francuska, wykonała go zaś strona angielska.
O powodach zaraz powiemy.