Pracownicy morza/Część pierwsza/Księga trzecia/VIII
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Pracownicy morza |
Wydawca | Bibljoteka Romansów i Powieści |
Data wyd. | 1929 |
Druk | Grafia |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | Felicjan Faleński |
Tytuł orygin. | Les Travailleurs de la mer |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Najpiękniejszy pokój w domu zajmowała Deruchetta; był on o dwóch oknach, meble miał mahoniowe i łóżeczko z firankami w białe i zielone pasy; widok z niego był na ogród i wysokie wzgórze, na którem wznosił się zamek Valle. Po drugiej stronie tegoż wzgórza stał „Dom nawiedzony.”
W tym pokoju stał i fortepian Deruchetty, tam były jej nuty. Przy fortepianie śpiewała sobie często ulubioną, melancholijną szkocką piosenkę: Bonny Dundee. W piosence tej jest cały urok wieczoru, a w głosie Deruchetty była świeżość zorzy; słodka, ponętna to była sprzeczność. Mówiono: panna Deruchetta jest przy fortepianie — i przechodzący u stóp wzgórza zatrzymywali się przy ogrodowym płocie, słuchając tego świeżego śpiewu i tej smętnej nuty.
Wesoło uwijała się po domu Deruchetta, roztaczając w nim, jakby ciągłą wiosnę. Piękną była, ale więcej ładną, jak piękną, a więcej wdzięczną, niż ładną. Starym marynarzom, przyjaciołom Lethierry’ego przypominała ona tę księżniczkę z piosenki ulubionej żołnierzom i żeglarzom, księżniczkę tak piękną, „że cały pułk to przyznawał». Mess Lethierry mawiał o Deruchetcie, że „ma warkocz gruby, jak lina.”
Od dziecka była prześliczną. Długo obawiano się o jej nos, ale mała, prawdopodobnie postanowiwszy być ładną, nie pozwoliła na to, by ją nos szpecił; był też ni zbyt długi, ni krótki, i taki, że ślicznie z nim było dziewczynie.
Stryja nie nazywała inaczej, jak ojcem.
Lethierry dozwalał jej niektórych ogrodniczych a nawet gospodarskich zajęć; Deruchetta sama podlewała swe kwiatowe grzędy. Były tam malwy, purpurowe astry, jaskrawe floksy i szkarłatne benedykty; hodowała różowe pelargonje i oxality — umiała korzystać z klimatu wyspy, bardzo sprzyjającego, kwiatom. Miała i ona, jak wszyscy, aloesy w gruncie i co trudniejsza, napaulską potentillę. Jej warzywny ogród był umiejętnie urządzony; po rzodkiewce następował szpinak, a groch po szpinaku; umiała hodować holenderskie kalafiory i bruxelską kapustę, które przesadzała w lipcu; na sierpień miała rzepę, na wrzesień kędzierzawą cykorię, na jesień pasternak, a na zimę rozponkę. Mess Lethierry pozwalał jej trudnić się tem wszystkiem byle nie zawiele zadawała się z łopatą i grabiami, a przedewszystkiem, by sama nie zajmowała się mierzwieniem ziemi. Dał jej dwie służące: jednej było na imię Gracja, a drugiej Dulcynea. Oba te imiona są guernesseyskie. Służące te robiły, co trzeba było w domu i w ogrodzie — wolno im było mieć czerwone ręce.
Sam Lethierry mieścił się w pokoiku z oknami od strony portu, na dole tuż przy wielkiej sieni, gdzie były drzwi wchodowe i gdzie zbiegały się schody z całego domu. W tym pokoju było jego wiszące okrętowe łóżko, chronometr i fajka. Oprócz tego był tam jeszcze stół i krzesło. Belkowaty sufit i ściany wybielone były wapnem; na lewo od drzwi przybita była na ścianie piękna morska mapa kanałowego archipelagu z napisem: W. Faden, 5, Charing Cross, Geographer to His Maiesty, a z lewej strony wisiała również na gwoździach jedna z tych wielkich chust bawełnianych z kolorowanemi sygnałami, używanemi przez marynarkę całego świata, z czterema po rogach sztandarami: Francji, Rosji, Hiszpanji i Stanów Zjednoczonych; w środku zaś był angielski Union-Jack.
Dwie służące Dulcynea i Gracya, były to istoty dosyć właściwie się nazywające. Dulcynea nie była złośliwa, a Gracya nie była brzydka. Dulcynea niezamężna, miała „galanta”; na wyspach Kanału i nazwa i rzecz sama jest w użyciu. Posługa tych dwóch dziewcząt miała w sobie coś kreolskiego, pewien rodzaj powolności właściwej normandzkim służącym. Gracya wdzięcząca się i ładna, bezustannie badała widnokrąg z niespokojnością kotki. Pochodziło to stąd, że mając tak, jak Dulcynea, galanta, miała jeszcze oprócz tego, jak mówiono, i męża, majtka, a obawiała się jego powrotu. Ale to do nas nie należy. Różnica między jedną, a drugą służącą była w tem, że w domu mniej surowych i niewinnych obyczajów Dulcynee pozostałaby zwykłą służącą, a Gracya byłaby panną. Ale przy takiem niewinnem, jak Deruchetta dziewczęciu talenta Gracyi marniały. Zresztą miłostki Dulcynei i Gracyi były tajemnicą; Lethierry o nich niewiedział, na Deruchettę nie oddziaływały.
Dolna sala, a raczej przestronna izba z kominem, ławami i stołami, służyła w przeszłym wieku za zbór francuskim protestanckim emigrantom. Ściany z nagiego kamienia za całę ozdobę miały czarne drewniane ramy, otaczające spisane na pergaminie prześladowania, jakim ulegli hugonoci po odwołaniu we Francji edyktu nantejskiego. Kilku tych biedaków schroniwszy się do Guernesey zawiesiło te ramy na ścianie, jako świadectwo. Czytano tam, jeżeli się udało komu wyczytać pismo niezgrabne i zżółkłe, opowieść o mało znanych wypadkąch.
W głębi sali, blisko drzwi wiodących do pokoiku Lethierry’ego, było odgrodzone deskami niewielkie miejsce, które niegdyś służyło hugonotom za kazalnicę. Ponieważ było okratowane i opatrzone drzwiczkami, umieszczono w niem „zarząd” statku parowego, to jest biuro Durandy, zostające pod osobistym kierunkiem samego Lethierry‘ego. Na starym dębowym pulpicie w miejscu niegdyś Biblji, leżała księga z napisami „Winien“, „Ma“.