Pracownicy morza/Część trzecia/Księga druga/II
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Pracownicy morza |
Wydawca | Bibljoteka Romansów i Powieści |
Data wyd. | 1929 |
Druk | Grafia |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | Felicjan Faleński |
Tytuł orygin. | Les Travailleurs de la mer |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Od świtu ludność St. Sampson była na nogach, a mieszkańcy St. Pierre Port zaczynali się schodzić. Zmartwychwstanie Durandy sprawiło niesłychane wrażenie na wyspie. Tłum zalegał nadbrzeże i patrzył na komin, wychodzący z krypy. Chcianoby obejrzeć zbliska i dotykać maszyny, ale mess Letthierry, po powtórnem za dnia białego tryumfalnem zrewidowaniu arcydzieła, postawił na krypie dwóch majtków i kazał im zabraniać przystępu. Zresztą dość było patrzeć na komin. Tłum był zdumiony i zachwycony. Mówiono tylko o Gilliacie. Przypomniano sobie, że on jest czarownikiem i szeptano półgłosem: „Nie bardzo to przyjemnie mieć na wyspie ludzi, zdolnych robić podobne rzeczy“.
Widziano z ulicy, jak mess Letthierry siedział za stołem przy oknie i pisał, często spoglądając na maszynę. Tak był zajęty tą pracą, że raz tylko przerwał sobie, wołając na Dulcyneę i pytając o zdrowie Deruchetty. Dulcynea odpowiedziała: „Panienka wstała i wyszła“. A mess Letthierry na to: „Dobrze zrobiła, niech użyje świeżego powietrza. Wczoraj w nocy zasłabła od wielkiego zaduchu. Zadużo było ludzi w sali. Przytem zdziwienie, radość i okna zamknięte. Dostanie dzielnego męża!” I znów zabrał się do pisania. Podpisał już i zapieczętował dwa listy do najznakomitszych właścicieli składów drzewa budulcowego w Bremen. Teraz pieczętował trzeci.
Warkot kół na wybrzeżu zwrócił jego uwagę. Wychylił się za okno i zobaczył małego chłopca, który od strony Pustkowia pchał przed sobą taczki. Chłopiec zmierzał do St. Pierre Port. Na taczkach leżał tłomoczek z żółtej skóry, obity miedzianemi i cynowemi gwoździami.
Mess Letthierry zagadnął chłopca:
— Dokąd idziesz mały?
Chłopiec zatrzymał się i odpowiedział:
— Do Cashmere.
— Poco?
— Wiozę tłomoczek.
— Więc zabierzesz także i te trzy listy.
Mess Letthierry otworzył szufladę, wziął kawałek szpagatu, związał nim na krzyż trzy listy i rzucił pakiecik chłopcu, który go w lot schwycił.
— Powiesz kapitanowi Cashmere, że to moje listy i że proszę go, aby o nich pamiętał. To do Niemiec. Bremen na Londyn.
— Nie zobaczę kapitana, mess Letthierry.
— Dlaczego?
— Bo Cashmere nie jest przy nadbrzeżu.
— Prawda!
— Stoi w przystani.
— Wiem, wiem Z powodu morza.
— Zobaczę tylko zawiadowcę łodzi.
— Polećże mu moje listy.
— Dobrze, mess Letthierry.
— O której odpływa Cashmere?
— O dwunastej.
— Dziś w południe przypływ morza. Niepomyślny dla odjazdu.
— Ale wiatr pomyślny.
— Chłopcze, rzekł mess Letthierry, wskazując palcem na komin maszyny; czy widzisz to? To drwi sobie z wiatru i z przypływu morza.
Chłopiec schował listy do kieszeni, podniósł taczki i zdążał ku miastu. Mess Letthierry zawołał: Dulcynea! Gracja!
Gracja odemknęła drzwi.
— Co mess rozkaże?
— Wejdź i poczekaj.
Mess Lethierry wziął arkusz listowego papieru I zabrał się do pisania. Gdyby Gracja, stój ca za nim, była ciekawą i przechyliła głowę, przeczytałaby przez jego plecy co następuje:
„Napisałem do Bremen w interesie drzewa. Przez cały dzień będę miał narady z cieślami o anszlagi budowy. Robota pójdzie prędko. Ty, ze swej strony, idź do dziekana i wyjednaj dyspensę. Chcę, żeby ślub odbył się zaraz, im prędzej, tem lepiej. Ja zajęty jestem Durandą, ty zajmij się Deruchettą”
Położył datę i podpisał Letthierry.
Nie zapieczętował listu, złożył go tylko we czworo i podał Gracji, mówiąc:
— Zanieś to do Gilliatta.
— Do Pustkowia?
— Do Pustkowa.