Praktyka bałtycka na małym jachcie/Różne, niby drobne sprawy

<<< Dane tekstu >>>
Autor Jerzy Kuliński
Tytuł Praktyka bałtycka na małym jachcie
Wydawca Wydawnictwo Ryt
Data wyd. 1995
Druk Drukarnia „RYT”
Miejsce wyd. Gdańsk
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
RÓŻNE, NIBY DROBNE SPRAWY

Teraz krótko o różnych, pozornie mało ważnych sprawach. Zacznijmy od porządku na jachcie. Nie chodzi o to czy koje zasłane są tak jak wymagano w wojsku za dawnych lat. Idzie natomiast o to aby każdy przedmiot, część odzieży, wyposażenia jachtu powracało po użyciu zaraz na swoje stałe miejsce. Zwłaszcza w ciężkich warunkach żeglugi, zagrożenia czy braku oświetlenia porządek na jachcie może decydować o bezpieczeństwie. Ustalenie stałych miejsc składowania wyposażenia nawigacyjnego, alarmowego, sygnalizacyjnego, asekuracyjnego, żagli, sztormiaków itd. przyśpiesza każda czynność. Najistotniejsze jest utrzymanie porządku sprzętu ratunkowego i przeciwpożarowego, który absolutnie zawsze musi być dosłownie pod ręką.
Dobrze jest aby każdy członek załogi własną odzież oraz przedmioty użytku indywidualnego przechowywał w osobnych, odpowiednio oznakowanych workach. Kombinezony ocieplające i sztormiaki całej załogi lepiej jest przechowywać wspólnie. Koce oraz śpiwory sprawiają mniej zamieszania jeżeli są zrolowane i włożone do pokrowców.
Rozmieszczenie sprzętu, wyposażenia, odzieży i żywności, powinno być podporządkowane potrzebie maksymalnego obniżenia środka ciężkości jachtu. Cokolwiek składujemy nad linią wodną – działa na naszą niekorzyść. Szczególnie dotyczy to zapasowej kotwicy, łańcucha kotwicznego, akumulatorów, zbiorników wodnych, kanistrów z paliwem, butli z gazem i zapasów żywności (szczególnie skrzynek z wodą sodową, piwem i konserwami). Sztauowanie żywności to cała nauka. Z jednej strony ciągnie nas do grupowania opakowań według asortymentu, z drugiej – ergonomia nakazuje takie rozmieszczenie, które by nie zmuszało do przekopywania spiżarni, trzykrotnie każdego dnia. Ideałem byłoby zafoliowanie przed rejsem osobnych porcji na każdy posiłek. Andrzejowi Urbańczykowi – żona przygotowała tak żywność i ubranie na rejs dookoła świata.
Każdy z członków załogi powinien mieć przydzieloną na wyłączny użytek – choćby najmniejszą podręczną „jaskółkę". w której będzie on mógł przechowywać podręczne drobiazgi: okulary przeciwsłoneczne, okulary korekcyjne, zegarek, dokumenty, pieniądze, aparat fotograficzny, przybory do pisania, szczoteczkę i pastę do zębów.
Wspomniałem o okularach. Każdy żeglujący na jachcie morskim musi zabrać ze sobą ciemne, przeciwsłoneczne okulary. Używamy ich za dnia niemal zawsze. Natężenie nawet rozproszonego i stłumionego przez chmury letniego światła słonecznego na morzu jest zbyt duże dla ludzkiego wzroku. Odbicia promieni słonecznych od gigantycznego lustra wody oraz białego laminatu jachtu wzmagają potrzebę chronienia oczu. Żeglarze używający okularów korekcyjnych powinni mieć ich ze sobą przynajmniej dwie pary, z których jedna to tzw. „fotochromy”. Okulary używane na jachcie, zwłaszcza podczas żeglugi sztormowej powinny mieć szkła o małej średnicy (np. modne kiedyś „lenonki”) a do ich zauszników dobrze jest przymocować kawałek gumki „od damskiego kapelusza” (Rys. 10.1). Czasami bywają się u optyków specjalne okularowe oprawki „sportowe” – wyposażone w zauszniki ze sprężynkowatymi końcówkami. Ostatnimi czasy pojawiły się w sprzedaży szkła optyczne z lekkiego tworzywa sztucznego. Okulary z takimi soczewkami są nie tylko lżejsze ale i bardziej odporne na uszkodzenia.

Rys. 10.1 Okulary noszone na jachcie – asekurujemy „gumką od kapelusza”.

Niemal każdy człowiek po czterdziestce zaczyna potrzebować okularów „do czytania”. Specjalnie dotyczy to tych, którym przyjdzie pracować na mapie. Maleńkie literki i piktogramy „kocie oczko” lampki nad stołem nawigacyjnym, huśtanie jachtu – wszystko to razem sprawia, że okulary „plus jeden” stają się nieodzowne, nawet dla tych sokolookich.

Mały jacht powinien mieć na swym wyposażeniu taką jedną dziwną rzecz, jaką jest... poduszka dla wachtującego. Na dużym jachcie ludzi jest zazwyczaj tylu, że wachty trwają 4 godziny. Takie posiedzenie z przerwą 8 godzinną to dziecinna igraszka w stosunku do tego co wysiedzieć musi prawdziwy żeglarz na małym jachcie. Wachty 12‑godzinne są zupełnie normalne a zdarzają się i takie, które są ich wielokrotnościami. Poduszka, w pewnym stopniu łagodzi dokuczliwość siedzącej pozycji wachtowego. Nie odmawiajmy mu (sobie) tego luksusu. W razie „wilgotnej żeglugi” należy ją zapakować do 3 plastikowych torebek na zakupy („reklamówek”), kierunkowo na przemian. Poduszka taka jednocześnie bardzo skutecznie zapobiega przecieraniu się spodni sztormiaka na siedzeniu.

Do pełnienia wietrznej, deszczowej lub „chlapiącej” wachty ubieramy sztormiak, pod którym grzeją nas różnego rodzaju dresy, swetry, bluzy i długie „niewymowne”. Na nogach oczywiście kalosze, w kaloszach ciepłe, wełniane skarpetki. Nogawki sztormiaka wywinięte na cholewki kaloszy. Na głowie czapka, koniecznie z daszkiem aby kaptur nam na oczy nie spadał. Jeśli nie mamy rękawic to wystarczą skarpetki, na które wdziewamy małe torebki foliowe. Gdyby jednak wachtujący na pokładzie kolega wywołał was z koi podczas sztormowej pogody do zmiany sztaksla – nie ubierajcie się w żadne dresy czy swetry – tylko od razu wkładajcie sztormiak. Najlepiej szybko i tylko na piżamę lub bieliznę, w której dotąd tak wygodnie się wylegiwaliście. Żadnych „kotwic”. Zwykłe tenisówki (nie „adidasy”) na nogi. Bez skarpetek. Na sztormiak – pas bezpieczeństwa i hajda! Pierwsza fala z dziobu potwierdzi wam słuszność tej rady. Wlewająca się kołnierzem, rękawami i nogawkami woda zmoczy tylko ową piżamę lub koszulkę i gacie. Co się górą wleje – dołem wypłynie. Ile później suszenia mniej.

Palenie tytoniu na jachcie jest prawdziwą udręką nie tylko dla tych co nie palą. Dlatego kardynalną zasadą przyzwoitości palaczy wobec całej załogi jest ograniczenie palenia do zawietrznej bakisty kokpitowej. Chodzi nie tylko o dym ale i o popiół wpadający przyjaciołom do oczu. Sprawy palenia na jachcie nie załatwią żadne nakazy – jeśli palaczom brakuje właśnie owej przyzwoitości. Wiesław Chrzanowski, z którym przeżeglowałem mnóstwo godzin i mil jest żywym przykładem, iż palacz może nie być uciążliwy.

Każdy rejs ma swoje wydatki, które solidarnie pokrywają uczestnicy – bez względu jaką funkcję na nim pełnią. Dotyczy to naturalnie i prowadzącego bo jak mówi definicja jachtu – jest to jednostka pływająca wyłącznie dla przyjemności jej załogi. Przed rejsem powinien być sporządzony preliminarz wydatków (ubezpieczenie, aprowizacje, opłaty portowe) oraz wyłoniony „płatnik”, który będzie trzymał „kasę okrętową”. Początkową zawartość kasy stanowi preliminowana kwota wydatków, pomnożona przez praktycznie wypróbowany współczynnik „drożyźniany” w wysokości 1,15. Płatnik bez żadnej zwłoki zbiera pieniądze od wszystkich deklarujących udział w rejsie członków załogi – nie wyłączając samego siebie. Jest to jednocześnie kaucja, która przepada na rzecz uczestników rejsu w przypadku rezygnacji kogoś przed wypłynięciem. Praktyka ta niestety jest konieczna ale w taki prosty sposób uzyskujemy prawdziwą wiarygodność akcesów. Dobrze jest mieć kandydatury zapasowe. Dobry, uświęcony tradycją zwyczaj nie zezwala na cesję wkładu z rezygnującego na wchodzącego z listy rezerwowej. W takim przypadku nadwyżka wkładu powinna być zagospodarowana na podwyższenie atrakcyjności planu rejsu (np. zawiniecie do jeszcze jednego portu, przejście płatnego kanału itp). Płatnik finansuje zakupy i wydatki złotowe i dewizowe w ramach uzgodnionego preliminarza. W przypadku deficytu – załoga zrzuca się dodatkowo jednakowymi wpłatami. Pozostałe po rejsie pieniądze wypłacane są załodze – analogicznym kluczem. Podobnie postępuje się z pozostającymi zapasami żywności. Preliminarz nie może zawierać wydatków na zakupy czy świadczenia nie dotyczące w jednakowym stopniu wszystkich członków załogi (np. papierosy). Kasa jachtu nie ma żadnego związku z indywidualnymi zasobami pieniędzy krajowych i zagranicznych poszczególnych członków załogi ale warto mieć na uwadze dobrą atmosferę gdy zasobności portfeli różnią się bardzo.
Każdy jacht, w szczególności morski musi być wyposażony w zestaw niezbędnych narzędzi i materiałów do wykonywania różnych napraw. Ze wszystkich narzędzi warsztatowych za najbardziej niezastąpione uważam imadło. Czyż można cokolwiek odkręcić, nawiercić, przeciąć, wydrążyć, opiłować, skleić itd. jeśli nie mamy twardego, pewnego uchwytu? Myślę o takim średnim, koniecznie obrotowym imadle, przykręcanym do stołu śrubą motylkową (jak maszynka do mięsa). Teraz powstaje problem gdzie je mocować w razie potrzeby. Chciałbym zaproponować bardzo wygodne do pracy miejsce – jakim jest zejściówka (Rys. 10.2).

Rys. 10.2. Sposób zamocowania imadła w zejściówce jachtu.

Przygotowanie stanowiska pracy i zamocowania imadła polega na wykonaniu blatu stołu warsztatowego, deski mocującej i 2 śrub M8 z nakrętkami motylkowymi. Blat stołu z obu stron (od dołu) powinien mieć przymocowane listwy zapobiegające przesuwaniu się „warsztatu” podczas pracy pilnikiem, piłką itd. Od góry warto go uzbroić w listwę zabezpieczającą nie tylko przed upadkiem śrubek, nakrętek i innych drobiazgów ale i przed wsypywaniem się opiłków czy trocin do wnętrza jachtu. Dolna deska nie powinna być cieńsza niż 25 mm.
Co powinniśmy włożyć do skrzynki narzędziowej? Nie ma na to żadnej recepty bo wszystko zależy od naszych warsztatowych umiejętności. Zaproponuję taki zestaw minimum: kombinerki, kleszcze, młotek, przecinak, wybijak, punktak, piłka do metali, wiertarka ręcznie kręcona, pudełko wierteł od 1–10mm, pilnik „raszpel”, pilnik zdzierak, pilnik gładzik, zestaw pilniczków „iglaków”, nożyce, klucze płaskie i klucze rurkowe 6, 8, 10, 12, 13, 14, 17 mm, mały, średni i duży wkrętak, kilka małych kluczy imbusowych, oliwiarkę, kowadełko, marszpikiel, uchwyt do szplajsowania, nitownica do „popnitów”, kolba do lutowania, szczotka druciana, mały i duży pędzel, dłuto, osełka, suszarka do włosów, kabel oponowy z wtyczkami (min. długość 20 m), elektryczny przyrząd pomiarowy, prostownik do ładowania akumulatorów. Chyba nie wszystko zmieści się do jednej skrzynki.

Druga skrzynka to reperaturka. Ma tam być wszystkiego po trochu: podkładki, nakrętki, śruby mosiężne i ze stali nierdzewnej od M4 do M10, „popnity” 4 i 5 mm, nity miedziane i aluminiowe, różnej wielkości mosiężne wkręty do drewna, kilka blachowkrętów nierdzewnych różnej wielkości, kilka cybantów, drut miedziany, drut stalowy, 4 dcm² gumy z dętki samochodowej, kilka rodzajów papieru ściernego, cyna, kalafonia, malutka buteleczka wody cynkowej, taśma izolacyjna, klej „Distal”, klej „Cascamite”, klej „Butapren”, szczeliwo elastyczne „Bostik”, mała puszeczka białej farby ftalowej, pół litra „Polimalu 109” z dodatkami i 1 m² maty szklanej, pudełeczko towotu, kilka metrów przewodu elektrycznego, juzing i nici poliamidowe, igły, naparstek, spray do połączeń elektrycznych, zaciski do lin stalowych, kilka kausz szekli i bloczków, lina stalowa z jednej strony zaszplajsowana – o długości achtersztagu.
Żegluga bałtycka zazwyczaj nie rozpieszcza nas upałami ale wszystko może się zdarzyć. Gdyby wysoka temperatura lub potrzeba usunięcia przykrych zapachów wymagała intensywnego przewietrzenia wnętrza jachtu – namawiam do zastosowania takiego prostego „supernawiewnika” (Rys. 10.3). Szczególnie przydatnym jest podczas postoju w porcie, kiedy gotujemy lub spożywamy obiad. Przy takim przeciągu możemy nawet (w drodze wyjątku) pozwolić gościowi na zapalenie papierosa.

Rys 10.3. Taki oto „supernawiewnik” pozwala na sprawne przewietrzenie wnętrza jachtu.

Można go wykonać we własnym zakresie z absolutnie każdej tkaniny lub zgrzać z folii polietylenowej. Po zwinięciu nie zajmuje wiele miejsca w szafce ubraniowej.
Akwatoria morskich przystani jachtowych nie zawsze są oazami spokoju. Bywa, że jachty szarpią liny niczym narowiste wierzchowce. Cumy, knagi, kluzy poddawane są zmęczeniowym próbom wytrzymałości. Spanie na szarpanym falą jachcie w porcie bywa czasami bardzo przykre. Dlatego warto powrócić do przedwojennej tradycji stosowania jachtowych amortyzatorów cumowniczych. Te tradycyjne – dotąd wykonywane są ze sprężystego drutu (Rys. 10.4).

Rys 10.4. Tradycyjny druciany amortyzator łagodzi nie tylko szarpanie zacumowanego juchtu ale i nerwy armatora.

W zagranicznych sklepach żeglarskich pełno gumowych amortyzatorów (Rys. 10.5). których ceny są jednak dla nas dotąd zbyt wysokie. Na usprawiedliwienie braku produkcji krajowej tych akcesoriów trzeba przyznać iż od materiału oczekujemy sprężystości, wytrzymałości i odporności na starzenie się gumy. Gdyby jednak ktoś z czytelników miał zbyteczne 2 × 45 DM[1] to dwa amortyzatory mogą być jego.


Rys. 10.5. Eleganckie, nie skrzypiące amortyzatory gumowe są droższe bo dotąd tylko importowane.

Wachtującym w kokpicie bardzo użytecznym okazuje się koszyczek do szklanki z herbatą lub Coca Colą. Stosowanie tego prostego patentu zapobiega wylewaniu się płynów i wałęsaniu się szklanki w obrębie całego kokpitu. Koszyczek można wykonać samodzielnie z drutu nierdzewnego lub mosiężnego o średnicy od 2 do 3 mm (Rys. 10.6). Jeżeli używamy na jachcie „duralexowych” szklanek (nie tylko się nie tłuką ale i ust nie parzą) z uszkiem należy odpowiednio uformować górny pierścień koszyczka. Coś takiego jak jachtowy kosz dziobowy do przepuszczenia genui. W żadnym przypadku nie wolno stawiać szklanki z ciepłym napojem na szkle kompasu. To wyjątkowo honorowe miejsce zarezerwowane jest wyłącznie do okolicznościowego kieliszeczka dobrej brandy lub whisky przyznawanej wachtującemu przez skippera za określony sukces. Etykieta jachtowa zabrania także dwukrotnego stawiania kieliszka na kompasie tego samego dnia. Profanacją jest zaparkowanie na szkle kompasu kieliszka z białą „berbeluchą”.

Rys 10.6. Antyprzechyłowy koszyczek do szklanki z napojami — wieszany na górnej lince nawietrznego sztormrelingu.

Dobrze mieć na jachcie kilka latarek. Przynajmniej jedna z nich powinna być strugoszczelną aby można się nią było posługiwać na pokładzie i to w czasie złej pogody. Coś na ten temat mówi „wuwuerka“. Latarki wodoszczelne (specjalność płetwonurków) są drogie i wcale nie potrzebujemy takiego luksusu. Wykorzystując jednak doświaczenia podwodnych kolegów możemy każdą okrągłą latarkę przystosować do naszych potrzeb. Najelegantszym rozwiązaniem jest naciągnięcie (pomocnymi są mydło lub talk) na latarkę odpowiednio dłuższego segmentu dętki z rowerowej. Dobrze by było gdybyście użyli do tego celu zużytej „singletube“ z roweru wyścigowego. Z tyłu latarki dętkę zawiązujemy na węzełek. Z przodu dętka musi zachodzić i przylegać do szkła reflektorka.
Mniej eleganckim i optycznie gorszym rozwiązaniem jest włożenie latarki do możliwie najbardziej przeźroczystej torebki polietylenowej na zakupy („anóżki“) i zawiązanie (Rys. 10.7). Do takiego opakowania nadaje się każda latarka, bez względu na kształt.

Rys 10.7. Najprostszy sposób doraźnego przystosowania zwyczajnej latarki do celów morskich.

Wśród żeglarzy morskich dużo mniej szantymenów niż wśród „szuwarowo­‑bagiennych”. Nie można jednak wykluczyć iż taki bard opiewający sztormy, reje i podarte topsle trafi na autentyczny morski jachcik. Od razu powstaje problem zasztauowania jego gitary. Wielkie to i delikatne a wody nie lubi. Do achterpiku czy bakisty nie pasuje, z koi spada na podłogę. Duże prawdopodobieństwo że w końcu ktoś nadepnie lub siądzie na kłopotliwym instrumencie. Jedyną radą jest jej podwieszenie pod sufitem kabiny w miejscu najmniej uczęszczanym (Rys. 10.8). Potrzeba do tego dwóch zaczepów i kawałka solidnej gumy z używanej do mocowania pakunków na dachowym bagażniku samochodowym.


Rys. 10.8. Muzyczny sprzęt pokładowego szantymena — podwieszamy pod sufitem mesy.


Rys. 10.9. Tak zabezpieczone cumy będą służyć latami.

Przecieraniu się cum o poler lub krawędź nabrzeża możemy skutecznie przeciwdziałać, nanizując na liny krótkie odcinki gumowego lub plastikowego węża (Rys. 10.9). Wszelkie doraźne sposoby, polegające na owijaniu cum szmatami są nieskuteczne i wyglądają niechlujnie.


Na śródlądziu cumowanie burtą do nabrzeża ogranicza się zazwyczaj do użycia 2 cum: dziobowej i rufowej. Podobne cumowanie w portach morskich z reguły dokonujemy przy użyciu 4 lin. Tymi dwoma dodatkowymi są oczywiście szpringi. Przenosząc poważne obciążenia od wiatru i falowania — stabilizują pozycję burty względem nabrzeża – niosąc ulgę maltretowanym odbijaczom. Nawet przy flautowatej pogodzie zakładamy szpringi, kiedy oddalamy się od jachtu lub udajemy się na spoczynek. Jestem pewny, że wielu z was uzna to za przesadę ale to ci właśnie będą po nocy grzebali w bakistach i z latarką w zębach gramolili się na nabrzeże. Podczas wyraźnego niepokoju w portowym akwatorium to właśnie szpringi wystąpią w roli głównych cum.

Rys. 10.10. To szpringi najlepiej okiełznują brykający jacht.

Bardzo ważnym elementem wyposażenia jachtu są odbijacze. Mniej zasobni armatorzy używają opon od „malucha” lub „gocartów”. Obszyte mocną, niezbyt szorstką tkaniną – spełniają zadanie amotryzacyjne na „czwórkę” i wyglądają znośnie. Aby nie tonęły – można wypełnić je zrzynkami plastizotu lub innym nienasiąkliwym a elastycznym materiałem. Na burcie leżą stabilnie. Ich niepodważalnymi zaletami są: mała atrakcyjność dla złodzieja oraz niski koszt. Luksusową ochronę burt zapewniają odbijacze pneumatyczne. Najczęściej spotykanym kształtem są gruszki, kule i „serdelki”. Najlepiej amortyzują kule i gruszki, najstabilniejsze i najbardziej uniwersalne są te ostatnie. Odbijacz im większy – tym sprawniejszy ale i kłopotliwszy w przechowywaniu. Każdy jacht powinien posiadać 4 odbijacze. Najlepiej wieszać je na relingu (nie sztormrelingu). Jeśli reling (krawężnik pokładu) jest perforowanym profilem aluminiowym – warto linki odbijaczy wyposażyć w karabińczyki. Usprawni to niezwykle czynność wywieszenia odbijaczy.

Jeśli na nabrzeżu wiszą opony samochodowe lub ściana nabrzeża jest zbyt szorstka – odbijacze nie tylko nic spełnią swej roli ale i mogą ulec rozdarciu. Zaraz po zacumowaniu powinniśmy udać się na poszukiwanie kawałka deski, o długości około półtora metra. Do obu jej końców przywiązujemy „parówki” i tak zaimprowizowany „mostek“ wywieszamy za burtę (Rys. 10.11).

Rys. 10.11. Tak chronimy odbijacze przed nieprzyjaznym nabrzeżem.

Każdy elegancki jacht ma swoją wycieraczkę do obuwia, która powinna leżeć na pomoście, w miejscu z którego najwygodniej wchodzić na pokład. Jak sama nazwa wskazuje – wycieraczka służy nie tylko do wycierania obuwia. Dobrze wychowany gość i tak w skarpetkach będzie się gramolił na jacht. Wycieraczka jest dobrym miejscem do umieszczenia stosownego zaproszenia w rodzaju „Welcome” lub „damskie towarzystwo mile widziane”, czy „mówimy po szwedzku”. Te najbardziej konkretne propozycje lepiej umieszczać na rewersie wycieraczki aby w każdej chwili mogły być zdezaktualizowane. Nie będę rozwijał tematu aby nie zmieniać tytułu książki. Wycieraczka powinna być na uwięzi, nie tylko aby po wpadnięciu do wody nie utonęła ale i aby nie zapomnieć jej przy opuszczaniu portu. Pozostawione przez gości ślady obuwia na pokładzie możemy spłukać (jednym) chluśnięciem wody z wiadra. Przestrzegam przed pienistym myciem pokładu podczas postoju w porcie.

Bardzo poważnym tematem jest przystosowanie jachtu do poboru prądu z nabrzeżowych rozdzielnic elektrycznych. Problem ten oceniam jako totalną klęskę europejskiej standaryzacji. Przyjmując naszą poczciwą wtyczkę domową za punkt odniesienia stwierdzamy, że postsowieckie bolce są cieńsze, niemieckie są grubsze, wtyczki szwedzkie i duńskie przeważnie mają garbiki i żłobki a w małych portach szwedzkich dotąd panują takie – podobne z zewnątrz do naszych przemysłowych. Prawdziwego „baltic­‑trottera” poznać po tym. iż jest przygotowany na wszystkie, najbardziej wyszukane możliwości. Kabel zasilający (około 50 metrów) jego jachtu jest wyposażony w najrozmaitsze złączki redukcyjne, umożliwiające podłączenie się do każdej rozdzielnicy. W cywilizowanych krajach podpinanie się „na zapałki” lub na „spinacze biurowe” jest absolutnie niedopuszczalne. Będąc w tej materii dobrze przygotowani — nie dacie satysfakcji bosmanowi, który już układa sobie tekst reprymendy.
W zachodnioeuropejskich marinach coraz powszechniej stosowane są tabliczki informujące, które stanowiska cumownicze są wolne. Każde stanowisko zaopatrzone jest w blaszaną tabliczkę, zawieszoną zawiasowo. Jeśli widoczna jest strona czerwona – znaczy, że stanowisko jest zajęte lub zarezerwowane. Jeśli z oddali widzimy kolor zielony, koniecznym jest odczytanie daty powrotu gospodarza. Uwaga ta jest szczególnie ważna dla jachtów wchodzących do mariny wieczorem. Niezbędnym jest użycie latarki. Zajęcie czyjegoś miejsca uważane jest za poważny brak taktu.
W marinach z reguły cumuje się prostopadle do pomostów lub nabrzeży bo chodzi o to aby pomieścić jak najwięcej jachtów. Podchodzimy do pomostu dziobem i tak cumujemy. Cumowanie rufą nie jest zabronione ale nie ma takiego zwyczaju. Chodzi o to aby przechodnie nie zaglądali w czeluść zejściówki. Rufa jachtu cumowana jest do pali lub pław. Eleganckie zacumowanie polega na podłożeniu naszej cumy pod cumę stojącego już obok jachtu. To, że sąsiedzi mają już odbijacze na burtach nie zwalnia nas od ich zdublowania. Jest to przejaw szacunku.

Cumowanie innemu jachtowi do burty może mieć miejsce tylko wtedy, kiedy nie ma już innej możliwości i musi być poprzedzone przyzwoleniem. Jachty duże cumują do burt jachtów dużych a małe do małych. Przechodzenie przez jacht sąsiada może się odbywać wyłącznie przez dziobową część pokładu. Nigdy przez kokpit. Zawsze dobrze widziane są spacery w skarpetkach.

Absolutnie niedopuszczalnym jest nastawianie radioodbiorników, magnetofonów, telewizorów – które mogły by być słyszane na sąsiednim jachcie. Właściwym miejscem dla gitary (szanty) są odludne partie brzegu morskiego. Pomijając różne gusta – pamiętajmy iż dla bardzo wielu ludzi najpiękniejszą muzyką jest...cisza.

Podczas postoju w duńskiej, szwedzkiej czy niemieckiej marinie może się zdarzyć iż damy na sąsiednim pokładzie będą zażywać kąpieli słonecznej w kostiumach „topless”. Proszę abyście z tego wydarzenia nie wyciągali zbyt pochopnych wniosków.

Suszenie wypranej bielizny i skarpetek, wilgotnych kołder, ręczników itd. jest koniecznością. Chodzi jednak o to aby rozwieszać je możliwie dyskretnie. W żadnym przypadku nie należy suszyć staników na topenancie i sztormrelingach.

Prawdziwą udręką jachtowego nawigatora jest permanentna pogoń za uciekającymi przyborami: ołówkiem, przenośnikiem („skoczkiem”) i długopisem. Jacht to nie statek a więc przechyły 20­‑stopniowe są normalnością. Bardzo użytecznym jest uniwersalny uchwyt nad stołem nawigacyjnym (Rys. 10.12). Chwilowo można w nim przechować także inne podręczne przedmioty jak mały śrubokręt instalatorski czy lizak na patyku.


Rys. 10.12. Uchwyt na przybory do pisania i kreślenia

Przeciwdziałanie turlaniu się i spadaniu ołówka ze stołu nawigacyjnego przeciwdziała prosta do wykonania nakładka z drewna, gumy lub modeliny.


Rys. 10.13. Ołówek w takim „ubranku” nie spada ze stołu przy każdej okazji.




  1. Przypis własny Wikiźródeł DM — Deutsche Mark. 1 DM = ok. ½ EUR.





Tekst udostępniony jest na licencji Creative Commons Uznanie autorstwa-Na tych samych warunkach 3.0.
Dodatkowe informacje o autorach i źródle znajdują się na stronie dyskusji.


Udziela się zgody na kopiowanie, dystrybucję i/lub modyfikację tego tekstu na warunkach licencji GNU Free Documentation License w wersji 1.2 lub nowszej, opublikowanej przez Free Software Foundation.
Kopia tekstu licencji umieszczona została pod hasłem GFDL. Dostepne jest również jej polskie tłumaczenie.

Informacje o pochodzeniu tekstu możesz znaleźć w dyskusji tego tekstu.