Prawidła życia (Korczak, 1930)/Ulica

<<< Dane tekstu >>>
Autor Janusz Korczak
Tytuł Ulica
Pochodzenie Prawidła życia
Wydawca J. Mortkowicz
Data wyd. 1930
Druk Drukarnia Naukowa T-wa Wydawniczego
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały zbiór
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
ULICA

Nie każdy tak samo lubi ulicę, nie jednakowo każdy przez ulicę chodzi.
Znam chłopca, którego mama musi wypychać prawie z domu.
— Wyjdź trochę.
— Poco?
— Przejdź się.
— Dokąd?
— Kupisz mi to i to.
— Nie wiem gdzie; może będzie niedobre.
Chłopiec jest i rozumny i wesoły i zupełnie zdrowy, ale woli w domu.
— Nie lubię się kręcić, — powiada.
Są tacy, którzy owszem wyjdą, ale z mamą albo z kimś dorosłym. Albo z kolegą który powie, dokąd iść.
— Nie lubię sam chodzić.
Są inni, którzy właśnie niechętnie wychodzą z dorosłymi, nawet kolega im niepotrzebny.
— Najprzyjemniej samemu.
Mogą tam się zatrzymać, gdzie chcą, mogą tak długo patrzeć, jak im się podoba.
Różni są ludzie na świecie: jeden akurat lubi to, co drugiemu sprawia przykrość, każdy chce inaczej i co innego go obchodzi.
Jeden lubi główne, ruchliwe ulice, gdzie najwięcej ludzi i samochodów, drugiego drażni tłok i hałas. Jeden lubi znane ulice, drugi wybiera takie, gdzie jeszcze nigdy nie był. Lubią chodzić nad rzekę, wyruszą za miasto.
— Zdaje mi się, że jestem podróżnikiem i zwiedzam obce miasta i dalekie kraje — mówi chłopiec.
Jeden więcej się rozgląda, drugi chodzi i myśli, nawet nie wie, co się dzieje wokoło. Takiemu wszystko jedno, czy przechodzi obok wysokich domów i ładnych wystaw sklepowych, czy obok małych drewnianych, starych chałup.
— Kiedy chodzę ulicą, mam więcej różnych myśli.
No tak: nie myślałoby się o czemś, gdyby się nie widziało.
Zobaczy żebraka i myśli o biednych ludziach; zobaczy pogrzeb i myśli o umarłych; przechodzi obok kościoła, rozmyśla o Bogu; widzi kalekę, niewidomego, albo pijaka — i myśli, dlaczego właściwie ludzie piją wódkę i palą papierosy; widzi oficera, zaczyna rozmyślać o wojnie; tu awantura jakaś albo bójka, tam policjant prowadzi złodzieja.
Inny chciałby o tem pomówić z kolegą, on woli sam w sobie zadawać pytania i sam odpowiada.
— Lubię się na wystawy pogapić.
Zatrzyma się przed księgarnią, cukiernią, przed kinem, przed sklepem z kwiatami, materjałami piśmiennemi, porcelaną, przed zegarmistrzem i szewcem.
Są inni: wie, gdzie są sklepy sportowe, albo rowery, aparaty fotograficzne, marki pocztowe, przybory do radja. I tu tylko patrzy.
Jeden nie ma grosza w kieszeni, i wszystko mu jedno; drugi woli w domu siedzieć, niż wyjść na ulicę i nic nie kupić. Jeden mówi:
— Poco mi pieniądze? Mam wszystko. Nic mi nie potrzeba.
Drugi:
— Co za przyjemność patrzeć, jak nie można kupić?
Jeden lubi i umie sam kupować, drugi się wstydzi i nie chce. Jeden kupuje zawsze w tym samym sklepie i nawet nie myśli, że gdzieindziej taniej i lepiej, drugi coraz gdzieindziej kupuje, żeby porównać.
— Chodź: wstąpimy, zapytam się, ile kosztuje.
— Idź sam: ja zaczekam przed sklepem.
Jeden kupuje tylko wtedy i tylko to, co potrzebne, drugi chce mieć wszystko, co nowe, co pierwszy raz widzi.
— Poco ci to?
— Zobaczę: może się przyda.
Mówią dorośli, że dzieci wydają pieniądze na łakocie. Owszem, ale nie wszystkie i nie zawsze. Jeden lubi owoce, nie lubi cukierków, drugi wcale nigdy nie kupuje nic do jedzenia, zato chce mieć dobre farby, albo cyrkle, albo obrazki, żołnierzy, książki, albo długo składa pieniądze na jedną rzecz, która drogo kosztuje. Albo wszystkie pieniądze wydaje na kino.
Nieprawda, że młodzi chcą chodzić na obrazy, niedozwolone dla młodzieży.
Znałem chłopca, który raz na tydzień chodził do kina, ale codziennie oglądał wszystkie fotografje, żeby właśnie przez omyłkę nie pójść na obraz romansowy.
Ulica wymaga wielu prawideł życia. Znają te prawidła chłopcy, którzy wiele godzin spędzają codziennie na ulicy. Tylko proszę nie myśleć, że są to ulicznicy.
Mówią:
— Gazeciarze, ulicznicy.
I myślą, że to zepsuci chłopcy, którzy palą papierosy i mówią brzydkie wyrazy.
Nie. Ulicznikiem może być chłopiec, którego w domu bardzo nawet pilnują i niechętnie puszczają samego. Ale niech się wyrwie na ulicę, zachowuje się, jak nieprzytomny. Zdaje mu się, że w tłumie może robić, co chce, złośliwe figle przychodzą mu do głowy. Popycha, zaczepia, warjuje, rozgląda się i szuka, żeby przykrość zrobić i skryć się i uciec. Właśnie przyjemność mu sprawia, co zabronione. Dobierze sobie kolegę albo kolegów, i wspólnie myszkują i broją. Biada dziewczynce, stróżowi, przekupce, żydowi, małemu chłopcu. Jakby chciał właśnie, żeby każdy odrazu wiedział, że łobuz. A śmieją się bezmyślnie i złośliwie, gdy przestraszą albo nawymyślają.
Znam cichych i rozumnych gazeciarzy, którzy nie lubią ale muszą wiele godzin dziennie spędzać na ulicy.
— Ach szczęśliwi, — myśli pilnowany przez rodziców ulicznik.
Nie, ciężka, przykra i niebezpieczna jest praca małego gazeciarza. Po paru dniach nudzi i męczy bieganina i krzyk. Nogi bolą od biegania, gardło boli od wołania. I niepokój, żeby sprzedać gazety i obawa, żeby nie zgubić pieniędzy, żeby nie wykradli, żeby nie wziąć fałszywej monety, żeby nie pomylić się przy wydawaniu reszty, żeby nie wpaść pod auto albo pod tramwaj. — Prędko i zręcznie, ale ostrożnie i z wysiłkiem uwagi przebiegają ulice.
Nieuważny w szkole, tylko zły stopień dostanie, a tu chwila nieuwagi — już kalectwo na całe życie.
Wiedzą o tem mali gazeciarze i sprzedawcy cukierków, znają prawidła, które są tajemnicą dla ich szczęśliwszych rówieśników. Wiedzą jak uniknąć wypadku i spotkania z nieuczciwym człowiekiem: nie brak w dużem mieście oszustów i awanturników; mówią nawet, że są ludzie, którzy kradną, porywają dzieci.
Opowiedział raz chłopiec taką swoją przygodę:
Stał przed kinem i oglądał fotografje. Zbliżył się do niego duży, prawie dorosły chłopak i pyta się:
— Chodź do bramy, chcesz, to cię za darmo wprowadzę?
Dobrze: weszli do bramy.
— Zdejm buty, bo przejdziemy tylnem wejściem.
Głuptas rozebrał buty.
— Daj, to ci potrzymam.
Wprowadził go do sieni.
— Poczekaj tu, zobaczę, czy kino już otwarte.
Poszedł i rozumie się, nie wrócił.
— Musiałem na bosaka wracać do domu. Poleciałem do wuja, bo się bałem, że mnie mama zbije.
Jeszcze opowiadanie drugiego znów chłopca:
— Jakiś pan, porządnie ubrany pytał się, czy chcę zarobić złotówkę. Dał list i kazał zanieść na czwarte piętro. Idę z listem, zastukałem, otworzył jakiś drab, wyglądał jak zbój. Spojrzał tylko na kopertę i jak nie trzaśnie mnie w twarz, — i pchnął, że mało nie spadłem ze schodów. Nie wiem nawet, co w tej kopercie było. — A tego przed bramą więcej nie widziałem.
Te dwie przygody skończyły się jeszcze nie tak źle, ale może być gorzej.
Więc słusznie rodzice ostrzegają, żeby nie wdawać się na ulicy w rozmowy z obcymi, nie chodzić do nieznajomych mieszkań.
Czasem zapyta się ktoś o ulicę albo tramwaj, albo staruszka poprosi, żeby jej podać rękę i przeprowadzić. Przyjemnie okazać przysługę. Ale długich rozmów lepiej nie prowadzić, i można zupełnie grzecznie odpowiedzieć, jak jedna dziewczynka:
— Przepraszam bardzo, ale mamusia nie pozwoliła mi na ulicy rozmawiać.
Bo czasem odrazu można poznać pijaka albo obłąkanego (warjata), a czasem wygląda, jak zwyczajny człowiek. Lepiej być ostrożnym.
Ostrożnie trzeba wysiadać i wsiadać w tramwaj i przez ulicę przechodzić. I tak właśnie się dzieje. Już niektórzy rodzice zanadto się boją. Naprawdę bardzo rzadko się zdarza, żeby przejechali ucznia albo uczenicę. Chyba na wiosnę, kiedy po zimie bawią się na ulicy, albo po wakacjach, gdy wracają ze wsi, i już się odzwyczaili od ulicy.
Rozmawiałem z szoferami i motorniczemi tramwajów. Powiedzieli, że najgorzej, jeśli ktoś nie wie, czy iść naprzód czy cofnąć się wtył, albo jeden ciągnie w jedną stronę, a drugi w drugą; wtedy niewiadomo, jak wyminąć, a niezawsze można odrazu zatrzymać samochód.
W gazetach gniewają się na szoferów, że są nieostrożni. Ale jak nieostrożni i lekkomyślni są przechodnie i właśnie dorośli. — Czy nie lepiej chwilę zaczekać, niż narażać życie?
Najbardziej skarżą się szoferzy na rowerzystów. I naprawdę niektórzy są bardzo nieostrożni. — A już najgorsze są żarty.
Znam taki wypadek:
Chłopiec założył się z kolegą, że zdąży przelecieć przed tramwajem. Co za bezmyślny zakład. Właśnie nie zdążył. Sam potem nie wiedział, czy się przewrócił, czy go tramwaj pchnął; ale już teczka z książkami wpadła pod deskę. Motorniczy zahamował w ostatniej chwili, a policjant przyprowadził bladego do domu...
Żywa, wesoła, ciekawa jest ulica, ale często bardzo smutna i smutne budzi myśli.
W domu starają się rodzice, żeby wszyscy byli dobrze wychowani, żeby dawali dobry przykład, żeby nie skrzywdzili; na ulicy widzi się różnych ludzi, różne czyny, słyszy się różne słowa.
Czy to psuje?
Zdaje mi się, że nie. Kto ma silną wolę i wie, jaki chce być, ten ułoży sobie własne prawidła życia, nie będzie ani powtarzał ani naśladował, gdy widzi, że coś jest niemądre i złe.
Człowiek nietylko pamięta, ale i zapomina, nietylko się myli, ale poprawia swoje różne błędy, nietylko gubi, ale i znajduje. Można się nauczyć pamiętać to, co dobre i pożyteczne.
Znam wielu, których ulica nie zepsuła wcale, a zahartowała, wyrobiła silną wolę, żeby być uczciwym i rozważnym człowiekiem.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Henryk Goldszmit.