Profesor Przedpotopowicz/XXXV
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Profesor Przedpotopowicz |
Wydawca | Gebethner i Wolff |
Data wyd. | 1898 |
Druk | P. Laskauer i W. Babicki |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Pobierz jako: EPUB • PDF • MOBI Cały tekst |
Indeks stron |
Czemu tyle krwi i łez?
Wszystko, co wyższe jednostki zdobyły dla ludzkości dobrego przez szereg poprzednich wieków: nieprzeliczone owoce podniosłej myśli, arcydzieła geniuszu i mozołu mędrców, zniszczone zostało bezpowrotnie. Pozostały znowu tylko ruiny i bezkształtne szczątki.
Zapomnianą została wspaniałość ustroju społecznego Grecyi i Rzymu. Najcenniejsze, bo umysłowe skarbce człowieczeństwa: biblioteki Aleksandryjska i Pergamska poszły z dymem. Nauki i ideje umarły.
Przerażająca ciemnota rozpostarła się na długo nad ziemią. W jej mrokach krzywdy jedynie, zdrady, bezprawia, okrucieństwa i zbrodnie snuły się nieprzerwanym, tłumnym pochodem przez wszystkie godziny, lata i żywoty całych kilkudziesięciu pokoleń.
Jakaś szatańska moc, czy rozigrana wyobraźnia nie oszczędziła profesorowi żadnej katuszy. Najmniej zajmował się dziejami, a przecież musiał oglądać obrazy, jeden od drugiego boleśniejsze.
Trzynasty wiek przejrzał na wylot. Widział powszechną niedolę ludu, źle rządzoną Anglię Henryka III‑go, Francyę Ludwika Świętego, ciemnotę i straszny despotyzm we Włoszech, w Niemczech «prawo mocniejszego» z nieskończonemi gwałtami i wojnami domowemi. Olbrzymi i szczęśliwy po swojemu Bagdad zamieniony przez Batu‑Chana w stos krwawych gruzów. Ruś w srogiem jarzmie Mongołów i wyludnioną, dymiącą zgliszczami Polskę, która bohaterską piersią zasłaniała długo Europę i krwią swoją ocaliła od własnego losu. Widział potem jak szlakiem krwi, dymu i pożogi niesiono godło krzyża do Litwy pogańskiej. Widział także, jak niesiono to samo krwią zbryzgane godło do świeżo odkrytej Ameryki. Patrzył na ponure czyny Korteza, godne Atylli, Batu‑Chana, i wszystkich geniuszów gwałtu. Później musiał patrzeć jeszcze, jak wyciągano «czarowników» na belkach i kołach, aż kości wychodziły ze stawów, jak ludzie darli ludziom za nic pasy z pleców, a podeszwy przypiekali żelazem, jak w stęchłych podziemiach, gdzie zaduch odbierał oddech i przytomność, konali o chlebie męczarni i wodzie boleści «kacerze» i «czarownicy» jak w XVI‑m i XVII‑ym wieku palono i gładzono na stosie miliony kacerzy i «czarowników». Serce zamierało mu w piersi i łez już zbrakło w wyschłych od zgrozy oczach.
W takiem piekle, stworzonem przez ambicyę, namiętności i ciemnotę jednostek, cierpiało całe biedne mrowie ludzkie, wszystkie niemal narody Europy i wszystkie stany. Przemoc zapanowała po raz niewiadomo już który nad słusznością, a zwierzęcość nad pierwiastkiem człowieczeństwa. Ludzkość, na podobieństwo wiewiórki w klatce, biegła niby wciąż przed siebie, dobywała wszystkich sił, ale mimo to nie posuwała się naprzód!
Dziw, że przez tych ciemnych lat tysiąc z okładem nie wyrosły ludziom kły tygrysów i szpony sępów, że pod czaszkami nie zastygła, nie skamieniała myśl wzniosła, a na dnie serc nie wytlały iskry czystej miłości i cnót.
Człowiek, owa łagodna i zalękniona w początkach istota, przeszedł okropnością instynktów wszystko. Stał się potworem, jakiego ziemia jeszcze nigdy nie oglądała! Szpony tygrysa przedłużyły się u niego w sztylety, miecze, kule i złe pióra. Jad żmij zamienił się w atrament i tysiące trucizn fizycznych i moralnych. Człowiek zaćmił całą menażeryę ziemską. Obżarstwem zaćmił świnię, opilstwo sam już wynalazł, rozpustę pierwszy zaczął praktykować, zabójstwa wydoskonalił i podniósł do godności sztuki!
I pomyśleć, że tak żył z małemi wyjątkami przez całe lat trzy tysiące, aż do Chrystusa, a od Chrystusa przez wszystkie wieki, aż do XIX‑go!
I to ma być twór najwyższy! I on stawia się z dumą na piedestale, spogląda z pogardą na resztę stworzenia, każe się uwielbiać i śmie wołać: Jam chwała ziemi! Jam ideał Stwórcy!
Ależ to komedya najtragiczniejsza ze wszystkich tragedyj!
. | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . |
W natłoku czarnych obrazów widział geolog i jasne, ale były to istne «białe kruki» i bardziej jeszcze rozdzierały mu serce.
Im większa gdzie sprawiedliwość, tembardziej uciśniona, mimo wszystkie kodeksy; im większa była gdzie dobroć, tem sroższe odbierała nagrody; im większe serce, tem srożej cierpiało; im większy rozum, tem zajadlej głupota nań godziła. Im większe poświęcenie, tem głośniejsze drwiny; im bielszą czyja szata, tem liczniejsza tłuszcza biegła, aby ją oplwać i splugawić!...
Przebrała się wreszcie miara ucisku geologa.
— Dość już tego — jęknął umęczony — dość tych obrazów, godnych piekła Dantejskiego! O, zmoro straszliwa! za co mię dręczysz? Za jakie winy każesz patrzeć na samą nędzę rodu ludzkiego? Czyż w nim tak mało stron jasnych?
Wszak rodzaj człowieczy jest już czemś lepszem na świecie! Choć powoli, choć nie wszystek, ale uszlachetnia się ciągle. Wyżyny, na które wzniosły się i wznoszą jednostki, stają się niebawem dostępne tysiącom, a później milionom. Serce staje się czulszem, umysł subtelniejszym. Suma dobra i szczęścia zwiększa się statecznie na ziemi.
Nie należy rozpaczać! Czyż pięć lub sześć tysięcy lat historycznego bytu ludzkości stanowi tak wiele wobec niezmierzonej i niezgłębionej wieczności? Czyż można wymagać, aby ród ludzki odrazu stał się tem, czem kiedyś być może?!
Ale tymczasem cierpcie tłumy, płaczcie duchy jasne! Naśladujcie Tego, który umarł na krzyżu. Tylko wasze łzy obmyją świat, a gdy wypełnią oceany, wówczas nastanie era panowania Dobra. Wtedy poziomą pogoń za zwierzęcemi potrzebami i rozkoszami zastąpi szczytna i zwycięzka walka z ułomnościami... Wy okupicie swą nędzą szczęście odległych potomków!
Przez was, dzisiejsze duchy jasne, ziemia musi wejść wreszcie w nową fazę bytu i stanie się siedliskiem istot podniosłych, które z podziwem będą wspominały swych przodków, tak mało, tak mało... ludzkich.
Może te istoty nie osądzą surowo tych biedaków, którzy, choć zapanowali nad żywiołami, choć policzyli gwiazdy, zważyli słońce, obrachowali zawiłe drogi planet i komet, nie zdołali jeszcze zwalczyć w sobie zwierzęcych instynktów!
Wtedy, w tej odległej chwili ludzkość wystawi wam w sercu swojem pomnik wdzięczności i budowniczym swego szczęścia błogosławić będzie!