Profesor Przedpotopowicz/XXXIV
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Profesor Przedpotopowicz |
Wydawca | Gebethner i Wolff |
Data wyd. | 1898 |
Druk | P. Laskauer i W. Babicki |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Pobierz jako: EPUB • PDF • MOBI Cały tekst |
Indeks stron |
W pomroce piętnastu wieków. — Durocatalaunum. — Tryumfy piekieł.
W sąsiedztwie, na gruzach etruskich, pod promieniami konającej cywilizacyi i potęgi greckiej, wzniosło się państwo Rzymskie do szczytu świetności.
Niby słońce, zapanowało nad starożytnym światem, ale snadź był to znowu meteor tylko, bo wybiła dlań przedwcześnie godzina zachodu...
Jeśli się śmieją szatani w piekle, tedy z pewnością trzęsło się całe piekło w potwornych konwulsyach ohydnego śmiechu, gdy spoglądało przez kilka wieków na ziemię. Ośm wieków to chwilka, albo też bezmiar radości i cierpień, rozkoszy i mąk najsroższych.
Dobrze, iż choć tyle miał spokoju nasz tułacz, że nie widział i nie czuł, co się wówczas na ziemi działo. Serceby mu pękło z bólu, gdyby patrzył, jak znowu tonęły ogniki mądrości w bezbrzeżnych mrokach głupoty i przesądów, jak się przelewała czara przestępstw ludzkości, gdyby widział szalony zbytek jednostek, rozkiełznanie wszelkich namiętności, skażenie obyczajów, straszną nędzę tłumów, okrutny despotyzm i ucisk ludu, doprowadzone do ostateczności!
A przecież świat mógłby się już raz odrodzić i uszlachetnić. Na krzyżu umarł Człowiek, który podeptał dotychczasową dewizę życia zwierzęcą i ogłosił... prawdziwie ludzką.
Snadź jednak ludzkość daleką jeszcze była wówczas od człowieczeństwa, skoro nawet po 19‑tu wiekach hasło Jego, wypisane na sztandarze rodu Kainów, pozostaje martwą niemal literą! Przez całe 19‑cie wieków szły w ślady Chrystusa z pośród milionów ludzi zaledwie jednostki i te, rzecz prosta padały ofiarą starego porządku świata. Inaczej być nie mogło! Jak wśród głodnych wilków nie ostoi się owieczka, tak wobec bijącego nie ostoi się ten, kto miasto oddać, nadstawia drugi policzek i miłuje nieprzyjacioły swoje! Świt nowej ery rozproszył co prawda, i rozjaśnia dawne cienie, ale to świt dopiero.
Do południa jeszcze daleko!...
Ujrzał więc geolog okrutny wymiar sprawiedliwości dziejowej na krwawym rodzie, który sądził, że zamało jeszcze krwi wytoczył, bo wiecznie łaknął mordów i zbrodni.
Niby skorpion wbijał w swe ciało sztylet, jadem zatruty — i skonać samobójczą śmiercią nie mógł.
Dzieło samo‑zagłady starożytnego świata przyśpieszyła dopiero wzmagająca się nienawiść ciemiężonych bez miłosierdzia «barbarzyńców» północy, dokończyła zaś, niby bicz Boży, sfanatyzowana szarańcza Azyatów z żywiołową potęgą wylewająca się na Zachód.
W chwili, gdy gwar okrzyków i chrzęst zbroi zbudził naszego tułacza ze snu wiekowego, a było to już w piątem stuleciu po Chrystusie[1], państwo rzymskie i ideje bogato uposażonego świata starożytnego konały pod ciosami wschodnich najeźdźców i w rozkładzie własnych sił żywotnych.
Stojąc na stromej skale, wznoszącej się nad rozległą płaszczyzną rzeki Marny, pod rzymskiem miastem Durocatalaunum (Châlons) w późniejszej Szampanii, ujrzał profesor u stóp swoich falujące morze głów ludzkich i końskich. Więcej niż pół miliona ludzi zbiegło się, aby dać widowisko, jakiego przed zjawieniem się człowieka ziemia nigdy nie oglądała.
Morderczy bój wrzał od rana, a stopy walczących brodziły we krwi. Wieczór się zbliżał, a jedna z najkrwawszych ziemskich bitew wrzała w pełni. Zgromadzone tu były w śmiertelnych zapasach wszystkie narody od stepów Mongolii aż do oceanu Atlantyckiego. Był to zarazem ostatni akt ówczesnych zapasów śmiertelnych świata «cywilizowanego» ze wschodnią «dziczą»[2].
Już 150,000 trupów zaległo okrwawioną równinę, mimo to jednak nowe zastępy mordujących się istot jednego gatunku padały pod wzajemnemi ciosami.
Wpatrzył się zdrętwiały od zgrozy i jakby ogłuszony profesor w ten obraz okropny, gdy naraz ciężka dłoń opadła szorstko na ramię jego. Obejrzał się. Stał przez nim zbryzgany krwią przedstawiciel rodu ludzkiego. Małego wzrostu, krępy, czoło nizkie, nos spłaszczony, twarz szeroka, broda rzadka, oczy maleńkie, kose i bystre, uszy odstające. Postać zgoła wstrętna i dreszczem przejmująca.
— Coś ty za jeden? i co tu robisz? — wrzasnął nad uchem geologa.
— Nie wiem, gdzie jestem — odezwał się nasz tułacz — nie wiem też, co znaczy ta walka?
— Dziwna rzecz! Możnaby sądzić, że spadłeś z księżyca. To pan mój zmywa obrazę swego majestatu.
— Cóż to za władca, że takie wyprawia widowisko?
— Jakto? nie wiesz nic o Atylli, biczu Bożym? Nie wiesz, o Młocie świata, przed którym drży dziś Europa? Nie wiesz, kto pobił Alanów, Gotów i sto innych narodów? Kto spustoszył Tessalię, Italię? kto nad Dunajem zrównał z ziemią wszystkie miasta, wioski i fortece? Kto mieszkańców w pień wyciął? kto kwitnące kraje, żyzne pola, wesołe i ludne siedziby w głuche zamienił pustynie, dymiące jeszcze krwią i pożogą? Nie wiesz wreszcie, kto obecnie zadaje śmiertelny cios sprzymierzonym wojskom rzymian, westgotów, franków, alanów i burgundów? Kto ukarze srogo zuchwalstwo Walentyniana, Aecyusza i Teodoryka? Skoro udajesz nieświadomego, giń, psie chrześcijański! — wrzasnął krwawy wojownik i ciężki miecz zabłysnął nad głową geologa.
. | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . |
«Ucichły jęki zagasły płomienie
I martwe tylko nastało milczenie»[3].