Przedziwny Hidalgo Don Kichot z Manczy/Część druga/LVI

<<< Dane tekstu >>>
Autor Miguel de Cervantes y Saavedra
Tytuł Przedziwny Hidalgo Don Kichot z Manczy
Wydawca Wydawnictwo J. Mortkowicza
Data wyd. 1937
Druk Drukarnia Naukowa Tow. Wydawn.
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Edward Boyé
Tytuł orygin. El ingenioso hidalgo Don Quijote de la Mancha
Źródło Skany na Commons
Inne Cała powieść
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


KAPITULUM LVI
O NIEZWYKŁYM I NIGDY NIEWIDZIANYM POJEDYNKU MIĘDZY TOSILOSEM A DON KICHOTEM, BRONIĄCYM CZCI CÓRKI DAMY RODRIGUEZ

Księstwo nie żałowali, iż dając Sanczy urząd na wyspie, zażartowali sobie z niego. Tegoż dnia przybył marszałek i opowiedział im szczegółowie o wszystkich czynnościach Sanczy, a nawet słowa jego powtórzył. Wkońcu opisał im także napad na wyspę, przerażenie gubernatora i jego ucieczkę, czem ich niemało do śmiechu pobudził.
Wkrótce, jak historja powiada, zbliżył się dzień na pojedynek naznaczony. Książę objaśnił już swego pachołka, Tosilosa, jak ma sobie poczynać z Don Kichotem, aby go zwyciężyć, bez zadania mu ran, czy też pozbawienia go życia. Rozkazał, aby z kopij zdjęte zostały ostrza żelazne, zaś Don Kichotowi powiedział, że wiara chrześcijańska, którą wyznaje, nie pozwala, aby pojedynek odbywał się z takiem dla życia niebezpieczeństwem i azardem. Niech Don Kichot poprzestanie na tem, że mu w swoim kraju wolnego pola do bitki udziela, mimo dekretu Świętego Soboru,[1] co takich wyzwań zabrania, i niech sprawy tak niebezpiecznej do ostatecznego kresu nie przywodzi. Don Kichot odparł, aby książę rozrządzał we wszystkiem jak mu się podoba, gdyż całkiem na jego wolę się zdaje.
Gdy straszny dzień nastał, książę rozkazał, aby na placu przed zamkiem, wzniesiono rusztowanie dla sędziów gonitwy i dla dam pokrzywdzonych: matki i córki. Z miasteczek i wsi okolicznych napłynęła wielka ciżba ludzi, pragnących oglądać widok niezwyczajny, o którym w tym kraju nie słyszeli nigdy ludzie żyjący, ani ci, co już pomarli.
Pierwszy, który stanął na placu za ostrokołem, był rozrządzający pojedynkiem. Przezierał pole rycerskie wzdłuż i wszerz, aby uznać, czy nie ma jakiegoś podstępu lub samołówki, dla postarbnięcia się czy upadku. Później ukazały się damy, które na swych miejscach usiadły, całe, od stóp do głowy, zakwefione i wielki smutek w swojej postaci okazujące. Don Kichot wyszedł na plac. Wkrótce, przy dźwięku trąb, ukazał się rosły pachoł Tosilos, siedzący na ogromnym rumaku, pod którym ziemia huczała. Adwersarz Don Kichota cały był zakuty w błyszczącą zbroję, zaś przyłbicę miał na twarz opuszczoną. Koń zdawał się być rumakiem fryzyjskim, o szerokiej piersi i szaro-jabłkowitej maści. Dzielny wojownik, dobrze nauczony od księcia, swego pana, jak ma postąpić z Don Kichotem, warując się pierwszego spotkania, aby go przeciwnik nie ubił, co łacnoby się zdarzyć mogło, gdyby nań natarł w zapędzie — koniem wdzięcznie zatoczył i, stanąwszy przed damami, zważał z pilnością na tę, co go wrzekomo na męża żądała.
Rozrządzający bitwą przywołał Don Kichota, który już znajdował się na placu, później zaś, mając u boku Tosilosa, zbliżył się do dam i zapytał się ich, zali przyzwalają, aby Don Kichot z Manczy sprawy ich bronił? Odpowiedziały, że tak i że cokolwiek w tej mierze Don Kichot uczyni, będą miały za dobrze dopełnione i ważność mające.
Tymczasem książę i księżna ukazali się na ganku, skąd roztaczał się widok na plac walki, otoczony wielką ciżbą ludzi, pragnących być przytomnymi tej okrutnej i nigdy niewidzianej orężnej rozprawie.
Warunki spotkania były, iż jeżeliby Don Kichot został zwycięzcą, jego adwersarz miał pojąć za żonę córkę damy Rodriguez, gdyby zaś klęskę poniósł, jego nieprzyjaciel byłby od słowa danego uwolniony, bez innego z jego strony zadosyćuczynienia.
Mistrz ceremonji słońca jasność porównu między nimi rozdzielił i miejsca stosowne im wyznaczył. Zahuczały bębny, wrzaski trąb powietrze rozdarły, zadrżała ziemia pod kopytami, struchlały serca przytomnych, z których jedni złego, drudzy pomyślnego wyniku spotyczki się spodziewali.
Don Kichot, poleciwszy się z całej duszy Bogu i damie swej, Dulcynei z Toboso, czekał ostatniej do boju pobudki. Tymczasem nasz pachoł całkiem inne myśli miał w głowie; myślał jeno o tem, o czem zaraz powiemy.
Gdy się dobrze przypatrzył swojej nieprzyjaciółce, zdało mu się, że jest to najpiękniejsza młódka, jaką kiedykolwiek w życiu swem oglądał. Ślepy dzieciuk, którego na tym świecie zwykle Amorem zowiemy, nie chciał tracić sposobności owładnięcia duszą pachołka i zaliczenia jej w poczet swoich zdobyczy, zbliżywszy się zatem po cichu i ukradkiem, tak, iż nikt go nie spostrzegł do nieboraka Tosilosa, wypuścił z łuku natężonego strzałę, długą na dwa łokcie, którą mu serce nawylot przebił. Mógł to uczynić bez żadnej obawy, bowiem Amor jest niewidzialny, wchodzi i wychodzi tamtędy, gdzie zechce, bez tego, aby ze swych uczynków miał komukolwiek sprawę zdawać. Mówię więc, że gdy dano pobudkę do boju, nasz pachoł był całkiem odurzony, myśląc o piękności tej, którą już był wybrał za panią swojej wolności. Nie zważał wcale na dźwięk trąb, przeciwnie do Don Kichota, który odgłos ten usłyszawszy, runął naprzód z szybkością, do jakiej tylko Rossynant był zdatny. Jego poczciwy giermek, Sanczo, widząc go tak zapędzonego, krzyknął za nim z wszystkiej siły:
— Niech Bóg cię prowadzi, o esencjo i kwiecie rycerstwa błędnego! Bóg daj ci zwycięstwo, gdyż słuszność jest po twojej stronie!
Tosilos, chocia widział, że Don Kichot na niego naciera, przecież się z miejsca nie ruszył; gromkim głosem zawołał jeno na rozrządzającego pojedynkiem i rzekł:
— Zali, WPanie, ten pojedynek ma się odbyć na to, abym się miał ożenić, czy nie ożenić z tą panienką?
— Tak, w samej rzeczy — brzmiała odpowiedź.
— Co się mnie tyczy — odrzekł pachoł — to wielkim będąc skrupulantem, zbytbym sumienie moje obciążył, gdybym do tej bitki przystąpił. Uważam się już za zwyciężonego i oznajmiam, że chcę tę panienkę w stadło pojąć.
Rozrządzający pojedynkiem osłupiał na te słowa Tosilosa, a jakoże był jednym z tych, co wątek tej sprawy znali, nie wiedział, co miał odpowiedzieć. Don Kichot, widząc, że jego przeciwnik nie następuje, wstrzymał się i stanął pośrodku pola. Książe nie znał przyczyny, dla której bitka się zastanowiła. Gdy mu sędzia rycerski doniósł o wszystkiem, zadziwił się i strasznym gniewem zapłonął.
Tymczasem Tosilos zbliżył się do miejsca, gdzie siedziała donja Rodriguez i rzekł gromkim głosem:
— Ja, Mościa Pani, pragnę ożenić się z Waszą córką. Nie chcę dostąpić drogą zwad i zatargów tego, co mogę osiągnąć bez żadnego niebezpieczeństwa, a zgodnie.
Dzielny Don Kichot usłyszawszy te słowa, rzekł:
— Skoro tak jest, jużem uwolniony od swego obowiązku. Niech się żenią szczęśliwie! Jeśli Bóg ich natchnął, niech Święty Piotr im pobłogosławi.
Książę zeszedł na plac i zbliżywszy się do Tosilosa, rzekł:
— Zali to prawda, rycerzu, że się już na zwyciężonego macie i że z obowiązku sumienia chcecie sie żenić z tą panienką?
— Tak, Wasza Miłość — odparł Tosilos.
— Wybornie uczynił, na honor! — rzekł wtem Sanczo Pansa. Jeśli masz dać szczurowi, daj lepiej kotowi, a wyjdziesz z zatrudnienia!
Tosilos chciał zdjąć szyszak i prosił, aby mu dopomogli, gdyż mu tchu brak i siły mu mdleją, bowiem nie przywykł do tego, aby być zamkniony tak długo w ciasnej zbroicy.
Odjęto mu zbroję pospiesznie, a wówczas wszyscy obaczyli twarz pachoła.
Na ten widok dama Rodriguez i jej córka krzyknęły wielkim głosem:
— Oszukanie, oszukanie! Na miejsce prawdziwego małżonka podstawiono pachołka księcia! Sprawiedliwości Boga i króla wzywamy przeciwko temu podstępowi, żeby nie powiedzieć zdradzie szkaradnej!
— Nie uwodźcie się gniewem, Miłościwe Panie — odparł Don Kichot — niemasz w tem podstępu, ani nijakiego szkaradzieństwa, a gdyby i tak było, nie ponosi tu winy książę, jeno złośliwi czarnoksiężnicy, co mnie prześladują.
Zawistni o sławę, jakąbym mógł zdobyć przez to zwycięstwo, przedzierzgnęli, piękna panienko, oblicze Waszego prawdziwego męża w oblicze człeka, którego zowiecie pachołem księcia. Posłuchajcie mojej rady i, nie zważajcie na złośliwość moich nieprzyjaciół, wyjdźcie za mąż za tego, który jest, ani chybi, tym, kogobyście swym mężem mianować chcieli. Książe, usłyszawszy to, wyzionął całą kolerę w jednym wybuchu śmiechu i rzekł:
— Rzeczy, co się przydarzają Panu Don Kichotowi są tak niezwyczajne, że już sam gotów uwierzyć jestem, iż nie jest to mój pachołek, mimo jego pozoru. Oto środek, do którego, według mego rozumienia, przymknąć należy: odwłóczmy na dni piętnaście to zamężcie, i trzymajmy pod kluczem osobę, która nas w wątpliwości trzyma. W przeciągu tego czasu zdarzyć się może, że do swojej pierwotnej postaci przywrócony zostanie, gdyż złość, jaką czarnoksiężnicy żywią do pana Don Kichota, nie może przecie tak trwać długo, osobliwie, że te sztuczki i przeistoczenia na dobre im wyjść nie mogą.
— Ach, Mości Książę — odparł Sanczo — ci szkaradnicy mają w zwyczaju przedzierzgać każdą rzecz, która mego pana dotyczy. Ostatnio zwyciężonego przez pana Don Kichota rycerza, zwanego Rycerzem Zwierciadeł, przemienili w postać bakałarza Samsona Karrasco, naszego przyjaciela, urodzonego w naszej wsi. Panią Dulcyneę z Toboso przedzierzgnęli w grubą chłopkę, można zatem spodziewać się, że ten pachoł pozostanie pachołem na resztę dni swoich i jako pachoł do grobu zejdzie.
Wtem córka damy Rodriguez zawołała gromkim głosem:
— Niech będzie kim chce, ten, co pragnie mnie w stadło pojąć. Zgadzam się go poślubić, wolę bowiem być prawowitą żoną lokaja, niż nałożnicą rycerza, zwłaszcza, że ten, co mnie osławił, wcale rycerzem nie jest.
Słowem, wszystkie te przytrafienia i dyskursy tem się skończyły, że Tosilos zamkniony został, aż do czasu, gdy już wiadome będzie, co się stanie z wrzkomem przeistoczeniem.
Wszyscy okrzyknęli zwycięstwo Don Kichota. Większość przytomnych jednak zasmucona odeszła, iż nie zdarzyło im się obaczyć przeciwników, rozpadłych na sztuki. Poczynali sobie jak chłopcy, którzy złoszczą się i gniewają, gdy winowajca, na śmierć skazany, nie zawiśnie na szubienicy, bowiem go sprawiedliwość ułaskawiła.
Gdy tłum się rozproszył, Don Kichot i książę udali się do zamku, Tosilosa zasię zamknięto w ciemnicy.
Pani Rodriguez i jej córka były ukontentowane, widząc, że tą czy inną drogą, całe zdarzenie małżeństwem się zakończy. Tosilos tegoż się spodziewał.




  1. Kanon soboru w Trydencie głosił, że: „Imperatores, Reges, Duces, principes::: et Domini temporales, qui locum ad monomechiam in terris suis inter Christianos concesserint, eon ipso sint excommunicati“...





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Miguel de Cervantes y Saavedra i tłumacza: Edward Boyé.