Przedziwny Hidalgo Don Kichot z Manczy/Część druga/LVII
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Przedziwny Hidalgo Don Kichot z Manczy |
Wydawca | Wydawnictwo J. Mortkowicza |
Data wyd. | 1937 |
Druk | Drukarnia Naukowa Tow. Wydawn. |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | Edward Boyé |
Tytuł orygin. | El ingenioso hidalgo Don Quijote de la Mancha |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cała powieść |
Indeks stron |
Zdało się Don Kichotowi, że czas już najwyższy zakończyć to życie próżniacze, jakie w zamku prowadzi. Imaginował sobie, że świat nurza się w potrzebie jego osoby, podczas gdy on trawi swój czas, żyjąc na ustroniu, pośród wczasu, rozkosznictwa, biesiad i zabaw, których nie skąpią mu książę i księżna, podejmując go, jako rycerza błędnego. Obawiał się, że będzie musiał zdać niebu rachunek z tego próżniactwa i opieszalstwa, dlatego też pewnego dnia poprosił książęcą parę o pozwolenie odjazdu.
Przychylili się do jego prośby, acz wielkie zasmucenie i żal po sobie pokazali. Księżna oddała Sanczy list, pisany przez jego żonę. Sanczo zapłakał nad nim i rzekł:
— Któżby pomyślał, że nadzieje tak wielkie, jak te, które w duszy mej żony wzbudziła nowina o mojem wielkorządstwie, skończą się na tem, że zacznę się znów włóczyć po szlakach przygód mego pana, Don Kichota z Manczy? Z tem wszystkiem rad jestem, że Teresa poznała się na rzeczy, posyłając żołędzie Jejmość Pani Księżnej. Gdyby uczynić tego zaniedbała, zasmuciłbym się z jej niewdzięczności. Niejaką pociechę mam i z tego, że podarku tego nie lza zwać przekupstwem, bowiem przysłała go wówczas, gdy już byłem gubernatorem. Słuszną i sprawiedliwą jest rzeczą, aby ci, co upominki odbierają, wdzięcznymi się okazywali, choćby i dar, przez nich odebrany, był najmniejszy. Goły na to wielkorządstwo nastałem i goły z niego wychodzę; mogę wyznać, że jest to rzecz nie pozbawiona wagi. Goły na świat przyszedłem, gołym się być widzę, tak iż nic nie zyskałem, ani nie straciłem!
Takie były rozmowy, które Sanczo sam z sobą toczył w dniu odjazdu. Don Kichot, który poprzedniego dnia wieczorem pożegnał się już był z księciem i księżną, wyszedł z zamku i ukazał się na dziedzińcu, uzbrojony od stóp do głowy. Na ganki wyległo wszystko, co w zamku żyło, takoż książę i księżna wyszli, aby go oglądać. Sanczo siedział już na swym ośle, z sakwami i tłumoczkiem; dobrze w prowiant opatrzony, i wielce uradowany, ponieważ marszałek dworu, ten, który osobę Trifaldi udawał, dał mu mieszek z dwustu skudami złotemi, na opędzenie potrzeb podróży. Don Kichot jeszcze nie był uwiadomiony o tem. Gdy wszyscy tak mu się przyglądali, nagle złośliwa i czelna Altisidora, znajdująca się wśród ochmistrzyń i młódek dworskich księżnej, mając wzrok w Don Kichota utkwiony, głosem wielce lamentliwym mówić poczęła:
Wysłuchaj mnie, okrutniku,
I cugli konia zawściągnij.
Nie męcz wychudzonych boków
Swej wywłoki ledajakiej!
Zważ niewierny, że uchodzisz,
Nie od żmiji jadowitej,
Ale od jagniątka, które
Jeszcze owcą się nie stało!
Igrałeś sobie, potworze,
Z sercem najpiękniejszej młódki,
Jakiej Djana na swych górach,
A Wenus w lasach swych niema!
O okrutny Birenie[1], o Eneaszu płochliwy
Niechajże srogi Barabasz w twe tropy zmierza ustawnie!
Unosisz (o lupie niegodny!)
W zaciśniętych swoich szponach
Wnętrzności kornej kochanki,
Tak czułej, jak miłość sama!
Zabierasz z sobą trzy chusty
Na głowę i dwie podwiązki:
Czarną i białą z tych łydek,
Gładkich i pięknych jak marmur!
Zabierasz także tysiące
Westchnień, co w ogień zmienione,
Tysiącby Trojej zażegły,
Gdyby tych miast było tyle!
O okrutny Birenie, o Eneaszu płochliwy,
Niechajże srogi Barabasz w twe tropy zmierza ustawnie!
Niechże serce twego giermka
Tak kamienne się okaże,
Aby z swego omamienia
Dulcynea wyjść nie mogła!
Niech za winy twoje ona
Tę straszną ponosi karę;
Nieraz w tym kraju cierpieli
Miast grzeszników ludzie prawi!
Niech przygody najpiękniejsze
Zmienią ci się w złe trafunki,
Twe radości w mary senne,
Zaś wierność pójdzie w niepamięć!
O ty okrutny Birenie, o Eneaszu płochliwy,
Niechajże srogi Barabasz w swe tropy ustawnie zmierza!
Bądźże zdrajcą okrzyknięty
Od Sevilli do Marcheny,
Od Grenady aż do Loja,[2]
Od Londynu po kres Anglji!
Gdy będziesz grał w faraona,
W piketę, albo w bezika,
Niechaj nigdy ci nie wyjdą
Tuzy, króle lub siódemki!
Kiedy wytniesz sobie odcisk,
Niech obficie krew z ran tryśnie;
Po wyrwaniu kłów, niech w gębie
Pozostaną ci korzenie.
O ty okrutny Birenie, o Eneaszu płochliwy
Niechajże srogi Barabasz w twe tropy zmierza ustawnie!
Gdy nieboga Altsidorą na ten kształt się żaliła, Don Kichot oczu z niej nie spuszczał. Później nie odpowiedziawszy ani słowa, obrócił się do Sanczy i rzekł:
— Na wiekuisty pokój dusz twoich przodków zaklinam cię, Sanczo, abyś mi rzekł, czyś zabrał trafunkiem kornety nocne i te podwiązki, o których ta młódka zakochana wspomina?
— Trzy chustki mam ze sobą — odparł Sanczo — ale, co się podwiązek tyczy, są one równie u mnie, jak i w górach Ubeda.
Księżna zadziwiła się z zuchwalstwa Altsidory, chocia bowiem miała ją za śmiałą i bezczelną żartownisię, przecie nie sądziła, aby się tak daleko posunęła. To zadziwienie tem większe było, iż księżna, nie była uwiadomiona o tej krotochwili. Książe, chcąc dalej żart przeciągnąć, rzekł:
— Niezbyt chwalebnem to znajduję, panie rycerzu, że po uprzejmem przyjęciu, jakie Wam w moim zamku wyświadczyłem, ośmieliliście się zabrać trzy chustki na głowę, a takoż i podwiązki tej panienki.
Są to oznaki złych intencyj i dowody przeciwne Waszej sławie. Oddajcie natychmiast podwiązki; jeżeli tego nie uczynicie, pozwę Was na bój śmiertelny, nie obawiając się, aby złośliwi czarnoksiężnicy mieli oblicze moje przemienić, jak to uczynili z twarzą mego lokaja Tosilosa, który z Wami się potykał!
— Niech mnie Bóg zachowa — odparł Don Kichot — abym miał dobywać szpady przeciwko tak znakomitej osobie, od której tylu faworów doznałem.
Chustki na głowę oddam, bowiem Sanczo rzekł mi przed chwilą, że je ma przy sobie, podwiązek jednak zwrócić nie mogę, ponieważ ani ja, ani, tem bardziej, Sanczo ich nie widział. Niechaj ta panienka dobrze przejrzy wszystkie kąty, a napewno je znajdzie. Ja, Mości Książę, ani złodziejem nigdy nie byłem, ani nie mam zamysłu nim zostać.
Ta panienka mówi jako zakochana; za jej afekt nijakiej winy nie ponoszę. Nie potrzebuję zatem prosić o przebaczenie ani jej, ani Waszej Dostojności, którą błagam, aby lepsze o mnie miała rozumienie i dozwoliła mi w przedsięwziętą udać się podróż.
— Niechże Bóg Wam najszczęśliwszą zdarzy panie Don Kichocie — rzekła księżna — chcielibyśmy zawsze dobre nowiny o Waszych przewagach odbierać. Ruszajcie z Bogiem, gdyż im dłużej z odjazdem zwłóczacie, tem więcej wzrasta płomień w sercach tych dam, co na Was patrzą. Tamtą zaś ukarzę przykładnie, aby odtąd była wstrzemięźliwsza w słowach i w spojrzeniach.
— Kilku słów posłuchajcie jeszcze, o waleczny rycerzu! — rzekła Altsidorą — błagam Was, abyście mi wybaczyli to pomówienie o kradzież podwiązek. Klnę się na Boga i na mą duszę, że je mam na nogach i że popadłam w błąd tego, który szukał osła, siedząc na nim!
— Zaliżem nie mówił — rzekł Sanczo — właśnie po to na świat przyszedłem, aby rzeczy kradzione przechowywać! Jeżelibym chciał kraść, miałbym dobrą sposobność, będąc wielkorządcą.
Don Kichot schylił głowę i pokłonił się księstwu oraz wszystkim przytomnym. Później szarpnął cuglami Rossynanta i w towarzystwie Sanczy, siedzącego na ośle, wyjechał z zamku, udając się w drogę do Saragossy.
- ↑ Znany bohater Ariosta, kochanek i mąż Olimpia d‘Orlanda, który, zakochawszy się w córce Cimosco, opuścił żonę i zostawił ją na bezludnej wyspie.
- ↑ Marchena i Loja są „granicami świata“ dla Sewilli i Granady, w tem znaczeniu, że Marchena to miasteczko w prowincji Sevilli, zaś Loja w prowincji Granady.