Przedziwny Hidalgo Don Kichot z Manczy/Część druga/LXIV
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Przedziwny Hidalgo Don Kichot z Manczy |
Wydawca | Wydawnictwo J. Mortkowicza |
Data wyd. | 1937 |
Druk | Drukarnia Naukowa Tow. Wydawn. |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | Edward Boyé |
Tytuł orygin. | El ingenioso hidalgo Don Quijote de la Mancha |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cała powieść |
Indeks stron |
Żona Don Antonia Moreno, jak o tem historja powiada, rada była mieć Annę Szczęsną w swym domu; przyjęła ją tedy z wielką uprzejmością, zachwycona nie mniej jej ludzkością, jak i pięknym pozorem, bowiem Maurytanka była doskonałością wcieloną, tak iż całe miasto, jakby na dźwięk dzwonu, zbiegało się, aby ją podziwiać.
Don Kichot rzekł do Don Antonia, że przedsięwzięcie, jakie ułożono, celem oswobodzenia Don Gregoria, nie zdawało mu się dobre, ani skuteczne, więcej bowiem hazardów niż korzyści przedstawiało, i że to raczej on, w pełnym rynsztunku, na swym bachmacie siedząc, winien zawieść młodego człeka do Barbarji, na złość wszystkim Maurom, jak to uczynił był Don Gaiféros z małżonką swoją, Malisandrą. — „Nie myślcie nawet o tem, Wielmożny Panie — rzekł Sanczo, usłyszawszy te słowa — bowiem pan Gaiféros uniósł swą małżonkę ze stałej ziemi, a takoż, przez stały ląd, ją do Francji uprowadził, tu jednak, co innego jest do zważenia, gdybyśmy bowiem przypadkiem Don Gregoria porwali, nie moglibyśmy go do Hiszpanji zabrać, zważywszy, że morze w pośrodku nas przedziela.
— Na wszystko jest sposób — odparł Don Kichot — prócz śmierci! Byleby tylko nasz okręt do brzegu się zbliżył, nie mieszkając, wysiądziemy nań, choćby nam cały świat wstręty czynił.
— Wasza Miłość wszystko zadziwiająco uładzić potrafi — rzekł Sanczo — jednakoż od wspominku do uczynku wielki to przeciąg, co się zaś mnie tyczy, to zawierzyłbym poturczonemu, który mi się zdawa człekiem szlachetnego przyrodzenia i dobrego serca.
— Gdyby poturczonemu nie udało się jego przedsięwzięcie — przydał Don Antonio — tedy chwycimy się tego nowego wybiegu i wyślemy wielkiego Don Kichota do Barbarji.
Po dwóch dniach zbisurmaniony puścił się na morze, w letkim statku, o dwóch ławach po sześć wioseł, poruszanych przez tęgich wioślarzy, zasię, gdy jeszcze dwa dni upłynęły, galery odpłynęły do Lewantu. Przedtem admirał poprosił vice-króla, aby go uwiadomił, jaki obrót przybiorą sprawy Don Gregoria, a takoż, co się stanie z Anną Szczęsną. Vice-król obiecał mu, że będzie powiadomiony o wszystkiem, co się tutaj zdarzy.
Owóż, pewnego poranka, gdy Don Kichot wyszedł z domu, aby, w pełnej zbroi, zażyć przechadzki nad brzegiem morskim (jakeśmy o tem już wielekroć namieniali, zbroja była jedyną jego ozdobą, zaś szermowanie odpoczynkiem, ujrzał zbliżającego się doń rycerza, równie jak on uzbrojonego od stóp do głów, z tarczą, na której widniał miesiąc jaśniejący. Kawaler ów, zbliżywszy się tak, aby mógł być usłyszany, obrócił mowę swoją do Don Kichota i rzekł grzmiącym głosem: — Znakomity rycerzu, nigdy zadość wysławiony, Don Kichocie z Manczy, jamci jest Rycerzem Białego Miesiąca, którego niesłychane przewagi doszły zapewne do uszu twoich. Przybywam tu zmierzyć się z tobą, wypróbować siły twego ramienia, z tym zamysłem, abyś przytwierdził i wyznał, że dama mego serca, bądź jak chce się nazywa, jest nierównie piękniejsza od Dulcynei z Toboso. Jeżeli tu na tem polu dobrowolnie na prawdę tę przystaniesz, uchronisz się od pewnej śmierci, mnie zasię uwolnisz od przykrości wyrządzenia ci krzywdy.
Jeżeli, natomiast, walczyć zaczniemy i ja zwycięstwo odniosę, nie innego od ciebie żądać nie będę, jak tylko, abyś broń złożywszy i zaprzestawszy przygód szukania, do domu, na przeciąg jednego roku, powrócił i przez ten czas żył, nie kładąc ręki na rękojeści szpady, w spokojności i wczasie, czego wymaga dobro twojej fortuny i zbawienie twej duszy. Gdybyś natomiast miał mnie zwojować, głowa moja do ciebie należeć będzie, mój oręż i mój rumak twoją się staną zdobyczą, zaś fama moich przewag będzie twej sławy powiększeniem. Zważ, co ci jest pożyteczniejsze i daj mi respons, nie mieszkając, gdyż tylko ten dzień mam wolny do sprawy tej uskutecznienia.
Don Kichot został zadziwiony srodze, tak z przyczyn, dla których Rycerz Białego Miesiąca wyzywał go na rycerską sprawę, jak i z niepomiernej zuchwałości jego mowy, odparł tedy hamownym, aliści i surowym głosem:
— Rycerzu Białego Miesiąca, którego czyny zachwalane nie doszły jeszcze do mojej wiadomości, przysiągłbym śmiele, żeś nie widział nigdy mojej znakomitej Dulcynei, bo gdybyś ją był oglądał, nie chciałbyś, za pewne to kładę, podawać się zuchwale w jawne niebezpieczeństwo potyczki wątpliwej. Widok jej z błędu jawnegoby cię wywiódł, tak iż przyznałbyś szczerze, że niema i być nie może piękności, któraby jej urodzie zrównać mogła. A zatem, nie zadając ci wręcz kłamstwa, jeno utrzymując, że się brzydko mylisz, przyjmuję wyzwanie pod warunkami, jakieś okryślił, na tem tu polu, tak, aby w dniu, przez cię oznaczonym, wszystko dokonane zostało. Wyłączam tylko od namienionych kondycyj, ten warunek, że sława moja ma się powiększyć odgłosem czynów twoich, alibo nie wiem, jakiego są one rodzaju, bowiem jakiemikolwiekby były, ja memi zwykłem się kontentować. Bierz tedy tyle pola, ile chcesz, dla lepszego rozpędu, ja toż samo uczynię i niechże wola boska będzie błogosławiona!
Z miasta postrzeżono już Rycerza Białego Miesiąca, uwiadamiając vice-króla, że widziano go rozmawiającego z Don Kichotem. Vice-król, mniemając, ze jest to jakiś nowy wymysł Don Antonia Moreno, lub też innego szlachcica z miasta, natychmiast wyruszył na brzeg morski, w towarzystwie Don Antonia i innych szlachciców; przybyli właśnie w chwili, gdy Don Kichot zwracał Rossynanta, aby zając pole dla większego zamachu; vice-król, ujrzawszy, że dwaj adwersarze gotowi są na siebie uderzyć, stanął między nimi, pytając się, coby im było powodem do tej nagłej i natarczywej walki. Rycerz Białego Miesiąca odparł, że idzie tu o pierwszość piękności dam, poczem powtórzył pokrótce, co się zdarzyło między nim, a Don Kichotem, a takoż wyłuszczył warunki wyzwania, z obu stron, podane i przyjęte. Vice-król zbliżył się do Don Antonia i spytał się go pocichu, czyli zna Rycerza Białego Miesiąca i czy nie byłaby to jakaś namowna sztuczka, którą chciano wyrządzić Don Kichotowi. Don Antonio odparł, iż nie zna wcale owego rycerza, ani nie wie, czy wyzwanie należy poważnie traktować. Respons ten w wielkie pomieszanie vice-króla wprawił tak iż przez czas niejaki nie wiedział, czyby im bitwy dozwolić. Acz, porozumiewawszy, iż to zapewne musiały być żarty, odstąpił na stronę, mówiąc;
— Mości Panowie rycerze, nie masz widzę innego sposobu, jak przyświadczyć, albo zginąć. Jeżeli J.WPan Don Kichot nie chce ustąpić, ani dać się przekonać, zaś Jego Miłość, Kawaler Białego Miesiąca od zaciętości swojej odstąpić nie myśli, tedy naprzód i niechaj Bóg czuwa nad wami.
Rycerz Białego Miesiąca złożył dank vice-królowi wielce dwornemi i ozdobnemi słowami, za to pozwolenie; tegoż samego Don Kichot dopełnił. Rycerz z Manczy, polecając się z całego serca Bogu i pani swojej Dulcynei, co zwykł czynić przed każdą bitwą, zajął więcej pola, na wzór swego przeciwnika. Poczem bez tego, aby trąba, lub jakieś inne wojenne narzędzie do ataku znak dało, obaj koniom cugle w jednym rozpuścili czasie. Rycerz Białego Miesiąca, silniej w siodle osadzony, przebiegłszy dwie części pola, wpadł na Don Kichota z taką furją, że go wraz z Rossynatem na ziemię obalił, nie imając się kopji, z której, zapewne, później chciał zrobić użytek. Skoczył też zaraz do Don Kichota i, przytknąwszy mu ostrze kopji do gardła, rzekł: Zwyciężony jesteś, kawalerze, i życie utracisz, jeśli nie przyznasz warunków naszego pojedynku. Don Kichot, potłuczony i ogłuszony nagleni obaleniem, nie mogąc podnieść przyłbicy, odparł głosem słabym i wysilonym, który jak gdyby z pod ziemi wychodził. — Dulcynea z Toboso jest najpiękniejsza ze wszystkich kobiet, ja zasię najnieszczęśliwszy ze wszystkich na świecie rycerzy. Moja słabość nie może tej powszechnie uznanej prawdy zatłumić. Pchnij mnie twoją kopją, kawalerze, i odbierz mi życie, gdyś mi już sławę odebrał. — Nie, nie — odparł Kawaler Białego Miesiąca — przenigdy tego nie uczynię! Niechaj zostaje w całości i w całym swym blasku zachwala piękności pani Dulcynei z Toboso. Na tem przestaję, aby waleczny Don Kichot powrócił na rok do swojej wioski, lub na czas, jaki mu oznaczę, tak jakeśmy to przed potyczką ustanowili.
Vice-król, Don Antonio i wszyscy przytomni tej mowie, usłyszeli również respons Don Kichota. Rycerz z Manczy odparł, że byleby tylko nie było nic przeciwnego urodzie i godności damy Dulcynei, on gotów jest uskutecznić i dopełnić reszty, jak przystało na rzetelnego i prawego rycerza.
Kawaler Białego Miesiąca, na tej obietnicy poprzestając, zwrócił rumaka, skłonił się głową vice-królowi i kłusem w kierunku miasta ruszył. Vice-król rozkazał Don Antoniemu Moreno ruszyć w jego tropy i dowiedzieć się za każdą cenę, kimby był ów rycerz nieznany. Podniesiono Don Kichota, odjęto mu hełm i obaczono jego oblicze pobladłe i zimnym potem zlane. Co się tyczy Rossynanta, to był on tak potłuczony, że nie można go było podźwignąć. Sanczo, zmartwiony i smutny, nie wiedział co czynić, ani mówić Zdawało mu się, że cała ta przygoda jest snem i że jakieś zaczarowanie w tem wszystkiem kryć się musi. Zważał swego pana zwyciężonego, zdanego na łaskę i przymuszonego przez cały rok bez broni pozostawać. Widział zaciemniony blask sławy, i nadzieję swych nowych przewag rozwianą, tak jak dym się na wietrze rozwiewa. Obawiał się przytem, aby Rossynant na wiek nie okulał, pan zaś jego nie miał kości pogruchotanych.
Wkońcu, vice-król kazał sprowadzić lektykę, aby w niej zanieść Don Kichota do miasta, poczem sam w niej miejsce zajął, żądny dowiedzieć się kim był ów Rycerz Białego Miesiąca, który tak szpetnie Don Kichota oporządził.