[36]V. Deukaljon i Pyrra.
Od Aonów dzieliła podetejskie plemię[1]
Focyda, ziemia żyzna; lecz teraz tę ziemię
Całą pokrywa morze i tylko z wód łona
Swemi dwoma wierzchołki nad chmury wzniesiona
Góra Parnas ku gwiazdom czoło wzbija śmiało.
Tam Deukaljon, gdy ziemię morze pokrywało,
Przybył z Pyrrą, na szczupłej łodzi uniesiony.
Bóstwom góry i nimfom składają pokłony
I Temidzie, wróżącej w Korycejskiej grocie.
Nad niego żaden więcej nie kochał się w cnocie,
A nad nią pobożniejszej na świecie nie było.
Widząc Jowisz, że morze jest ziemi mogiłą
I że z miljonów ludzi pozostaje dwoje,
Oboje bogom wierni, niewinni oboje,
Spędza mgły, Akwilonem pasmo chmur rozrywa,
Niebu ziemię, a ziemi niebiosa odkrywa.
I gniew morza ustaje. Neptun trójząb złożył,
[37]
Bystre wiatry uciszył i wody ukorzył.
Woła Trytona — Tryton, wyższy nad bałwany
Przypływa; grzbiet ma siwy muszlami nadziany.
Pan morza w brzmiącą konchę dąć mu każe silnie
I wodom do odwrotu dać znak nieomylnie.
Tryton porywa trąbę wydrążoną, krętą,
Jak ślimak, zrazu cienką, zaś w końcu wydętą;
Gdy nią zagrał, po morzu w oba ziemi końce
Głos się rozległ, gdzie wschodzi i zachodzi słońce;
Z mocnych piersi dobyty, dzielny dech w nią przelał
I tak rozkazów władcy poddanym udzielał.
Słyszą je wszystkie ziemskie i morskie potoki,
A te, co je słyszały, spełniają bez zwłoki.
Już Ocean ma brzegi, łoże swoje rzeka,
Wzgórki wychodzą z morza, woda w zdroje ścieka.
Ląd się wznosi i wzrasta przez morza ubycie,
Widać lasy bez liści; na ich martwym szczycie
I na konarach nagich muł pozostał tłusty —
Świat się z wody wychylił, bezludny i pusty.
Gdy na milczącej ziemi byli tylko sami,
Deukaljon do Pyrry tak mówi ze łzami:
»Siostro,[2] żono, kobieto, jedna pozostała,
Z którą mię od początku wspólna krew związała,
Później śluby, dziś jeszcze wiąże nieszczęść brzemię,
Od wschodu do zachodu na obszerną ziemię
W nas dwojgu świat jest cały: w morzu znikli inni.
I my jeszcze nadziei ufać nie powinni,
Jeszcze chmury nad nami prorokują burzę:
Cóż, gdybyś sama jedna została w naturze?
[38]
Jakżebyś zniosła trwogę, o nad życie miła,
Boleść albo zmartwienie z kimżebyś dzieliła?
Wierz mi, gdybym cię widział w morzu pochłonioną,
I ja w morze za tobą rzuciłbym się, żono!
O, czemuż ojca mego nauką nie słynę
I nie umiem wlać duszy w ulepioną glinę!
Na nas stoi ludzkiego rodu utrzymanie,
W nas chcieli choć wzór ludzi zachować niebianie«.
To rzekł; oboje nowych lękając się ciosów,
Chcą od wyroczni przyszłych dowiedzieć się losów;
Bez zwłoki postępują nad Cefizu brzegiem,
Co płynął w dawnem łożu, lecz powolnym biegiem.
Włosy i szaty świętą pokropiwszy wodą,
Do Temidy świątyni trwożne kroki wiodą;
Dach jej okrył mech brzydki, schody muł błotnisty,
A na ołtarzach ogień wygasł płomienisty.
Przyszedłszy do świątyni, padają na twarze
i tak się modlą, zimne całując ołtarze:
»Jeśli prośba śmiertelnych może zmiękczyć bogi,
Jeżeli dla nich niebo gniew łagodzi srogi,
Rzeknij, jak można klęski potopu naprawić,
Temido, racz nieszczęsnych wysłuchać i zbawić«.
Wzruszone bóstwo taką wydaje wyrocznię:
»Twarz zakryjcie, z świątyni wychodźcie niezwłocznie
I ciskajcie za siebie kości wielkiej matki!«
Trwożą ich niepojęte wyroczni zagadki.
Najpierwsza Pyrra długie przerywa milczenie,
Lękając się bogini spełnić polecenie:
»Nie — rzekła — nigdy taką zbrodnią się nie zmazę
I tak sromotnie cieniów matki nie znieważę«.
Tymczasem, roztrząsając te ciemne wyroki,
[39]
Odkrył Deukaljon światło z ponurej pomroki
I rzekł: »Albo myśl moja fałszywą się wyda,
Albo nic od nas złego nie żąda Temida.
Wielką matką jest ziemia, kośćmi są kamienie:
Te rzucając wznowimy ludów pokolenie«.
Uwierzyć wieszczbie męża małżonka się waha,
Jemu nawet nadzieja wydaje się błaha,
Ale mogą tej wróżby doświadczyć bez straty.
Więc wychodzą, twarz kryją, rozpasują szaty[3],
A wieszczącej bogini świętą pełniąc wolę,
Poza siebie kamienie ciskają na pole.
Głazy — któżby dał wiarę, lecz żywe odwiecznie
Ludzi podanie stwierdza ten cud dostatecznie —
Ostrości i twardości zaczęły pozbywać,
Mięknąć i już przemiękłe pewien kształt nabywać;
Gdy zmieniwszy naturę zwolna rosnąć zaczną,
Przyjmują postać ludzką, choć jeszcze nieznaczną,
I podobną do owych posągów rzeźbiarzy,
Gdy pierwsze cięcie dłuta odznaczy rys twarzy.
Część ziemna lub wilgotna, co kamień składała,
Zaraz przechodzi w ciało, w krew i w soki ciała;
Część twarda i niezgięta w kości się przemienia,
Żyła zostaje żyłą, nie tracąc imienia.
Tak odżył świat, potopu wyludniony klęską.
Głaz, rzucony przez męża przybrał postać męską,
Z rąk kobiety kamienie kształt kobiet przybrały.
Stąd poszedł ród nasz twardy, na prace wytrwały,
Na świadectwo, skąd wziął się i skąd się wywodzi.
|